Od bałwochwalców do "innych owiec"

Artykuł ukazuje różne postawy względem pogan na przestrzeni wieków, przede wszystkim w starożytności i średniowieczu

Niewielu zapewne jest chrześcijan, którym nie znana byłaby umieszczona w watykańskiej bazylice czarna figura św. Piotra (nierzadko ubierana w papieską tiarę i kapę), XIII-wieczne dzieło Arnolfo di Cambio; pogładzenie jej stopy - mocno już sfatygowanej nie tyle zębem czasu, co dewocją pielgrzymów, ma gwarantować tym ostatnim szczęśliwy powrót do Wiecznego Miasta. Równie niewielu jednak z grona tłoczących się wokół sławnej figury chrześcijan zdaje sobie sprawę z tego, że swą dewocję kieruje w stronę kopii starożytnej (III w.) marmurowej rzeźby, przedstawiającej niegdyś rzymskiego filozofa. W wiekach średnich jego głowę zastąpiono jedynie głową Księcia Apostołów, by - po kilku jeszcze drobnych retuszach (układ rąk, rekwizyty) - postawić tak przerobiony pogański posąg w centralnej bramie najważniejszej świątyni katolickiego świata.

Historię posągu trudno z pewnością uznać za streszczenie historii religii; prowokuje ona jednak do postawienia kilku pytań dotyczących stosunku Kościoła do świata pogańskiego, do jego wierzeń i środków ich wyrazu. Czy galilejski Rybak miał w istocie rzeczy zastąpić pogańskiego filozofa? Czy przynosił odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania? W jakiej mierze owe odpowiedzi stanowiły całkowitą nowość, a w jakiej nawiązywać mogły do tych, których udzielały przedchrześcijańska religia i wiedza? Czy i w jakiej mierze (i w oparciu o jaki autorytet!) trzeba było zniszczyć pogański świat, by wznieść w jego miejsce Christianitas, a w jakiej mierze można się było od niego uczyć? Pytania to równie trudne, co dramatyczne. Od odpowiedzi miał przecież zależeć los zgoła nie tylko posągów...

Pytania te nie pojawiły się jednak, rzecz oczywista, ani w pierwszym, ani w drugim pokoleniu chrześcijan, kiedy stanowili oni znikomy procent ludności rzymskiego świata - świata, w którym z braku alternatywy żyli jedynie z "naturalnej konieczności". Wewnętrzni emigranci - nie umiejący się odnaleźć w społeczeństwie, w którym każdy przejaw życia (edukacja, sztuka, rozrywka, zajmowanie urzędów publicznych, służba wojskowa, obrzędowość domowa i rodzina, powinności publiczne, operacje finansowe itp.) oparty był na tradycyjnym pogaństwie. Nie mógł być chrześcijaninem ani nauczyciel, ani malarz, ani rzeźbiarz, ani aktor. "Woźnica cyrkowy, zawodnik publiczny, gladiator, łapacz zwierząt w cyrku, posługacz publiczny przy walkach gladiatorów, żołnierz, dostojnik posiadający »prawo miecza«, wysoki urzędnik miejski, guślarz, astrolog, wróżbita, wykładacz snów, kuglarz, wytwórca amuletów" - musieli "zrezygnować »ze swoich zawodów« albo odejść". A "jeżeli coś jeszcze pominęliśmy - podpowiadał rzymskim chrześcijanom autor Tradycji Apostolskiej - decydujcie już o tym sami, gdyż wszyscy mamy Ducha Bożego’’.

Oskarżani o obcość i "nieużyteczność w życiu społecznym", nawet odpierając zarzuty, nie potrafili uznać pogańskiego świata za "swój", i pisali: "odwiedzamy wasze magazyny, warsztaty, hotele i oglądamy wasze targi" (Tertulian). A wszystko to ze źle ukrywanym poczuciem wyższości: "Nie kąpię się wprawdzie po nocy w czasie Saturnaliów, ale dlatego, że nie chcę tracić i nocy, i dnia. Kąpię się jednak w porze odpowiedniej dla zdrowia, by zachować ciepło i rumieńce; sztywno i blado wyglądać po kąpieli wystarczy mi, gdy będę nieboszczykiem (...) Nie kupuję wprawdzie wieńca na głowę, ale cóż cię obchodzi, do czego używam kwiatów, jeżeli je tylko kupuję." Nic nie oddaje lepiej tego stanu napięcia: obecności, ale obcości, połączonej z pełną dobrotliwego paternalizmu dezaprobatą, niż sławny fragment Listu do Diogneta:

Chrześcijanie na obczyźnie czują się jak w ojczyźnie, a w ojczyźnie jak na obczyźnie. Zawierają małżeństwa i mają dzieci, jak wszyscy inni, lecz nie porzucają niemowląt. Uznają wspólnotę stołu, lecz nie wspólnotę łoża. Żyją w biedzie, a drugich obsypują bogactwami. Wszystkiego im brakuje, a opływają we wszystko. Krótko mówiąc, czym dusza w ciele, tym w świecie chrześcijanie. Dusza żyje w ciele, ale nie należy do ciała. Chrześcijanie żyją w świecie, ale nie należą do świata. Dusza ma w ciele wroga, chociaż mu nic złego nie zrobiła, lecz tylko wzbrania się dzielić jego rozkosze; chrześcijan wrogiem jest świat, choć w niczym go nie skrzywdzili. Dusza zamknięta w więzieniu ciała spaja jego członki w jeden organizm; chrześcijanie uwięzieni w świecie chronią go przed rozpadem.

Inność i nieobecność, połączone  ze zdecydowanym i programowym strzeżeniem własnych tajemnic, musiały z konieczności rodzić plotki i oskarżenia ulicy - o zbrodnie, rytualne mordy, kazirodztwo, lubieżność, orgie, kompromitujące bałwochwalstwo ("oddają cześć głowie osła, czczą też genitalia swego przewodnika i kapłana, modląc się do nich, jak gdyby do ojcowskiej siły rozrodczej"), ateizm, wreszcie "nienawiść ku rodzajowi ludzkiemu" (Tacyt).

Konfrontowani z absurdalnymi zarzutami, odpowiadali nierzadko równie demaskującymi atakami: "Cóż zaś dopiero mówić o tym, że artyści, którzy wasze bałwany tworzą, to przeważnie rozpustnicy, mający na sumieniu wszelkiego rodzaju niegodziwości, o jakich chyba nie potrzeba mówić; ludzie, którzy uwodzą nawet młode niewolnice pomagające im w pracy. Zaiste, szczyt zaślepienia: bezwstydne łotry tworzą i kształtują bóstwa, przed którymi wy na twarz padacie" (Justyn). Dystans rósł, katalizowany kolejnymi falami prześladowań, w których rola inspirująca należała zwłaszcza w dwóch pierwszych stuleciach do tłumów raczej niż do władców.

Trzeba było wielkości Ireneusza, Klemensa Aleksandryjskiego czy Orygenesa, aby w takiej atmosferze myśleć o Rzymie jako o narzędziu w rękach Opatrzności, przygotowującej nadejście Ewangelii, albo o sensowności czytania dzieł pogańskich filozofów: "Filozofia wcale nie rujnuje życia - jak to twierdzą niektórzy dopatrujący się w niej jedynie źródła błędów i występków - lecz przeciwnie, jest odzwierciedleniem prawdy i darem udzielonym Grekom przez samego Boga. Filozofując, nie musimy wcale zrywać z wiarą, lecz owszem, możemy przez to raczej umocnić jeszcze naszą wiarę." To Klemens; sto pięćdziesiąt lat później, w dobie Ambrożego i Augustyna, pogański mit Wiecznego Rzymu (Roma Aeterna) znajdzie swą kontynuację w chrześcijańskiej idei Wiecznego Miasta, uświęconego męczeńską śmiercią Piotra i Pawła.

Nie znaczy to, że historia przydała ciała jedynie słowom chrześcijańskich Gnostyków z Aleksandrii. W chrześcijańskim Cesarstwie począwszy od schyłku IV wieku zabrakło miejsca dla pogańskich świątyń. Tylko niewiele z nich (jak rzymski Panteon) zachowano, przekształcając na chrześcijańskie kościoły; większość - zburzona - dostarczyła co najwyżej budulca na pomniki zwycięskiej wiary wzniesione na ich gruzach. Podobny los miał spotkać kultowe miejsca ludów i plemion, które stworzyły nową Europę po wędrówce ludów i przyjmowały chrześcijaństwo we wczesnym średniowieczu.

Na początku VI wieku Cezary z Arles nawoływał zebranych w jego kościele słuchaczy: "Bracia najukochańsi! Nie dopuszczajcie żadną miarą do naprawiania świątyń bałwochwalczych, a raczej gdziekolwiek je spotkacie, dążcie do ich zburzenia i rozebrania. Również tak zwane święte drzewa wycinajcie z korzeniami, ołtarze diabelskie doszczętnie niszczcie." Takie gwałtowne "metody ewangelizacyjne" zdawała się usprawiedliwiać sytuacja dopiero co ochrzczonego ludu, któremu wciąż jeszcze bliżej było do świętych gajów i źródeł niż do świątyń nowej wiary. Święty Biskup z bólem w sercu opowiadał o ludziach biorących udział w pogańskich ofiarach i ucztach, uprawiających magię i wróżby. Wiernym podpowiadał zdecydowane środki: "Karćcie tych wszystkich, o których się tylko dowiecie; surowo napominajcie, nawet ciężko karzcie. A jeżeli się nie poprawią, jeżeli potraficie, to ich nawet obijcie, a gdyby nawet wtedy się nie poprawili, obetnijcie im włosy. A gdyby nawet wtedy trwali przy swoim, zakujcie ich w kajdany, aby ich trzymały więzy, jeżeli oni nie trzymają się łaski Chrystusowej."

Głosowi Kaznodziei wtórowały nie tylko miecze i topory książęcych i królewskich drużyn (zwłaszcza od czasów karolińskich), ale także postanowienia ksiąg pokutnych, które przez następnych kilka stuleci w zasadniczy sposób miały formować świadomość moralną przeciętnego chrześcijanina. Udział w bałwochwalczej uczcie w miejscu dawnego kultu jednomyślnie karały one od czasów św. Kolumbana postem o chlebie i wodzie, trwającym - w zależności od stopnia świadomości popełnionego zła - od czterdziestu dni do trzech lat. Burchard z Wormacji (+1025) naznaczał trzydziestodniową pokutę za praktykowanie pogańskich zwyczajów pogrzebowych, a za niektóre praktyki magii, na przykład leczniczej - rozłożenie pokuty nawet na pięć lat. Celem była absolutna izolacja wszystkiego, co pogańskie - księgi pokutne zabraniały więc na przykład przyjmowania jakichkolwiek darów i jałmużny z rąk pogan, nakazywały zdecydowanie usuwać z terenów cmentarnych czy przykościelnych znajdujące się tam dawne pogańskie groby. Odmawiając poganom miejsca wśród zmarłych, tylko w niewielkim stopniu gwarantowały je wśród żywych: zabicie poganina (i Żyda) penitancjały karały jedynie czterdziestodniową pokutą, podczas gdy na przykład pokuta za zabicie złodzieja (i to w akcie samoobrony!) wynosiła dwa lata. Cytowany już wyżej Burchard stwierdzał, że częścią pokuty za ojco- lub bratobójstwo winien być dożywotni zakaz noszenia broni, jedyną zaś okolicznością zawieszającą ów zakaz mogło być zwrócenie miecza przeciwko poganom. Najwyraźniej walce przeciw poganom przysługiwała zupełnie inna kwalifikacja moralna niż walce przeciw chrześcijanom.

Współczesny Burchardowi św. Bruno z Kwerfurtu (skądinąd człowiek niezwykły, któremu idea stosowania przymusu w chrystianizacji była całkowicie obca) doskonale wyraził tę samą myśl w sławnym liście zwróconym do Henryka II: "Czy godzi się prześladować lud chrześcijański, a żyć w przyjaźni z pogańskim? Co za ugoda Chrystusa z Belialem? Jakże równać światło z ciemnością? W jaki sposób mogą zgodzić się diabeł Swarożyc oraz wódz świętych, wasz i nasz, Maurycy? Jakim czołem schodzą się święta włócznia i chorągwie diabelskie tych, którzy poją się krwią ludzką? Czy nie lepiej jest walczyć przeciw poganom dla chrześcijaństwa, niż gwałt zadawać chrześcijanom?" Wiek później Gall Anonim włoży w usta Niemców oblegających Głogów pieśń o Bolesławie Krzywoustym:

On prowadzi dozwolone walki z poganami,
My wzbronioną walkę wiedziem tu z chrześcijanami.
Dlatego też Bóg poszczęścił mu walką zwycięską,
A nas słusznie za zadane krzywdy karze klęską.

Wróćmy jednak jeszcze na moment do penitencjałów. Pokażą nam one bowiem, jak płytkie, co więcej - przeciwne do zamierzonych, efekty pociągało za sobą całkowite zniszczenie materialnych śladów dawnego kultu. Pozbawiona ich gwałtownie dawna wiara nie obumierała przecież, przeciwnie - zmieniała jedynie rekwizyty, zagarniając nowe sacrum dla potrzeb swych starych, magicznych praktyk. I to nie bez inspiracji samych apostołów nowej wiary. Corrector Burcharda karze dziesięciodniowym postem o chlebie i wodzie tych, którzy zbierając zioła lecznicze, wypowiadają przy tym "zaklęcia inne niż Pater nosterCredo in Deum" (sic!). Na wielu miejscach księgi pokutne opisują praktykę zwaną Sortes sanctorum: dociekający swej przyszłości człowiek otwiera Biblię w dowolnym miejscu, traktując jak wyrocznię pierwszy napotkany wzrokiem tekst. Takie zachowanie penitencjały bez wahania oceniają jako magiczne, a nie modlitewne, nakładając za nie pokutę trwającą aż trzy lata! Los Biblii i najważniejszych modlitw chrześcijańskich miały wkrótce podzielić i inne, mniej lub bardziej uświęcone przedmioty i czynności. Krzyż, popiół poświęcony w Środę popielcową, świece, olej, głownie z ognia z Wigilii paschalnej, okadzania, procesje, kalendarz liturgiczny, bielizna ołtarzowa, sznur od kościelnego dzwonu - wszystko to mogło z łatwością zostać nadużyte dla potrzeb wróżbiarstwa i magii jeszcze u kresu średniowiecza, co dobitnie udokumentował w swych XV-wiecznych kazaniach Stanisław ze Skarbimierza.

Wrogość sięgająca po przemoc, izolacja, brak zrozumienia, pogardliwe utożsamianie z bałwochwalstwem i kultem demonów - w morzu tego rodzaju postaw zdarzały się przecież inne, nacechowane tolerancją i otwartością. Zalecali je wielcy papieże wczesnego średniowiecza, jak Grzegorz Wielki czy Mikołaj I; praktykowali znani choćby z historii polskiego Kościoła misjonarze, jak Wojciech, Bruno z Kwerfurtu czy Bernard Hiszpan.

II księgę Kroniki polskiej Wincentego Kadłubka otwiera dyskusja arcybiskupa gnieźnieńskiego Jana z krakowskim biskupem Mateuszem na temat obyczaju postrzyżyn, wywodzącego się z pogaństwa, a wciąż jeszcze praktykowanego u progu XIII stulecia. Mateusz jest zgorszony: "albowiem jeśli uroczystości postrzyżyn są zabobonem - jak można wnosić z samego obrzędu pogańskiego - dlaczego nie tylko nie są wiernym zabronione, lecz utartym zwyczajem obchodzi się je bardzo uroczyście i nabożnie?" Jan, z którego racjami mistrz Wincenty wyraźnie się utożsamia, przestrzega najpierw przed zbyt pochopnym i aroganckim wyrokowaniem o sprawach "niejawnych i zapoznanych". Stwierdza następnie, że postrzyżyny mogą być traktowane jako uroczysta forma adopcji. Wreszcie - po wyliczeniu wszystkich konsekwencji, jakie tak rozumiany dawny pogański obrzęd pociąga także w dziedzinie prawa kanonicznego - formułuje zupełnie niezwykłą zasadę ogólną: "Czy dlatego, że ten obrzęd wymyśliło i wytworzyło pogaństwo, będziemy sądzić, że zasługuje on na przekleństwo? Niezbożną bowiem jest rzeczą nie czcić tego, co rozum ustanowił, co ma we czci bogobojny obyczaj przodków (devota maiorum religio)." Sam wierny tej zasadzie Kadłubek, chociaż zasadniczo opisuje trwanie Polski w pogaństwie (przy pomocy znanej także Gallowi alegorii) jako okres ślepoty i ulegania siedmiu grzechom głównym, to jednak z pogaństwa właśnie wyprowadza tak istotne w życiu społecznym wartości, jak: rzeczpospolita, prawo, sprawiedliwość, operacje handlowe itd. Nawet korona - której godność powszechnie przecież wywodzono z quasi-sakramentalnie rozumianej królewskiej sakry - u Kadłubka ma metrykę pogańską. Zaleca ją więc nie tyle autorytet chrześcijańskiego Kościoła, co rozum oraz "devota maiorum religio".

Myśl Wincentego - nie odkrywcza przecież i nie nowa, bo do odnalezienia już w pismach św. Justyna - niewielu i nie szybko doczekała się naśladowców. W paryskiej szkole teologicznej, z którą związany był Kadłubek, głównym zwolennikiem tolerancyjnej orientacji w sprawach wzajemnych relacji między chrześcijanami a niewiernymi miał być w XIII stuleciu Tomasz z Akwinu, a w XV wieku kardynałowie d’Ailly i Gerson. Najdojrzalszy jednak kształt orientacja ta zyskała pod piórem nie teologów, lecz prawników i kanonistów związanych z uniwersytetem bolońskim, jak papież Innocenty IV, Jan z Lignano, a w szczególności kardynał Franciszek Zabarella, którego niekwestionowany autorytet w Kościele XV-wiecznym Zygmunt Luksemburczyk opisał jednym zdaniem, wypowiedzianym na wieść o jego śmierci: "Hodie mortuus est papa" (dziś umarł papież).

Z kolei uczniem Zabarelli był krakowski mistrz Paweł Włodkowic, obok Stanisława ze Skarbimierza najważniejszy niewątpliwie twórca "polskiej szkoły prawa narodów". Idee tejże szkoły, zaprezentowane całemu Kościołowi z szerokiej wokandy soborów w Konstancji i Bazylei, odżyły u progu ery nowożytnej w Hiszpanii: na uniwersytecie w Salamance, w dziełach Franciszka de Vitoria oraz dominikańskiego biskupa Bartłomieja Las Casas. Chociaż poglądy zarówno polskich, jak i hiszpańskich autorów w dużej mierze kształtowane były pod presją okoliczności (konflikt polsko-krzyżacki, eksterminacja Indian w Ameryce Łacińskiej), wypracowana przez nich argumentacja nie miała zgoła charakteru doraźnego, lecz ponadczasowy. Jej podstawę stanowi idea prawa natury. "Niewierni mają z nami udział w prawie natury" - pisze Włodkowic, i to uczestnictwo owocuje katalogiem praw wcześniejszych, a więc stojących ponad wszelkim prawodawstwem pozytywnym, nawet gdyby było oparte o autorytet papieża czy cesarza. "Nie wolno papieżowi czy wiernym zabierać niewiernym państw czy władzy, ponieważ posiadają je bez grzechu i prawnie. Bezbożne i niedorzeczne jest twierdzenie, jakoby niewierni byli niezdolni do jakiejś władzy, godności, mocy czy władztwa (...) Nie jest dozwolone zmuszać niewiernych bronią albo naciskami do wiary chrześcijańskiej." Co więcej, sama tolerancja nie wyczerpuje jeszcze pola możliwych wzajemnych odniesień między chrześcijanami i niewiernymi. Dopuszczalna jest także współpraca, wspólne praktykowanie cnót, takich jak sprawiedliwość czy wspaniałomyślność, a nawet współdziałanie w wojnie, byle tylko była to wojna sprawiedliwa.

To ostatnie twierdzenie niewątpliwie budziło najwięcej kontrowersji. Zgoła nie tylko Falkenberg w traktatach skierowanych przeciw Włodkowicowi twierdził, że "żaden wierny nie może w sposób dozwolony prowadzić niewiernych do walki przeciw wiernym". Takie postępowanie jest "etycznie niedopuszczalne, bo przeciwne miłości i przeciwne prawu naturalnemu", ostatecznie sprowadza się zaś ono do "pokładania ufności w pomocy diabelskiej" - jak widać, ani końcowa ocena, ani styl argumentacji nie różnią się niczym u kresu średniowiecza od sposobu myślenia prezentowanego u początku XI wieku przez Brunona z Kwerfurtu.

Tak długiej tradycji można było przeciwstawić jedynie radykalnie nową eklezjologię, poszerzającą rozumienie Kościoła poza ciasno pojmowane widzialne jego struktury. W tym duchu sformułował Włodkowic genialną intuicję wyprzedzającą o lat z górą pięćset nauczanie Vaticanum II: "Jakkolwiek niewierni nie są z owczarni Kościoła, wszyscy jednak bez wątpienia są owcami Chrystusa wskutek stworzenia (Jana 10): Inne mam owce, które nie są z tej owczarni."

XV-wieczna historia Kościoła i Europy miała jednak wkrótce zmarginalizować twierdzenia krakowskich mistrzów. Po załamaniu się koncyliaryzmu w Kościele zwyciężyła na powrót tendencja absolutystyczna, przyznająca papieżowi bezpośrednią władzę (potestas directa) nie tylko nad wiernymi, ale także nad całym porządkiem doczesnym. Konsekwencja? Sławna "darowizna" Aleksandra VI, przekazująca na własność władcom Hiszpanii ziemie odkryte przez Kolumba. Poganom odmówiono więc na nowo tytułu do posiadania na własność ziemi, i do decydowania o swoim losie - indywidualnym i społecznym. Dzieła Vitorii i Las Casasa, broniące praw Indian w oparciu o prawo natury, przeleżały w rękopisach pięć stuleci, by ujrzeć światło dzienne w formie drukowanej w znamiennym roku 1992.

 

KS. GRZEGORZ RYŚ, ur. 1964, dr, asystent na Wydziale Historii Kościoła PAT. Wydał: Pobożność ludowa na ziemiach polskich w średniowieczu. Próba typologii (1995), Inkwizycja (1997).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama