Przeklęty internet

Internet jest jak jeden wielki poradnik - znajdziemy tam odpowiedź na wszystko: sami zdiagnozujemy swoją chorobę i dzięki temu będziemy się czuć naprawdę chorzy. Czy jednak o to chodzi?

Przeklęty internet

Kto słyszał lat 20-30 temu o depresji poporodowej? Moja Mama, która rodziła w 23, 24 i 25 roku życia, jak sama mówi, nie miała czasu na żadne depresje. Pieluchy trzeba było prać w pralce Frani, a o Bobovitach tylko można było pomarzyć. Na myślenie o depresjach sił nie starczało. Według mojej mamy wszystkiemu winien jest internet. Dziewczyny ciągle tam grzebią, no i znajdują różne porady. A przed poradami trzeba sobie postawić diagnozę, trzeba znaleźć problem, aby go potem leczyć. Kiedyś — dalej mówi Mama (matka pięciorga dzieci, babcia i prababcia)  — kobiety nie miały klimakterium, bo o nim nie wiedziały. Chyba, że panie w dworze, co nic innego do roboty nie miały jak zajmować się swoją migreną. A teraz to już i panowie się tym zarażają i niedługo zaczną tabletki hormonalne łykać. Wydaje mi się czasami, że histeria wokół różnych naszych problemów tylko je powiększa zamiast je zmniejszać. Jeśli dziewczynie ciężko po porodzie, to zamiast ją uspokoić i wzmocnić daje się diagnozę: masz depresję poporodową. Dowiadując się czegoś takiego można się bez wątpienia załamać. Od razu uprzedzam atak Pań: bynajmniej nie twierdzę, że u kobiet w pewnych okresach życia nie zdarzają się różne przypadłości, chodzi mi o histerię jaką wokół tego się rozkręca. Moja Mama przesadza, że kiedyś nie było np. depresji poporodowej, bo prawdopodobnie w przeszłości było też tak, że o takich problemach nic się nie mówiło, więc one nie „istniały”, co oczywiście miało swoje negatywne konsekwencje. Teraz jednak wydaje mi się, że wahadło poleciało w drugą stronę.

Poleciało w drugą stronę również w temacie feminizm. W początkach była to walka o prawa kobiet i likwidację różnego rodzaju szykan wobec płci piękniejszej (np. prawa wyborcze, edukacja, sprawa wyboru małżonka i wiele innych). Czyli była to walka o to, aby kobietę mogła być prawdziwą kobietą. A teraz o co walczą feministki? Powiedział bym tak: walczą z ... (przepraszam za wyrażenie) macicą. Największym według nich wrogiem kobiety jest kobiecość, macierzyństwo, delikatność, czułość, ofiarność, piękno  - czyli to wszystko czego mężczyźni nie mają, czego kobietom zazdroszczą i z powodu czego je uwielbiają. Tymczasem dla współczesnych feministek to są właśnie sprawy, które z kobiety należy wyeliminować. Najlepiej jeśli Ewa będzie kopią Adama. W ten sposób feministki potwierdzają opinie patologicznych mizogeników, którzy uważają, że Ewa to coś średniego między Adamem a psem (pies jak wiadomo w odróżnieniu od kobiety jest najlepszym przyjacielem człowieka). Jeśli wszystko co kobiece jest okropne, jeśli posiadanie macicy jest jej największą tragedią, wtedy jedyne co pozostaje, to upodobnić się we wszystkim do mężczyzny. Wiele jest jeszcze miejsc na świecie, gdzie kobiety rzeczywiście są uciskane i gnębione (np. Chiny, Indie, kraje muzułmańskie), tymczasem nasze feministki niezbyt się kwapią angażować w walkę o prawa swych uciskanych, biedniejszych sióstr. Dlaczego? Otóż pewnie dlatego, że te „biedniejsze siostry” marzą o dobrym mężu, rodzinie, macierzyństwie i tego rodzaju anachronizmach, więc feministki niezbyt się kwapią pomagać im w realizacji tych celów. Dla feministek najważniejsza jest walka, ale już nie o coś, tylko z kimś.

I tu mi się przypomina moja młodość. W czasach PRL czasopisma młodzieżowe szeroko propagowały „problemy okresu dojrzewania” i związane z tym konflikty z rodzicami. Ja tymczasem i moi koledzy żadnych „problemów okresu dojrzewania” nie mieliśmy. A to z tego prostego powodu, że „Świat Młodych” traktowaliśmy jako młodzieżową wersję „Trybuny Ludu”. Tymczasem wielu naszych rówieśników, a szczególnie rówieśniczek, zaczytywało się w „niebieskiej rubryce”, gdzie jak wiadomo listy pisały te same głupie paniusie z redakcji, które na nie odpowiadały. No i z tej rubryki brały się u polskiej młodzieży „konflikty okresu dojrzewania”. Tymczasem propagandzie chodziło o nic innego jak o walkę klas: dzieci przeciw rodzicom. Marksiści zresztą bez tej walki klas żyć nie mogą: feudalizm przeciw burżuazji, proletariat przeciw kapitalistów, dzieci przeciw rodzicom, postęp przeciw wstecznictwu, homoseksualiści przeciw heteroseksualistom, no i oczywiście kobiety przeciw mężczyznom. Dzisiejszy feminizm jest więc nowym wcieleniem marksizmu.

Co do depresji poporodowej to chyba tutaj niemałe znaczenie ma też wiek obecnie rodzących kobiet. Czym później, tym trudniej podołać obowiązkom i więcej strachu przed możliwymi problemami. Młoda kobieta jest niezwykle silna i z ogromnym zapasem energii bierze dziecko z marszu i na klatę (choć tu lepiej pasuje na piersi). Nie zastanawia się co strasznego ją czeka, tylko pokonuje trudności w kolejności ich następowania. Następnym powodem może być to, że wiele kobiet po 30tce ma już ustalony egotyczny sposób życia, skoncentrowany na własnych potrzebach. Pojawienia się dziecka burzy tę układankę i powoduje frustrację. Oprócz tego w życie w dorosłe wchodzi obecnie bezstresowe pokolenie kapitalizmu, które nie doświadczyło żadnych życiowych trudności jakie codziennie serwował nam PRL. Ich rodzice (czyli moje pokolenie) chcieli ich uchronić od takich doświadczeń i za punkt honoru wzięli sobie usuwanie najdrobniejszego ździebełka z ich ścieżki. Wszystko musiało być podane na tacy. I tak wyrośli nam ludzie, którzy nie mając żadnego doświadczenia w pokonywania przeciwności losu i jak tylko zostali sami bez pomocy rodziców załamują się przy najmniejszych trudnościach. A człowiek dorośleje właśnie przez ich pokonywanie.

Wracając do internetu. Jak teraz wygląda życie niektórych młodych małżeństw czy związków pozamałżeńskich? Siedzi dwoje młodych małżonków jeden w jednym kącie, drugi w drugim i dłubią w internecie i smartfonie. Po prostu nie wiedzą co robić, a szczególnie wspólnie. Bez wątpienia internet  jest przyczyną wzrastającego życiowego zagubienia naszego społeczeństwa. Wielu młodych wchodzi w życie bez żadnych, podkreślę żadnych zasad życiowych, albo z jedną: aby było fajnie. A życie jak życie, od tysięcy lat się nie zmieniło: kładzie nam kłody pod nogi. Bez jakichkolwiek zasad żyć trudno. Więc dziewczyna gugluje sobie: jak być szczęśliwą? I tu wyskakuje jej 1000 bardzo mądrych i bardzo znanych Pań, których własne życie osobiste, małżeńskie i rodzinnie jest pasmem klęsk i porażek (taka jest np. zdecydowana większość bohaterek lub rozmówczyń Wysokich Obcasów), które mają 1000 wspaniałych recept na życie: ekologia, psychologia, astrologia i patologia. A publika łyka i łyka — jak mawiał Kisiel. Kiedyś rozprzestrzenienie głupoty ograniczone było szybkością poruszania się plotki — dzisiaj szybkością światłowodów.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama