Ludzie w podeszłym wieku

Fragmenty książki p.t. "Sprawiedliwość"

Ludzie w podeszłym wieku

Walter J. Burghardt

SPRAWIEDLIWOŚĆ

Globalna perspektywa

ISBN: 83-7318-628-X

wyd.: WAM 2006



LUDZIE W PODESZŁYM WIEKU

Dane mi było przekroczyć już granicę wieku, jaką prorokował Psalmista: Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt (Ps 90,10). Dlatego coraz bardziej interesuje mnie sprawiedliwość w aspekcie, w jakim dotyczy ona ludzi starszych. Bardzo ważna jest tutaj kwestia nastawienia. Mam na myśli sposób, w jaki kultura amerykańska, w przeciwieństwie do innych kultur, postrzega proces starzenia się oraz ludzi w podeszłym wieku. My, Amerykanie, kładziemy szczególny nacisk na młodość, siłę i piękno. Świadczy o tym większość naszego przemysłu reklamowego i handlu oraz czas, jaki przeznaczamy na sport, działy czasopism poświęcone modzie. Pomarszczeni, słabi i nieatrakcyjni przyciągają naszą uwagę zazwyczaj dopiero w razie wypadku, w sytuacji kryzysowej, podczas uroczystości rodzinnych lub gdy widzimy ich nazwisko w nekrologu. Istotnie, niektórzy ludzie posunięci w latach są bardzo sławni — Paul Newman, Sophia Loren, Maya Angelou, Nelson Mandela i Sargent Shriver — jednak w pewnym stopniu, dlatego że wydają się nie starzeć.

W czym tkwi niesprawiedliwość? Po pierwsze, w amerykańskim nastawieniu. Starzenie się jest równoznaczne z przejściem na emeryturę, a bycie emerytem to bycie dosłownie bezużytecznym. Ludzie w podeszłym wieku rzadko cokolwiek „robią”, a już na pewno nic użytecznego. Amerykanie na ogół „tolerują” często powtarzane przez ich dziadków i innych starszych ludzi historie. On znów swoje... stare dobre dzieje. Aby być sprawiedliwym w stosunku do starszych ludzi oraz wiernym wszystkim relacjom, może powinniśmy przypomnieć sobie, jak bardzo nastawienie innych kultur do ludzi w podeszłym wieku różni się od naszego. Dla ludów Akan z Południowej Ghany wiedza oznacza władzę, a starzenie się mądrość — mądrość, której należy się szacunek. W tradycji rdzennych mieszkańców Ameryki cześć oddawana starości daje życie i mądrość. Dla Konfucjusza szacunek dla ludzi starszych jest najwyższą zasadą moralną, pozwala bowiem wyjaśniać sens naszego istnienia w świecie, stanowi ważną siłę spajającą stabilne społeczeństwo, jest źródłem pokoju i porządku na świecie. W tradycji hinduskiej nacisk nie jest położony na fizyczną słabość i nieudolność osób starszych, lecz na ich mądrość oraz duchową dojrzałość będące wzorem prawdziwie ludzkiego serca, bezinteresownie oddanego służbie wszystkim ludziom. Jakże wspaniałe jest podejście buddystów, którzy postrzegają starzenie się nie jako upadek, lecz jako wzrost, jako osiąganie pełni życia.

W szczególny sposób musimy wykorzystać to, co na ten temat mówi Stary Testament i myśl rabiniczna. Ludzie starsi przekazują nabyte w przeszłości doświadczenie nie jako czystą wiedzę, lecz poprzez żywe świadectwo Bożej obecności. Ponieważ życie jest Bożym darem i wszystkie jego chwile są tak samo święte, okres starzenia się wymaga szczególnej troski, po to, by ludzie w podeszłym wieku mieli szansę na godne życie. Starzenie się może oznaczać rozwój, celebrację, nowe doświadczenie Bożej obecności. Musimy na nowo zrozumieć spostrzeżenie Abrahama Joshui Heschela, że ludzie starsi potrzebują nie tylko wypoczynku, lecz także wizji, nie tylko wspomnień, lecz również marzeń. I jego zadziwiające napomnienie: Samo bycie jest błogosławieństwem, po prostu żyć to coś świętego.

W pewnym sensie mam wyjątkowe szczęście. W wieku 89 lat nie muszę już dłużej niczego udawać. Kości stają się kruche, tlen wolniej dociera do serca, a kiszona kapusta powoduje wzdęcia. Tym większy powód do tego, by być żywym świadectwem Bożej obecności.

W kontekście biblijnej sprawiedliwości chrześcijanin nie może zaakceptować tradycyjnej koncepcji, zgodnie z którą wiek dojrzały stanowi apogeum naszego rozwoju, jest końcowym etapem, na którym — u szczytu fizycznych i intelektualnych możliwości — stajemy się osobą w całym tego słowa znaczeniu, osiągamy własną doskonałość. Chrześcijanin nie zaakceptuje również dominującego w naszej amerykańskiej kulturze przekonania, że starzejąc się, coraz mniej mamy do zaofiarowania, coraz bardziej tracimy własną osobowość. Przeciwnie, życie jest niekończącym się pielgrzymowaniem. Doskonałość oznacza dla chrześcijanina całkowitą zgodność ze świętym człowieczeństwem Chrystusa — a dążenie do tego to nieustanny proces, niemożliwy do zrealizowania w pełni tu, na ziemi.

W procesie tym ogromną wagę mają dwa słowa, które na pierwszy rzut oka wydają się wzajemnie wykluczać, są to: kenoza i rozwój. W naszym pielgrzymowaniu szczególne znaczenie ma kenoza, dosłownie: „samoogołocenie”, „odarcie” i „uniżenie”, jakim poddał się Jezus, gdy — zgodnie ze słowami Nowego Testamentu — ogołocił samego siebie (Flp 2,7). Aby podróż mogła trwać, muszę rozstać się z czymś — pozostawić za sobą miejsca, w których byłem, opuścić obecny etap życia po to, żeby w następnym móc żyć pełniej. Muszę iść naprzód bez względu na to, czy kończę dwadzieścia jeden, czterdzieści czy sześćdziesiąt pięć lat; bez względu na to, czy tracę zdrowie lub włosy, urodę lub siły, swoje pieniądze lub pamięć, osobę, którą kocham lub własność, którą cenię; bez względu na miniony zachwyt czy dzisiejsze uniesienia, chwilowe jak fale w Malibu lub trwałe jak Boża łaska. Kiedy rozstajemy się z czymś, jakaś część nas umiera. Bywa to bolesne, bywa okrutne. Czekamy zatem i kurczowo trzymając się naszej przeszłości, niczym Linus swojego kocyka bezpieczeństwa, nie chcemy dorastać.

Co ludzie w podeszłym wieku mogą wciąż rozwijać w sobie, do czego mogą jeszcze dorastać? Wszyscy, tak samo wierzący, jak niewierzący, możemy dorastać do miłości. Oczywiście do cichszej miłości, być może pozbawionej namiętności, jaka niegdyś w nas była, lecz na pewno bardziej dojrzałej i głębszej. Jest to miłość bogatsza o każdą twarz, którą widziałem lub dotykałem, miłość przemieniona przez złość i strach z przeszłości, miłość, która lepiej zdaje sobie sprawę z różnorodności i wielowymiarowości życia, która jest bardziej wyrozumiała dla naszych grzechów. Jest to miłość, która nauczyła się słuchać i przebaczać. Miłość, która — jak mówi św. Paweł — cierpliwa jest, łaskawa jest, nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą (1 Kor 13,4-6).

U chrześcijan miłość ta konkretyzuje się poprzez żywą wiarę. Moje brzemię, a zarazem chluba chrześcijanina, polega na wzrastaniu w Chrystusie. Kenoza, „wyrzeczenie się samego siebie”, nie stanowi celu samego w sobie. Poświęcam się, wyrzekam się czegoś, ponieważ tylko w ten sposób mogę stopniowo dojrzewać, wzrastać w Chrystusie, poddać się Jego śmierci i wyniesieniu, przekształcać siebie poprzez Jego mękę i zmartwychwstanie. Tą drogą osiągam jedność nie z jakimś abstrakcyjnym bytem absolutnym, ale z Kimś transcendentnym, z Miłością w trzech osobach, którą zwiemy Bogiem. Życie wieczne, które — jak powiedział Jezus — polega na poznaniu Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa (J 17,3), nie jest głównie natury intelektualnej. Przywodzi na myśl bezpośrednie doświadczenie, bliskość. Wymaga opartej na miłości jedności z Bogiem, jedności z drugim człowiekiem, który jest żywym obrazem Boga, jedności z każdym wytworem Bożych rąk. Jednym słowem, wymaga Bożej sprawiedliwości.

Starzenie się i związane z tym problemy, często zmuszają do wyrzeczenia się samego siebie, kenozy, samopoświęcenia, samooczyszczenia aż do końca. Strata za stratą, niekiedy nawet poniżenie za poniżeniem — społeczne i psychiczne, fizyczne i intelektualne. Podobnie jak Chrystus, stoję obnażony przed oczami całego świata — jeśli świat ten zechce patrzeć. Jedyne co pozostaje, nie wyraża się w tym, co udało mi się osiągnąć lub zgromadzić, ale w tym, kim jestem. Osoba z chorobą Alzheimera, przez swoją mękę związana z krzyżem Chrystusa, wciąż jest wizerunkiem Boga, w szczególny sposób wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa. Ponieważ w wieku 89 lat mam nadal dość sprawne władze umysłowe, dane jest mi doświadczyć innego typu łaski: życie nadal może być dla mnie powodem do radości, ludzie w różnym wieku wciąż mogą mnie fascynować, niesprawiedliwość wywoływać mój gniew, miłość sprawiać, że promienieję. Teraz, może bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, jestem świadom tego, że żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20).

Jakie wymagania stawia naszej kulturze biblijna sprawiedliwość? Wymaga szacunku dla ludzi starszych i troski o nich. Nie dlatego, że odkryliśmy, iż stanowią oni ważną grupę wyborczą, ale ponieważ samo bycie jest błogosławieństwem. Ponieważ są oni dla nas źródłem życia, współtwórcami z Bogiem. Ponieważ są żywym świadectwem Bożej obecności — jeśli tylko mamy oczy, by to dostrzec. Gorzka to prawda i źle świadczy o naszej kulturze, jeśli starszym ludziom dajemy do zrozumienia, że są ciężarem dla gospodarki; jeśli mężczyźni i kobiety poniewierają się w domach spokojnej starości, licząc na to, że ich dzieci spędzą z nimi jedną godzinę; jeśli lekarstwa ratujące życie leżą poza zasięgiem ich finansowych możliwości; jeśli życie traci dla nich sens, bo nie ma już nikogo, komu by na nich zależało. Są to wypaczone relacje. Jakkolwiek Bóg jest w nich zawsze obecny, podejrzewam jednak, że — za wyjątkiem niektórych świętych — „sam Bóg” nie wystarczy, by utulić nas w naszych ludzkich tęsknotach, by zaspokoić naszą potrzebę bycia kochanym.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama