Jak pies z kotem?

Czy można gniewać się, a nie grzeszyć? To zależy, jak podchodzimy do własnych emocji

- Jak to jest z tym gniewem? - ktoś mnie niedawno zapytał. Biblia niejednokrotnie mówi o „zagniewanym Jahwe”. Jezusowi zdarzyło się skręcić bicz ze sznurków i pogonić przekupniów ze świątyni. O gniewie pisze też św. Paweł. A żeby jeszcze sprawę skomplikować, umieszcza bardzo tajemnicze zdanie: „Gniewajcie się, ale nie grzeszcie (por. Ef 4, 26-27). Jak to wszystko ogarnąć?

Emocje, bo o nich tu mowa, to dość złożony problem. Nie są ani dobre ani złe. Same w sobie nie podlegają ocenie moralnej, ponieważ są zbyt ulotne, aby dać się precyzyjnie opisać i metodycznie uporządkować. Zwykle pojawiają się wtedy, gdy zostanie zaburzona równowaga w otaczającym świecie, jako skutek zachodzących tam zjawisk. Stanowią komponentę motywacji postępowania w stosunku do siebie i otocznia. Wynikają też z określonych cech ludzkiego organizmu, z którymi się rodzi (temperament) i nabytych w wyniku procesu wychowania (charakter). Są też efektem posiadanej wiedzy o świecie, relacji, w jakie wchodzi (stres, strach, zaburzenie poczucia bezpieczeństwa). Emocje mogą się manifestować poprzez nastroje, wzruszenia, afekty. Mogą też prowadzić do destrukcji i zniszczenia.

Samo słowo pochodzi z łac. emovere - poruszać. Już z zasady zatem emocje ku czemuś (bądź komuś) prowadzą - w tym kontekście dopiero mogą podlegać ocenie. Wywołując określony skutek zarazem wartościują czyn. I tak jedne mogą wywoływać reakcję w kierunku poznawczym (ciekawość), skłaniać do ucieczki (strach), ataku (gniew, radość, wściekłość), negacji (wstręt). Inne wyrażają się tylko w zachowaniach ekspresyjnych (radość, płacz, żal, przykrość). Podsumowując: o emocjach wtedy można powiedzieć, że są dobre bądź złe, gdy prowokują określone skutki w działaniu, generują określone nastawienie podmiotu itp. Dla porządku trzeba jeszcze dodać, że emocje nie są tożsame u uczuciami (choć jest tu bardzo wyraźnie współprzenikanie). O ile emocje są bardziej związane z biologią, o tyle uczucia dotyczą relacji interpersonalnych.

Wielobarwny jarmark

Ten nieco zawiły wstęp jest konieczny, aby zrozumieć, czym są w istocie emocje. W naszej codziennej praktyce mają zasadnicze znaczenie. One w jakiś sposób definiują nas. Stykamy się z nimi w domu, na ulicy, w szkole i w pracy. Więcej: żyjemy w świece, w którym pełnią one kluczową rolę na każdym poziomie jego funkcjonowania. Są podstawą nowej inżynierii społecznej. Kto jest je w stanie opanować - i odpowiednio nimi pokierować - staje się panem świata. Przykłady? Nagminnie do nich odwołuje się reklama. Jest powszechnie wiadomym, że wybory (nie tylko w Polsce) wygrywa się nie w walce na argumenty, ale właśnie na nie. W ostatecznym rozrachunku ważniejsze jest, czy premier (prezydent, kandydat na posła) okaże się fajnym facetem, od tego, jaki jest aktualny kurs franka i o ile w ostatnich tygodniach zdrożał chleb. Ludzie chcą mieć za przywódcę równego - „swojego” chłopa, który dobrze wygląda i miło się kojarzy, który od czasu do czasu „przedawkuje” gorzałkę, ewentualnie pogra w piłkę i pogriluje z rodakami. Już starożytni Rzymianie w momentach trudnych dla cesarstwa społeczne niezadowolenie gasili igrzyskami. Na co dzień cuchnąca nieczystościami wielobarwna metropolia zamieniała się w rozdygotany jarmark. Ekscytacja, jaka przy tej okazji została wygenerowane, stawała się skuteczniejsza od wszelkich innych sposobów zapanowania nad tłumem.

Z emocjami, choć powszechnie się do nich odwołuje, jest pewien problem. Są jak ogień, który jest pożyteczny do momentu, gdy się nad nim panuje. Kiedy wymknie się spod kontroli, zamienia rzeczywistość w popiół. Czy to jednak jest dostateczny powód, aby z niego zrezygnować? Nie.

Na początku tego tekstu został przywołany problem gniewu. W powszechnym odczuciu jest on czym, co jest bezwzględnie złe. Jest to zresztą jeden z siedmiu grzechów głównych. Czy jednak każdy gniew jest zły? Czy może być „dobry gniew”? Św. Paweł (w cytowanym we wstępie tekście) poza tym wprowadza bardzo intrygujące rozróżnienie na gniew i grzech. Zatem skoro tak, to kiedy gniew nie jest grzechem?... Skomplikowane? Niekoniecznie.

Skoro problem został wywołany, zatrzymajmy się na nim przez moment.

Gniew i grzech

Naturalnym jest fakt, że ludzie się od siebie różnią. Nic dziwnego, że czasem „zaiskrzy”. Błędem jest unikanie rozmów na trudne tematy, przykrywanie prawdy zdawkowym „jakoś to będzie”. Pawłowe napomnienie „gniewajcie się” oznacza: mówcie sobie prawdę, nawet wtedy, gdy okaże się ciężka jak ołów, gdy powstanie ryzyko, że druga strona dialogu wewnętrznie się wzburzy. Słowa: „nie grzeszcie” to przestroga, by wymianie zdań nie towarzyszyła nienawiść, aby jej siłą sprawczą była wzajemna miłość i troska. W tym momencie jest to „dobry gniew” - nie ma mowy o grzechu. Ale to nie wszystko. „Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce” - pisze daje apostoł. Nawet kiedy zaboli, zrodzi się bunt, koniec dnia niech będzie umowną granicą pojednania. Dlaczego? Aby „nie dać miejsca diabłu” - nie pozwolić, by złość zapiekła się, zamieniła w nienawiść, przedłużyła na kolejne dni, przybrała kształt czynów. Tu leży sedno problemu. Zło zaczyna się w momencie, gdy gniew doprowadzi do określonej postawy, w której miłość zostanie zdominowana przez nienawiść. Staje się nie tylko problemem dla człowieka, ale także dla Pana Boga...

Trzeba czasem rąbnąć pięścią w stół i porządnie się zdenerwować. Najpierw na siebie. Na swoją gnuśność, płyciznę, lekkomyślność. To jest dobry gniew - co więcej: winę zaciąga ten, kto (w imię nieświętego „świętego” spokoju) toleruje je u siebie, aby tylko zapewnić sobie względny duchowy spokój. Potem na te wszystkie sytuacje, gdzie kłamstwo uparcie stroi się w szaty prawdy i szlachetności, zamazując obraz świata.

Czy zatem - wracam do poprzedniego wątku - emocje, z jakimi mamy do czynienia na co dzień np. w przekazie medialnym, są dobre, ponieważ obnażają prawdę i oczyszczają ją z wszelkich naleciałości obłudy i fałszu? Należy je zaakceptować czy raczej dążyć do oczyszczania z nich własnego obrazu świata?

I tu zaczynają kolejne schody.

Jak ciepłe bułeczki!

Emocje to znakomity towar. Sprzedają się najlepiej w każdym serwisie informacyjnym, ba, ich brak to dla przeciętnego medium prawie że tragedia! Przecież „dobry news” to „zły news”! Kogo np. zainteresowałaby przebieg, przesłanie zakończonej niedawno pielgrzymki Rodziny Radia Maryja? Wiadomością dnia w czołowych stacjach był fakt rzekomego pobicia dziennikarzy Polsat News. A że reporterzy zachowali się skandalicznie? Że kilkudziesięciu świadków jest w stanie potwierdzić, iż jeden z pielgrzymów został wcześniej kopnięty przez operatora kamery? Liczy się efekt i ideologia, którą na bazie tak „wystruganej” sensacji zbudowano.

Można powiedzieć, że dziś - co jest bardzo niebezpieczne dla wolności - informacja staje się o tyle wartościowa, o ile jest w niej zawarty określony ładunek emocjonalny. Na tym budują swój przekaz tabloidy, taki sposób jej kadrowania traktowany jest priorytetowo przez serwisy informacyjne radia i telewizji. Problematyczność sytuacji polega na tym, że emocje są wykorzystywane w jednym celu: do budowania napięcia, generowania postaw, przyciągania widza kontrowersyjnością i niejednoznacznością. A to ,wiadomo, przekłada się na wymierne korzyści. Zdarza się, że politycy pokłócą się na wizji (są „pewniaki”, chętnie ich się zaprasza do studia). Po programie złe emocje pozostaną w tysiącach ludzi, będą następnego dnia pączkować jak drożdże w cieście ludzkiej tkanki, wywołując ferment, potęgując zło i agresję. Oni w najlepszej komitywie wsiądą do taksówki i wrócą razem do hotelu poselskiego. Kiedy zaczyna się dziś mówić o odpowiedzialności za słowa, odpowiedzią jest puknie się w czoło. Jest taki świat i już. To walka z wiatrakami - mówią politycy. A co z nami?...

Chłop swoje, baba swoje...

Obserwując życie, można dojść do paradoksalnego wniosku: złe emocje są nam potrzebne jak woda do życia, jak powietrze do oddychania! Są ludzie, którzy potrafią się zdefiniować tylko w walce. Gdy jej zabraknie, wymyślają wirtualnego wroga, ponieważ bez niego nie mogą zaistnieć. Nie są merytorycznie przygotowani do pozytywnego budowania własnego wizerunku, ponieważ albo tego nie potrafią, albo nie umieją (nie chcą) zaproponować niczego pozytywnego. Emocjami przykrywają wewnętrzną słabość i pustkę. Widać to zarówno w relacjach sąsiedzkich i przysłowiowych sporach o miedzę, jak też w świecie polityki. Odpowiadając agresją na agresję, w istocie wyświadczamy tylko takim ludziom przysługę. Paradoksalnie - wzmacniamy ich. Dostarczamy „paliwo” dla gniewu. Dajemy w rękę kolejny pretekst. I tak błędne koło się zamyka...

„Zło dobrem zwyciężaj”. Zasada ta nigdy się nie zdezaktualizuje. Taka jest ewangeliczna recepta na budowanie pozytywnego obrazu rzeczywistości. Łatwa i trudna zarazem.

Po ludzku kierowanie się nią nie ma sensu. Ale dla człowieka deklarującego się jako wierzący nabiera ona diametralnie innego znaczenia. Dziwne i zarazem przykre jest to, że w kraju, gdzie zdecydowana większość uważa siebie za chrześcijan, z takim trudem przebija się do społecznej świadomości. Mamy to, co mamy. Emocje stanowią integralną część ludzkiej aktywności. Są i nadal będą. Problem jest w tym, co z nimi zrobimy. Dokąd nas one poprowadzą.

I czy staniemy się ich panami czy zakładnikami...

Echo Katolickie 29/2011

opr. mg/mg

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama