Żmije o gołębich sercach

Refleksje po liście biskupów o sytuacji społecznej w Polsce (7.12.2000)

Biskupi w liście o sytuacji społecznej (odczytanym w kościołach 7 grudnia ub.r.) ubolewają nad faktem, że politycy wszystkich obozów myślą za mało o dobru wspólnym. Inaczej mówiąc, brakuje polityków z klasą. Biskupi są jak najdalsi od wyróżniania którejkolwiek z wielkich partii. Jest smutne, że muszą podzielić powszechne zniecierpliwienie.

Na całym świecie brakuje mężów stanu nie tylko z powodu wyobcowania i degeneracji elit politycznych. Zmieniają się czasy i zmienia się ideał polityka. Pod tym, co widać, pod żenującą małością ludzi z pierwszych stron gazet kryje się głębszy historyczny proces. Coraz trudniej być mężem stanu. Narzekamy na powszechny relatywizm, na odejście od tradycji, ale wszystko to jest wynikiem postępu wolności. Postmodernizm jest epoką upowszechnienia wolności aż poza granice nihilizmu. Ale wolność bez nihilizmu też jest możliwa. Ewangelia wbrew pozorom pada w czasach ponowoczesnych na podatny grunt, bo jest wezwaniem do wolności od grzechu, lecz także wolności od nawyków, mody, stereotypów. Żyjemy w epoce podobnej do późnej starożytności. Tylko że wtedy wolność i wykształcenie były domeną nielicznych elit, a teraz w zachodnim świecie są dostępne większości. Wtedy Kościół został poddany na wiele stuleci eksperymentowi sekularyzacji. Teraz się z tego wyzwala. Może być przedmiotem osobnego studium, jak kilkadziesiąt lat przed Konstantynem Wielkim instytucje imperialne i wybitni przedstawiciele Kościoła ciążyli ku sobie. Teraz szukanie oparcia w sile państwa nie jest w Kościele powszechne. Jest więc miejsce dla chrześcijan-polityków obdarzonych dystansem wobec politycznej rzeczywistości. Cywilizacja wolności i informacji wymaga od polityków nowych cnót, wśród których wysoka sprawność intelektualna i ogromne wykształcenie nie są najmniejszą. A więc: dystans do tego, co doczesne, połączony z głęboką znajomością doczesności. Nawet ta znajomość jest coraz trudniejsza.

Polityka złamała

już niejedno sumienie chrześcijańskie. Polityk staje nieraz wobec dylematu: cnota albo skuteczność. Trzeba wiary Hioba, żeby w klęsce znaleźć wyraz miłości Boga. Połączenie gołębiej prostoty ze żmijowym sprytem jest na tyle rzadkie, że zwykle mamy do czynienia z cnotliwą nieskutecznością lub bandycką skutecznością. W moim otoczeniu są ludzie słabi, ale przeniknięci wielką potrzebą nieustannego powracania do Boga, często bardzo doświadczeni przez życie, pełni spokoju i odpowiedzialni, czego im zazdroszczę. Ich naiwność w sprawach społecznych bywa jednak porażająca. Z kolei ludzie nieukształtowani, przekonani o swojej wyjątkowości wkroczyli na grząski grunt, który ujawnił ich hipokryzję, pychę, chciwość pieniędzy lub honorów. Czasem nie wiadomo, czy gorszy złodziej grosza publicznego, czy żywy pomnik uczciwości, pomiatający bliźnimi. Co gorsza część polityków łączy te cechy z nieskutecznością czy wręcz partactwem w technice rządzenia i stanowienia prawa. Bez tych słabości zapewne nie byłoby gwałtownych spadków popularności tych czy innych ugrupowań. Byłoby grzechem domagać się od polityków, żeby byli zarazem pokorni, twardzi, doświadczeni przez życie, ale bardzo wykształceni, dobrze poinformowani, obdarzeni zmysłem syntezy i przewidywania. Można za to szukać ludzi, którzy przynajmniej mówią szczerze o swoich motywach, którzy swoje w życiu przeszli, a mimo to nie wynoszą się ponad innych. Przegrywają z uśmiechem, bo niepowodzenia są po coś. I jeszcze na czymś się znają. Zresztą jest ich w polityce co nieco. Zawsze bywa ich więcej w okresach formacji elit. Tak było w Polsce w roku 1980, a potem w wyborach 1989 roku. I w Senacie, z wyborów większościowych. Ci ludzie jednak z reguły wypadają z polityki. Napawałoby mnie nadzieją, gdybym takich ludzi zobaczył w ugrupowaniu alternatywnym wobec SLD w najbliższych latach. Miałem nadzieję, że

pomoże w tym Akcja Katolicka.

Pewnie wypadnie na to poczekać, wiedząc, że wiatraki Boże mielą powoli, ale jednak mielą. Bo jeśli zamierają, to znaczy, że skrzydła nie łapią wiatru Bożego. A przydałoby się, żeby Akcja dla ludzi formowanych w charyzmatycznych środowiskach Kościoła stała się miejscem spotkania z nauczaniem społecznym. Nauka społeczna Kościoła przekłada teologię moralną na rzeczywistość polityczną i gospodarczą. Realizatorami, a w pewnym sensie i autorami tej nauki są więc praktycy, którzy muszą decydować, na co przeznaczyć pieniądze, kogo zwolnić, jakie prawo uchwalić. Poznając zasady tej nauki, praktycy życia społecznego mają szansę sami ją tworzyć, o ile nie odrywają się od Boga i Kościoła. Wtedy też ten i ów może stać się wężem o gołębim sercu. Poinformowany, inteligentny, pragmatyczny polityk ma za zadanie budować strategię na wiele lat. Strategia kosztuje tak mało, że stać na nią nie tylko wysokobudżetowe instytuty amerykańskie. Dobra wielowariantowa prognoza rodzi się z ludzkiej inteligencji i dostępu do danych. W sumie - nic trudnego, jeśli komuś zależy. W ośrodkach strategicznych Zachodu rozważa się wszystkie perspektywy bez ideologicznego lęku, że któraś z nich jest "niesłuszna". Amerykanie zastanawiają się na przykład, czy USA przetrwa jeszcze kilkadziesiąt lat jako mocarstwo czy w ogóle jako państwo. Negocjatorzy integracji europejskiej nie odrzucają żadnej opcji aż do końca tych czy innych rozmów. Polska strategia na dziesięciolecia i polskie wytyczne negocjacyjne nie tylko w rozmowach z UE też mogą uwzględniać wszelkie warianty rozwoju sytuacji. Może nas czekać

pogłębienie Unii Europejskiej

i jej dezintegracja, wzrost hegemonicznej potęgi USA i jej kryzys, odrodzenie wielkomocarstwowej Rosji i jej rozpad itd. Możemy uwzględniać tendencje globalne: szybki rozwój gospodarki opartej na nowych technologiach i jej spowolnienie lub rozwarstwienie, schyłek tradycyjnej demokracji i jej nowy rozkwit. Może też sięgnąć dalej. Bo czy Rok Jubileuszowy ze wszystkimi jego łaskami wyproszonymi u Boga nie jest zwrotem w dziejach globu? Czy świat nie jest już bardziej wypełniony miłością i pokojem? W skali rodzin i parafii można to już obserwować. Obok strategii są wyzwania na dziś. Wszyscy widzimy, że po wdrożeniu czterech wielkich reform propaganda sukcesu na nic się nie zda, a wyborcy chcą głosować na obietnice świętego spokoju. Nie pomoże przekonywanie, że spokoju nie będzie. Rewolucja programowa na centroprawicy jest nieunikniona, więc odbędzie się pod hasłami ograniczenia wydatków na administrację, walki z korupcją i przestępczością, przybliżenia posłów do wyborców (jednomandatowe okręgi wyborcze), racjonalizacji reform, ograniczenia lawiny nowych praw, często sprzecznych i dziurawych. Trzeba się natychmiast odnieść do wielkich reform, które okazały się w wielu punktach kompletnie nieprzemyślane. Taki program może w pewnej mierze liczyć na poparcie tych ośrodków, którym zależy na zmniejszeniu zakresu władzy państwa i na odchudzeniu budżetu, zwłaszcza że SLD idzie do wyborów bez programu. Spodziewana zmiana kierunku programowego centroprawicy jest ogólnie słuszna, ale można ją skonkretyzować dwojako: dbając o interesy większości Polaków albo troszcząc się tylko o interes elit. Bo na przykład środki z ograniczenia biurokracji można spożytkować na pomoc rodzinom, program taniego budownictwa, edukację. A można je przeznaczyć na ulgi dla najbogatszych. Można wreszcie zająć się wyłącznie stołkami w radach nadzorczych, nie dbając o żaden program i dając sobie narzucić cudze strategie. Na tych rozdrożach jest miejsce dla ludzi o wrażliwości ewangelicznej. Polska centroprawica będzie się coraz mniej odwoływała do chrześcijaństwa. I dobrze. W chwili słabości i zmian organizacyjnych może konkretni chrześcijanie znajdą tam swoje miejsce do zdawania egzaminów z tego, co się szumnie nazywa miłością społeczną. Zamiast ideologii wyborcy dostrzegą Chrystusa w ludziach, którzy Chrystusa dostrzegają w nich.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama