Światłoczuli

O sztuce ikonopisarstwa

Światłoczuli

Siedem etapów pisania ikony odpowiada siedmiu dniom stworzenia świata. Foto: Józef Wolny

Siedząc przy stołach, wspinają się po siedmiu stopniach na górę Tabor. Malują to, czego nie da się namalować. Uczą się piękna. Kreska po kresce.

Pisanie ikon to nie machanie pędzlem — opowiada o. Cyprian Moryc, bernardyn — to szkoła kontemplacji. Otoczony jest wianuszkiem młodych ludzi. Przyjechali na rekolekcje lubelskiej wspólnoty „Jezus żyje wśród studentów”, sporej charyzmatycznej grupy, która co tydzień zapełnia aulę Uniwersytetu im. Marii Curie--Skłodowskiej. W ubiegłym roku pisaliśmy o rekolekcjach, na których młodzi wielbili Boga tańcem. Niedawno odkryli nowy charyzmat.

Przez siedem dni uczą się pisania ikon. Dlaczego piszą, a nie malują? — spyta ktoś, udowadniając, że to zwykła kalka językowa (pisat' po rosyjsku to malować). Ikona to traktat teologiczny. Ważny jest każdy szczegół. Według prawosławnego teologa Pawła Floreńskiego, siedem etapów pisania ikony odpowiada siedmiu dniom stworzenia świata. Ruszyliśmy drogą ikony. Krok po kroku, kreska po kresce...

Dzień pierwszy: Błysk

Ojciec Cyprian: — Malujemy tylko na drewnie pokrytym zaprawą kredową. Twarda jak mur deska ma odpowiadać trwałości i niezmienności teologii. Pseudoikony malowane na płótnie to symbol teologii zmiennej, liberalnej, nietrwałej. Przygotowujemy kredowo-klejowy podkład. Jest biały jak ściana. Ma rozświetlać, wzmacniać barwy. Ikona ma być światłem. Pierwszy etap to błysk, medytacja nad słowami: „Niech się stanie światłość”, kontemplacja światła łaski stwórczej. Nakładamy na deskę złoto. Ikona ma promieniować. My znamy często wiekowe wizerunki. Ciemne, przydymione. Ale i one mają mistyczne znaczenie. Kenoza ikony odpowiada wyniszczeniu Jezusa. Spękania, patyna, ciemniejące barwy — to wszystko jest symboliczne. Taka stara ikona nabiera blasku przy kagankach i świecach. Rozświetla ją modlitwa wiernych.

Za oknami leje. Ciemną aulę klasztoru bernardynów w Radecznicy na Roztoczu rozświetla modlitwa młodych. Czytają głośno słowa Biblii, które ich poruszyły: „Eliasz prorok jak ogień”, „Jego słowo płonęło jak pochodnia”. Zaraz będą malowali postać proroka. Od kilku dni piszą ikonę Przemienienia Pańskiego. — To pierwsza ikona, którą powinno się napisać — przekonuje o. Cyprian. — Po to, by napełnić się światłem Taboru. Przed pierwszym ruchem pędzla młodzi wstają, by zmówić tradycyjną modlitwę ikonografa: „O Panie wszystkiego, co istnieje, Ty oświeciłeś apostoła i ewangelistę Łukasza Duchem Świętym, pozwalając mu namalować swą Przenajświętszą Matkę, trzymającą Cię w ramionach i mówiącą: Łaska Tego, który się ze mnie narodził, spłynęła na cały świat”. Mogą już zamoczyć pędzle w farbie.

Dzień drugi: Góry skaczą

Ojciec Cyprian: — Drugi etap to góry, skały, krajobraz. Splendor stworzenia, wspaniałość świata, kontemplacja Boskich dzieł. Góry są pełne ekscytacji. Są niespokojne, dynamiczne, pełne kaskad, uskoków. Ziemia jest poruszona jak zaczyn w cieście. Gdy Izrael wychodził z Egiptu „góry skakały jak barany, a pagórki jak jagnięta”. To widać na ikonach. Świat jest dobry, czysty, stworzony przez Boga. Góry sięgają nieba.

Za oknem kilometry zielonych pól i lasów Roztocza. Czy podobne rekolekcje mogłyby odbyć się w ponurym bloku na szarym blokowisku? Chyba nie... Wedle tradycji, tu, w Radecznicy, w 1664 roku objawił się św. Antoni. Zobaczył go Szymon Tkacz. Czemu objawił się właśnie jemu? — Może nie miał nikogo innego pod ręką? — filuternie uśmiecha się zakrystian, brat Zdzisław. Obok miejsca objawienia bernardyni zbudowali klasztor. Brat Zdzisław pokazuje całe pęki listów z podziękowaniami za wysłuchane prośby. Największe tłumy walą do klasztoru 13 czerwca, na odpust św. Antoniego. Rozdaje się tu wówczas prawie 20 tys. Komunii św. Zjeżdżamy na podmokłe łąki pod klasztorem. — Musi tu być sporo komarów? — pytam brata zakrystiana. — Ale one wszystkie są szczepione, obrączkowane, tak że żaden problem...

Dzień trzeci: Namaszczeni

Ojciec Cyprian: — Nie przywiązujemy już wagi do szat. To dla nas zwykłe fatałaszki. Tymczasem na ikonie mają ogromne znaczenie. Trzeciego dnia malujemy całuny, tkaniny, przepaski, zasłony. Początkiem kontemplacji tego tematu jest zasłona Świętego Świętych w Świątyni Jerozolimskiej, miejsce przebywania Chwały Bożej. Zasłona, która przedarła się na pół w chwili śmierci Jezusa. Czytamy starotestamentalne detaliczne opisy budowy Namiotu Spotkania. Bóg wybiera do tego konkretne osoby. Ci ludzie są namaszczeni, kierują się Jego wizją. Wiedzą, czego chce Bóg. Zobaczmy jak ważne są płaszcze proroków. Eliasz nakłada płaszcz na Elizeusza, gdy go powołuje. Elizeusz uderza w morze płaszczem, a ono się rozstępuje. Ewangelia opisuje ludzi, którzy koniecznie chcieli dotknąć choć frędzli Jezusowego płaszcza. Jest tunika Jezusa: tkana od góry do dołu, nie szyta. Płótna, które Piotr i Jan widzą w pustym grobie, decydują o ich wierze. Całun zwinięty osobno, w innym miejscu. Kontemplacja tych biblijnych tekstów prowadzi do zawołania św. Pawła, by przyoblec się w Chrystusa. W zbroję Bożą: miłość, pokorę, pancerz wiary, hełm nadziei, buty głoszenia Ewangelii. W ikonie nie ma niczego przypadkowego. Paweł Floreński po samym układzie fałdów potrafił odczytać, w jakiej epoce pisano ikonę. Czy była wojna, czy pokój...

Na korytarzu zaczepiam Przemka, studenta historii. Skąd pomysł, by charyzmatyczna wspólnota zajęła się pisaniem ikon? — To bardzo osobista historia — opowiada. — Ikony towarzyszyły naszym spotkaniom od dawna. W czasie modlitw wyświetlaliśmy z rzutnika Anastasis, ikonę Zmartwychwstania. Dlaczego zostałem liderem diakonii pisania ikon? To było uczczenie mojego spotkania z Chrystusem. Spotkałem Go dokładnie 6 sierpnia. Po dwóch latach, 6 sierpnia, przyszedł mi do głowy pomysł, by uwielbić Boga pisaniem ikon. Zorganizowaliśmy już nawet wspólnotową wystawę. Śpiewał chór z katedry prawosławnej. Byli pozytywnie zadziwieni. Pierwszą ikoną, którą napisałem, był „Jezus, Święta

Cisza”, „Błogie Milczenie” — dopowiada Przemek. — Jest na niej przedstawiony Chrystus jako anioł. Noc. Bóg, który milczy. To odpowiedź na odwieczne pytanie: Gdzie był Bóg? On jest. Może i milczy, ale jest!

Dzień czwarty: Wszyscy jesteśmy Chrystusami

Ojciec Cyprian: — Od szat przechodzimy do atrybutów świętego. Są różne kategorie świętych, różne drogi świętości. Osoby na ikonach powinny mieć twarz Chrystusa. Cechy indywidualne są wyciszane, bo istotą jest kontemplacja Boskiego Oblicza. Ponieważ ludzie na wizerunkach mają twarze podobne do Jezusa, odróżnia się ich po atrybutach. Męczennicy trzymają palmy, asceci krzyż czy zwój Pisma, kwadratowe nimby dotyczą ludzi sportretowanych za życia (np. cesarzy). Mojżesz trzyma tablice przykazań, Eliasz płonący miecz. Jan Chrzciciel wskazuje na baranka lub przyciskając palec do ust, nakazuje milczenie pustyni.

Ojciec Cyprian czyta pochylonym nad deskami młodym rozważania Grigorija Kruga, o którym mawiano, że jest „ostatnim współczesnym malarzem ikon”. „Szczyt Taboru zalała emanacja Boskiego światła, niewypowiedziana chwała Bóstwa. Tym wylewem światła przepełniona jest także ikona Przemienienia. Jej powierzchnia staje się jakby światłoczuła”.

Młodzi słuchają. Hm... jaki kolor ma mieć płaszcz Eliasza? — Czerwony, żywy. To prorok jak ogień — rzuca Tomek, mariański kleryk. — Ikona jest tradycją Kościoła jeszcze sprzed podziału na Rzym i Bizancjum — przypomina studentom o. Moryc. — To prawosławie pielęgnowało tę tradycję, ale ikony pisać mogą i katolicy.

Podczas zaborów car zamknął klasztor w Radecznicy, a na jego miejscu utworzył prawosławny monaster. Modliło się w nim 80 mniszek. Pisały ikony. Po 150 latach nad deskami pochylają się młodzi katolicy. Szepczą modlitwę: Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną.

Dzień piąty: Okna duszy

Ojciec Cyprian: — Twarze na ikonach są wypłukane ze zmysłowości. To ludzie przemienieni, napełnieni światłem. Nigdy nie malujemy ich z profilu. Święci mają na nas patrzeć. Oczy są oknami duszy. Jak malować twarz? Najpierw nakłada się ciemny podkład (sankir): oliwkowy, szarobłękitny albo zielonkawy, jak na Ukrainie. Czerwoną kreską zaznaczamy rysy twarzy. Później stopniowo rozświetlamy twarze, wydobywamy je z mroku. Na ikonach nie ma światła z zewnątrz. Promieniuje ono z wnętrza postaci.

— Czy wszystkie osoby na rekolekcjach są związane z Kościołem?

— pytam. — Tak. Ikony nie może pisać ateista — uśmiecha się o. Cyprian. Pisanie ikony jest owocem osobistego doświadczenia. „Kto nie zobaczył Boga, nie może mówić o Nim” — wołał Ewagriusz z Pontu. Nie wolno było pisać ikony bez zgody przełożonych. Pisaniu towarzyszył post, czuwania nocne, studium Słowa. By napisać ikonę, trzeba mieć wewnętrzne doświadczenie. Nie można być widzem, reporterem. Punktem wyjścia jest kontemplacja. Wielu piszących ikony przechodzi „drogę ikony”: od chaosu do kosmosu. Światło wypala mrok ich życia. O jakim Bogu chcą opowiedzieć pędzlem?

Dzień szósty: Idzie niebo ciemną nocą

Ojciec Cyprian: — Ikonograf posługuje się wzorcem, kalką. Obrysowuje ostrym rylcem kontury postaci. Kontur zaciera się w czasie nakładania farb, więc w przedostatnim etapie dopowiada się go, podkreśla. Ciemnym brązem, fioletem, czasem czerwienią.

Przede mną kilka namalowanych do połowy ikon. Postaci nie mają jeszcze twarzy. Schną. Wokół Jezusa na górze Tabor trzy kręgi promieni. Im bliżej Chrystusa, tym... ciemniejsze. Błękit przechodzi w granat. Im bliżej Boga, tym ciemniej. Przypomina mi się kołysanka, którą śpiewam dzieciom: Idzie niebo ciemną nocą. Niebo przychodzi. Nocą.

Dzień siódmy: Wszystko jasne

Ojciec Cyprian: — Zaczynaliśmy od światła łaski stwórczej, a kończymy na świetle łaski przebóstwiającej. Wyrażane jest ono przez cieniutkie kreseczki, malowane złotem. To Boska energia, łaska Ducha Świętego, która przebóstwia człowieka. Złota asysta przemienia nie tylko twarz ludzi, ale i całą przyrodę. Złote kreseczki pojawiają się na skałach, drzewach. Nowe stworzenie zostaje przyobleczone w zbroję światła. Ostatni ruch nie należał już do artysty, ale do biskupa albo przełożonego. To on podpisywał ikony, tworzył jaskrawoczerwone dekoracyjne napisy. To był rodzaj imprimatur, ikona bez tych podpisów nie była kanoniczna.

Zakonnik czyta wspomnienia Mikołaja Motowiłowa: Serafin z Sarowa chwycił mnie mocno za ramiona i powiedział: Teraz jesteśmy obaj w Duchu Bożym! Dlaczego pan na mnie nie patrzy? — Nie mogę, ojcze, patrzeć, bo z oczu ojca padają błyskawice. Twarz ojca stała się jaśniejsza od słońca, oczy bolą mnie od blasku! — Nie bój się, pobożny bracie! Pan stał się tak samo świetlisty jak i ja. Teraz pan jest też w pełni Ducha Bożego. Wszystko jasne. Chodzi właśnie o takie światło. Tylko jak je namalować? „Prawdziwy cel życia chrześcijańskiego polega na osiąganiu Świętego Ducha Bożego” — przypomina Serafin z Sarowa.

Kończy się dzień. Młodzi adorują przez godzinę Najświętszy Sakrament. Kościół tonie w mroku. Monstrancja błyszczy oświetlona płomykami świec. „Cześć oddawaną ikonom porównać można do gorejącej świecy, której płomień nigdy nie gaśnie” — pisze Krug. W kościele cisza jak makiem zasiał. Słychać brzęczenie muchy i spokojne oddechy młodych. Klęczą. Zdobywają Ducha Świętego. •

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama