O pojednaniu ze sobą

Pojednanie ze sobą ma wymiar psychologiczny i duchowy. To coś więcej niż samoakceptacja - to także autentyczne przepracowanie swoich słabości

O pojednaniu ze sobą

Chrystus, którego odnajdujemy w sobie, nie jest wcale tym, co bezskutecznie staramy się w nas podziwiać i ubóstwiać. Utożsamił się On natomiast właśnie w tym, co nam w nas najbardziej przeszkadza, bo wziął na siebie naszą nędzę i miernotę, nasze ubóstwo i nasze grzechy. Nie możemy żyć w pokoju sami ze sobą, dopóki nie zrozumiemy, że odtrącając i odrzucając naszą nędzę, odtrącamy tym samym Chrystusa, który kocha nas nie w naszej chwale ludzkiej, lecz w naszym najgłębszym poniżeniu.

Zaakceptować czy zmieniać?

Pamiętam anegdotę, jaką opowiedzieli mi kiedyś studenci po zajęciach z psychologii: do terapeuty przyszedł mężczyzna, który miał jakąś przykrą dla otoczenia przypadłość. Nie pamiętam dokładnie jaką, być może chodziło o to, że był agresywny albo złośliwy dla innych i po każdym wybuchu wstydził się z tego powodu, ponieważ potrafił zepsuć każde spotkanie. Po terapii znajomi pytają go, czy terapia go wyleczyła. On na to: „Tak, ciągle wybucham, ale już się tego nie wstydzę”. Ta uszczypliwa dla terapeutów historia pokazuje zarzut, jaki czasem się im stawia: że zamiast realnie zmieniać człowieka, to wyciszają mu poczucie winy albo wyrzuty sumienia, nie każą zmieniać nic i zachęcają do zaakceptowania siebie takim, jaki jest.

Ty się tym zajmij

Zaakceptować czy zmieniać? Odpowiedź jest prosta: jedno i drugie. Zaakceptować siebie i zmieniać siebie. Proste już nie jest to, jak odróżnić jedno od drugiego, czyli co zmieniać, a z czym się godzić. W największym skrócie powiem tak: naszym zadaniem jest zaakceptować to, na co nie mamy realnego wpływu. To wszystko, czym nie rządzimy: przypływy i odpływy oceanów, pory roku i fazy księżyca. Ale nie mamy też wpływu na decyzje najbliższych ludzi. Nie mamy też do końca kontroli nad tym, jak nas inni odbierają. Rodzice dorosłych dzieci mierzą się czasem z uczuciem bezradności, kiedy ich dzieci tracą wiarę albo odchodzą z Kościoła. O każdą z tych rzeczy możemy walczyć i robić wszystko, co w naszej mocy. Ale prędzej czy później staniemy przed ścianą pod tytułem: bezradność. Możesz wtedy gryźć paznokcie, obrażać się i złościć — albo — pogodzić się. Z czym? Z prostą prawdą, że masz swoje ograniczenia, że ludzie są wolni i nie wszystko zależy od ciebie. Wbrew pozorom jest w tym bardzo pozytywna myśl: nie wszystko jest na twojej głowie. Nie musisz martwić się o wszystkich, możesz iść spać, nawet jeśli nie omodliłeś jeszcze wszystkich spraw swoich znajomych, bo to ostatecznie nie zależy od ciebie. To jest łaska zaufania Bogu, który jest większy. Nie zamartwiaj się zatem, idź spać. Najprostsza modlitwa zaufania przed snem brzmi: „Jezu, Ty się tym zajmij”. Taką modlitwę zostawił nam Dolindo Ruotolo, tercjarz franciszkański z Neapolu.

Ta droga musi dokądś prowadzić

Najważniejsza przestrzeń, z którą należy się pogodzić, to przeszłość. Tu już absolutnie nie mamy na nic wpływu. Wydarzenia już się stały, nie cofniemy czasu jak w „Efekcie motyla” i nie wprowadzimy zmian w tym, co już miało miejsce. Nie wybierzesz sobie nowej ojczyzny, nie zaprojektujesz sobie dzieciństwa od nowa, nie sprawisz, że śnieg, który już stopniał lata temu, będzie bielszy. Pojednanie z własną przeszłością nie oznacza jednak bezwolnego machnięcia ręką „było, jak było”. Czasem żeby zamknąć przeszłość, trzeba przebaczyć. Bardzo konkretnej osobie, bardzo konkretne sytuacje, w bardzo konkretnej modlitwie: „Ojcze, w imię Chrystusa przebaczam”. I nazwij odważnie, co przebaczasz. Zadbaj, żeby na tej modlitwie było ktoś z tobą i razem się módlcie. Czemu? Bo „gdzie dwaj albo trzej...”. Czasem, żeby udało się zamknąć przeszłość i żeby to „przebaczam” mogło wyjść z serca, potrzebny jest czas, ktoś drugi — terapeuta, mądry spowiednik, dojrzała wspólnota. Ale ten proces ma prowadzić do zmiany, do jakiegoś punktu zwrotnego.

Jesteś Tu potrzebny

Po tym między innymi możesz rozpoznać, na ile uzdrowienie i pojednanie ze sobą już się dokonało: po pierwsze, czy umiesz podziękować za swoje życie. Czy jesteś za nie wdzięczny? Czy kiedy myślisz o swojej przeszłości, to umiesz pomyśleć: „dziękuję”? Po drugie, na ile zajmujesz się swoją teraźniejszością? Czy jesteś aktywny w swoim „tu i teraz”? Mówiąc prosto, na ile ogarniasz swoją pracę, dom, powołanie, miłość do żony albo brak żony. Przeszłość niedomknięta będzie się wpychać drzwiami i oknami. I będzie udawać teraźniejszość.

Podsumuję w wielkim skrócie dwa zadania: pogodzić się z przeszłością i zająć się teraźniejszością. Nam to się czasem myli. Zajmujemy się przeszłością: na własną rękę, bez terapii, bez serca, i rozdrapujemy stare rany, doszukujemy się powodów i traum. Bez przewodnika może nas to sprowadzić na manowce. Jednocześnie godzimy się, żeby umykała nam z rąk teraźniejszość: praca, dom, miłość albo poszukiwanie miłości. Jak w dziewiątym rozdziale Ewangelii Łukasza, przykładamy rękę do pługa, a ciągle oglądamy się wstecz.

Wracaj do Tu.

Wracaj do Teraz!

* * *

Ks. Rafał Kowalski psycholog, socjoterapeuta, obecnie pisze doktorat o teorii przywiązania, współpracuje ze Wspólnotą Bożego Ojcostwa.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama