Apetyt na eksperta

Recenzja: Jerzy Jarzębski, APETYT NA PRZEMIANĘ. NOTATKI O PROZIE WSPÓŁCZESNEJ, Znak, Kraków 1997

 

1. W poszukiwaniu zaginionej partykuły. Warto zacząć od drobnej, z pozoru błahej anegdoty. Otóż zgromadzeni na wieczorze promocyjnym książek Jerzego Jarzębskiego i Mariana Stali byli świadkami niezwykłego śledztwa: Jerzy Illg, reprezentujący wydawcę tych dwu wyśmienitych książek, referował, jak doszło do tajemniczego zniknięcia partykuły "bodaj" w zdaniu otwierającym notę na okładce Apetytu... ("Jerzy Jarzębski to dzisiaj najlepszy krytyk piszący o polskiej prozie współczesnej"), skonstatowanie zaś tego ubytku stało się możliwe, gdyż stosowne zdanie symetrycznej noty bliźniaczej książki brzmi: "Marian Stala jest bodaj najbardziej dzisiaj kompetentnym i uważnym obserwatorem poezji współczesnej". W śledztwo czynnie włączyła się publiczność, która głośno jęła się zastanawiać, co to znaczy być "najlepszym" (krytykiem) i czy w ogóle można tak o kimś powiedzieć. Dość szybko też odrzucono dwie najbardziej prostackie hipotezy: że obecność lub brak słówka osłabiającego wymowę owego zdania z okładki oddaje różnicę klas (w zaistniałej sytuacji na niekorzyść Mariana Stali) i że hiperbola (przesadnia) to standardowy chwyt, jakże typowy dla poetyki not reklamowych umieszczanych na czwartej stronie okładki nie tylko przecież tego rodzaju wydawnictw. Aliści dochodzenie w sprawie zaginionej partykuły nie znalazło swojego jednoznacznego rozwiązania; śledztwo zawisło w próżni.

Tyle anegdota. Mówiąc natomiast zupełnie poważnie, bez wahania sam podpisałbym się pod zdaniem nie zawierającym słówka "bodaj", wszelako pod warunkiem, że ową konstatację traktuje się tak, jak się winno traktować - "najlepszym", a nie idzie tu o skok wzwyż czy bieg na setkę, zawsze jest się dla kogoś, nie zaś w ogóle (aż wstyd upominać się o tę elementarną i oczywistą prawdę). Osobiście tedy, już bez cudzysłowu, twierdzę: Jerzy Jarzębski to dzisiaj najlepszy krytyk piszący o polskiej prozie współczesnej. Tak też powiedzieliby zapewne czytelnicy miesięcznika "Znak", gdzie w miarę systematycznie autor Apetytu na Przemianę publikuje swoje teksty, tak mówi wydawca zbioru szkiców i recenzji Jarzębskiego, a wszyscy stwierdzamy to samo (najlepszy!), ponieważ lubimy czytać teksty krytycznoliterackie tego autora, mamy doń zaufanie (można to nawet nazwać wiarą w gust i kompetencje krytyka).

Powiem więcej - przedstawiona tu anegdota dotyka sprawy niezwykle istotnej. Otóż pojawienie się książki Jerzego Jarzębskiego to dobra okazja, by zapytać o autorytet krytyka, ściślej - o to, czy w krytyce literackiej jest dzisiaj możliwy autorytet. Cóż, wiele wskazuje na to, że raczej nie. Przekonanie to - choć wyrażone pośrednio - zdaje się podzielać również autor Apetytu na Przemianę który chętnie mówi o sobie "czytelnik-outsider", "kibic" (nie-ekspert), wielokrotnie zaznacza, że kreśli tylko "notatki" (do sprawy tej postaram się wrócić w końcówce niniejszego komentarza). Nie idzie tu, jak wolno sądzić, o fałszywą skromność, lecz o precyzyjne rozpoznanie, dla jakiego odbiorcy się pisze: Jerzego Jarzębskiego nie interesuje czytelnik niesamodzielny, ktoś, kto chciałby własne stanowisko wobec współczesnej prozy polskiej uzależnić od opinii i nastawień krytyka (nawet "najlepszego"). Przeciwnie - Jarzębski chce, by jego wypowiedź była głosem wśród innych głosów, bliższa jest mu myśl o partnerstwie niż o autorytecie. Pragnie on poważnej rozmowy o literaturze, lecz właśnie rozmowy, nie zaś poczucia uprzywilejowania względem swoich czytelników; między innymi w tym wyraża się klasa tego autora.

Tradycyjnie pojmowany autorytet nie jest obecnie możliwy przede wszystkim dlatego, że zbyt wiele zmieniło się po stronie publiczności czytającej. Dzisiaj w elitarnej kulturze literackiej albo bierze udział odbiorca wyrobiony, posiadający własny smak, apetyt i pogląd na sztukę pisarską, albo nie ma go wcale. Krytyka literacka stała się działalnością ściśle branżową (specjalistyczną), adresowaną do osobników samodzielnych; oczywiście mam na uwadze krytykę obiegu wysokiego oraz krytyka z prawdziwego zdarzenia, nie zaś "book-jockeya", który zachęca do przeczytania (czytaj: zakupu) tej lub innej książki (jego miejsce w telewizji, komercyjnym radiu czy wysokonakładowych gazetach - w sektorze usług dla ludności). W tym, co robi Jarzębski, nie ma miejsca na propedeutykę, na jakąkolwiek misję popularyzatorską na zasadzie: chodźcie, dziatki, ja was czytać nauczę i powiem, które spośród wydanych w ostatnich latach powieści i opowiadań cenić należy. Żadnej pedagogiki, żadnego uprzywilejowania (znawca wobec ignorantów), żadnego gotowego poglądu (czym na pewno jest i dokąd zmierza nasza współczesna proza), gdyż autor Apetytu na Przemianę - jak chcę to widzieć - zdaje sobie sprawę z nieuniknionej konsekwencji zorientowania się na autorytet: jest nią zwolnienie się z obowiązku czytania książek artystycznych, tudzież przeniesienie wysiłku poznawczego, roboty intelektualnej na tego, który rzekomo wie lepiej.

2. Między okładkami. "Na książkę niniejszą - pisze Jarzębski w artykule wstępnym - składają się szkice i recenzje pisane na przestrzeni dziesięciu ostatnich lat i towarzyszące nowym zjawiskom w prozie. Nie jest to całościowa panorama i z pewnością brak w tym tomie omówień wielu nadzwyczaj ciekawych literackich zjawisk - są za to ujęcia bardziej ogólne, przemieszane z dokładniejszymi komentarzami na temat niektórych pozycji - tak jakby najazdami kamery na pewne, jakoś dla mnie znamienne, realizacje literackie" (s. 10). Co do samego wstępu, czyli artykułu, który dał tytuł zbiorowi, godzi się zauważyć, iż zasadniczo jest on powtórzeniem rozpoznań sformułowanych siedem lat wcześniej. Tak więc proroctwa Jarzębskiego właściwie wytrzymały próbę czasu; nieczęsta to sytuacja, toteż warto ów fakt zaakcentować (kolejny fakt potwierdzający klasę krytyka).

Trudno rozstrzygnąć, co w Apetycie na Przemianę ważniejsze - szczegółowe opisy poszczególnych utworów prozatorskich czy może szkice szerzej pomyślane, chwytające jakiś problem bądź ponadindywidualne zjawisko literackie. Wydaje mi się, że w pismach Jarzębskiego nie ma konfliktu między tymi gatunkami (recenzja i większy szkic). Bez względu na to, czy idzie o sprawozdanie z lektury, czy o szerszą diagnozę w rodzaju Koniec historii czy kryzys fabuły?, krytyk pisze w gruncie rzeczy o kondycji współczesnej prozy. Bo gdy wspomniany tu szkic kończy zdanie: "Wciąż wierzę, że od pisarzy należy nam się fabuła lepiej zakorzeniona w tym, czym naprawdę żyjemy" (s. 24), to trzeba się spodziewać, iż autor wróci do tego postulatu, rozprawiając o jakiejś konkretnej powieści. I choćby nie wiadomo jak Jarzębski przekonywał swoich czytelników, że jego książka nie jest "całościową panoramą", to i tak owego efektu spójności i konsekwencji się nie wyprze. Jego pisanie o literaturze to wypowiedź kogoś, kto wie, czego wolno mu się spodziewać i co sam chciałby przeczytać. Dlatego nie może być mowy o przypadkowym zestawie lektur.

Przechadzka zaczyna się od trzech książek, które "odbijają w sobie w znaczący sposób różnorodność prozy okresu przejściowego (reportażowość, flirt z »autentykiem« u Andermana, mitotwórstwo u Huellego i fantastyczna groteska połączona z eksperymentem językowym i formalnym u Szapera)" (s. 52). Ów okres przejściowy był zarazem czyśćcem dla pisarzy średniego i starszego pokolenia. Na »drugą stronę« udało się przejść tylko najlepszym, najciekawszym i najbardziej oryginalnym twórcom" - powiada krytyk (s. 81). W gronie triumfatorów widzi on Ryszarda Kapuścińskiego, Wiesława Myśliwskiego jako autora Widnokręgu oraz Christiana Skrzyposzka, który nieoczekiwanie powrócił na rynek artystyczny powieścią Mojra. Dalej Jarzębski opowiada o książkach gwiazd najnowszej prozy, o narracjach Tomka Tryzny, Stefana Chwina, Olgi Tokarczuk, Janusza Rudnickiego oraz kilku innych pisarzy wysypu literackiego lat dziewięćdziesiątych. Nie jest to jednak wycieczka szlakiem pokoleniowym, albowiem Jarzębskiego tak naprawdę zajmują zjawiska, które nie tylko wykraczają poza pojedyncze powieści lub zbiory opowiadań, lecz także rozsadzają tak wątłe i prowizoryczne ramy jak głos pokolenia (literackiego). Nie sposób przy tym nie zauważyć, że w spojrzeniu Jerzego Jarzębskiego znać przede wszystkim wytrawnego historyka literatury. I kiedy na przykład rozprawia on o powieści Juliana Kornhausera (Dom, sen i gry dziecięce), pyta o różnicę między sposobami mitologizowania własnego życiorysu (opozycja: młodsi - starsi pisarze), o repertuar technik autobiografizmu, czyli o sprawy wspomnianą powieścią sprowokowane. Zresztą Jarzębski wraca do zagadnienia w osobnym szkicu Twarz losu i smak fabuły, poszerza materiał egzemplifikacyjny (omawia dodatkowo narracje Jerzego Pilcha i Andrzeja Stasiuka), wyraźnie zmierzając w stronę wniosków raczej historycznoliterackich.

3. Metoda. Do końca nie wiadomo, czy wypada mieć metodę (krytycznoliteracką), czy też lepiej jej nie mieć? Metoda, wyrazisty styl rozprawiania o bieżącej produkcji literackiej to pojęcie dość dwuznaczne.

Jeśli zbyt wyrazista, z miejsca podpada pod zarzut manieryczności łatwo ją można imitować (złośliwcy zacierają ręce), jeszcze łatwiej przewidzieć, co krytyk o książce napisze; jeśli natomiast metodę trudno zrekonstruować, zachodzi podejrzenie braku tejże. Wydaje się, że Jerzy Jarzębski ma swoją metodę, jednakże ów styl wypowiedzi krytycznoliterackiej w żaden sposób autora nie obciąża. Jest to bowiem metoda na tyle ogólna i jednocześnie na tyle elastyczna, iż chroni krytyka przed autopowtórkami oraz schematyzmem ujęć i procedur. Tak oto krakowski literaturoznawca to przede wszystkim racjonalista, umysł chłodny i precyzyjny.

Bo kiedy - by dać jakiś przykład - inni krytycy w swoich recenzjach dotyczących głośnej powieści Tryzny nie mogą obejść się "bez Dostojewskiego, Flauberta, Manna i Nietzschego" (s. 103), Jarzębski spokojnie powiada: "czytając Pannę Nikt, więcej niż o Nietzschem myślałem o staroświeckiej książce Amicisa Serce, którą czytaliśmy kiedyś w szkole" (s.107).

Hasłem przewodnim autora Apetytu na Przemianę jest zasada sine ira et studio. Jarzębski zdaje się mówić: nie dajmy się zwariować, czujmy proporcje, tak literatura, jak i rozprawianie o literaturze to kwestia rozumu, nie uczuć. Wystarczy tu przywołać sposób, w jaki krytyk pacyfikuje (w szkicu Trudniej pokoleń) niezwykle gorącą, napędzaną silnymi emocjami dyskusję, jaka toczyła się na łamach "Tygodnika Powszechnego", dyskusję - jak pamiętamy - wywołaną artykułem Grzegorza Musiała Wielki impresariat. Pacyfikuje to nie znaczy, rzecz jasna, cenzuruje. Po prostu metodą Jarzębskiego jest chłodna analiza, dystans. Krytyk lubi sprawiać wrażenie, że nic, co dzieje się lub zdarzyć może w domenie literatury, nie jest w stanie go zaskoczyć czy choćby zdziwić.

Innym atrybutem jest cnota powściągliwości jeśli idzie o odsłanianie własnego gustu tudzież tak zwanych przeżyć lekturowych. Warto o tym powiedzieć, ponieważ zmorą dzisiejszej krytyki literackiej (celują w tym zwłaszcza piszący o poezji) jest bezwstydne tematyzowanie własnych stanów emocjonalnych, przeżyć i, pożal się Boże, głębokich doznań, jakie spłynęły na krytyka w trakcie lektury. Doprawdy, czymś mocno żenującym jest ostentacja tego typu, nie wyobrażam sobie, by Jerzy Jarzębski kiedykolwiek mógł jej ulec. Woli on zataić swoją prywatność, po prostu zachowuje się jak profesjonalista świadomy tego, że emocje krytyka to sprawy drugoplanowe.

Jeszcze inną cechą wypowiedzi krytycznoliterackiej Jarzębskiego jest "ograniczanie" erudycji, świadoma rezygnacja z "uczoności". Autor Apetytu zdaje sobie bowiem sprawę, że krytyka literacka nie jest przestrzenią popisu ("Mógłbym oczywiście podeprzeć się materiałem z jakichś seminaryjnych dyskusji i wypisami z Cullera, McHale’a, Rorty’ego..." - s. 12; "Nie odczuwam potrzeby kreślenia uczonego traktatu o książce..." - s. 114). Z drugiej jednak strony opisywanym przez siebie książkom nieodmiennie wyznacza parantele, celnie wskazuje na literackich antenatów, udowadnia, że literatura to również sprawa tradycji, to proces. Tym samym pisarstwo Jarzębskiego odbudowuje podupadły etos krytyki literackiej: znawca literatury to ktoś, kto niezawodnie przeczytał kilka książek więcej niż pisarz, który powołał do życia przedmiot roztrząsań. Warto o tej regule pamiętać.

Na jeszcze jedną cechą pisarstwa Jerzego Jarzębskiego należy, jak sądzę, zwrócić uwagę. Otóż krakowski krytyk posługuje się coraz rzadziej, niestety, aktualizowaną metodyką lektury. Chodzi mianowicie o to, że teksty krytyczne Jarzębskiego zawsze zawierają - by tak rzec - hermeneutyczne minimum, to znaczy, kiedy czytam recenzje sygnowane nazwiskiem tego autora, wiem, że nie zabraknie odpowiedzi na pytanie w rodzaju: "O czym jest ta historia?" (s. 90). Właśnie w ten sposób - być może nieco zachowawczy, acz jak najbardziej wskazany - postępuje markowy krytyk: zaczyna od uporządkowania elementarnych faktów, od próby powiązania wątków, scalenia komentowanej fabuły. Dopiero na tym fundamencie uruchamia bardziej skomplikowane operacje intelektualne, ryzykuje posunięcia interpretacyjne. Innymi słowy, Jarzębski rehabilituje zwyczaje tyleż zaniedbane co wypędzone z dzisiejszej praktyki krytycznoliterackiej. Bądźmy szczerzy - któż jeszcze potrafi solidnie streścić powieść w dwu, trzech akapitach...

4. Zwierciadło. Apetyt na Przemianę ma pewien smaczek, o którym trzeba powiedzieć osobno. Zbiór szkiców i recenzji Jerzego Jarzębskiego powstał - o czym była już mowa - jako podsumowanie wysiłków krytycznych autora; złożyły się nań teksty z ostatnich dziesięciu lat, choć przecież nie wszystkie, jakie w tym czasie wyszły spod pióra krytyka. Przygotowując książkę, Jarzębski mógł zmodyfikować teksty (z czego nie skorzystał) lub wymyślić dla nich swoiste didaskalia, czy też wprowadzić osobliwą konferansjerkę. Wybrał to ostatnie i osiągnął szczególny efekt: Apetyt... można czytać jako historię czytania, i to takiego czytania, w którym jak w zwierciadle przegląda się czytelnik (tu: Jerzy Jarzębski). Tak naprawdę bowiem Jarzębski pyta o to, czego dowiedział się o sobie czytającym. Udało mu się tym samym dotrzeć do najgłębszego sensu lektury, sensu, który uwalnia od naiwnej kwestii: czego dowiedziałem się z przeczytanych książek? Krytyk powiada: "Najważniejsze są (...) w tym tomie krytyczne lektury" (s.11 ) - i ja mu wierzę. Ufam także w głęboki sens następującego zdania: "wcześniejszych (poglądów - D.N.) nie chcę się wyrzekać, stanowią bowiem takie samo świadectwo czasu, jak powstająca wtedy literatura" (s.12). A nietuzinkowy sens tej deklaracji na tym polega, że nie ma powodów, by krytyk rezygnował z własnej podmiotowości; wyraża on siebie nie poprzez zawłaszczanie komentowanych utworów, nie przez budzącą zażenowanie wyznawczość (względnie gwałtowną niechęć), lecz przez opowieść - historię swojego czytania.

5. Czytelnik-outsider? Jak pogodzić autodefinicję ("czytelnik-outsider, skłonny raczej do prywatnych przygód z dziełem" - s. 12) z zaostrzającym się (poza krytykiem, a nawet wbrew jego woli) apetytem na eksperta? A zakładam, że Jerzy Jarzębski mówi zupełnie serio i że nawet nie kokietuje. Powiedziałbym tak: model krytyki literackiej, w którym doskonale mieści się aktywność Jerzego Jarzębskiego, jest współczesny, postulat natomiast (apetyt na eksperta) trąci anachronizmem. Absolutnie tedy nie wierzę - mówiąc słowami noty na okładce - w "lekturę obowiązkową dla wszystkich pragnących orientować się w (...) aktualnych problemach, wyborach i hierarchiach" (tu: naszej literatury współczesnej). Autor Gry w Gombrowicza nie napisał przewodnika ani podręcznika, aczkolwiek podjął się równie trudnego zadania: opowiedział, jak czyta. To dużo więcej niż pouczyć, jak i co czytać należy.

 

DARIUSZ NOWACKI, ur. 1965, krytyk literacki, redaktor kwartalników "Opcje" i "FA-art." Mieszka w Sosnowcu.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama