Integryzm: triumf czy wycofywanie się religii

Artykuł na temat korzyści i strat, jakie przynosi religii integryzm

 

Słowa

W języku francuskim słowo "integryzm" jest nowym nabytkiem. Pochodzi od słowa "integralny". "Integralny" posiada dobry tytuł szlachecki, wywodzi się bowiem od integer, po łacinie "nietknięty, cały" (franc. intčgre - nieskazitelny). W latach 1370-1372 Nicole Oresme wprowadza go do naszego języka. Około roku 1640 wchodzi w obieg słowo "integralny", "przedmiot nie podlegający uszczupleniu, ograniczeniu". W 1696 pojawia się rachunek całkowy (intégral, 1696). J. Bernouillie mówi o całości (intégrale, 1749) w znaczeniu, jakie jeszcze dziś nadają temu słowu matematycy (pełna suma w przeciwieństwie do elementu). Oczywiście, ale "integrystyczny" i a fortiori "integryzm" w swej pierwotnej postaci to katolicyzm integralny. W rzeczywistości określenie to najpierw pojawiło się w postaci katolicyzmu bezkompromisowego. Centralną osobą jest tu monsignore Umberto Benigni (1862-1934). Na tym etapie mówi się "bezkompromisowy", a nawet "integralny". "Integrystyczny" musi poczekać do roku 1913, a do języka francuskiego wkracza za pośrednictwem hiszpańskiego wyrażenia integrista.

Benigniego można zaliczyć do ojców włoskiej chrześcijańskiej demokracji, która przeciwstawia się monarchii unifikacyjnej - konserwatywnej i liberalnej. Dwie płaszczyzny ataku. Ci katoliccy "integraliści" włoscy to gwelfowie (Cavour byłby zatem gibelinem), którzy nie pogodzili się z anektowaniem państwa papieskiego, a zwłaszcza Lacjum i Rzymu w roku 1870, a z rozpędu również z ekonomicznym liberalizmem białej burżuazji (sami są czarni). W grę wchodzi przeto eklezjologia. We Francji przeciwstawilibyśmy sobie gallikanów, którzy długo stanowili większość, i rosnących w siłę ultramontanów. Następnie w tej kompozycji zaczyna pojawiać się bardziej zasadnicze, teologiczne pęknięcie między "integralistami" a "modernistami", tymi (we Francji Loisy), którzy pod przykrywką egzegezy historyczno-krytycznej (zapożyczonej z niemieckich uniwersytetów protestanckich od Baura, Straussa, Harnacka...) głoszą założenia eliminujące transcendencję, objawienie i obiektywny charakter poznania. Papież Pius X potępia Loisy’ego i modernizm w encyklice Pascendi dominici gregis... de modernistarum doctrinis, z 8 września 1907. Integraliści nie czekali na Pascendi, organizując sieć, Sapiniere ("las jodłowy"; ma ona filie niemal w całej Europie), która dostarcza Stolicy Apostolskiej informacji i denuncjuje podejrzanych duchownych, którzy zostaną usunięci z episkopatu oraz w razie konieczności pozbawieni możliwości odnowienia swoich kontraktów nauczycielskich na uniwersytetach i w instytucjach katolickich. Zatem wokół konfliktu, wciąż jeszcze bardziej egzegetycznego niż ściśle teologicznego, widzimy nurt złożony i z duchownych, i świeckich, dalekich od terrorystów podkładających bomby (w Rosji nihilistyczni rewolucjoniści, uczniowie Bakunina, byli zresztą o wiele bardziej obrotni). Zauważmy, że ci integraliści zajmują często eksponowane pozycje społeczne. Kusi mnie, by ich porównać z Bismarckiem, tym białym rewolucjonistą, któremu Niemcy zawdzięczają pierwsze i jakże skuteczne ubezpieczenia społeczne, osiemdziesiąt lat wcześniejsze niż we Francji. Nasze "radykalne" dinozaury, "combiści" [od Emila Combes, 1835-1921, radykalnego zwolennika rozdziału Kościoła od państwa - przyp. tłum.], "pożeracze proboszczów" nigdy nie przejawiali takiego stanu ducha i a fortiori tego typu projektów. Nienawiść zaspokajała ich apetyt.

 

Przemoc

Same słowa przeto nie wyjaśniają nam zbyt wiele. Niegdysiejsze integralizmy dalekie są od naszych dzisiejszych integryzmów. Jeśli chodzi o terroryzm, tę broń ubogich w środki, które wyrównywałyby braki w motywacji, to w XIX wieku był on ostateczną ucieczką dla nacjonalizmów i zastępczych ideologii, ale nigdy dla religii.

Na przestrzeni historii, tu i ówdzie, motywy religijne mogły być wplątane w sieć przemocy (u człowieka, który zatracił swój instynktowny zespół zachowań, przemoc jest w naturalny sposób czymś intra- i interspecyficznym), kontrola gwałtownych zachowań jest kulturowa, a to, co kulturowo wyższe, jest niemal z istoty religijne. Umieśćmy więc "czynnik religijny" co najmniej w 99% po stronie regulatorów przemocy, czyli po stronie pokoju. Największa hekatomba w historii (106 milionów zabitych wskutek 30-letnich wojen okresu 1914-1945/48), do której trzeba dodać ofiary gułagów (przemoc nie między-, lecz wewnątrzpaństwowa, typu ideologicznego), co stanowi przynajmniej trzy czwarte wszystkich strat spowodowanych przemocą na przestrzeni całej historii, jest wynikiem nacjonalizmów oraz ideologii, zastępczych w stosunku do religii (straciliśmy na tej zamianie). Przy choćby mało przybliżonych przewidywaniach przyszłościowych trzeba nabrać pewnego dystansu.

Nasze czasy wydają mi się zdominowane przez trzy czynniki: poważny kryzys wielkich duchowości, koniec Duopola1 i koniec eksplozji demograficznej. Przeszliśmy od funkcji wykładniczej do logistyki i wkrótce trzeba będzie opracować warunki prawdziwej, trwałej równowagi. Dziś znajdujemy się nad nawisem, na śliskim terenie.

 

Kryzys religijności

Naturalnie jej tradycyjnych form wyrazu. Da się utrzymać dwie czy trzy wielkie duchowości. Można woleć dwoistość: transcendencja/ immanencja. Dla skuteczniejszej analizy wybieram trójpodział. Judeochrześcijaństwo (pociąga ono za sobą nowoczesne ateizmy, które - jeśli chodzi o wartości - zależne są od głównego nurtu: nie potrafią go podtrzymać ani tym bardziej odnowić), islam (jego transcendencja jest jeszcze bardziej radykalna) i duchowości immanencji (hinduizmy, buddyzmy), z których o buddyzmie, sądzę, można niezupełnie ściśle powiedzieć, że jest formą ateizmu. Należy tu dodać duchowości nie dające się w ten sposób sklasyfikować oraz część Afryki, którą można włączyć w nurt pierwszy i drugi (z przewagą islamu nad chrześcijaństwem). Żadna z tych trzech wielkich rodzin nie podlega procesowi likwidacji (chwilowo to właśnie najbrutalniej likwidatorskie ideologie są likwidowane), lecz są w stanie kryzysu i osłabienia. Muszą one bowiem, jak czyniły to niegdyś - i tu zwracam się ku naszym przyjaciołom muzułmanom - w czasach Awicenny i Awerroesa, a nawet, jeśli chodzi o judeochrześcijan, w czasach Filona z Aleksandrii, Ojców greckich i łacińskich oraz wielkich scholastyków, przyswajać sobie i wchłaniać nowe paradygmaty poznania (relatywistycznego, "kwantowego"; pomijam szumowiny mniej trwałych, domniemanych form poznania). Jedyne prawdziwe wyzwania zlokalizowane są w głowie, a nie gdzie indziej (niżej). Te trzy całości będą w nadchodzących dwudziestu latach w sposób wyraźny równoważne: blok judeochrześcijański, sensu lato, muzułmański (trochę powyżej lub poniżej 30% w stosunku do pozostałych) i blok azjatycki, indyjski oraz część świata wokół Pacyfiku (około 25%).

Blok azjatycki, naznaczony duchowościami wielkiej immanentnej całości, Dharma, gdzie nasz los reguluje samsara, jest bardziej odporny na rozmiary wszechświata, jakie dziś atakują naszą wrażliwość w dobie akceleratorów cząstek i radioteleskopów, niż kultury o duchowości opartej o transcendencję, Transcendens, który mówi "Ja" i stanowi fundament istotnej ontologicznej wartości jednostki; ten blok azjatycki sprawia w naszej epoce wielką niespodziankę: biegun wzrostu peryferyjnych Chin i obszarów chińskiej kolonizacji, przejmujący rolę Japonii, która z kolei przechodzi od stałego wzrostu do logistyki, stanowi, być może, wielką niespodziankę geopolityczną. Konfucjanizm i silne, rozległe struktury rodzinne tworzą nieoczekiwanie żyzną glebę dla wybitnych dokonań technicznych. Trochę tak, jakby teraz kultury odrabiały straty, mniej oburzając się indywidualizmem (prawa człowieka bez obowiązków względem innych i przyrody) oraz zagospodarowując oba mózgi (lewy i prawy) wraz z nauką pisania. Chiny budują obecnie na ćwierci swojego terytorium i w strefie swoich wpływów o porównywalnym obszarze jakąś super-Japonię, która już ma swoją wagę, a za dwadzieścia lat będzie ważyć nieskończenie więcej.

Nasi sąsiedzi muzułmanie z tym innym światem (innym naprawdę i fascynującym nas z tej racji) utrzymują bardziej stałe relacje w strefach spotkań i wzajemnego przenikania się na olbrzymim subkontynencie indyjskim, w Indonezji i Malezji, tych strefach, gdzie rozpościera się chińskie imperium, bez sztandarów, dyskretne, a więc skuteczne, także na wschodnich, trudno dostępnych krańcach Azji centralnej. Wydaje mi się, że i oni, i my możemy z tamtej strony coś otrzymać, jeśli chodzi o ontologiczne relacje ze wszechświatem w mierze, w jakiej - takie jest przynajmniej moje przekonanie - nie zintegrowaliśmy jeszcze w pełni - czy też nie oswoiliśmy - w naszym umyśle i wyobraźni zawrotnych wymiarów wszechświata. Nie trzeba wyrzekać się jednak owego JA, do którego jesteśmy przywiązani, skoro upoważnia nas do tego transcendencja tego Transcendensu, który mówi Ja i zwraca się słowem "ty" do tego, do kogo mówi.

 

Koniec dwubiegunowości

Nigdy nikogo nie zachęcałem do opłakiwania końca dwubiegunowości, ale natychmiast ostrzegałem przed jego kosztami. Przede wszystkim musimy przejąć całe obszary ruin! Czwarta część planety zdewastowana przez kryminalną absurdalność idiotycznej ideologii, sprawiającej, że armia naiwniaków, dziś ogarniętych amnezją, rozpływała się w zachwytach. Trzeba pomóc w odbudowie. Ale przemoc, widocznie anomiczna (anomiczna w mierze, w jakiej nie panujemy nad jej wymykającymi się nam regułami) - wybuchająca w dawnym sowieckim imperium i w regionach świata zbyt pospiesznie dekolonizowanych, bez liczenia się z koniecznością stadiów przejściowych (a to z powodu zimnej wojny), jak również na naszych przedmieściach - pociąga za sobą straty i zniszczenia, których poziom, przynajmniej na razie, nie osiąga jeszcze rekordów z czasów Szoah, gułagów i prowadzonych na własnej ziemi i żywych ludziach "robót praktycznych" - Pol Potów i ich konkurentów, za zasłonami z bambusu i zarośli, które nasze umysłowe wspólnictwo czyniło nieprzeniknionymi.

Afryka dokonuje wyczynów regulowania dawnych plemiennych waśni przy pomocy wyrafinowanych narzędzi, pozyskiwanych ze złomu i na kredyt, za kęs chleba. Jeszcze bardziej znamienny jest poziom przemocy w czułych strefach krajów postindustrialnych jako efekt odrzucenia tradycyjnego systemu wychowania i wartości, nie zastąpionego niczym innym. Jest to niepokojące, jesteśmy bowiem dopiero w punkcie wyjścia i rezultaty naprawy tego stanu mogą przynieść owoce po długim czasie, może za piętnaście-dwadzieścia lat. Długo korzystaliśmy z pozytywnych efektów histerezy. Zjadaliśmy dojrzałe winogrona, teraz czas na winogrona zielone.

Wiem, że europejska opinia publiczna jeszcze chwilowo widzi te rzeczy inaczej. Jest wrażliwa na złe skutki zjawiska, które jest neutralne oraz - czemu nie? - pod pewnymi względami i do pewnego stopnia korzystne. Migracje jeszcze przez kilka lat, i tylko kilka lat, będą ważne, a nawet bardzo ważne, gdyż ta osławiona eksplozja demograficzna opada w rytmie, co do którego nikt nie raczy zauważyć, że już tu i ówdzie zaczyna on być niebezpiecznie szybki. Ponieważ nikt nie będzie mnie ani rozumiał, ani słuchał, ograniczę się do stwierdzenia: to obniżanie się populacji będzie jutro szybsze niż dziś, a pojutrze się zatrzyma.

Trzeba będzie zatem współistnieć wśród socjologicznych chrześcijan i socjologicznych muzułmanów na o wiele większą skalę niż dziś. Trudności rodzą się częściej z bliskości niż z dystansu. Widać to w zetknięciu z ludźmi z Dalekiego Wschodu, z którymi współżycie przebiega bez napięć. Trudność pochodzi mniej z samego islamu niż z jego cofania się, z faktu, że imigranci są najczęściej zdezislamizowani, a zatem cierpią na brak wartości. A ponieważ nie potrafimy im przekazać naszych wartości, tedy dla obu partnerów mniejszym złem lub większą szansą będzie, jeśli społeczności imigrantów zachowają więź z islamem. W tym celu muszą mieć możliwość utrzymania tej więzi i kultury tutaj na miejscu.

Tradycje ludów muzułmańskich są tak samo różnorodne jak nasze. Możemy sobie wybrać rozmówców i tych, którym pragniemy pomóc stworzyć islam francuski, europejski, nastawiony na dobre współżycie, zgodny i przystosowany do tego, co społecznie akceptowalne w łonie "nowoczesności". To funkcjonuje na szczycie. W trzech departamentach Francji metropolitalnej mamy inne ustawodawstwo niż w reszcie kraju. Jest ono nieszczęsną spuścizną starej "wojny domowej" z roku 1905. Ustawodawstwo, które, jak we wszystkich krajach cywilizowanych, pozwala przyjąć dany fakt religijny i nadać mu (jak to ma miejsce szczególnie w krajach o tradycji protestanckiej) status faktu uznanego i tolerowanego. Skoro obecnie islam jest drugą co do liczebności religią we Francji, wspólnota ta powinna móc cieszyć się statusem podobnym do innych. W ten sposób znaleźlibyśmy się w jednym szeregu z systemami europejskiej piętnastki i Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Po to, by doprowadzić do wzajemnego zrozumienia, wypada uświadomić sobie nie tylko oczywiste zbieżności, ale również i różnice. O tych różnicach mógłbym mówić długo - powstrzymam się od tego - mogą one być obfitym źródłem wzajemnego ubogacenia umysłowego i duchowego.

Wszystko obraca się wokół czasu, miejsca, gdzie sytuuje się prawomocność nauki, jednym słowem wokół przyczynowości - wtórnej, autonomicznej i źródłowej - wolności, podporządkowanej, lecz autentycznej, oraz wokół mnogiej jedności Transcendensu, na temat której chrześcijanie poprzez Wcielenie rozwinęli to, co było implicite zawarte w jednostkowo-mnogiej, pierwotnej nazwie Elohim (trzecie słowo Biblii).

 

Na rzecz konkordatu

Co więc począć z integryzmem? Nie jest to bezpośrednio nasza sprawa. Jedyną skuteczną barierą jest ta, jaką wznosi islam myślący, refleksyjny, autentyczny. Integryzm nie wypływa z tego, co religijne, lecz z pustki, jaka powstaje po zamknięciu się religii w sobie.

Współczesny świat (społeczeństwo oparte na zaufaniu, paradygmat "relatywistyczny" i "kwantowy", rewolucja informatyczna) wyrósł ze szczepu judeochrześcijańskiego, który w znacznej mierze osłabił. Możemy pomóc światu muzułmańskiemu lepiej włączyć się w nowoczesność, on zaś z kolei może nam pomóc zachować to minimum, poniżej którego przestaje się być wiarygodnym. Tłumaczy to niewielki dziś wpływ chrześcijańskich Kościołów masowych, ustabilizowanych, "dobrze ułożonych".

Ta "wzajemna pomoc" zależy od dwóch warunków. Najpierw od "konkordatu". Rozmyślnie używam słowa "konkordat" (w L’Héritage, au risque de la haine, Aubier 1995), które z obu stron zakłada wyrzeczenie się wszelkiego prozelityzmu. Musimy skonsolidować, odzyskać utracone tereny, wyrzeczenie się systematycznego prozelityzmu rozumie się samo przez się. Indywidualne, niewymuszone przejścia można doskonale tolerować, a nawet są one cenną oznaką zdrowia.

Przy zachowaniu tych warunków nic nie stoi na przeszkodzie ukonstytuowaniu się silnych mniejszości muzułmańskich, trwale zakorzenionych w Europie; tak samo docenilibyśmy zaprzestanie wywierania presji na mniejszości chrześcijańskie Bliskiego i Środkowego Wschodu.

Całkowite odrzucenie terroryzmu. Nie ma on obecnie żadnego wytłumaczenia. W swojej istocie nie ma on nic religijnego, bierze się z czegoś całkiem innego, z najobrzydliwszej ze wszystkich akulturacji. Terroryzm islamistyczny (islamistyczny, a nie islamski) ma zresztą skłonność do uderzania w samych muzułmanów. To go w naszych oczach nie usprawiedliwia. Przyznanie się do słabości należy zwalczać bez słabości, korzystając z dostępnego nam luksusu najbardziej wyrafinowanej wysokiej technologii, co pozwala złagodzić niedobory motywacji obrony w stosunku do ataku. Nie negocjuje się, nie paktuje, walczy się i zwycięża. Mamy środki, tylko chwilami brak woli.

W skali naszej globalnej wioski, w obliczu tylu niebezpieczeństw, integryzm wydaje mi się stosunkowo niewielkim zagrożeniem. Nie będzie można długo unikać podjęcia na nowo, wyważenia i pogłębienia wartości. Tylko pomagając sobie samemu, stajemy się zdolni do udzielenia pomocy innym.

Jest sprawą naglącą, by Europa odnalazła na nowo wystarczającą wolę życia (a więc i środki), wspartą przez polityczną władzę, umiarkowaną, zatem realistyczną i skuteczną. Nasza historia jest bogata, poczynając od starej federacji helweckiej po jedność austro-węgierską - udane przykłady na ambitną miarę ich czasów.

To nie nadmiernie absolutna religijność nam zagraża, ale ogromna pusta przestrzeń, jaką pozostawiło w spadku jej chwilowe może wycofanie się.

tłum. Maria Tarnowska

Niniejszy tekst ukazał się w 78. numerze kwartalnika "Commentaire", lato 1997. Przedrukowujemy go za zgodą Redakcji.

PIERRE CHAUNU, ur. 1923, historyk, emerytowany profesor Uniwersytetu Paris-Sorbonne. Po polsku ukazały się prace Cywilizacja wieku Oświecenia (1989) oraz Czas reform. Historia religii i cywilizacji 1250-1550 (1989).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama