Poganin jako człowiek pobożny

Próba wyjaśnienia oryginalnego znaczenia słowa "poganin" - jako ktoś, kto wyznaje religię politeistyczną

 

Mówię o sobie nieraz, że przychodzę do Jerozolimy ze świata pogańskiego, a znaczy to po prostu, że po wielu latach pracy nad Egiptem grecko--rzymskim i starożytnym światem mówiącym po grecku zajęłam się ostatecznie Biblią. Zapewnia mi to perspektywę nieco odmienną od tej, jaką znajdujemy u przeciętnego Polaka, a nieraz również i u specjalistów reprezentujących jeden z tych dwóch kierunków badań. Wychodząc od Pisma Świętego i Jerozolimy, mamy czasem skłonność do wyolbrzymiania choćby znaczenia politycznego Palestyny i w sposób całkiem podobny - do zniekształcania obrazu życia religijnego ówczesnego świata. Zapominamy łatwo, że mały naród Izraela, oddający w swej świątyni cześć Jedynemu, Niewidzialnemu, Wszechpotężnemu, był pod tym względem zupełnym wyjątkiem, a zewsząd otaczały go ludy pogańskie, modlące się do bardzo licznych i różnorodnych bogów.

Prowadząc biblijne katechezy radiowe poświęcone Biblii w świecie greckim przekonałam się ze zdziwieniem, że dla moich słuchaczy słowo "poganin" ma znaczenie zdecydowanie pejoratywne. Dla większości Polaków jest to, jak się okazało, termin obraźliwy. Grzeczniej jest powiedzieć "niewierzący" lub nawet "ateista", natomiast "poganin" to tyle co "bezbożnik", a właściwie może coś jeszcze gorszego. Otóż przenoszenie tego znaczenia na pogan starożytnych jest po prostu nonsensem historycznym. Oczywiście, byli wśród pogan także i ludzie bezbożni czy zgoła nie dbający o sprawy boskie, podobnie jak są tacy również między nami. Było też jednak między nimi mnóstwo ludzi bardzo religijnych, którzy za bezbożników albo ateistów uważali najpierw Żydów, a później także chrześcijan. I nie ma w tym nic dziwnego, gdyż tylko Żydzi i chrześcijanie odmawiali udziału w jakimkolwiek kulcie poza kultem swojego jedynego Boga, podczas gdy poganie byli już z założenia tolerancyjni, chętnie uczestniczyli w kultach nawet całkiem dla siebie obcych, pod jednym wszakże warunkiem: żeby to nowe bóstwo nie wymagało od nich wyłączności, żeby nie zmuszało ich do porzucenia ich własnych bogów.

Przeciwstawiając Żydów albo chrześcijan  poganom, przeciwstawiamy dwie całkiem odmienne koncepcje religijne, monoteizm i politeizm. W czasach Jezusa monoteizm Izraela okrzepł już tak dalece, wykrystalizował się tak ostatecznie, że dla każdego Żyda Bóg był jedyny, z nikim i z niczym nieporównywalny. Warto jednak przypomnieć, że do pełnego przyjęcia tej prawdy naród wybrany dojrzewał długo i stopniowo, karcony przez proroków i hartowany w wielkich próbach, najpierw wygnania babilońskiego (VI w. przed Chr.), później zaś powstania Machabeuszów (168/7-164 r. przed Chr.). Dla Żyda-monoteisty udział w obcym kulcie oznaczałby zaprzeczenie jedności Jedynego. Postawy tej nie mógł w żaden sposób pojąć poganin-politeista. Dla niego odmowa tego udziału była wyrazem nie tylko ateizmu, lecz także i buntu przeciw porządkowi społecznemu, a bunt taki mógł łatwo ściągnąć gniew bogów na wszystkich. To wzajemne niezrozumienie pozostawiło trwałe ślady.

Niechęć synów Izraela do pogan miała bardzo głębokie korzenie. Czytali przecież proroków, którzy ciskali gromy na pogan-bałwochwalców, przede wszystkim dlatego, że chcieli przekonać swoich rodaków, by nie próbowali uczestniczyć w pogańskich kultach. Prorocy ci działali jednak na kilka wieków przed Chrystusem, kiedy jeszcze pokusa ta była bardzo istotna. Naród wybrany znalazł w Kanaanie liczne bóstwa potężne i zadomowione tu od dawna. Każdy nowy przybysz zaczynał w sposób naturalny od złożenia im właśnie należnego pokłonu. Każdy - ale nie wolno było tego czynić synom Izraela! Wielu przecież tej pokusie ulegało, mimo że prorocy nawoływali do wierności przymierzu z Jahwe, grożąc gniewem Zdradzanego; a walcząc z kultami pogańskimi, starali się je jak najbardziej obrzydzić swoim współbraciom. Posługiwali się w tym celu różnymi sposobami, najczęściej wyszydzając owe bóstwa, zrobione ręką człowieka z drzewa lub metalu. Taki na przykład rzeźbiarz "narąbał sobie drzewa cedrowego, wziął drzewa cyprysowego i dębowego - a upatrzył je sobie między drzewami w lesie - zasadził jesion, a ulewa zapewni mu wzrost. To wszystko służy człowiekowi na opał: część z nich bierze na ogrzewanie, część na rozpalenie ognia do pieczenia chleba, na koniec z reszty wykonuje boga, przed którym pada na twarz, tworzy rzeźbę, przed którą wybija pokłony" (Iz 44, 14-15). Prorokom wtórują psalmiści: "Ich bogowie to srebro i złoto, robota rąk ludzkich. Mają usta, ale nie mówią, oczy mają, ale nie widzą, mają uszy, ale nie słyszą, nozdrza mają, ale nie czują zapachu. Ręce mają, ale nie dotykają, nogi mają, ale nie chodzą, gardłem swym nie wydają głosu" (Ps 115, 4-5).

Istotnie, łatwo pomylić piękny posąg z tym, kogo ma on przedstawiać. Żydów broniło przed tym niebezpieczeństwem Prawo zabraniające sporządzania wizerunku jakiejkolwiek istoty żywej. Jednakże i pogańscy myśliciele zdawali sobie z tego sprawę. Oto Plutarch, obywatel Cheronei, niewielkiego miasta w środkowej Grecji, narzekał gdzieś pod koniec I wieku po Chr., iż rzeźbiarze, nadając bogom kształty ludzkie, mogą wprowadzić w błąd zwykłych śmiertelników, którzy będą sobie wyobrażać, że bóg ma naprawdę ciało, i to ciało podobne do ludzkiego. Łatwo można wówczas pomylić wizerunek z jego modelem, posąg boga z samym bogiem. I właśnie dlatego trzeba wyraźnie stwierdzić, że nadużywa boskiego imienia ten, kto mówi, że Lachares rozebrał z szat Atenę, podczas gdy on tylko zdjął szaty z jej posągu (Plutarch, Moralia 379 C). Nie wszyscy wszakże poganie byli tak mądrzy. A posąg bóstwa stał w każdej świątyni...

Bałwochwalstwo stanowiło zarzut poważny, krytyka kultów pogańskich w Biblii nie ograniczała się jednak do niego. Autorzy biblijni atakowali różne inne elementy owych kultów, które musiały budzić wstręt w sercach synów Izraela. Używali przy tym barw bardzo jaskrawych, chcąc, by obraz ten został dobrze zapamiętany. Zdecydowanie potępiali zatem ofiary z ludzi (zwłaszcza dzieci), składane ongiś bóstwom pogańskim, potępiali sakralną prostytucję, mającą w rozumieniu uprawiających ją kobiet zapewnić żyzność ziemi oraz płodność wszystkiemu, co żyje. W przekonaniu pogan było to bowiem odtwarzanie "świętego związku" czczonego w tym właśnie sanktuarium boga i jego boskiej partnerki (w Kanaanie najczęściej Baala i Astarte). Oburzenie budziły zwłaszcza kulty orgiastyczne.

Kiedy w 168 lub 167 roku przed Chr. król grecki Antioch IV Epiganes zarządził wielkie i całkiem bezprecedensowe prześladowanie religijne w Judei i Jerozolimie, świątynia Jahwe została zbezczeszczona. Co się wówczas dokładnie działo, niepodobna ustalić, ponieważ rozporządzamy jedynie źródłami żydowskimi (jest to przede wszystkim Druga, a także Pierwsza Księga Machabejska i jeszcze trudniejsza do interpretacji, gdyż pisana językiem apokaliptycznym, Księga Daniela). Na wielkim ołtarzu postawiono, a może po prostu wprowadzono do świątyni, coś, co autorzy biblijni nazywają "ohydą spustoszenia" (1 Mch 1, 54; Dn 11, 31; por. Mt 24, 15 i Mk 14, 13), przy czym warto zauważyć, że w tej epoce każdy posąg pogański może być nazwany w Biblii "ohydą". Poza tym, jak czytamy w Drugiej Księdze Machabejskiej, "świątynia była pełna rozpusty i uczt, na których poganie zabawiali się z nierządnicami, a na świętych dziedzińcach zbliżali się do kobiet, ponadto zaś jeszcze do wnętrza świątyni wnosili to, czego się nie godzi. Ołtarz był pokryty ofiarami niedopuszczalnymi przez Prawo i niegodziwymi" (2 Mch 6, 4-5). Opór, jaki Żydzi stawiali rozporządzeniom greckiego władcy, musiał najwyraźniej doprowadzić do wściekłości jego urzędników i żołnierzy. Nie jest jednak wykluczone, że w jakiejś przynajmniej części te gorszące obrazy zawdzięczamy również fantazji autora Księgi, który tak właśnie wyobrażał sobie kulty pogańskie, w jakich sam przecież nigdy nie uczestniczył.1 Tego rodzaju teksty, rozbudowywane jeszcze w tradycji parabiblijnej, musiały utwierdzać Izraela w przekonaniu, że i bogowie pogańscy, i oddawane im kulty zasługują jedynie na potępienie. Autorzy zaś biblijni od samego początku przekonanie to umacniali, wykorzystując je w walce o czystość jahwizmu. Wielu z nich potrafiło wszakże łączyć tę walkę z zapowiedzią zbawienia dla samych pogan.

Słowa potępienia brzmiały jednak tym donośniej, kulty pogańskie budziły w sercach synów Izraela wstręt tym większy, im lepiej rozumieli odmienność swego Jedynego, my zaś, czytając Biblię, patrzymy na te kulty często ich właśnie oczami. Nie dość na tym: przejęliśmy również i od starożytnych chrześcijan ich pogardliwy, a zarazem niejednokrotnie pełen lęku stosunek do tych niezliczonych bogów, jak również do modlących się do nich "ciemnych" pogan. Zapominamy przy tym, że chrześcijanie, podobnie jak przed nimi autorzy Biblii hebrajskiej, starali się przede wszystkim własnym słowem pokonać owych bogów (którzy przez tyle wieków panowali nad światem), usiłując przekonać zarówno wyznawców Chrystusa, jak i tych, co wyznawcami Jego stać się mogli, że są to jedynie złe demony, próbujące na wszelki sposób omanić ludzi.

Zastanówmy się zatem przez chwilę, jaki związek łączył bogów pogańskich z demonami i co to właściwie znaczy "demon". Otóż słowo to jest formą zlatynizowaną, następnie zaś spolszczoną, greckiego słowa dajmon. Pierwotnie oznaczało ono tyle co "bóstwo", może nieco wyraźniej od również greckiego theos podkreślając boskość owego bóstwa i przepaść, jaka dzieliła je od śmiertelników. W czasach, gdy Jezus chodził po palestyńskiej ziemi, znaczenie to już od dawna zdecydowanie się zmieniło. Wierzono wówczas, że w strefie podksiężycowej (to znaczy między ziemią a księżycem) mieszkają różne demony, zarówno złe, jak i dobre, a spotkać je można było również i na ziemi, zwłaszcza w bliskości cmentarzy. Słabsze od bogów, łatwiej ulegały człowiekowi. Dlatego też uważano, iż ten, kto zna odpowiednie zaklęcia, potrafi zmusić je do służby sobie. I tak demony zaczynają odgrywać coraz większą rolę w praktykach magicznych.

Plutarch z Cheronei, z którym spotkaliśmy się już poprzednio, traktował jednak ten problem całkiem odmiennie. Rozbudowaną już przez swych poprzedników naukę o demonach wykorzystywał po to, by pogodzić tradycyjny politeizm z filozoficznym monoteizmem, jednocześnie zaś znaleźć wygodnych pośredników między śmiertelnymi ludźmi a nieśmiertelnymi bogami, a właściwie nieśmiertelnym bóstwem, które w jego ujęciu rozpływało się niejako w coraz odleglejszej i bardziej niedostępnej transcendencji. Już sam fakt, że demony żyły między ziemią a księżycem, ułatwiał im tę rolę pośredników, choćby przy przyjmowaniu składanych ofiar i udzielaniu wyroczni. Według Plutarcha bogowie są nazbyt dostojni, by zwracać się wprost do ludzi, demonom zatem zlecili pieczę nad wszelkimi tego rodzaju sprawami. Co więcej, właśnie demonom przypisywał on wszystko, co w mitach lub kultach wydawało się niestosowne lub rażące. Toteż wiele rzeczy, jakie starzy poeci opowiadali o bogach, dotyczyło jego zdaniem naprawdę demonów. Nie sposób też sobie wyobrazić, żeby jakikolwiek bóg znajdował przyjemność w rytualnych zawodzeniach, a tym mniej jeszcze w rozszarpywaniu żywej ofiary i jedzeniu surowego mięsa. Plutarch uznał zatem, że te i tym podobne obrzędy zostały wprowadzane po prostu po to, żeby odstraszać złe demony (bo takie oczywiście również istniały). Najpotężniejsze z nich są odpowiedzialne również za wszelkie katastrofy i wielkie nieszczęścia, takie jak głód, wojna czy zaraza.

Tego rodzaju wyjaśnienie zdawało się usuwać mnóstwo trudności, ocalając zarazem tradycyjny mit i nietykalną godność bogów. Tak przynajmniej uważał Plutarch i jemu podobni. Ale to utożsamienie demonów z greckimi bogami nie wyszło tym ostatnim na dobre. Chrześcijanie przejęli je od filozofów pogańskich i potrafili dobrze wykorzystać. Jeśli sam Plutarch stwierdzał, że bywają także demony złe i groźne, a zarazem był zdania, że można je nazywać tymi samymi co bogów imionami, jeśli znajdujemy wśród nich i Apollona, i Dionizosa, i Demeter, nietrudno już przychodziło posunąć się jeszcze trochę dalej i uznać, że wszystkie bóstwa pogańskie są w istocie rzeczy tylko złośliwymi i niebezpiecznymi demonami. Plutarch na pewno przeraziłby się takiego wniosku, wyciągniętego z jego własnej nauki, lecz pisarze chrześcijańscy znaleźli sobie w ten sposób nader potężną broń w walce z religiami pogańskimi. I wielu z nas odziedziczyło właśnie po nich głębokie przekonanie, że wszystko, co pogańskie, musi być z gruntu złe.

Należy również pamiętać, że starożytni chrześcijanie starali się na ogół przedstawić swoich ideologicznych przeciwników jak najgorzej, ukazując pewne rzeczywiste wynaturzenia kultów pogańskich jako zjawisko codzienne i całkiem normalne. Wszędzie dopatrywali się rytuałów okrutnych, dziwacznych, a przede wszystkim sprzecznych z moralnością. Nikt nie zaprzeczy, że takie rzeczy istniały, lecz na tym się wszystko bynajmniej nie kończyło. W starożytności - o czym warto wiedzieć - przez długie wieki nie istniał żaden przedział pomiędzy tym, co polityczne, a tym, co religijne. Życie greckiego miasta-państwa (po grecku polis, stąd przymiotnik "polityczny" określa wszystko, co do tego życia się odnosi) było na wskroś religijne, religia zaś była właśnie w tym znaczeniu "polityczna". Jest zatem zrozumiałe, że zmiany, jakie zachodziły w układach politycznych, poczynając co najmniej od IV wieku przed Chr., musiały znajdować swe odbicie również w przemianach zachodzących w świadomości religijnej. Jest to temat niezmiernie szeroki, którego tutaj możemy zaledwie dotknąć, a jest on jednocześnie bardzo ważny, gdyż w tej właśnie atmosferze krzepły ostatnie księgi Biblii i miało narodzić się chrześcijaństwo. Jednym z nowych elementów jest wzrastające zrozumienie znaczenia jednostki. W życiu religijnym - także pogan - przejawia się to między innymi w coraz wyraźniejszej tęsknocie człowieka za takim Bogiem, którego mogliby kochać i który mógłby kochać nawzajem, tęsknota za Jego uszczęśliwiającą bliskością, za osobistym z Nim spotkaniem i zjednoczeniem. W świecie pogańskim było mnóstwo bóstw większych i mniejszych. Oddawano im stale należny kult, urządzając na ich cześć wspaniałe uroczystości i uroczystości te będą odbywać się nadal, mimo wzrastającego znaczenia chrześcijaństwa. Ale już Arystoteles powiedział, że tylko dziwak może twierdzić, iż kocha Zeusa. Bliższe człowiekowi były z pewnością małe lokalne bóstewka, lecz z nimi urywał się kontakt, gdy opuszczało się miejsce rodzinne. Jest natomiast rzeczą charakterystyczną, że na przykład Asklepios (rzymski Eskulap), bóg-lekarz, który, jak się zdaje, stał się bogiem dopiero w VI wieku przed Chr. i nigdy nie trafił na Olimp, budził nieraz serdeczne przywiązanie, a nawet miłość w sercach swych wyznawców, będących najczęściej także jego pacjentami. Z nim właśnie możliwy był ów kontakt bliski i osobisty, zapewne dlatego też kult jego bardzo długo zachował swoją żywotność.

W epoce hellenistycznej (323-30 r. przed Chr.) ludzie szukali także bóstwa na miarę nowego, wielkiego świata, jakiegoś jednego boga, który byłby ponad wszystkimi i wszystkim władał, który byłby Panem całej zamieszkałej ziemi, podobnie jak ongiś Pallas Atena była panią całego ateńskiego imperium. Z wolna kształtowało się przekonanie, że jeden z bogów jest najważniejszy (na przykład przybyli z Egiptu Izyda czy Sarapis), że ten jeden liczy się naprawdę, inni zaś to tylko albo imiona, pod jakimi tego samego boga czczą różne ludy i miasta, albo też bóstwa pomniejsze, służebne, niższego rzędu i godności. Nawet jednak i wtedy, gdy pobożni wyznawcy będą się modlić do "jednego boga Zeusa-Heliosa-Sarapisa", nikomu z nich nie przyjdzie do głowy, że może on być bogiem nie "jednym", lecz "jedynym", i że innych poza nim po prostu nie ma. Wśród ludzi wykształconych mówi się co prawda coraz chętniej o jakimś nieokreślonym, bezimiennym "bóstwie", ale trzeba pamiętać, że "bóstwo" w języku greckim to niemal tyle co "boskość", raczej idea lub pojęcie. A pojęcie nigdy nie może wysłuchiwać modlitw ani stać się przedmiotem kultu, podobnie jak nie mógł nim być Bóg filozofów, jedyny i doskonały, Byt absolutny, lecz bezosobowy. Nie wystarczał on nawet wielu mędrcom. Dwóch takich, którzy szukali czegoś więcej, żyło nieomal współcześnie, jeden w Cheronei, drugi w Nikopolis, w Epirze - Plutarch i Epiktet. Jeśli wybieram tutaj ich dwóch, to przede wszystkim dlatego, że wydają się nam obaj bliżsi niż wielu innych. Istotne jest również i to, iż żaden z nich nie zetknął się z chrześcijaństwem.

Epiktet, kulawy frygijski niewolnik, żył początkowo w Rzymie i tam poznał filozofię grecką, a kiedy został wyzwolony, mógł jej także nauczać. Wygnany wraz z innymi filozofami przez szalonego cesarza Domicjana, osiadł w Epirze i tam założył własną szkołę (koniec I w. po Chr.).

Rozmowy z mistrzem zapisywał, potem zaś uporządkował i wydał, jeden z jego uczniów, Arrian, któremu udało się szczęśliwie zachować w nich prostotę Epikteta i całą bezpośredniość jego stylu, wolnego od tak modnej wówczas retoryki. Czytając, czujemy dobrze, że ten, kto mówi, mówi o rzeczach, które naprawdę leżą mu na sercu.

Jeżeli mamy rozum, czy możemy czynić coś innego niż wspólnie i każdy z osobna opiewać i sławić bóstwo i bóstwu dziękować? Kiedy kopiemy, kiedy zajęci jesteśmy orką, kiedy jemy, czyż nie powinniśmy wyśpiewywać chwałę Boga: Wielki jest Bóg, który dał nam narzędzia, jakimi uprawiamy ziemię, wielki jest Bóg, który dał nam ręce, gardło, żołądek, stopniowy wzrost i oddychanie nawet we śnie (...). Cóż mogę czynić innego, ja, kulawy strzec, niż śpiewać chwałę Boga? Gdybym był słowikiem, robiłbym to jak słowik, gdybym był łabędziem, jak łabędź. A teraz jestem tym, który mówi: mam chwalić Boga. To jest moje zadanie. Wypełniam je tak długo, jak jest mi to dane. A i ty czyń podobnie.

Epiktet wiele zaczerpnął z nauk filozoficznych swoich poprzedników, chociaż chwilami Bóg jego wydaje się jakby bliższy człowiekowi i bardziej osobowy. Mędrzec mówi jednak nie tylko o Bogu, lecz także o bogach, a niekiedy również o bóstwie czy boskości. Najwidoczniej i on akceptuje tradycyjny politeizm. Interesują go przede wszystkim praktyczne zasady postępowania. W rozmowie zaś ma zawsze na myśli konkretnego człowieka, swego bezpośredniego słuchacza. I to on jest dla niego najważniejszy.

Bóg nas stworzył, a zatem wszyscy ludzie są braćmi. Również niewolnik jest twoim bratem. Prawdziwy mędrzec musi pamiętać, że Bóg uczynił go swoim świadkiem, aby pouczał ludzi o tym, co złe, i o tym, co dobre. Zadanie to niewątpliwie trudne. A zatem "pamiętaj o Bogu! Wzywaj Go na pomoc i na ratunek, jak żeglarze w czasie burzy wzywają Dioskurów."

Epiktet stara się wychować swego ucznia do wolności: "Podnieś głowę jak ten, kto się wyzwolił z niewoli. Odważ się spojrzeć w górę ku Bogu i powiedzieć: Użyj mnie, do czego chcesz, zgadzam się we wszystkim z Tobą, nie odrzucam niczego z twoich postanowień."

Zło i niedoskonałość także mają w tym wszystkim swoje miejsce. "Powinniśmy brać rzeczy takimi, jakie są. A jakie są? Takie, jak Bóg chce."

Cały świat Epikteta jest pełen demonów i bogów. Są nimi również słońce, księżyc, gwiazdy, ziemia i morze. Nikt z nas nie powinien się czuć osamotniony: "Kiedy zamkniecie drzwi i w pokoju stanie się ciemno, pamiętajcie, by nigdy nie mówić, że jesteście sami. Nie jesteście, bo wewnątrz jest i Bóg, i wasz demon" (Epiktet, Diatryby).

Mimo że Bóg Epikteta toleruje obok siebie starych bogów i niezliczone mnóstwo demonów, etyka kulawego mędrca zadziwiająco przypomina zasady głoszone przez chrześcijan, z którymi on sam nigdy się nie spotkał. Jest wszakże różnica bardzo istotna: według uczniów Chrystusa zbawienie jest łaską, jaką człowiek otrzymuje darmo od miłosiernego Boga, u Epikteta natomiast człowiek sam je sobie zdobywa, by we własnym pięknie stanąć wreszcie przed Bogiem.

Plutarch był nieco młodszy od Epikteta. Różnił się też od niego pod wieloma względami. Epiktet zaczynał swoje życie jako niewolnik, Plutarch pochodził z zamożnej rodziny i gdyby tylko chciał, mógłby na pewno zajść wysoko. Ale on nie chciał i nawet nie wspomina, że ma również obywatelstwo rzymskie, co w tym czasie stanowiło raczej rzadkość i niemałe wyróżnienie. Pozostawił za to po sobie bardzo wiele pism, wśród nich najszerzej może znane Żywoty sławnych mężów. Praca nad tymi dziełami, choć niewątpliwie ważna, nie wypełniała jednak całego jego życia. Był dobrym mężem i ojcem, serdecznym i uczynnym przyjacielem, a przez dwadzieścia lat także kapłanem Apollona w niezbyt odległej wielkiej świątyni tego boga w Delfach.

Filozofię studiował Plutarch dogłębnie i długo. Starał się też wszelkimi siłami pogodzić ze sobą to, co do końca pogodzić się nie dało, swoją filozofię i tradycyjną religię grecką. Na różne sposoby próbował rozwiązać nasuwające się sprzeczności, przekonany najgłębiej, że jedynie religia stanowi o jedności, a nawet o istnieniu każdego społeczeństwa i że nie może być państwa bez świątyń, bogów, nabożeństw, ofiar i wyroczni. Nie zadowolił się przy tym drogą najłatwiejszą, którą wybierała ogromna większość jego współczesnych, nie poprzestał na spokojnej rutynie kultu, lecz wszystko, czego się nauczył, całe swoje wykształcenie filozoficzne, wykorzystywał po to, żeby uzasadnić i wytłumaczyć to, w co wierzył. Teologia stanowiła dlań ukoronowanie filozofii.

Plutarch - kapłan Apollona - nie zaprzecza oczywiście istnieniu licznych bogów. Dowodzi nawet, iż patrząc na naturę, nie znajdujemy nigdzie żadnej istoty będącej jednym tylko przedstawicielem własnego gatunku. Tak więc na ziemi nie żyje jeden człowiek, ale wielu ludzi, nie biega jeden koń, ale wiele koni, a na niebie nie świeci jedna gwiazda, ale wiele gwiazd; podobnie nie można sobie wyobrazić takiego boga czy demona, który byłby tylko jedyny. A liczba bogów jest jeszcze większa, niż nam się to wydaje, bo poza naszym ludzkim światem istnieje także, jak powiadają, dużo innych, a każdy z tych innych światów ma swoich bogów. Bogów może być zatem nieskończenie wielu, gdyż i przestrzeń jest nieskończenie wielka.

Ta mnogość bogów nie przeszkadza jednak Plutarchowi widzieć wszędzie u podstaw wszystkiego jednej boskiej Rzeczywistości. Oczy pielgrzyma zbliżającego się do świątyni delfickiej uderzał napis składający się tylko z jednej litery: E. Plutarch tłumaczy, że jest to słowo, którym mamy boga powitać, a znaczy ono: JESTEŚ (po grecku EI). "Jest to bowiem dokładne i wierne określenie Boga, jedyne odpowiednie i takie, które tylko jemu jednemu odpowiada, po prostu stwierdzenie, że jest. My sami tego o sobie powiedzieć nie możemy, bo nie mamy rzeczywistego udziału w istnieniu."

Tu przypomina się Imię, jakie Bóg objawił Mojżeszowi z Płonącego Krzaka: "JESTEM, KTÓRY JESTEM" (Wj 3,14). Jakże jednak rozumiał to Plutarch, jakiż jest dla niego ów Byt, który naprawdę jest? Jest on Bytem wiecznym, nie mającym początku ani końca, nie podlegającym żadnym zmianom w żadnym czasie: "Jedyny, który jest, sam wypełnia wieczność jednym teraz" (Plutarch, Moralia 392-393 B). Nie ulega żadnej wątpliwości: tutaj nie chodzi już o Apollona delfickiego ani o żadnego innego boga ze świata dawnych wierzeń. Plutarch wkracza tu w najwyższe sfery metafizyki, starając się przeniknąć i w pewien sposób zdefiniować samą istotę bóstwa.

Ten właśnie Bóg jest Rozumem, który wszystko w porządku utrzymuje i wszystkim włada. Bogactwo jego stanowi nie złoto i srebro, potęgę zaś nie błyskawice i pioruny, ale mądrość i wiedza. Bóg widzi wszystko, co się dzieje na ziemi, i to, co się dzieje na morzu. Zna usposobienie i charakter każdego człowieka. Jest ojcem wszystkiego, co piękne i dobre, nie może też uczynić ani ścierpieć niczego złego. On użycza własnej sprawiedliwości, mądrości i łagodności wszystkim, którzy przez swoją dobroć i miłość dla innych ludzi upodabniają się do niego.2

Plutarch i Epiktet są pogańskimi mędrcami. Usiłują, każdy po swojemu, dochować wierności i owym licznym bogom dawnych tradycji, i temu Jedynemu, którego niejasno przeczuwają. Pogan myślących tak jak oni było znacznie więcej. Porzućmy jednak uczonych i filozofów, a spróbujmy się przyjrzeć także ludziom prostym. Czy możemy cokolwiek powiedzieć, jak ich życie religijne wyglądało, czy rzeczywiście mieli rację chrześcijańscy krytycy, łączący niemal wszystkie kulty pogańskie z orgiami i wszelkiego rodzaju rozpustą? Źródeł mamy tutaj mało i większość z nich niewiele nam mówi. Dlatego tym ciekawsza jest zachowana szczęśliwie płyta z niebieskawego marmuru z dość obszernym greckim napisem, jaki w I wieku przed Chr. kazał wyryć na niej niejaki Dionizjos, mieszkaniec Filadelfii, niedużego miasta w Azji Mniejszej.

Dionizjos był najwyraźniej człowiekiem wielce pobożnym. W swoim domu miał ołtarze rozmaitych bóstw, wśród których najważniejszą rolę odgrywała frygijska bogini Agdistis. Nie ona jednak, lecz sam Zeus przekazał we śnie Dionizjosowi specjalne polecenia. Ich rezultatem jest ów wyryty na marmurze napis. A polecenia te zgoła niecodzienne. Bogowie olimpijscy w poprzednich stuleciach dość mało interesowali się problemami etycznego życia jednostki. Stali przede wszystkim na straży czystości rytualnej. Zeus we śnie Dionizjosa idzie wszakże znacznie dalej, a jego polecenia są zadziwiająco szczegółowe:

Wchodzący do tego domu mężczyźni i kobiety, wolni i niewolnicy, muszą złożyć przysięgę na wszystkich bogów, że nie zamierzają niczego złego ani wobec żadnego mężczyzny, ani wobec żadnej kobiety, że nie znają ani nie praktykują żadnych czarów szkodzących ludziom, ani złych zaklęć, ani środków magicznych, ani środków zapobiegających poczęciu, ani spędzających płód; że żadnego rabunku ani morderstwa ani sami nie dokonali, ani nie służyli radą, ani o niczym takim nie wiedzą; że w niczym nie oszukując są życzliwymi temu domowi, a jeśli ktoś czyniłby coś z tych rzeczy albo zamierzał uczynić, nie przyzwolą i nie przemilczą, lecz będą je zwalczać. Mężczyźnie żonatemu nie wolno żyć z obcą kobietą zamężną, zarówno wolną, jak i niewolnicą, nie wolno też uwieść ani żadnej dziewicy, ani chłopca, ani nikomu w takich sprawach doradzać; jeśliby zaś ktoś o czymś takim wiedział, należy nie ukrywać rzeczy ani nie przemilczać, ale wskazać i mężczyznę, i kobietę. Czy to kobieta, czy mężczyzna, którzy coś takiego uczynią, niech nie wchodzą do tego domu, mieszkają w nim bowiem wielcy bogowie; oni tu czuwają i nie będą znosić ludzi naruszających te polecenia. Kobieta wolna powinna zachować czystość i nie znać ani łoża, ani obcowania z innym mężczyzną poza swoim mężem; jeśli zaś dozna, taka już nie będzie czysta, ale skalana, dotknięta zmazą i niegodna oddawać czci temu bogu, któremu to miejsce jest poświęcone, nie może też uczestniczyć w ofiarach (...) ani oglądać tajemnych obrzędów. Jeśli coś takiego uczyniła od czasu, gdy polecenia te zostały zapisane, ściągnie na siebie przekleństwo bogów, gdyż polecenia owe zlekceważyła (...) Tym wszystkim, którzy je zachowują, bogowie będą łaskawi i dawać im będą wszelkie dobra, jakie tylko dają bogowie ludziom sobie miłym; tych zaś, którzy je złamią, będą nienawidzieć i ześlą na nich srogie kary. Polecenia te zostały umieszczone u stóp Agdistis, najświętszej strażniczki i władczyni naszego domu. Niechaj ona da dobre usposobienie mężczyznom i kobietom, wolnym i niewolnikom, aby przestrzegali tego, co jest tu napisane. W czasie zaś ofiar comiesięcznych i corocznych ci mężczyźni i kobiety, którzy nie poczuwają się do winy, niechaj dotkną tego napisu zawierającego polecenia boga, aby w ten sposób stało się wiadome, kto ich nie zachowuje.3

Trzeba tu dodać, że frygijska Agdistis była jedną ze wschodnich "bogiń--matek" i jej orgiastyczny kult Grecy znali od dawna. Tymczasem w domu Dionizjosa stała się ona właśnie strażniczką dobrych obyczajów. Jej powierzono pieczę nad przestrzeganiem surowych zasad moralnych, głoszonych tutaj jako objawiona wola Zeusa, który takich objawień dotychczas nigdy nie udzielał.

Przykłady można by mnożyć, lecz rozsadziłyby one wówczas ramy artykułu. Mam wszakże nadzieję, że i te, choć nieliczne, pomogą dostrzec Czytelnikom, jak Bóg, również w sercach pogan, przygotowywał drogi swojej Ewangelii. Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła, żyjący na przełomie III i IV wieku, widział to przygotowanie (praeparatio evangelica) przede wszystkim w dziełach wielkich greckich myślicieli i poetów, którym przyznawał nawet pewien udział w objawieniu Bożym, danym Izraelowi. My jednak wiemy nieco więcej od niego: Euzebiusz nie znał Dionizjosa z małoazjatyckiej Filadelfii.

Anna Świderkówna, ur. 1925, prof. dr hab., historyk, papirolog, popularyzatorka wiedzy o kulturze starożytnej, tłumaczka poezji greckiej i łacińskiej. Ostatnio wydała: Rozmowy o Biblii (wyd. III - 1996), Rozmów o Biblii ciąg dalszy (1996).

 

Przypisy:

1. Bardziej szczegółowe przedstawienia prześladowania zarządzonego przez Antiocha IV, jego prawdopodobnych przyczyn i powstania Machabeuszów zob. A. Świderkówna, Rozmów o Biblii ciąg dalszy, Warszawa 1996, wzn. 1997, s. 146-184.

2. Por. A. Świderkówna, Bogowie zeszli z Olimpu, Warszawa 1991, s. 343-345, 357-372.

3. Cyt. za.: A. Świderkówna, Hellenika. Wizerunek epoki od Aleksandra do Augusta, wyd. 3, Warszawa 1995, s. 228.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama