Zranienia w relacjach międzyludzkich

Dlaczego w relacjach międzyludzkich dochodzi do zranień? Jak wyleczyć zranienia? Jak się przed nimi ochronić?

Zranienia w relacjach międzyludzkich to temat, który dotyczy każdego z ludzi tej ziemi. Każdy z nas w jakimś stopniu doświadczył i doświadcza zranień w kontaktach z innymi ludźmi, a także w kontakcie z samym sobą! Każdy z nas spotyka się też z cierpiącymi ofiarami krzywdzicieli, a także z samymi krzywdzicielami, spośród których wielu cierpi na skutek bolesnych wyrzutów sumienia, zaburzonych więzi i dramatycznego lęku o przyszłość. Na początku XXI wieku coraz wyraźniej dostrzegamy różne przejawy kryzysu rodziny i społeczeństwa. W relacjach międzyludzkich coraz częściej obserwujemy deficyt mądrej miłości i solidnego wychowania. W to miejsce pojawia się naiwnie czy przewrotnie rozumiana akceptacja i tolerancja, a to w praktyce oznacza aprobatę dla toksycznych więzi oraz ochronę krzywdzicieli kosztem ich ofiar.

Niniejszy tekst składa się z trzech części. Cześć pierwsza obejmuje uwagi wstępne, dotyczące zranień w relacjach międzyludzkich. Część druga to prezentacja sposobów uwalniania się ze zranień oraz ze zranionych więzi, które miały miejsce w przeszłości. Wreszcie część trzecia przedstawia zasady ochrony przed raniącymi więziami międzyludzkimi tu i teraz.

1. Zranienia w relacjach międzyludzkich: uwagi wstępne

1.1. Potrzeba realizmu: wszyscy jesteśmy zranieni

Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu zranieni. Nie jest możliwe, by ktoś przeżył życie doczesne bez doświadczenia złych więzi i bez doznania krzywdy. Różnica może być jedynie w rodzaju oraz w intensywności doznanych zranień. Pamiętać należy o tym, że im mniej doświadcza ktoś zranień, tym większą zachowuje wrażliwość na drobne nawet krzywdy. Z kolei ten, kto jest krzywdzony w dramatyczny sposób, zwykle stopniowo „przyzwyczaja się” do bólu i cierpienia, by przetrwać choćby fizycznie. Jeśli uwzględnimy ten fakt, to możemy stwierdzić, że każdy człowiek przynajmniej czasami doświadcza bolesnych zranień w relacjach międzyludzkich. Istotna różnica między ludźmi polega nie na tym, że jedni są zranieni, a inni nie, ale raczej na tym, w jaki sposób reagują na zranienia oraz czy i jakie wyciągają z nich wnioski na tu i teraz.

1.2. Krzywdziciel i krzywdzony w jednej osobie

Druga ważna obserwacja wstępna to dostrzeżenie faktu, że każdy z nas przynajmniej czasami rani samego siebie! I to nie tylko wtedy, gdy wcześniej został zraniony przez innych ludzi. Syn marnotrawny z przypowieści Jezusa nie doświadczył zranionych więzi w domu rodzinnym. Nie mieli też na niego wpływu źli czy zdemoralizowani koledzy. Mimo to daleko odszedł od kochającego ojca i wyrządził samemu sobie dramatyczną krzywdę. Niektórzy ludzie krzywdzą siebie tysiące razy w tej samej sprawie i nie wyciągają wniosków. Czasami prowadzi to do śmiertelnych uzależnień czy do samobójstwa. Inni krzywdzą samych siebie pośrednio, na przykład przez to, że pozwalają się krzywdzić przez innych ludzi, mimo że sami są już dorośli i mają możliwość obrony. Mimo to wchodzą w kolejne toksyczne związki.

1.3. Rani brak miłości

Trzecia obserwacja wstępna: zranienia w relacjach międzyludzkich pojawiają się zawsze wtedy, gdy ludzie odnoszą się do samych siebie lub do innych ludzi inaczej niż z dojrzałą miłością. Nie trzeba się nad kimś znęcać, kogoś bić czy szantażować, by zaczął cierpieć. Wystarczy nie kochać lub mylić miłość z naiwnością. Dla przykładu, rozpieszczanie dzieci i nastolatków może być bardziej dotkliwą krzywdą niż stosowanie wobec nich przemocy. Dzieje się tak dlatego, że przed rozpieszczaniem z reguły nikt się nie broni, gdyż na początku bycie rozpieszczanym jest miłe. Dramatyczne skutki rozpieszczania - w postaci arogancji, egoizmu i niezdolności do miłości — pojawiają się dopiero później.

1.4. Rani skupianie się na emocjach

Obserwacja czwarta dotyczy emocjonalnego aspektu zranień w relacjach międzyludzkich. Łatwo zauważyć obecnie w tym względzie już nie tylko modę na psychologizowanie, czyli na zawężanie zjawiska zranień do wymiaru psychicznego, ale wręcz modę na redukowanie zjawiska zranień do wymiaru emocjonalnego. Stąd tendencja wielu psychologów, pedagogów, a nawet teologów do tego, by skupiać się na emocjonalnych skutkach zranień lub by wręcz wyłącznie te skutki brać pod uwagę. Takie podejście pogłębia jedynie doświadczenie zranień i zamyka ofiarę w emocjonalnym więzieniu przeszłości. Skupianie się na aspekcie emocjonalnym zranień to typowy przejaw zajmowania się objawami, a nie przyczynami problemu. To rodzaj walki z wiatrakami. Taka postawa blokuje rzeczywiste uwolnienie się z przeszłości oraz uniemożliwia wyciągnięcie racjonalnych wniosków na tu i teraz. Skupianie się na emocjach nigdy nie jest dobrą metodą rozwiązania problemów w relacjach międzyludzkich. W sytuacjach bolesnych zranień i krzywd, należy i warto dać możliwość cierpiącemu człowiekowi, by wykrzyczał swój ból (Jezus też krzyczał na krzyżu), ale w drugiej fazie należy pomóc rozmówcy, by skupił się na sposobach uwolnienia się od zranionych więzi oraz na sposobach zamknięcia bolesnej przeszłości.

1.5. Święci: zranieni ale błogosławieni

Najbardziej boleśnie przeżywa zranienia ten, kto najbardziej kocha. Tacy ludzie są bowiem najbardziej wrażliwi nie tylko na zło, ale też na brak miłości. Właśnie dlatego najbardziej zranionymi ludźmi są zwykle święci. Przykładem najbardziej czytelnym jest w tym względzie sytuacja Maryi. Nikt z ludzi nie doznał aż takich zranień, jak Ona — Matka Bolesna. Niewyobrażalnie ranić musiał ją lęk o życie jej Jedynego Syna zaraz po Jego narodzinach, a szczytem cierpienia było patrzenie pod krzyżem na Najbardziej Niewinnego i Najbardziej Skrzywdzonego w całej historii ludzkości. Święci to jednak nie tylko ludzie najbardziej wrażliwi, a przez to najbardziej narażeni na zranienia i najbardziej cierpiący w obliczu raniących więzi. To także ludzie najbardziej radośni, którzy - podobnie jak Maryja - mają świadomość tego, że w każdej sytuacji są błogosławieni. Postawa świętych to znak, że człowiek związany dojrzałą przyjaźnią z Bogiem potrafi okazać się silniejszy od najsilniejszych nawet zranień w relacjach międzyludzkich, gdyż jego więź z Bogiem jest silniejsza od wszystkich jego więzi z ludźmi.

2. Pojednanie jako lekarstwo na zranione więzi

Często mamy do czynienia z dwoma błędnymi postawami w obliczu zranień w relacjach międzyludzkich. Błąd pierwszy to wspomniane już psychologizowanie, które prowadzi do skupiania się na emocjach i do ponownego przeżywania zranień z przeszłości. Błąd drugi to moralizowanie, czyli dawanie naiwnych, „pobożnych” zaleceń typu: „przebacz z serca i zapomnij! Bądź dobrym chrześcijaninem, który kocha nieprzyjaciół i który wszystkim wszystko przebacza!” Zarówno skupianie się na bolesnych emocjach z przeszłości, jak również woluntarystyczne próby „heroicznego” zamknięcia przeszłości wysiłkiem woli, powiększają jedynie skalę problemu i niczego nie rozwiązują. Ewangelia wskazuje nam jedyne prawdziwe lekarstwo na zranienia z przeszłości. Lekarstwem tym jest dojrzałe pojednanie z Bogiem, z samym sobą i z drugim człowiekiem.

2.1. Pojednanie z Bogiem

Pierwszym warunkiem uwolnienia się ze zranionych więzi z przeszłości jest pojednanie się z Bogiem. Człowiek, który został skrzywdzony przez innych ludzi — a często nawet ten, który sam krzywdził innych albo wyrządzał krzywdy samemu sobie — ma zwykle żal do Boga o to, że Stwórca nie uchronił go przed tego typu bolesnymi doświadczeniami. Właśnie dlatego pierwszym warunkiem wyzwolenia się z bolesnej przeszłości jest odkrycie, że Bóg jest niewinny i pojednanie z Nim.

Rzeczywiste pojednanie z Bogiem to coś znacznie więcej niż tylko uznanie przed Nim swej grzeszności i przeproszenie Go za popełnione zło. Pojednać się z Bogiem to uznać z całego serca: „Ty, Boże, masz rację! Ty, Boże, masz rację także w moim życiu. Twoje przykazania są słuszne. Są moją mądrością, chlubą i radością. Są moją drogą do szczęścia ziemskiego i wiecznego. Czasem myślałem, że ja mam rację, że demokratyczna większość ma rację, że rację ma moda, że rację mają środki przekazu albo dominujące obyczaje. Myślałem, że rację ma alkohol, pieniądze czy popęd; że rację mają moje emocje czy moje subiektywne przekonania. Tak myślałem i błądziłem. Rozczarowywałem się i cierpiałem. A teraz już wiem, że tylko Ty, Boże, masz rację. Także wtedy, gdy Twoja racja jest trudna, gdy jej nie rozumiem albo gdy stawia mi wysokie wymagania”.

Człowiek pojednany z Bogiem to ktoś, kto kocha Boga nade wszystko. A kochać Boga nade wszystko to ufać Mu nade wszystko. To zająć wobec Niego postawę dziecięcej wdzięczności i zaufania, podobną do postawy dziecka, które czuje się bezwarunkowo i dojrzale kochane przez swoich rodziców.

Pojednać się z Bogiem to zrozumieć i przyjąć Jego miłość. To najpierw uznać, że nie jest łatwo kochać nas, grzesznych ludzi. Nas, którzy nie umiemy kochać nawet samych siebie. Nas, którzy czasami obarczamy Boga odpowiedzialnością za nasze własne złe czyny i za ich bolesne konsekwencje. Nie jest łatwo kochać nas, którzy wytwarzamy sobie karykaturalny obraz Boga, strasząc się nim albo naiwnie się nim pocieszając. Pojednać się z Bogiem to odkryć i zrozumieć, że On ma rację także wtedy, gdy nie wysłuchuje niektórych naszych próśb i gdy nie kieruje się naszą ludzką logiką ani naszymi ludzkimi wyobrażeniami na temat miłości i sprawiedliwości. Pojednać się z Bogiem to zrozumieć, że On nie jest ani okrutny, ani naiwny. Nawrócić się to odkryć, że każdy z nas jest marnotrawnym dzieckiem, które odeszło od kochającego Ojca, ulegając iluzji łatwego szczęścia, i że On nadal nas kocha: nieodwołalnie i mądrze. Bóg nigdy nie wycofa swej miłości; nawet wtedy, gdy odchodzimy od Niego daleko, On wychodzi nam naprzeciw, aby nam przebaczyć i aby nas przytulić na znak miłosiernej miłości. Pojednać się z Bogiem to zrozumieć, że Bóg, który nas nieodwołalnie kocha, nie przeszkadza nam ponosić bolesnych konsekwencji naszych własnych grzechów i grzechów innych ludzi, abyśmy właśnie na skutek cierpienia zastanowili się i do Niego wrócili, gdyż dopiero wtedy będziemy w stanie uwolnić się z naszych toksycznych więzi międzyludzkich.

2.2. Pojednanie z samym sobą

Pojednanie z Bogiem owocuje dojrzałym pojednaniem z samym sobą. Pojednanie z samym sobą to jednak coś zupełnie innego niż pojednanie z Bogiem. Pojednanie z samym sobą nie oznacza bowiem przyznania sobie racji. Przeciwnie, człowiek pojednany ze sobą jest świadomy tego, że nie tylko był krzywdzony przez niektórych ludzi w przeszłości, ale że wielokrotnie krzywdził samego siebie i że czasem był wręcz nieprzyjacielem samego siebie.

Każdy z nas ma w jakimś stopniu o coś żal do samego siebie. Moim zadaniem jest przebaczyć sobie to, że wyrządziłem zło sobie lub innym ludziom. Mam przebaczyć sobie to, że pozwoliłem się krzywdzić; mam pojednać się z całą historią mojego życia, mam zgodzić się na to, że w ogóle istnieję (bo przecież nikt nie pytał mnie o to, czy chcę istnieć) i że urodziłem się jako osoba tej właśnie płci, w tym właśnie kraju, w tej właśnie epoce... Jednam się ze sobą wtedy, gdy staję w prawdzie o sobie, gdy przyjmuję do wiadomości to, że jestem, oraz to, jaki jestem tu i teraz. Pojednać się ze sobą to pogodzić się z prawdą o sobie. Prawda wyzwala - nawet jeśli bardzo boli i niepokoi. Nie buntuję się ani wobec rzeczywistości, która mnie otacza, ani wobec przeszłości, której przecież nie jestem w stanie zmienić. Jednak ze wszystkiego, co było bolesne w przeszłości, wyciągam wnioski na tu i teraz. Dzięki temu mam szansę iść drogą błogosławieństwa, miłości i świętości.

Zagrożeniem dla pojednania z samym sobą są postawy skrajne. Jedną skrajnością jest to, że dany człowiek jest dla siebie okrutny i nie chce przebaczyć sobie błędów z przeszłości. Taki człowiek jest okrutny wobec samego siebie, pozostaje niewolnikiem przeszłości i odbiera sobie szansę na dobrą przyszłość. Drugą skrajnością jest naiwność, która polega na tym, że człowiek przebacza sobie wprawdzie błędy z przeszłości, ale nadal siebie krzywdzi, powtarzając ciągle te same czy podobne błędy. Dojrzałość polega na przyjęciu samego siebie z Bożą miłością: nieodwołalną i mądrą, dostosowaną do naszej sytuacji i do naszego postępowania. Pojednać się z samym sobą to uczyć się na błędach z przeszłości oraz stawiać sobie Boże wymagania na dziś i jutro. To wymagać od siebie, by odtąd kierować się miłością, prawdą i odpowiedzialnością, by zło w sobie i wokół siebie zwyciężać dobrem.

2.3. Pojednanie z bliźnim

Pojednanie z Bogiem i z samym sobą prowadzi do pojednania z drugim człowiekiem. Ten, kto szczerze uświadomił sobie to, że czasem ranił innych ludzi, a nawet samego siebie, kto doświadczył miłosiernej miłości Boga i kto przebaczył sobie błędy z przeszłości, jest skłonny w nowy sposób popatrzeć na swoich ewentualnych krzywdzicieli. Ten, kto uświadomił sobie swą własną słabość, uświadamia sobie i to, że inni ludzie także są słabi i grzeszni, że często sami nie wiedzą, co czynią, że - podobnie jak on - potrzebują Bożego miłosierdzia i ludzkiego przebaczenia. Gdy ktoś nie potrafi z serca przebaczyć swemu bratu czy siostrze, to znaczy, że sam jeszcze nie uwierzył, że Bóg mu przebaczył, i że jeszcze nie potrafi przebaczyć samemu sobie.

Na czym polega pojednanie z bliźnimi? Są tu możliwe dwa przypadki. Mogę potrzebować pojednania się z bliźnim jako jego krzywdziciel lub jako jego ofiara. Popatrzmy najpierw na pierwszy z tych przypadków.

Gdy jestem krzywdzicielem, to czym ma prawo podejść do mej ofiary i powiedzieć: „Chcę się z tobą pojednać. Przebacz mi!”? Otóż nie, nie mam takiego prawa! Gdybym tak się zachował, to postąpiłbym jak człowiek przewrotny, jak manipulator. Jeśli jestem krzywdzicielem, to powinienem najpierw spełnić warunki, aby pokrzywdzony mógł mi przebaczyć. Jezus wyjaśnia to bardzo precyzyjnie, choćby w przypowieści o proszącym o litość dłużniku. Oto ów dłużnik przychodzi do swego wierzyciela, pada przed nim na kolana, z płaczem, i sam przyznaje się do swoich win względem niego: „jestem ci winien to i to, nie dotrzymałem umowy, nie oddałem na czas, przepraszam! Zwrócę ci w ratach, miej litość, miej cierpliwość wobec mnie!”. Dłużnik nie śmie prosić wierzyciela o przebaczenie. Wyznaje mu natomiast to, co ma na sumieniu i co zamierza z tym zrobić. Słyszy wtedy od wierzyciela słowa: „Przebaczam ci. Cały dług ci daruję”. Dłużnik usłyszał te słowa, gdyż okazał skruchę i powiedział, w jaki sposób dokona zadośćuczynienia za wyrządzone przez siebie krzywdy. Dopiero wtedy poprosił o przebaczenie. Spełnił warunki pojednania i wtedy jego zła przeszłość została mu darowana.

Jeśli więc kogoś skrzywdziłem, to mam pójść do niego — jednak nie po to, by prosić go o przebaczenie, a po to, by powiedzieć: „Przepraszam”. Nie muszę padać na kolana; wystarczą słowa skruchy. „Przepraszam cię, żono, mężu, synu, córko, mamo, tato, przyjacielu, znajomy... Skrzywdziłem cię, wyrządziłem ci taką a taką szkodę, sprawiłem ci taką a taką przykrość”. Pokrzywdzony ma prawo wiedzieć, że wiem, w czym go skrzywdziłem. Moim zadaniem jest opisanie moich win i ewentualnie przyjęcie do wiadomości, że wyrządziłem jeszcze inne krzywdy — z których nie zdawałem sobie dotąd sprawy. Mam zatem pójść do skrzywdzonej przeze mnie osoby i zaproponować sposób wynagrodzenia za krzywdy, które wyrządziłem. Nie powinienem natomiast od razu prosić o przebaczenie. Mam uznać i wyznać swą winę, przeprosić, powiedzieć, jak zamierzam za wszystko wynagrodzić — i tyle. Pokrzywdzony może powiedzieć, że będzie obserwował, czy wywiążę się z tego, co sam zaproponowałem, ale nie ma obowiązku mi powiedzieć, że mi przebacza. Może też wyrazić nadzieję, że zrealizuję to, co zadeklarowałem, i od razu mi przebaczyć - zamykając w ten sposób definitywnie moją bolesną przeszłość. Wtedy - wzruszony - podziękuję. Do krzywdziciela należy naprawienie krzywdy, ale nie żądanie przebaczenia. Jeśli naprawię krzywdy, które komuś wyrządziłem, a skrzywdzony mimo to nie będzie w stanie czy nie będzie chciał mi przebaczyć, to jest to jego sprawa. Nawet jeśli mi nie przebaczy, to ja mogę już wstąpić na drogę życia i błogosławieństwa, miłości i świętości, gdyż zrobiłem wszystko, co do mnie należało, co było w mojej mocy, by nie wracać już do błędów popełnianych w przeszłości.

Jeśli z kolei to ja jestem kimś pokrzywdzonym, to Jezus wzywa mnie do przebaczenia memu krzywdzicielowi od razu. Nigdy nie wolno mi się mścić. Powinienem zamknąć minione krzywdy w przeszłości. A jednocześnie powinienem zmądrzeć tak, by nie pozwolić się już więcej krzywdzić, by odtąd skutecznie się bronić przed tymi, którzy nie chcą czy nie potrafią kochać.

Czy to znaczy, że mam iść do krzywdziciela i oznajmić mu: „Przebaczyłem ci!”? Otóż nie! To byłaby forma naiwności z mojej strony. Abym mógł zakomunikować krzywdzicielowi, że mu przebaczam, on musi spełnić najpierw warunki, o których była mowa wyżej. Przebaczyć krzywdzicielowi można od razu, ale powiedzieć mu o tym można dopiero wtedy, gdy on wyzna swą winę, przeprosi za nią i zadośćuczyni. Jeśli bowiem pokrzywdzony oznajmi krzywdzicielowi, że mu przebaczył, zanim tamten spełni te warunki, to wprowadza go w błąd i rozzuchwala go do zła, gdyż pomaga mu łudzić się, że tak łatwo jest uwolnić się od złej przeszłości. Komunikowanie przebaczenia krzywdzicielowi, który nie ma zamiaru się zmieniać, jest przejawem wielkiej naiwności, a także przejawem bycia niemiłosiernym wobec samego siebie.

3. Dojrzała miłość jako ochrona przed zranieniami

Najlepiej chroni się przed toksycznymi więziami ten,
kto mądrze kocha i kto nie krzywdzi samego siebie.

Tak, jak najlepszym lekarstwem na krzywdy doznane czy wyrządzone w przeszłości jest pojednanie, tak najlepszym sposobem chronienia się przed zranieniami tu i teraz jest dojrzała miłość. Człowiek roztropny to ktoś, kto do każdego odnosi się z miłością, ale wiąże się tylko z tymi, którzy też kochają.

3.1. Groźne imitacje miłości

Gdy ktoś twierdzi, że rozczarował się miłością, to zwykle nie zdaje sobie sprawy z tego, iż pomylił miłość z czymś, co miłością nie jest. Właśnie dlatego zrozumieć miłość i dojrzale pokochać — a w konsekwencji chronić siebie i innych przed krzywdą i zranieniami - możemy dopiero wtedy, gdy wiemy, czym miłość nie jest. W naszych czasach miłość najczęściej bywa mylona z seksualnością, z zakochaniem i uczuciem, z tolerancją i akceptacją, z „wolnymi związkami”, a także z naiwnością.

Błąd pierwszy polega na przekonaniu, że istotę miłości stanowi współżycie seksualne i że miłość to przede wszystkim sprawa popędów, hormonów czy feromonów. Mylenie miłości z popędowością i biochemią prowadzi do dramatów, gdyż popęd seksualny - tak jak każdy popęd - jest ślepy. Gdyby istotą miłości było współżycie seksualne, to rodzice nie mogliby kochać swych własnych dzieci. Nawet w małżeństwie współżycie seksualne jest jedynie epizodem w całym morzu okazywanej sobie nawzajem czułości i codziennej troski o współmałżonka. Kto myli seksualność z miłością, ten dla chwili przyjemności gotów jest poświęcić nie tylko swoje sumienie, małżeństwo czy rodzinę, ale także zdrowie, a nawet życie. Taki człowiek popada w uzależnienia, a nierzadko popełnia okrutne przestępstwa. Seksualność oderwana od miłości prowadzi do przemocy, w tym do gwałtów, a nawet do śmierci (aborcja, AIDS). Mylić miłość z seksualnością to dosłownie mylić życie ze śmiercią.

Kogoś, kto przeżywa radość dlatego, że kocha, nie interesuje taka forma kontaktu seksualnego, która powoduje utratę przyjaźni z Bogiem, z samym sobą czy z drugim człowiekiem. Miłość jest jedyną siłą, dzięki której człowiek może stać się panem swoich popędów i swojego ciała. Co więcej, w większości rodzajów więzi międzyludzkich to właśnie zdolność powstrzymywania się od współżycia seksualnego świadczy o miłości odpowiedzialnej. Współżycie seksualne nie wiąże się przecież z dojrzałą miłością rodzicielską, narzeczeńską czy przyjacielską. Także w małżeństwie panowanie nad popędem seksualnym jest warunkiem dochowania wierności i szczęścia. Seksualność małżonków jest czysta wtedy, gdy jest wyrazem miłości, a nie przejawem popędu, pożądania czy uległości. Małżonek, który kocha, nie skupia się na doznaniach cielesnych, ale zachwyca się tym, że może być tak blisko osoby, którą kocha i przez którą jest kochany. Współżycie seksualne jest wtedy spotkaniem dwóch osób, a nie dwóch ciał.

Błąd drugi polega na przekonaniu, że miłość jest uczuciem i że zakochanie się jest najbardziej intensywną formą miłości. Tymczasem kochać to zdecydowanie coś więcej niż przeżywać określone stany emocjonalne. Gdyby istotą miłości było uczucie, to nie można by było jej ślubować, gdyż uczucia bywają zmienne i nieobliczalne. Uczucia stanowią cząstkę człowieka, są jego cechą i własnością. Natomiast miłość to postawa całego człowieka. Uczucia przeżywamy także wobec zwierząt, przedmiotów czy wydarzeń, a zatem wtedy, gdy coś lubimy lub gdy czymś się cieszymy. Miłość to stały sposób postępowania, a nie chwilowy nastrój.

Błędne przekonanie, iż miłość jest uczuciem, wynika z tego, że każdy, kto kocha, doznaje silnych emocji. Nie istnieje miłość bez uczuć. Jeśli ktoś jest wobec drugiej osoby obojętny, to znaczy, że jej nie kocha. Jednak z tego, że uczucia zawsze towarzyszą miłości, nie wynika, że to właśnie uczucia stanowią jej istotę. Gdyby można było stwierdzić, że miłość jest tym, co jej towarzyszy, to równie uprawnione byłoby twierdzenie, że miłość jest wzmożonym wydzielaniem hormonów, podniesionym ciśnieniem krwi albo rumieńcem na twarzy. Tego typu zjawiska pojawiają się wtedy, gdy kochamy, ale nie stanowią one istoty miłości.

Nie jest prawdą, że miłość to uczucie i że ten, kto kocha, przeżywa jedynie „piękne” uczucia. Natomiast jest prawdą, że miłości zawsze towarzyszą uczucia, ale są one różne: od radości i entuzjazmu do rozgoryczenia, gniewu, żalu, i wielkiego cierpienia. W każdym słowie i czynie Jezus wyrażał miłość, ale przeżywał przecież różne stany emocjonalne. Kiedy kochający rodzice odkrywają, że ich syn jest narkomanem, przeżywają dramatyczny niepokój, lęk i wiele innych bolesnych uczuć — właśnie dlatego, że kochają swego syna. Mylenie miłości z uczuciem sprawia, że uczucia zostają uznane za kryterium postępowania. Tymczasem stany emocjonalne — podobnie jak popędy — bywa ślepe, a kierowanie się nimi prowadzi do życiowych pomyłek i dramatów, do zabójstwa czy samobójstwa włącznie.

Miłość jest świadomą i dobrowolną postawą, a uczucia są jednym ze sposobów wyrażania tejże postawy. Miłość to kwestia wolności i daru, a uczucia to kwestia potrzeb i spontaniczności. Miłość skupia nas na potrzebach innych ludzi, a uczucia skupiają nas na naszych własnych potrzebach i przeżyciach. Miłość prowadzi na szczyty bezinteresowności i wolności, a więzi oparte na potrzebach emocjonalnych prowadzą do uzależnienia się od drugiej osoby, do zazdrości, agresji i rozczarowania. Miłość owocuje pogodą ducha i spokojem, a skupianie się na uczuciach prowadzi do niepokojów i napięć. To właśnie dlatego radość człowieka zakochanego bywa pełna niepokoju, a zakochani czasem ranią się wzajemnie poprzez różne formy emocjonalnego szantażu. Miłość prowadzi do trwałej radości, a kierowanie się uczuciami niszczy więzi międzyludzkie oraz prowadzi do trwałego niepokoju.

Błąd trzeci polega na przekonaniu, że miłość jest tym samym, co tolerancja. Tymczasem ten, kto toleruje, mówi: „Rób, co chcesz!”, a ten, kto kocha, mówi: „Pomogę ci czynić to, co prowadzi ku świętości”. Tolerancja byłaby postawą racjonalną jedynie wtedy, gdyby człowiek nie był w stanie krzywdzić samego siebie ani innych ludzi. Tak będzie dopiero w niebie, ale na ziemi większość zachowań człowieka nie wyraża miłości, ale prowadzi do krzywdy i cierpienia. W tych realiach, w jakich żyjemy, powiedzieć komuś: „Rób, co chcesz!” to tak, jakby powiedzieć mu: „Twój los mnie nie interesuje!”. Miłość wiąże się z troską o drugiego człowieka, a tolerancja wynika z obojętności na jego los. Ten, kto myli miłość z tolerancją, rezygnuje z racjonalnego myślenia, gdyż wierzy w to, że wszystkie zachowania człowieka są równie dobre.

Tolerować zachowania człowieka można - i to z pewnymi ograniczeniami! - wyłącznie w odniesieniu do smaków i gustów. Nie można natomiast odwoływać się do tolerancji w odniesieniu do sposobów postępowania, gdyż niektóre zachowania człowieka bywają aż tak bardzo szkodliwe, że zakazane są nawet prawem karnym, a nie tylko normami moralnymi. Człowiek dojrzały wspiera odpowiedzialne sposoby postępowania u wszystkich ludzi bez wyjątku, a jednocześnie sprzeciwia się - i to ze stanowczością, jakiej uczy nas Chrystus - tym zachowaniom, którymi człowiek krzywdzi samego siebie lub innych ludzi. Im bardziej kocham danego człowieka, tym bardziej „nietolerancyjny” się staję wobec tych jego zachowań, które są szkodliwe, gdyż tym bardziej zależy mi na jego losie. Im mocniej kochają swe dziecko rodzice, z tym większą stanowczością chronią je przed niebezpieczeństwem i nie tolerują jego złych zachowań.

Błąd czwarty polega na utożsamianiu miłości z akceptacją. Akceptować drugiego człowieka to tak, jakby mu powiedzieć: „Bądź sobą”, czyli: „Pozostań na tym etapie rozwoju, który już osiągnąłeś”. Tego typu przesłanie jest niewłaściwe, szczególnie wobec ludzi, którzy przeżywają kryzys. Nikt roztropny nie zachęca narkomana czy złodzieja do tego, żeby był czy pozostał «sobą». Akceptacja to znacznie mniej niż miłość, i to nie tylko w odniesieniu do ludzi przeżywających kryzys, ale także w odniesieniu do ludzi, którzy trwają na drodze rozwoju. Nikt z nas nie jest bowiem na tyle dojrzały, by nie mógł rozwijać się dalej. Rozwój człowieka nie ma granic! Tylko w odniesieniu do Boga miłość jest tożsama z akceptacją, gdyż Bóg jest samą miłością i nie potrzebuje rozwoju. Tymczasem nikt z nas, ludzi, miłością nie jest i nikt z nas nie powinien zatrzymać się żadnej fazie rozwoju.

Słuszne jest akceptowanie prawdy na temat cech czy postawy danego człowieka. Słuszne jest też akceptowanie nienaruszalnej godności człowieka. Jednak zarówno prawda o danej osobie, jak i jej godność nie jest zależna od tego, czy ją akceptujemy czy też nie. Od nas natomiast zależy nasza postawa wobec tej osoby, czyli właśnie to, czy ją kochamy czy też jedynie akceptujemy prawdę o niej. Zabójcy księdza Jerzego Popiełuszki akceptowali prawdę o nim i o jego odważnej posłudze kapłańskiej, ale przecież nie znaczy to, że go kochali. Jeśli kogoś kocham, to nie chcę go „zamrozić” w danej fazie jego rozwoju, ale przeciwnie - pragnę mu pomagać, by nadal nieustannie się rozwijał. Akceptować to mówić: „Bądź sobą!”, a kochać to mówić: „Pomogę ci stawać się codziennie kimś większym od samego siebie”. Miłość to zdumiewająca moc, która potrafi nieustannie przemieniać człowieka. Ten, kto kocha, ma odwagę zaproponować osobie kochanej, by dorastała do świętości, a nie jedynie to, by akceptowała siebie na obecnym etapie rozwoju. To nie przypadek, że w Piśmie Świętym ani razu nie występuje słowo „tolerancja” ani słowo „akceptacja”.

Błąd piąty polega na uleganiu mitowi, że „wolny związek” to przejaw prawdziwej miłości. Tymczasem w rzeczywistości „wolny związek” w ogóle nie istnieje, tak jak nie istnieje ani „sucha woda”, „kwadratowe koło” czy „niebieska czerń”. Ludzie, którzy ulegają mitowi „wolnych związków”, deklarują sobie to, że się kochają (czyli że żyją w najsilniejszym związku, jaki jest możliwy we wszechświecie), a jednocześnie twierdzą, że w każdej chwili mogą się rozstać, gdyż związek ten do niczego ich nie zobowiązuje. Tacy ludzie posługują się wewnętrznie sprzecznym pojęciem po to, by zatuszować bolesną prawdę, że ich „wolny związek” to w rzeczywistości związek egoistyczny, niepłodny i z definicji nietrwały. Osoby pozostające w takim związku są w rzeczywistości wolne tylko od jednego: od odpowiedzialności za własne postępowanie i za drugą osobę. W „wolnym związku” jedna osoba traktuje tę drugą jak sprzęt domowy, który bierze się ze sklepu na próbę i który w każdej chwili można zwrócić lub wymienić na nowszy model. Tymczasem ktoś, kto kocha, pragnie czegoś nieskończenie większego niż romansu czy związku „na próbę”. Miłość to nie to samo, co wiązanie się z jakimś partnerem, gdyż partnerstwo jest czymś dobrym w sporcie, ekonomii albo w pracy zawodowej, ale nie w miłości! Kochać to niebotycznie więcej niż być partnerem czy mieć partnerskie relacje. Partner nie odda za mnie życia, natomiast ten, kto kocha, jest zdolny nawet do takiej ofiary. Właśnie dlatego mój los mogę powierzyć jedynie niezawodnemu przyjacielowi, a nie partnerowi.

Błąd szósty polega na myleniu miłości z naiwnością. Takie podejście do drugiego człowieka, które jest przejawem naiwności, nie ma nic wspólnego z miłością. Miłość bowiem jest nie tylko szczytem dobroci, ale także szczytem mądrości. Chrystus poświęcał wiele czasu na uczenie swych słuchaczy mądrego myślenia właśnie dlatego, żeby nie pomylili miłości z naiwnością. On pragnie, byśmy w miłości byli nieskazitelni jak gołębie, ale i roztropni jak węże (por. Mt 10, 16). Myli miłość z naiwnością ten, kto nie potrafi bronić się przed człowiekiem, który go krzywdzi, i „miłością” nazywa swoją uległość lub bezradność. Oto typowy przykład naiwności: alkoholik znęca się nad swoją żoną, ona bardzo cierpi z tego powodu, on przez całe lata lekceważy to jej cierpienie, a ona mimo to nie broni się i liczy na to, że jej cierpienie przyczyni się kiedyś do przemiany męża. Tymczasem człowiek, który kocha dojrzale, przyjmie niezawinione cierpienie pod warunkiem, że mobilizuje ono krzywdziciela do tego, by się zastanowić i zmienić. Jeśli jednak krzywdziciel pozostaje obojętny na cierpienie swojej ofiary i błądzi coraz bardziej, to osobie krzywdzonej pozostaje wtedy już tylko miłość na odległość, podobnie jak ojciec z przypowieści Jezusa na odległość kochał swego marnotrawnego syna dopóki ten się nie zastanowił i nie zmienił.

3.2. Dojrzała miłość chroni

Gdy dokładnie wiemy, czym miłość nie jest, wtedy łatwiej przychodzi nam opisać istotę prawdziwej miłości. Otóż istotą miłości jest decyzja troski o rozwój danej osoby. Nie jest to jedynie decyzja „woli”, lecz decyzja całego człowieka, a zatem decyzja, w którą angażujemy cielesność, płciowość, myślenie, emocje, wrażliwość moralną, duchowość, religijność, a także wartości i aspiracje, którymi się kierujemy. Miłość jako decyzja troski o czyjś rozwój wyraża się na co dzień poprzez obecność, pracowitość i czułość. Najtrudniejsze zadanie tego, kto kocha, polega na trafnym doborze słów i czynów, poprzez które okazuje on miłość tej drugiej osobie. Obowiązuje tu zasada: to, czy kocham ciebie, zależy od mojej decyzji, ale to, w jaki sposób okazuję miłość, zależy od twojego zachowania. Mistrzem w tym względzie jest Jezus, który ludzi szlachetnych wspierał, błądzących upominał, a krzywdzicieli i faryzeuszy publicznie demaskował po to, by się zastanowili i by przestali krzywdzić innych ludzi.

Miłość nie jest postawą spontaniczną. Przeciwnie, wymaga rozwagi w myśleniu i stanowczości w działaniu. W sposób bezmyślny i spontaniczny można ulegać lenistwu lub egoizmowi, ale nie można bezmyślnie czy spontanicznie kochać. Miłość zaczyna się od myślenia. Ten, kto nie myśli, nie jest w stanie kochać. Nie trzeba wcale myśleć po to, by skrzywdzić samego siebie czy kogoś innego. Trzeba natomiast być niezwykle rozważnym po to, by kochać. Zwłaszcza wtedy, gdy przychodzi nam kochać taką osobę, która nie kocha nawet samej siebie. Nikt z nas nie jest samą miłością. W każdym z nas jest coś z naiwności, słabości i egoizmu. Właśnie dlatego tym dojrzalej jesteśmy w stanie kochać, im bardziej zaprzyjaźnieni jesteśmy z Bogiem, który jest miłością.

3.3. Kochać na wzór Jezusa

Jezus kocha każdego człowieka miłością nieodwołalną, a mimo to każdemu okazuje tę miłość w inny, niepowtarzalny sposób, gdyż uwzględnia niepowtarzalną sytuację i niepowtarzalne zachowanie każdego człowieka. Jezus uczy nas wyrażania miłości w sposób dostosowany do zachowania danej osoby. Można wymienić pięć typowych grup ludzi, których Jezus spotyka i którym okazuje miłość w sposób dostosowany do ich zachowań.

Pierwsza grupa to ludzie szlachetni. Takich ludzi Jezus przytula, rozgrzesza, stawia za wzór, chroni, wspiera, chwali, wyróżnia, powierza im ważne zadania. Okazuje im miłość z radością, w sposób, który zwykle traktujemy jako jedyny przejaw miłości.

Druga grupa to ludzie błądzący. Takich ludzi Jezus nie wspiera, nie chwali, nie okazuje im czułości, lecz przeciwnie: stanowczo ich upomina i wzywa do nawrócenia: „Jeśli się nie nawrócicie, marnie zginiecie”. Z niektórymi spośród tych, którzy bardzo błądzą, Jezus nie chce nawet rozmawiać. Ich także kocha nieodwołalnie i właśnie dlatego mówi im prawdę, że zachowują się w sposób niegodny człowieka.

Trzecia grupa to ludzie, którzy usiłują Jezusa skrzywdzić. Przed takimi ludźmi Jezus stanowczo się broni! Kilka razy nie pozwolił się strącić ze skał, na których były położone miasta, w których nauczał i uzdrawiał ludzi. Równie stanowczo bronił się przed żołnierzem, który Go uderzył w czasie przesłuchania. Dopiero wtedy, gdy już nauczył nas mądrze kochać (ale nie wcześniej!), pozwolił się pojmać, przybić do krzyża i zabić, by nas upewnić, że kocha nas nieodwołalnie.

Czwarta grupa to ludzie przewrotni i cyniczni, czyli - mówiąc językiem Biblii - faryzeusze i uczeni w Piśmie? Otóż takich ludzi Jezus demaskuje - i to publicznie, a nie tylko w cztery oczy. W cztery oczy demaskuje ludzi grzesznych, ale mających dobrą wolę, czyli grzeszących w wyniku słabości, a nie przewrotności. Tymczasem przed cynikami publicznie i otwarcie ostrzega tłumy: strzeżcie się ich, bo to plemię żmijowe, które zasiadło na katedrze Mojżesza. To ślepcy, którzy chcą także was uczynić ślepymi — i wtedy wszyscy wpadniecie w przepaść. Demaskując cyników publicznie, Jezus okazuje swą miłość do ludzi dobrej woli, ale często naiwnych czy bezradnych wobec krzywdzicieli. Jezus demaskuje cyników także z miłości do nich, nie po to, by ich definitywnie potępić lecz by ich mobilizować do nawrócenia. Gdy człowiek przewrotny zauważa, że znalazł się ktoś, kto potrafi go zdemaskować i kto jest od niego nie tylko lepszy, ale też mądrzejszy, wtedy jest skłonny do tego, by się zastanowić i nawrócić. A przynajmniej zamilknie, zdziwiony tym, że ktoś, kto jest dobry i kto kocha, okazuje się bardziej inteligentny od tych, którzy nie kochają. Taki właśnie był Jezus. Demaskował krzywdzicieli. Świetnie sobie radził z całą rzeszą ludzi przewrotnych. Byli oni bezradni wobec Niego, wobec Jego słów i argumentów. Dawał im do myślenia, gdyż ukazywał, że człowiek może wykorzystać swą wiedzę, inteligencję i wykształcenie także w dobrym celu, czyli po to, by kochać.

Piąta grupa to ludzie wyjątkowo dojrzali, ludzie, którzy kochają bardziej niż inni. W jaki sposób okazuje Jezus miłość tym niezwykłym ludziom? W jaki sposób okazuje On miłość Piotrowi, Janowi czy Pawłowi? Otóż okazuje On swą miłość przez to, że wyróżnia tych ludzi i że to im zawierza wielką władzę i troskę los Kościoła. Także i oni popełniali błędy, a nawet grzeszyli, ale potrafili się nawrócić i kochać — bardziej niż inni.

Co więc należy czynić, aby kochać tak, jak kochał Jezus? Po pierwsze, należy z radością wspierać ludzi szlachetnych. Po drugie, należy szczerze upominać błądzących. Po trzecie, należy stanowczo bronić się przed krzywdzicielami. Po czwarte, należy publicznie demaskować ludzi przewrotnych i cynicznych, czyli takich, którzy chcą żyć kasztem innych ludzi. Po piąte, warto zawierzać swe życie i swój los wyłącznie tym, którzy potrafią kochać naprawdę i bardziej niż inni.

Jeśli kocham człowieka błądzącego, to mam odwagę stanowczo go upominać. I to natychmiast, już za pierwsze - nawet drobne - błędy. Nie czekam, aż drastycznie skrzywdzi on innych ludzi i stanie się śmiertelnym zagrożeniem dla samego siebie. Napominam go, gdy tylko zauważę, że kocha za mało. Nie czekam, aż zacznie bardzo grzeszyć. Owszem, nie zawsze zostanę dobrze zrozumiany przez błądzącego. Często będzie on zaprzeczał, że to, co mu wyrzucam, jest słabością czy błędem. Trudno. Zrobiłem swoje - to, co mogłem. Jezusa też nie wszyscy upominani przez Niego ludzie rozumieli. Nie wszyscy Go słuchali. Nie wszyscy przyjmowali Jego upomnienia.

Jeśli dojrzale kocham człowieka, który próbuje mnie krzywdzić, to powinienem stanowczo bronić się przed nim. Nawet jeśli jest to ktoś bardzo mi bliski, na przykład mąż, żona, rodzic czy dorastający syn. Kościół wprowadził nawet separację małżeńską jako formę skutecznej obrony przed krzywdzicielem. Ludzie niedojrzali twierdzą, że jeśli bronię się przed krzywdą, to kocham wprawdzie samego siebie, ale nie kocham krzywdziciela. Otóż to nieprawda! Krzywdziciela też wtedy kocham. Okazuję mu swą miłość właśnie w ten sposób, że się przed nim bronię. Im bardziej stanowczo bronię się przed krzywdzicielem, tym bardziej go kocham, gdyż sprawiam, że ma on na sumieniu jedną ofiarę mniej. A wtedy łatwiej jest mu uznać bolesną prawdę o sobie i podjąć wysiłek nawrócenia się.

Jeśli kocham człowieka, który jest człowiekiem cynicznym, to powinienem publicznie demaskować jego przewrotność i zło, które czyni. W ten sposób okazuję swą miłość także ludziom dobrej woli, którymi on usiłuje manipulować i których usiłuje drastycznie skrzywdzić. Dzięki temu krzywdzicielowi trudniej jest nadal krzywdzić, a łatwiej jest zastanowić się i zmienić.

Jeśli kocham kogoś, kto jest człowiekiem szlachetnym, uczciwym, kochającym, godnym zaufania, to okazuję to przez zawierzenie mu siebie i moich bliskich, naszego losu doczesnego. Ta najbardziej wyjątkowa forma okazywania miłości odnosi się szczególnie do kwestii wyboru małżonka. Nigdy nie należy wiązać się z kimś, kto nie potrafi kochać. Jeśli ktoś chce, bym okazywał mu miłość przez zaufanie do niego, to musi najpierw nauczyć się kochać. Małżeństwo zawiera się nie po to, by ratować kogoś, kto jest w kryzysie i nie radzi sobie z własnym życiem. Od ratowania ludzi w kryzysie są odpowiednie terapie, domy poprawcze, instytucje resocjalizacyjne, a nie małżeństwo. Małżeństwo winni zawierać wyłącznie ci, którzy potrafią kochać - wiernie, dojrzale, nieodwołalnie. Nikt z ludzi nie jest ideałem, ale jeśli ktoś ma poważne problemy z samym sobą, to musi poradzić sobie z nimi przed ślubem. Jak może bowiem złożyć przysięgę miłości ktoś, kto nie umie kochać? Byłaby to kpina - i z Boga, i z ludzi. Warto powtórzyć zasadę: własny los oraz los swoich bliskich można zawierzyć wyłącznie komuś, kto już kocha. Oczywiście zasada ta działa w obie strony: aby zawierzyć swój los oraz los swoich bliskich komuś, kto kocha, też trzeba kochać, gdyż ten, komu ja zawierzam swój los, z kolei mnie swój los zawierza. Miłość małżeńska wymaga, aby obie strony kochały dojrzale i wiernie.

Bóg każdego z nas nie tylko kocha, ale i w pełni rozumie. Właśnie dlatego wie, w jaki sposób okazywać nam swoją mądrą, wychowującą miłość. Bóg wspiera ludzi szlachetnych. Błądzących upomina - także poprzez innych ludzi. Krzywdzicielom stwarza szansę na zmianę życia, broniąc i przestrzegając przed nimi ich potencjalne ofiary. Ludzi przewrotnych stanowczo demaskuje, i to publicznie. Czyni to z pomocą ludzi wyjątkowo szlachetnych i mocnych, czyli takich, którzy są sprytniejsi w czynieniu dobra niż ludzie przewrotni w czynieniu zła. Człowiek szlachetny i święty to nie Boża gapa. To nie ktoś, z kogo spryciarze tego świata mogliby sobie bezkarnie kpić. Jan Paweł II wzruszał ludzi dobrej woli, ale przerażał cyników. Bali się go tak bardzo, że chcieli go zabić. Strzelali do niego. Tak więc człowieka przewrotnego Bóg demaskuje, natomiast szlachetnemu powierza losy Kościoła, losy rodziny czy parafii - w zależności od tego, kto jakie ma powołanie. Zaczynam być chrześcijaninem (zaczynam!) dopiero wtedy, gdy rozumiem, na czym polega miłość - gdy rozumiem to precyzyjnie! Ogólniki typu: „Kochajcie wszystkich jednakowo!”, „Bądźcie dobrzy i życzliwi dla wszystkich!” to tylko slogany, które wprowadzają w błąd. Chronić samego siebie i innych ludzi potrafi jedynie ten, kto siebie i bliźnich kocha w taki sposób, w jaki kocha nas Chrystus, gdyż innej miłości nie ma.

Zakończenie

W obliczu nieuniknionych zranień i cierpień w relacjach międzyludzkich grożą nam dwie postawy skrajne. Skrajność pierwsza to traktowanie krzywdy i cierpienia jako czegoś pozytywnego i pożądanego, jako wręcz kryterium zbawienia. Są tacy chrześcijanie, którzy wierzą, że do zbawienia wystarczy samo cierpienie i którzy w konsekwencji cierpienie kochają bardziej niż Boga i ludzi. Błąd drugi to poczucie przerażenia i bezradności wobec zranień, krzywdy i cierpienia.. Tymczasem Jezus zapewnia nas, że jedynym kryterium zbawienia jest miłość, a nie cierpienie.

Kto od Jezusa uczy się kochać, ten najskuteczniej chroni siebie i innych ludzi przed krzywdą (chociaż niekoniecznie przed zranieniami). Taki człowiek dysponuje siłą i nadzieją konieczną do tego, by poradzić sobie z każdym zranieniem i by doświadczenie krzywdy nigdy nie doprowadziło go do rozpaczy. Chrześcijanin to ktoś zapatrzony we Wcielonego Syna Bożego, Który kocha nas nawet wtedy, gdy Go krzywdzimy i który mówi: „Nie lękajcie się! Jam zwyciężył świat!”

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama