Czas i spokój w chwili pożegnania

Fragmenty książki: "W drodze z umierającymi"

Czas i spokój w chwili pożegnania

Elftraud von Kalckreuth

W DRODZE Z UMIERAJĄCYMI

Wszystko ma swój czas

ISBN: 83-7318-232-2

Copyright © Wydawnictwo WAM 2004



Jest czas wojny i czas pokoju

Czas i spokój w chwili pożegnania

Duszpasterz przyszedł, aby po raz ostatni modlić się z umierającą i sprawować z nią Wieczerzę Pańską. Modlił się recytując psalmy, słowa o przebaczeniu i nadziei, a wiele czasu zostawiał na trwanie w milczeniu i na wsłuchiwanie się. Nie robił wrażenia, że przyszedł jedynie po to, aby spełnić pewien rytuał i pójść. Miałam wtedy dziwne odczucie, jak gdyby w ogóle nie było ważne, czy pozostał tu przez pół godziny albo przez kilka minut, czy też przez pół dnia, bo całość odbywała się w atmosferze pozaczasowej, w atmosferze spokoju, której raczej rzadko doświadczałam. Po modlitwie końcowej, z największym spokojem i swobodą powkładał do nesesera kielich, Biblię i modlitewnik, a następnie cicho usiadł jeszcze raz przy łóżku chorej. Znowu płynęły minuty, w których we troje dzieliliśmy jeszcze raz owo dobroczynne milczenie. Duszpasterz położył swoje ręce na rękach pacjentki, uspokajająco i ciepło. A po krótkiej chwili zaczął nucić bardzo cicho, swoim niskim głosem melodię pieśni, którą umierająca tak dobrze przecież znała: "Tak więc, weź moje ręce i prowadź mnie..." Nawet nie do końca zanucił pierwszy werset, bo po pięciu albo sześciu taktach znowu przerwał, zostawiając czas na wsłuchiwanie się i na myśli, które doznają odprężenia pod wpływem słów, jakże dobrze nam znanych i zachowywanych w pamięci: "...i prowadź mnie aż do szczęśliwego końca i po wszystkie wieki..." I po tych słowach znowu nic się nie działo, była tylko owa kojąca i uspokajająca cisza. Potem - akurat był czas na wieczorny Anioł Pański - przez szeroko otwarte okna wdarły się uroczyste, ciepłe dźwięki dzwonów z pobliskiego kościoła. Wsłuchiwaliśmy się w nie, aż przebrzmiał ostatni ton. Gdy potem cała trójka zaczerpnęła powietrza robiąc głęboki oddech, odczuliśmy, że było w tym wszystkim więcej podzięki i pokoju, aniżeli mogły wyrazić to słowa. Duszpasterz pożegnał się, a my miałyśmy wrażenie, jak gdyby pozostał swoimi myślami wśród nas. Już po dwóch dniach prosiłam go, aby ponownie przyszedł: na pokropienie wodą święconą i wyprowadzenie zwłok. Pacjentka zmarła. A wtedy znowu powstał z niczym nieporównywalny czas ciszy i spokoju, gdy jeszcze raz pokropił zmarłą wodą święconą i to poświęcenie niczym błogosławieństwo, dał jej na drogę zanim trumna ze zwłokami została wyniesiona z domu.

Gdy czujemy, że czas tego człowieka, z którym przebyliśmy spory i trudny kawał drogi, zbliża się rzeczywiście do końca, często będzie nam brakować słów, które jemu - ale także i nam - mogłyby dodać sił na ten ostatni jej odcinek. Słów, które chętnie wypowiedzielibyśmy, słów, które chętnie chcielibyśmy usłyszeć, które potrafią przerwać nasze milczenie, gdy zdaje się ono być dla nas zbyt uciążliwe.

A wówczas dobrze jest być może przypomnieć sobie, jakie to modlitwy odmawiali ludzie od wieków, gdy przepełnieni byli strachem, gdy szukali bezpieczeństwa, ciszy i pociechy, gdy tęsknili za pokojem Bożym.

Do tych modlitw należą psalmy, może przed wszystkimi innymi psalm 23:

Jahwe jest moim pasterzem: nie brak mi niczego;

pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.

Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć.

A następnie tak dobrze znane modlitwy, jak: "Ojcze nasz", może także "Zdrowaś Maryjo". A także pieśni, z których promieniuje pociecha i zaufanie: "Dobre moce cudownie cię ukryły", "Nie zdołasz niżej upaść, jak tylko w ręce Boga" albo "Kto Bogu tylko pozwala władać i kierować". I jak często tego doświadczyłam, wtedy wystarcza już tylko wsłuchać się i wczuć w dobrze nam znane melodie kryjące się za tymi słowami.

Nieraz umierający znajduje tego rodzaju wsparcie i pieczę w poezji, która zawsze miała dla niego szczególne znaczenie. Cudownym przykładem tego był wiersz J. Eichendorffa, o którym mówiłam w jednym z wcześniejszych rozdziałów. Innym przykładem, z którym spotkałam się niejeden raz, może być wiersz Hermanna Hessego: Stufen (Stopnie).

Tego rodzaju teksty mogą nieść pocieszenie i być zbawienne nie tylko dla duszy tego, któremu towarzyszymy w momencie umierania, niosą pocieszenie również wówczas, gdy duch już się ulotnił, a my zmagamy się z naszym oniemieniem, mogą one być dla nas pomostem pomiędzy bólem i nadzieją.

Kiedy sięgam pamięcią do tych ludzi, którym towarzyszyłam do samego ich końca, wówczas przychodzą mi na myśl właśnie ostatnie ich minuty przed zakończeniem życia oraz pierwsze godziny po śmierci. Mam ich przed oczyma, jak leżą na swoim łożu śmierci. Najczęściej jest to nawet pierwszy obraz, jaki jawi mi się w pamięci, i dopiero po nim następuje cała plejada innych przeżyć i spotkań, które dzieliliśmy ze sobą.

Z bardzo wielu rozmów z krewnymi osoby dopiero co zmarłej dowiedziałam się, jak bardzo rozwój sytuacji, właśnie tej po ostatnim oddechu takiej osoby, potrafi wbić się w pamięć. Sytuacja ta ma też ogromne znaczenie dla obrazu, jaki zatrzymują oni w swej pamięci o zmarłym.

Z tego też powodu ważne jest, abyśmy dla przeżycia tych pierwszych godzin po śmierci osoby nam bliskiej obrali właściwą drogę. A przy tym ponownie akcentuję, że w pierwszym rzędzie dobrze jest wiedzieć, iż teraz nie ma już jakiegokolwiek powodu do pośpiechu. Potrzebny jest spokój. Dziwnym jednak sposobem akurat ta myśl zdaje się początkowo najwyraźniej nie znajdować zrozumienia. Ciśnienie, jakiemu przez wiele dni, a może i tygodni, poddani byli krewni, przyjaciele, personel pielęgnujący, najczęściej oddziałuje jeszcze tak silnie, że uczucie spokoju wydaje się dla nich czymś prawie absurdalnym albo w jakimś sensie "niesłusznym".

W takich przypadkach często słyszałam dręczące pytanie: "Cóż powinniśmy teraz zrobić?" Moja odpowiedź była zawsze taka sama: "Najpierw zauważmy, że teraz mamy sporo czasu". A skoro nie jest to wcale ta oczekiwana przez nich odpowiedź, i nie nastąpiło też wyliczenie wielu rzeczy, które teraz zaraz muszą być zrobione, najczęściej reakcją na to jest zdziwienie, a z mojej strony powtórne stwierdzenie: "Teraz rzeczywiście wszyscy możemy się nie spieszyć, w całkowitym spokoju możemy wszystko pięknie załatwić". Jednocześnie owo: "wszystko pięknie załatwić" jest wciąż jeszcze tak mało konkretne, że u krewnych czy bliskich osoby zmarłej powoli pojawia się inna płaszczyzna, na której zaczną teraz myśleć i czuć. Nieraz, gdy wyczuwam, że z tą płaszczyzną zdają się być wciąż jeszcze bardzo mało obeznani, słabo ją sobie wyobrażają, wtedy pytam po prostu: "Czy gdziekolwiek w domu znajdą się może świece?" I gdy teraz opuszczają pokój zmarłego, aby przynieść świece, a potem znowu wracają do pokoju, w pewien sposób zaczęła się tym samym inna dla nich rzeczywistość.

To zdanie: "Teraz mamy sporo czasu" wypowiadałam przy prawie wszystkich pożegnaniach z umarłym, które nastąpiły w obecności rodziny, krewnych czy przyjaciół zmarłego. Dla mnie ma ono wielorakie znaczenie, bo między innymi może oznaczać także położenie pierwszych belek przy budowaniu przejścia do nowej relacji do zmarłego, która od tego momentu będzie się rozwijać.

Jest czymś nad wyraz pięknym, gdy te pierwsze godziny dają następnie najbliższym okazję do rozważnego i pełnego miłości pożegnania się ze zmarłym poprzez spełnianie tych wszystkich czynności i symbolicznych działań, które są dla nich możliwe i dostępne.

Zapewne wezwiemy najpierw lekarza rodzinnego, a gdyby ten był nieosiągalny, lekarza pogotowia, aby stwierdził zgon i wystawił akt zgonu. Ale czas oczekiwania na lekarza możemy już spokojnie wykorzystać na to, aby upiększyć pokój zmarłego. Możemy uprzątnąć wszelkiego rodzaju środki pielęgnacyjne i lekarstwa, możemy wynieść z pokoju specjalny stół łóżkowy oraz krzesło toaletowe i stojak do kroplówek. Następnie możemy, jeżeli na zewnątrz jest dość ciepło, otworzyć okno, a do pokoju przynieść kwiaty i rośliny ozdobne. Możemy się zastanowić, w co zmarły chciałby najchętniej być ubrany, o ile wcześniej nie zostało to przez niego w jakiś sposób zaznaczone, i możemy wybrane części ubrania wyszukać i przygotować.

Gdy już lekarz dokonał swej powinności i odszedł, możemy rozpocząć obmywać ciało umarłego od stóp do głów, aby zmyć z niego pot nagromadzony w trakcie ostatnich wyczerpujących godzin. Następnie możemy go spokojnie ubrać bez obawy, że przy poruszeniu ciała, zmiany jego pozycji, moglibyśmy zmarłemu jeszcze sprawić ból. Myśl ta przynosi wielką ulgę tym wszystkim, którzy współcierpieli z umarłym, dla którego w ostatnich dniach prawie każde poruszenie było trudne i bolesne. Gdy już zmarłemu zamknięto oczy, może okazać się konieczne położenie, na pewien czas, wilgotnych tamponów z waty na powiekach, a może także małej poduszeczki pod podbródek, aby go podeprzeć. Łóżka nie musimy już bezwzględnie ubierać w bieliznę pościelową koloru białego. Ulubione poduszeczki -jaśki w pokoju pewnej starszej pani, której towarzyszyłam do końca, były w kolorze subtelnego różu. Gdy umarła, daliśmy jej jeden pod głowę, dwa pozostałe obok ramion, zaś różowego koloru nakrycie łóżka rozpostarliśmy na całą jego szerokość zamiast prześcieradła. Możemy też w ręce zmarłego włożyć coś, co za życia miało dla niego szczególne znaczenie: dla jednej pacjentki był to różaniec, który w ostatnich tygodniach tylko trzymała nie wymawiając żadnych słów. Może to być krzyżyk albo kwiat. Albo też zadbamy o to, aby zmarły miał ręce złożone w geście pokoju, którego w ostatnich dniach swego życia tak bardzo pragnął.

Przypuszczalnie wynika to samo z siebie i jest czymś spontanicznym, że ten, kto wyświadcza zmarłemu te ostatnie posługi, zwłaszcza jeżeli jest to osoba mu bliska, albo jeżeli pozostawała ze zmarłym w bliskich i zażyłych stosunkach, rozmawia z nim cicho wykonując poszczególne czynności. Powiada mu, co w danej chwili odczuwa. Te rozmowy stanowią część pożegnania szczególnie bezpośredniego i czułego, i akurat na to potrzebny jest też spokój i czas, w którym jest także miejsce na smutek, żałobę i łzy. Bo podczas tej ostatniej spokojnie oddawanej zmarłemu posługi i podczas nowego urządzania pokoju, w którym on umarł, nieraz do głosu dochodzą jeszcze sprawy, które wcześniej nie były zauważane i powiedziane.

Jeżeli śmierć nie nastąpiła akurat w środku nocy, teraz może nadszedł właściwy czas, aby telefonować do tych, którzy powinniby jeszcze przybyć i pożegnać się ze zmarłym; i czas, by skontaktować się z zakładem pogrzebowym. Przy tym warto znowu wiedzieć, że w każdej chwili, również natychmiast, może z zakładu pogrzebowego przybyć ktoś kompetentny i służyć nam stosowną radą i pomocą, ale i tu nie ma powodu do pośpiechu. Bo akurat ten czas, aż do momentu wyprowadzenia z domu trumny ze zwłokami zmarłego, daje okazję do pożegnań i do świadomego zatrzymania się, aby w myślach albo w modlitwie być mu bliskim w tym okresie, gdy znajduje się pomiędzy bytowaniem wśród żywych i nową formą swej egzystencji, która dopiero co się zaczęła. Jest to także czas, aby po prostu w ciszy być razem ze zmarłym. Troska o ciszę wokół zmarłego była ongiś zadaniem tak zwanej "straży przy zmarłym", która w dawnych czasach była prawie powszechnie praktykowana, a po dziś dzień spotyka się ją w innych kulturach i religiach.

"Pamięć o nim niechaj będzie dla nas błogosławieństwem" - tak modlą się nieraz Żydzi za swych zmarłych w trakcie swoich żałobnych nabożeństw. W taki to sposób życie zmarłego, ale także jego odejście i znaczenie może na zawsze pozostać przed oczyma potomnych.

W tym duchu dedykuję tę książkę i wyrażam swą wdzięczność tym wszystkim ludziom, którym dane mi było towarzyszyć w ich drodze aż do śmierci. To oni, na swój, tylko im właściwy sposób, uczyli mnie i prowadzili; i wiem, że również w dalszym ciągu będą mi przewodzić w moim życiu.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama