Pomiędzy upadkiem a ocaleniem

O literaturze i sztuce XX wieku zaangażowanej w zmienianie świata

Epoka nasza czyli zgon,
Ogromna Die Likwidation,
Jak długo, rzec nie umiem, potrwa,
O jakich usłyszymy łotrach.
Ceń ją, bo przez nią świat się zmienia 
budzący lekkie zastrzeżenia...
(Czesław Miłosz, Traktat moralny, 1947 r.)

Mimo że słowa te zostały napisane ponad pięćdziesiąt lat temu, ich gorzki, ironiczny wydźwięk z powodzeniem rozciągnąć można na całe mijające stulecie. Nie sposób odmówić naszej epoce przede wszystkim ogromnej pasji likwidatorskiej, przez którą — jak czytamy w Traktacie moralnym — „świat się zmienia”.

Pragnienie aktywnego uczestnictwa w zmienianiu świata od dawna towarzyszyło artystom, ale dopiero w naszym stuleciu stało się ono dla wielu z nich absolutnym nakazem, celem, wobec którego kierunek i jakość zmian schodziły często na plan dalszy lub w ogóle przestawały się liczyć. Krótko mówiąc, ważna była zmiana, choć niekonieczne na lepsze. Żadna z poprzednich epok nie wyprodukowała w sztuce tylu -izmów, które programowo wyrzekały się ulepszania świata, a nawet wzywały do jego destrukcji.

Kiedy obejrzymy się za siebie, zobaczymy, zwłaszcza w pierwszej połowie stulecia, nieustający przemarsz różnego rodzaju obrazoburców, anarchistów, likwidatorów i podpalaczy tradycji. Dogodny grunt pod ich działania przygotowała rewolucja kubistyczna, zrywająca z tradycyjną perspektywą w malarstwie. Obraz Picassa Panny z Avignon (1907) oraz dzieła Braque'a dały początek nowej koncepcji przestrzeni i wprowadziły do sztuk plastycznych m.in. tak modną dzisiaj metodę kolażu. Z tych ideowo-artystycznych przewartościowań skwapliwie korzystały kolejne awangardy, jak futuryzm, konstruktywizm czy abstrakcjonizm.

Imperatyw „buntu za wszelką cenę” zawładnął umysłami artystów do tego stopnia, że twórca futuryzmu, Filippo Marinetti, głośno nawoływał do palenia muzeów i zabytków sztuki, a później, po namyśle, do sprzedania ich Stanom Zjednoczonym za dwa miliardy lirów.

Większość nowatorskich kierunków XX wieku powstawała — tak przynajmniej głosiły niezliczone deklaracje i manifesty — w imię tzw. autonomii sztuki, czyli całkowitej niezależności od jakichkolwiek zobowiązań względem innych sfer życia: ideologii, polityki, moralności... Historia zakpiła sobie jednak z tych szumnych zapowiedzi. Rzekoma wolność szybko uległa zniewoleniu, zaś neutralność okazała się kompletną ułudą. Futuryści we Włoszech niemal od razu związali się ideowo z faszyzmem, w Rosji natomiast oddali swój talent na służbę komunizmowi. Nie trwało to zresztą zbyt długo. Nieodłącznym paradoksem systemów totalitarnych jest fakt, że z usług awangardy korzystają one tylko w okresie swego raczkowania (przykładem mogą być tutaj filmy Eisensteina czy poezja Majakowskiego). Potem, kiedy już okrzepną, awangarda staje się dla nich bezużyteczna lub wręcz szkodliwa. Dlatego zaczynają ją tępić i w końcu zwracają się prawie zawsze ku jakiejś odmianie socrealizmu. Dyktatura bowiem potrzebuje panegiryków.

„Komunizm jest dziełem szatana — przyznał po latach, komunizujący niegdyś, wybitny przedstawiciel polskiej awangardy, Aleksander Wat — już wtedy miałem wiedzę diaboliczności tego wszystkiego, (...) wiedziałem, że zło się w coś wciela. I uważałem, że w dwudziestym wieku wcieleniem zła w historię, diabła w historię, jest bolszewizm”.

Jak widać, wiedza nie chroni jeszcze przed popełnianiem błędów. Byłoby jednak dużym uproszczeniem, gdybyśmy w sztuce naszego stulecia dopatrywali się wyłącznie fascynacji „jądrem ciemności”. W eseju zatytułowanym Antynomie kultury współczesnej ks. Janusz St. Pasierb przypomina, że istnienie sprzeczności w kulturze jest faktem, którego nie da się usunąć. „Kiedy mówimy kultura, musimy powiedzieć także »pluralizm« i »wolność«. Konstytucja Gaudium et spes stwierdza, że ani Kościół, ani państwo nie są powołane do określania modelu i treści kultury. Kościół nie chce tworzyć osobnej »kultury katolickiej«, zwłaszcza »obok świata«, czy tym bardziej »przeciwko światu«, lecz chce być obecny na zasadzie zaczynu w pluralistycznych kulturach wszystkich ludów i wszystkich epok. (...) gdzie nie ma wolności, tam nie powstają dzieła sztuki, lecz wypracowania i laurki”.

Na szczęście, sztuka i literatura dwudziestego wieku dostarczają również dowodów na to, że wartości, które wymienia ks. Pasierb (wolność, pluralizm), można pogodzić ze służbą prawdzie i nadziei.

Czym jest poezja, która nie ocala
Narodów ani ludzi?

pytał w tomie pt. Ocalenie (1945) cytowany już wcześniej Czesław Miłosz, poeta, którego twórczość jest właśnie dawaniem świadectwa i wymierzaniem sprawiedliwości widzialnemu światu. A Zbigniew Herbert w słynnym Przesłaniu Pana Cogito jeszcze mocniej ponagla człowieka swojej epoki: „masz mało czasu trzeba dać świadectwo”.

Być moralistą, zdaniem Anny Kamieńskiej, można w dwojaki sposób: albo być sędzią tego świata, albo jego obrońcą. Albert Camus uważał, że choć historię posuwają naprzód ci, którzy umieją w każdej chwili buntować się przeciwko niej, jednak ów bunt nie może obejść się bez miłości. Myślę, że nie brak wśród artystów XX wieku obrońców i sędziów tej miary, którzy — jak np. Aleksander Sołżenicyn — dzięki swemu talentowi i sile moralnej potrafili przez najbardziej mroczne okresy historii przenieść nadzieję na duchowe odrodzenie ludzkości. Być może właśnie dzięki temu spełni się znane „proroctwo” André Malraux, który twierdził, że „wiek XXI będzie religijny albo go wcale nie będzie”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama