Szczyt Ziemi: szczyt naiwności czy szczyt obłudy?

Po "Szczycie Ziemi" w Johannesburgu 2002: czy na ziemi jest miejsce dla ludzi ubogich i pokrzywdzonych?

W Johannesburgu w RPA dobiegł końca tzw. Szczyt Ziemi. Ta zorganizowana pod patronatem ONZ konferencja swą gigantomanią przerosła wszystkie dotychczasowe tego typu imprezy. Przez 10 dni wzięło w niej udział 65 tysięcy gości z około 190 krajów świata. Koszt zorganizowania całego przedsięwzięcia wyniósł blisko jeden miliard dolarów. Rezultat konferencji jest niemal żaden.

Wszystkie tego rodzaju międzynarodowe spędy mają dość podobny scenariusz. Poprzedzone są zapowiedziami organizatorów, że oto dokona się podczas nich wielki przełom w jakiejś dziedzinie. Potem następują nużące obrady pełne krasomówstwa i pustosłowia, zakończone podpisaniem dokumentów, w których roi się od pobożnych życzeń, lecz brakuje konkretów. Aż w końcu okazuje się, że tak naprawdę nie udało się osiągnąć nic.

Zdrada i zbrodnia

Przedstawiciele największych organizacji pozarządowych opuścili Johannesburg dzień przed zakończeniem obrad, protestując w ten sposób przeciw rezultatom Szczytu. W swej deklaracji nazwali wynik konferencji „zbrodnią” i „zdradą”. Ricardo Navarro z organizacji Friends of the Earth oświadczył z patosem: „Szczyt jest zbrodnią. Dziś 6 miliardów ludzi zostało zdradzonych przez swoje rządy”.

Deling Wang, reprezentująca stowarzyszenie promujące odnawialne źródła energii, obliczyła, że za pieniądze, które wydano na organizację spotkania w Johannesburgu, można byłoby kupić tyle kuchenek słonecznych dla mieszkańców ciepłych krajów Trzeciego Świata, że udałoby się dzięki nim zapobiec wycięciu 500 milionów ton drzew.

Ponieważ tegoroczny Szczyt Ziemi był naprawdę gigantyczny, także ilość spraw, które podczas niego poruszano, była ogromna. Mówiono więc o globalnych problemach zdrowia, energii, rolnictwa, edukacji, dostępu do czystej wody itd. Słowem, postanowiono zająć się wszystkimi bolączkami współczesnego świata. Dokument końcowy konferencji swymi rozmiarami również odzwierciedlał rozmach imprezy — liczył aż 65 stron.

Biorący udział w obradach premier Danii Anders Fogh Rasmussen zauważył: „Zajmujemy się wszystkim i grozi nam, że w ostatecznym rozrachunku skończy się to na niczym”. I tak się dokładnie stało. Przedstawiciel Greenpeace Steve Sawyer określił dokument końcowy Szczytu jako „kompletne zero, absolutne nic”.

Myślenie życzeniowe

Prawdę mówiąc, to rozczarowanie wynikami konferencji w RPA może budzić zdziwienie. Wiara w to, że takie imprezy mogą przynieść konkretne rezultaty, jest przejawem myślenia życzeniowego i nie ma nic wspólnego z racjonalną refleksją. Tylko ktoś bardzo naiwny mógł pomyśleć, że efekty Szczytu mogą być inne niż zaklęcia i obietnice.

Po pierwsze — delegaci na Szczyt nie mają żadnych kompetencji do podejmowania wiążących decyzji; wszystko, co ogłoszą, są to tylko deklaracje dobrych chęci. Po drugie — różne kraje mają różne interesy; im więcej krajów, tym trudniej o kompromis — nie sposób wyobrazić sobie rozwiązań zadowalających rządy 190 państw — dlatego też końcowe zapisy są jak najbardziej ogólnikowe i niezobowiązujące, aby mogli podpisać się pod nimi przedstawiciele wszystkich rządów.

Rozczarowanych wynikami Szczytu było jednak bardzo wielu. Najczęściej reprezentowali oni organizacje o charakterze lewicowym, co tylko potwierdza skłonność przedstawicieli tej opcji do myślenia utopijnego. Aż dziw bierze, że niczego nie nauczyły ich podobne imprezy z poprzednich lat. Na poprzednim Szczycie Ziemi, który odbył się w 1992 roku w Rio de Janeiro, przyjęto konwencje o zmniejszeniu emisji gazów cieplarnianych i o ochronie ginących gatunków zwierząt. Obydwa te dokumenty pozostały na papierze.

Podobnie było podczas pierwszego szczytu FAO — międzynarodowej Organizacji ds. Wyżywienia i Rolnictwa — w 1996 roku. Uchwalono wówczas deklarację, że kraje wysoko uprzemysłowione zwiększą swą pomoc dla rolnictwa w państwach rozwijających się. Tymczasem na kolejnym szczycie FAO w 2002 roku okazało się, że pomoc ta zamiast zwiększyć się — zmniejszyła się o 40 procent.

Walka z biedą jako biznes

Jednym z głównych tematów Szczytu była bieda panująca w większości krajów świata. W związku z tym ONZ i Bank Światowy nalegają na najbogatsze państwa, aby zwiększyły swą pomoc dla najuboższych. Według oficjalnych danych co roku najzamożniejsze kraje przeznaczają dla najbiedniejszych 54 miliardy dolarów. Z pomocą tą jest jednak kilka problemów.

Pierwszy polega na tym, że w krajach Trzeciego Świata panują przeważnie rządy dyktatorskie i bardzo często środki finansowe zamiast dla najbardziej potrzebujących trafiają na konta satrapów w szwajcarskich bankach lub przeznaczane są na zbrojenia. To właśnie dyktatorskie reżimy, takie jak Fidela Castro na Kubie czy Roberta Mugabe w Zimbabwe, winne są nędzy panującej w tych krajach. Na takich spotkaniach jak w Johannesburgu nikt jednak nie odważy się głośno tego powiedzieć, bo wówczas obrażony dyktator opuściłby obrady, a to oznaczałoby — w myśl oenzetowskich standardów — klęskę konferencji.

Problem drugi to działalność takich instytucji jak ONZ, Bank Światowy czy wiele dużych organizacji pozarządowych, które żyją z pośrednictwa w przekazywaniu pomocy dla krajów najbiedniejszych. Raporty niezależnych ekspertów wykazują, że są to często zbiurokratyzowane molochy przeżerające ogromną część funduszy pomocowych. Na przykład Bank Światowy zatrudnia 10 tysięcy pracowników, jego koszta administracyjne przekraczają 1 miliard dolarów rocznie, a przeciętna odprawa 418 zwolnionych zeń osób wyniosła po 291 tysięcy dolarów na głowę. Trudno się oprzeć wrażeniu, że pomoc biednym to całkiem niezły biznes.

Problem trzeci polega na tym, że bardzo często owa pomoc dla najuboższych to wysyłanie nadwyżek żywności, niekiedy przeterminowanej lub nie znajdującej nabywców. Na przykład w portach Zambii stoją statki załadowane zmodyfikowaną genetycznie kukurydzą z USA. Zambijski rząd, mimo głodu panującego w tym kraju, odmawia jej przyjęcia.

Gdyby kraje najbogatsze zechciały naprawdę pomóc najbiedniejszym, to zamiast posyłać im za darmo swoje nadwyżki, powinny kupować od nich towary. Przewiduje to zresztą plan Banku Światowego. Zalecił on najzamożniejszym państwom zniesienie barier celnych i kontyngentów, które blokują towarom z krajów ubogich (zwłaszcza tekstyliom i żywności) dostęp do rynków państw wysoko rozwiniętych. Tymczasem kraje najbogatsze chronią przed spadkiem stopy życiowej swoich obywateli, dlatego utrzymują np. subwencje dla rolnictwa. W tym roku George W. Bush postanowił zwiększyć dotacje dla amerykańskich farmerów o 150 miliardów dolarów. Także Unia Europejska nie przewiduje zniesienia dofinansowań dla gospodarstw rolnych.

Ostateczne rozwiązanie

Tak więc trudno oprzeć się wrażeniu, że Szczyt Ziemi w Johannesburgu miał inny cel niż oenzetowska propaganda. W dokumencie końcowym zadeklarowano, że do 2015 roku ma się zmniejszyć o połowę liczba osób żyjących za dolara lub mniej dziennie (obecnie na naszej planecie jest ich około 1 miliarda, czyli 22 procent ludzkości). Nie przedstawiono jednak żadnych konkretnych rozwiązań, w jaki sposób to osiągnąć.

Wydaje się, że jedyną realną polityką oenzetowskich instytucji, aby zlikwidować biedę, jest likwidacja... biedaków. Do tego bowiem sprowadza się działalność Funduszu Ludnościowego ONZ (UNFPA), który zajmuje się finansowaniem na masową skalę aborcji oraz sterylizacji kobiet w krajach Trzeciego Świata.

Grzegorz Górny
Warszawa

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama