Michał Bułhakow - bohater własnego dramatu

Recenzja: Marianne Gourg, Michał Bułhakow 1891-1940. Mistrz i jego los

Po raz pierwszy o istnieniu Michała Bułhakowa dowiedziałem się w 1966 roku, gdy miesięcznik "Moskwa" w listopadowym numerze opublikował pierwszą, jeszcze ocenzurowaną, część Mistrza i Małgorzaty. Była to sensacja światowa porównywalna z debiutem Sołżenicyna, mającym miejsce dokładnie - też w listopadzie - cztery lata wcześniej. Niezwykła pośmiertna sława pisarza liczy sobie więc już trzy dziesięciolecia, poświadczana tysiącami wydań jego dzieł we wszystkich językach. Rekordy popularności bije oczywiście Mistrz i Małgorzata, największa - zdaniem wielu krytyków - powieść stulecia, obiekt licznych przeróbek i adaptacji. Nie słabnie też zainteresowanie życiem pisarza, bo każdy rok przynosi nowe opracowania i znaczny przybór nie znanych dotychczas faktów.

Ilustracją tego może być wydana u nas w roku ubiegłym książka rusycystki francuskiej. Nawet od czasu edycji oryginalnej (rok 1992) wiedza nasza o przedmiocie wzbogaciła się znacznie. Głównie dzięki książce Witalija Szentalińskiego, którą recenzowałem na tych łamach, dostępnej też od roku 1993 po francusku. Publikacje G. Fajna, M. Czudakowej oraz artykuły wspomnianego Szentalińskiego sprzed paru miesięcy dokładnie przedstawiają scenariusz kurateli, jaką Łubianka roztoczyła nad Bułhakowem już od 1923 roku. Dość dobrze znane były nazwiska paszkwilantów i najemnych skrybów uczestniczących w kampanii oszczerstw i insynuacji wymierzonych w autora Dni Turbinych. Udostępnione obecnie nowe zasoby archiwalne ukazują rozmach operacji, głównie aktywność donosicieli i agentów odnotowujących wszystkie kroki pisarza: z kim i gdzie się spotykał, co i do kogo mówił i gdzie czytał kolejne wersje Psiego serca. Oczywiście, iż "perlustrowano" jak najskrupulatniej jego korespondencję, a samo to pojęcie zrobiło wielką karierę w mówionym języku rosyjskim. Być może nawet jakąś specyficzną satysfakcję sprawiłaby pisarzowi świadomość, że jego twórczość traktowana była w wymiarze priorytetów państwowych i że tyle uwagi poświęcali jej najbliżsi współpracownicy Wodza: Mołotow, Kaganowicz, Woroszyłow. Z Michałem Aleksandrowiczem spotkał się też wizytujący Moskwę wybitny polityk francuski Edouard Herriot. I mimo iż zawsze darzył sympatią ZSRR, doprowadzając do dyplomatycznego uznania przez Paryż władzy sowieckiej, nie udało mu się spowodować przyjazdu Bułhakowa nad Sekwanę.

Książka autorki francuskiej jest - jak mówi uszczegółowiający podtytuł, z niewiadomych powodów nieobecny w wersji polskiej - "biografią w obrazach" (biographie en images). Obrazów tych, czyli zdjęć, jest tu ponad setka. Ukazują bohatera w różnych okresach życia, mówiąc równie wiele co tekst, przybliżając atmosferę i klimat, w których formowała się jego osobowość i toczyły jego losy. Szczególnie bogato eksponowany jest Kijów, miasto rodzinne pisarza. Autorka twierdzi, iż barok kijowski "bezsprzecznie głęboko naznaczył osobowość artystyczną Bułhakowa" (s. 6). Na marginesie tej przebogatej ikonografii, kijowskich "fasad z rzeźbami chimer i potworów" (s. 8-10) czy zdjęć chwilowych bohaterów tego regionu Rosji z lat 1917-1918 (np. hetmana Skoropadskiego w towarzystwie Hindenburga i Ludendorfa), odczuwa się brak choćby jednego zdjęcia "chimery i potwora" z dojrzałych lat życia pisarza. Mam na myśli Stalina - jeśli sądzić z indeksu nazwisk, pod względem częstotliwości przywołań ustępującego tylko najbliższej osobie bohatera, jego trzeciej żonie.

Autorka słusznie "barokizuje" osobowość pisarza. Barok oznaczać tu może jednak nie tyle pełną przepychu ornamentykę lub wyszukane koncepty artystyczne, choć na nie wybitnego twórcę było oczywiście stać, co połączenie makabry, absurdu i groteski. Taka była przecież "poetyka" epoki, w której przyszło żyć jednemu z największych pisarzy rosyjskich.

Książka francuskiej badaczki jest też - pierwszą u nas - popularną biografią Bułhakowa, skomponowaną z fragmentów jego wypowiedzi, głównie epistolarnych, oraz opowieści o jego losach i wydarzeniach politycznych, które los ten w taki a nie inny sposób kształtowały. Odnieść można wrażenie, iż dzieje tego życia układają się w niemal "gatunkowe" ramy tragedii antycznej - z bohaterem coraz bardziej beznadziejnie zmagającym się z przeznaczeniem, którego pojąć nie jest w stanie, a które nieuchronnie sprowadza na niego rozpacz, chorobę i śmierć.

Bułhakow jest autorem dwóch utworów ukazujących los twórców zdanych na kapryśną łaskę despotów: dramatu o Molierze (Zmowa świętoszek) i o Puszkinie (Ostatnie dni). Epizod z życia wielkiego Jean-Baptiste’a Poquelin osnuty jest na kanwie intryg otoczenia dworu Ludwika XIV. Trochę podobnie z Puszkinem, ofiarą zmowy arystokratycznego motłochu i wyreżyserowanego pojedynku. Wydaje się jednak, iż życie samego Bułhakowa bardziej nadaje się na tworzywo literackie dla ilustracji tradycyjnego motywu despoty i artysty. Sytuacja jego była o wiele gorsza, choćby w porównaniu z Puszkinem, którego życie przez wiele pokoleń jego wielbicieli traktowane było jako klasyczny wręcz wzór opresji, jakiej w Rosji carskiej poddawano niezależne umysły i osobowości. Tymczasem jest to oczywisty mit, bowiem swą śmierć Puszkin zawdzięcza wyłącznie własnej lekkomyślności i stylowi życia. Z drugiej strony w tradycji rosyjskiej jest on też symbolem uosabiającym połączenie żywiołów apollińskiego i dionizyjskiego. Aleksander Błok z pełnym uzasadnieniem pisał o nim jako "synu harmonii", który tak "lekko i wesoło potrafił nieść swe brzemię twórcy". Ten legendarny donżuan, autor obscenicznych wierszyków i poematów, zawsze stwarzał wiele problemów swym bezkrytycznym wielbicielom. Na tym tle całkiem niedawno doszło do konfliktu między autorem Spacerów z Puszkinem Andriejem Siniawskim i zwolennikiem "pedagogicznej" ("proroczej") puszkinologii - Aleksandrem Sołżenicynem.

W tej sytuacji Puszkin bardzo źle wypada w roli męczennika. Jakżeż odmienny był los Bułhakowa w łapach kremlowskiego arcydespoty, który wprawdzie co najmniej 15 razy oglądał na scenie Dni Turbinych, ale tworzył świat koszmaru, który dla człowieka tak niezwykłej umysłowości i talentu jak Bułhakow musiał być szczególną udręką. Pisarz był świadkiem makabrycznych spektakli sądowych i serii mordów politycznych lat 30. oraz triumfu tej szczególnej "dialektyki", która przekreślała racjonalność świata. W jej duchu Stalin stwierdzał na przykład, iż podejrzanymi o wrogie zamiary są wszyscy ludzie radzieccy: partyjni i bezpartyjni, stachanowcy i obiboki. Bo wróg, by skutecznie szkodzić, perfidnie "wślizguje się" w szeregi awangardy proletariatu czy przodowników pracy. A więc - i prawdę tę musiał mieć na względzie autor Mistrza i Małgorzaty - niezależnie, gdzie jesteś, co robisz i jak się zachowujesz, nie możesz ani przez moment czuć się bezpieczny. Czegoś takiego nie mógł doświadczyć ani Molier, ani też z takim wdziękiem "spacerujący" przez życie Puszkin.

Z ostatnich publikacji wiemy, iż Bułhakow, podobnie jak Majakowski, nie rozstawał się z rewolwerem. Rozważał samobójstwo, ale gdy tą drogą poszedł wielki poeta rewolucji, zdecydował się na życie. Choć stawało się ono dla niego coraz większym ciężarem. Wzmagające się stany depresyjne i lękowe poprzedzają pierwsze symptomy choroby, w których pacjent-lekarz rozpoznaje nadchodzącą śmierć. Wcześniej jednak zabawiono się z nim w typowy dla obyczajów stalinowskich sposób, łudząc wyjazdem na wymarzony Zachód. W euforii pisze do przyjaciela: "Pora, pora podróżować (...). No bo przede mną, jakież to dziwne, już - Zachód!" (s. 186). I gdyby w tym świecie obowiązywały elementarne zasady logiki, mógłby liczyć na sukces. Nieporównanie bardziej od niego już nawet nie podejrzany, ale wręcz skompromitowany politycznie Jewgienij Zamiatin, autor "preorwellowskiej" powieści My, w dodatku opublikowanej w przekładach angielskim i francuskim, mógł opuścić ZSRR w 1932 roku - bo dyktator kremlowski zechciał pozytywnie zareagować na jego prośbę w tej sprawie. Dwa lata wcześniej Bułhakow bezskutecznie apelował do rządu, "żeby mi nakazał niezwłocznie opuścić terytorium ZSRR" (s. 158). Tak więc, powtórzę, dzieje życia autora Mistrza i Małgorzaty posiadają wielki potencjał tragiczny i czekają wciąż na spisanie.

Książka Marianne Gourg dość sugestywnie odtwarza koleje losu bohatera. W zasadzie obiektywnie ukazuje atmosferę epoki stalinowskiej. Na tych niewielu stronach, szczególnie gdy połowę z nich wypełniają zdjęcia, nie sposób było przedstawić wyczerpująco wielu kwestii, tym bardziej, iż selekcja faktów to dobre prawo autora. Mimo to niektóre problemy wymagałyby doprecyzowania. Na przykład opis ataku "Prawdy" na operę Dymitra Szostakowicza ze stycznia 1936 roku (zob. s. 202) mógłby zyskać na wyrazistości, gdyby podano, iż stał za nim Stalin, który pod koniec 1935 roku oglądał w Teatrze Wielkim dzieło wielkiego kompozytora. Dynamiczny styl relacji uznać należy za zaletę, choć w jego nazbyt czasem wartkim nurcie gubią się lub deformują niektóre fakty. Na stronie 145 czytamy, iż opinia Stalina z lutego 1929 "była rozstrzygająca i po niej żadna ze sztuk Bułhakowa nie mogła się znaleźć na scenach moskiewskich", co, jak wynika z kolejnych rozdziałów, jest przesadą. Równie nieściśle przedstawiony został obraz prześladowań inteligencji w okresie NEP-u. "Praktycznie - czytamy na stronie 102 - w tym czasie liczni reprezentanci elity intelektualnej czują się zmuszeni opuścić kraj (wśród nich filozofowie Bierdiajew, Iljin, ekonomista Stiepun)." Dość bezceremonialne obchodzenie się ze znanymi przecież faktami. Wymienieni nie mogli "czuć się zmuszeni", bo najzwyczajniej zmuszono ich do opuszczenia kraju w listopadzie 1922 roku na dwóch "statkach filozoficznych". Poza tym Fiodor Stiepun, bo o nim zapewne mowa, nie był ekonomistą, lecz myślicielem, wcale nie mniejszej rangi aniżeli Bierdiajew.

Zdarzają się również nieścisłości w pewnych realiach. Dla przykładu komentarz dotyczący choinki bożonarodzeniowej. "Dopiero pod koniec lat trzydziestych - dowiadujemy się z przypisu 50 na stronie 243 - zwyczaj ten powraca, już nie atakowany przez oficjalne czynniki." Otóż w Rosji Stalina nic, ale to dokładnie nic nie mogło tak sobie powrócić bez zezwolenia władzy, a choinka może być tego dobrą ilustracją. Pojawiła się w Rosji na mocy ukazu Piotra I pod koniec XVII stulecia, a ponieważ była pomysłem niemieckim, została zakazana przez Cerkiew podczas I wojny światowej. Praktyka ta została podtrzymana przez bolszewików, którzy zlikwidowali wszystkie święta religijne. Aż do momentu, gdy zaczęto ożywiać ducha patriotycznego. I właśnie w tym duchu "Prawda" z 28 grudnia 1935 roku przywraca do łask choinkę.

Trochę o języku. Józef Waczków cieszy się zasłużoną opinią znakomitego tłumacza literatury rosyjskiej. Nie dysponowałem francuskim oryginałem książki, stąd trudno mi o autorytatywny sąd w tej kwestii. Książka nie wnosi nowych elementów do wiedzy o Bułhakowie, bowiem adresowana jest głównie do nieprofesjonalnych wielbicieli jego twórczości i w tym aspekcie winna być oceniana. Również w kwestii językowej. Z oczywistym postulatem prostoty trochę, w moim odczuciu, kłócą się pretensjonalne zwroty typu "ewokować" (s. 60, 136, 160) czy "dekodować". Niedokładnie przetłumaczona została (s. 50) ocena na dyplomie lekarskim Bułhakowa: "z wyróżnieniem" (s otliczijem) to jednak nie to samo co "bardzo dobrze". Na stronie 19 znajduję dość zaskakującą informację, iż siostra Bułhakowa "odczuwała sympatię do populizmu". O żadnym populizmie w znaczeniu dzisiejszym wtedy mowy być nie mogło, a nieporozumienie - jak się domyślam - wynikło stąd, iż francuskie słowo "le populisme" oznacza rosyjskie zjawisko "narodnictwa". I jeszcze pretensja, chyba do autorki (?), która tak określa (na s. 177) atmosferę totalitaryzmu lat trzydziestych: "We wszystkich sferach życia jednomyślność ma siłę prawa, głosy stają się wymienne, panuje konsens [sic!]."

Mimo tych, czasem drobnych, ale też irytujących nieścisłości rzeczowych książkę Marianne Gourg należy ocenić pozytywnie. Dla licznego u nas grona wielbicieli Michała Bułhakowa jest to lektura atrakcyjna, napisana z pasją i dobrze ukazująca dramaturgię jego losów. Tak w swym tytule, jak i narracji odwołuje się ona stale do dzieła życia pisarza. Element autobiograficzny w Mistrzu i Małgorzacie lepiej, jak się wydaje, uzmysławia nam genezę fantastyki tego utworu. Bo tylko on w ciemnej rzeczywistości stalinizmu mogła zapewnić triumf dobra i sprawiedliwości. Taki happy end nie był możliwy w realnym życiu Mistrza - Michała Aleksandrowicza i jego wzruszająco wiernej i oddanej Małgorzaty - Heleny Siergiejewny. Prawda zwyciężyła dopiero później.

 

JÓZEF SMAGA, ur. 1937, prof. dr hab., pracownik naukowy WSP w Krakowie, historyk literatury rosyjskiej. Wydał m.in. Dekadentyzm w Rosji (1980), Narodziny i upadek imperium. ZSRR 1917-1991 (1992).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama