Pan i sługa

O problemie niewolnictwa - ciągle aktualnym w XXI wieku

Zdaniem Międzynarodowej Organizacji Antyniewolniczej z Londynu, co najmniej 27 milionów ludzi na Ziemi to niewolnicy. Jeden z ekspertów ONZ zauważył, że w ciągu czterystu lat w Afryce i Ameryce pracowało ich w sumie jedynie 12 milionów, podczas gdy tylko w ostatnich 20 latach XX wieku sprzedano do niewoli kilka razy więcej kobiet, mężczyzn i dzieci. Dane są jedynie szacunkowe, bo okazuje się, że niewolnictwo jest jednym z najtrudniejszych do ścigania przestępstw. Dochód z handlu niewolnikami na świecie szacuje się na około 7 miliardów dolarów rocznie, a organizacje przestępcze, które zarabiają krocie na handlu bronią i narkotykami, w niewolnictwie znalazły kolejną szansę na pomnożenie swojego majątku.

Współczesne formy niewolnictwa lepiej się maskują, tak że oprócz pracy przymusowej, pracy za długi, zmuszania dzieci do pracy, wcielenia nieletnich do armii, w niewoli są również prostytutki czy konkubiny.

Policja brazylijska przed dwoma laty uwolniła ponad 100 osób przetrzymywanych i pracujących niewolniczo na plantacji trzciny cukrowej. Właściciele plantacji „weszli w posiadanie” tych ludzi, uprzednio zmuszając ich do zakupów w sklepach z zawyżonymi cenami.

Długi są najczęstszą przyczyną niewolnictwa na świecie. Takich przypadków najwięcej jest w Azji. Często całe rodziny wpadały w tę pułapkę, tak że w stan niewolniczy trafiały na wiele pokoleń.

Pod koniec ubiegłego tysiąclecia wybuchła kolejna wielka niewolnicza afera. Okazało się, że pośrednio dla wielkich koncernów produkujących czekoladę, na plantacjach kakao na Wybrzeżu Kości Słoniowej pracują tysiące dzieci z Mali.

Do niewolnictwa zmuszane są także całe narody. Rząd Birmy i jego przedsiębiorcy mieli po ujawnieniu faktu zmuszania do darmowej pracy ludzi przez wojsko ogromne kłopoty ze zbyciem swoich produktów w wielu krajach świata. Niestety, nie we wszystkich...

Tysiące małych dzieci, dziewczynek i chłopców sprzedaje się każdego miesiąca do domów publicznych. Proceder wszczęty w Tajlandii dotyczy obecnie większości państw tego regionu. Nie zawsze są one porwane, często sprzedają je sami rodzice. Cena — poniżej 500 dolarów.

Nas to nie dotyczy

Zniewolenie największe rozmiary osiągnęło w Azji, Ameryce Południowej i Afryce. Jednak ci, którzy myślą, że cywilizowana Europa jest „wolna”, bardzo się mylą. W samej tylko Wielkiej Brytanii w ostatnich latach odnotowane przypadki niewolnictwa idą w tysiące. Przypadki niewolnictwa stwierdzono nawet w domach dyplomatów.

Nadal daleko od nas? Na polskich ulicach niemal codziennie natykamy się na żebrzących obcokrajowców, czy prostytutki z krajów byłego bloku socjalistycznego. One też najczęściej nie pracują na siebie, tylko na swojego „pana”, a pozbawione paszportu są zdane na jego łaskę. Niewolnikami wreszcie stają się również Polacy — głównie kobiety.

Na własnym podwórku

Potwierdza to siostra Anna Barchan działająca w Stowarzyszeniu im. Marii Niepokalanej na Rzecz Pomocy Dziewczętom i Kobietom w Katowicach.

— Najczęściej są to osoby, które same zostały wykorzystane w dzieciństwie lub w wieku dojrzewania. Nie można powiedzieć, że pochodzą tylko z rodzin patologicznych, ale również z tych normalnych — mówi siostra.

Z doświadczenia siostry wynika, że często przyciąga je kasa, ale równie często zostają po prostu uwiedzione.

— Ktoś wypatrzył je na dyskotece — najpierw są rozkochiwane, a potem zmuszane do prostytucji, bite, więzione, poniżane. Często jest tak, że są wabione luksusami, a później muszą za to zapłacić własnym ciałem. Gdy uda się im uciec, nie mają dokumentów, ani jakichkolwiek środków do życia. Są „rozwalone” psychicznie i pozbawione godności — opowiada siostra.

Nie ukrywajmy problemu

Stowarzyszenie organizuje spotkania z młodzieżą i z rodzicami w szkołach oraz salkach katechetycznych przy parafiach kościołów.

— Mówimy o tym zjawisku. Prawda jest smutna i okrutna: dopóki będzie istniało zapotrzebowanie na prostytucję, ten problem będzie obecny. Niestety, to zapotrzebowanie stale rośnie — mówi siostra Anna.

Siostry starają się trafić do potencjalnych podopiecznych przez gazety i telewizję, mają własny telefon zaufania, pod który można dzwonić, wieszają plakaty w miejscach, gdzie stoją prostytutki.

Stowarzyszenie działa głównie na terenie województwa śląskiego, ale współpracuje z „La stradą”, której działania znacznie wykraczają poza teren naszego kraju.

Uboga dziewica

Fundacja „La Strada” przeciwdziała, jak może, międzynarodowemu handlowi kobietami, najczęściej tymi zmuszanymi do nierządu. Jak może, bo na swoich stronach internetowych organizacje pozarządowe porównuje do ubogiej dziewicy — nie mają nic, poza reputacją.

Tym samym prowadzi akcje prewencyjne wśród młodzieży, bo najbardziej zagrożoną grupą są osoby między 15 a 30 rokiem życia.

Głównym zadaniem fundacji pozostaje jednak pomoc i wsparcie dla kobiet zmuszanych do uprawiania prostytucji, które uciekły i powróciły do Polski.

— Skala zjawiska jest ogromna, tego nikt nie liczy — mówi Joanna Garnier z Fundacji „La Strada”.

W 2001 roku do fundacji zgłosiło się 201 kobiet, 72 z nich to osoby z państw bloku wschodniego z Białorusi, Ukrainy, Mołdawii oraz z Bułgarii i Rumunii. Ich historie są bardzo zbliżone. Chcą zmienić swoje dotychczasowe życie i myślą, że zdecydują o tym pieniądze. Polska nie jest krajem docelowym dla kobiet uprawiających prostytucję. Dla nich, szczególnie z byłych republik Związku Radzieckiego, nasz kraj to tylko początek wędrówki emigracyjnej na Zachód.

Pozostałe 129 osób to Polki, które uciekły z Niemiec, Włoch, Holandii, Belgii i Hiszpanii i skontaktowały się z Policją lub swoimi rodzinami.

Dziewczyny znad granicy

Pechowe podróżniczki najczęściej pochodzą z terenów przygranicznych i regionów o najwyższej stopie bezrobocia.

— Z Warszawy jest mało takich dziewczyn — mówi Joanna Garnier.

Scenariusz jest zawsze taki sam. Dziewczyna kończy szkołę średnią, robi maturę lub nie, mieszka w niewielkiej miejscowości, nie ma szans na znalezienie pracy i rejestruje się w Urzędzie Pracy. Dziewczyna ma dużo czasu, wybiera się na dyskotekę. Poznaje na niej chłopaka, bardzo sympatycznego. Nowo poznany nie szczędzi jej komplementów: mówi, że ma zgrabne nogi, ładne oczy, dobrze tańczy.

Młodzi ludzie bardzo szybko nawiązują znajomości. Po takim jednorazowym spotkaniu chłopak wie bardzo dużo o dziewczynie. Taki dyskotekowy znajomy bardzo szybko dowie się, że nie ma pracy i zaproponuje jej wyjazd choćby do Niemiec.

Na pytanie, co będzie robiła, chłopak odpowiada, że będzie kelnerką lub barmanką. Dalej zachęca: to jest bardzo dobrze płatna praca, zbierzesz „kupę” szmalu. Dziewczyna jest zdesperowana, nie ma pracy, oferta wydaje się kusząca i obiecująca. Zgadza się. Ale pojawia się problem, bo nie ma ani paszportu, ani pieniędzy.

Wtedy on jej daje pieniądze na paszport i nawet obiecuje, że sam ją tam zawiezie.

W sidłach

Dziewczyna godzi się na taką ofertę i wyjeżdża. Zdarza się, że chłopak wiezie nie tylko ją, ale jeszcze 3 czy 4 dziewczyny. Na miejscu okazuje się, że zwykły bar przestaje nim być. W nocy pojawiają się dziewczyny tańczące na rurze, robiące striptiz. Wtedy dziewczyna poznaje prawdę, ale na odwrót jest za późno, bo traci paszport i zostaje zmuszona do prostytuowania się. Chłopak z dyskoteki bierze pieniądze od właściciela klubu i znika. Dziewczyna nie należy już do nikogo innego.

Właściciel mówi: będziesz prostytutką, będziesz grzeczna i będziesz pracować, to zarobisz i wrócisz.

Dziewczyna zaczyna się „sprzedawać”. Tymczasem właściciel mówi: twój dług rośnie. Kupiłem ci ubranie, dzierżawię ci łóżko, utrzymuję cię. Oddasz pieniądze, to będziesz mogła wrócić. W razie oporu stosuje przemoc fizyczną i psychiczną.

Dziewczyna myśli o ucieczce, szuka dla siebie ratunku.

— Był taki przypadek, że dziewczyna wiedziała, kiedy przyjeżdża śmieciarka do pewnego klubu i ukryła się w śmieciach. Dzięki temu uwolniła się. Inna zaprzyjaźniła się ze sprzątaczką. Wiele z nich mówi klientowi, że są więzione, bite, wykorzystywane, że zmusza się je do prostytucji. Z naszych obserwacji wynika, że 10 klientów przejdzie wokół tego obojętnie, natomiast 11. poinformuje policję. Często też ratunkiem staje się nawet chwilowy dostęp do telefonu komórkowego — opowiada Garnier.

Nie kończąca się opowieść

Do „La strady” trafia zaledwie ułamek kobiet, które wbrew własnej woli zmuszono do niewolniczej prostytucji. Wielu nigdy nie udaje się uciec, część jest tak wyniszczona psychicznie, że niemal bezwolnie poddaje się swoim oprawcom, część po prostu wstydzi się wrócić.

— Nikt z nas nie wierzy, że to nas może spotkać — mówi Garnier. — Dziewczyna, która do nas trafiła, opowiadała: ja wszystko wiedziałam, ale nie myślałam, że to mnie spotka, miałam nawet ulotkę waszej fundacji.

Telefon zaufania do „La Strady”: (22) 628 99 99.

Macie tu mnóstwo pracy, tylko... nie tykajcie prostytutek

Rozmawiamy z siostrą Maksymilianą Kamińską należącą do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej. Pięć lat temu siostra Maksymiliana została wysłana do pracy na placówce w Mediolanie. Tam, razem ze swoją towarzyszką — siostrą Renatą, weszła w środowisko polskiej emigracji i poznała jego problemy. Z czasem ich dwa skromne pokoje stały się nieformalnym centrum pomocy dla Polaków. W roku 2000 powstała tam oficjalnie Polska Misja Katolicka.

W czym dwie polskie siostry zakonne mogły pomóc Polakom na emigracji?

— Pomagaliśmy im w najbardziej prozaicznych problemach. Bardzo często dzwonili do nas z ulicy czy chociażby z dworca, bo ktoś ich oszukał, sprzedał im pracę, a potem zostawił na lodzie. Z czasem przerodziło się to niemalże w telefon zaufania, który zresztą postanowiłyśmy udostępnić. Ci ludzie najczęściej nie znali języka włoskiego, więc z wieloma problemami zwracali się do sióstr, bo do konsulatu iść się bali z uwagi na to, że najczęściej przebywali i pracowali na terenie Włoch nielegalnie, bez pozwolenia na pobyt stały czy czasowy, co przecież jest przestępstwem.

Pomagały siostry rozwiązywać rozmaite problemy, zorganizowały naukę włoskiego, służyły za przewodników, szukały pracy i załatwiały różne formalności. Czasem także musiały kogoś przenocować, ale bywało, że były tak zwaną ostatnią deska ratunku...

— Tak. Na przykład dzwoni do nas dziewczyna z budki, bo z domu się boi. Tak na przykład trafiła do nas dziewczyna, która miała opiekować się starszą osobą na wózku. Zresztą była to bardzo miła starsza pani i na początku było wszystko w porządku. Po tygodniu pracy okazało się, że zakres pracy jest szerszy. W dzień miała opiekować się staruszką, natomiast w nocy miała być na usługi jej męża. Kiedy owy pan siłą próbował wyegzekwować te świadczenia, ona po prostu uciekła, tak jak stała. Musiałyśmy ją przyjąć. Później dowiedziała się, że przed nią bardzo szybko zrezygnowało z podobnych warunków wiele innych dziewcząt.

Inna dziewczyna nie wytrzymała psychicznie i próbowała popełnić samobójstwo. Bała się po prostu gdziekolwiek zgłosić, bo była szantażowana. Próbowała wyskoczyć przez okno.

Rozumiem, że taką pracę dziewczętom ktoś zorganizował, bo chyba nikt znajomy by jej nie polecił?

— Wyjazd po znajomości jest chyba najbezpieczniejszy, a zaraz po tym, co może się wydać niedorzecznością — wyjazd w ciemno. Najwięcej niespodzianek czeka na tych, którzy wyjeżdżają na zasadzie tak zwanego handlu pracą. W Mediolanie zajmują się tym miedzy innymi również cztery Polki. Są to kobiety, które ukrywają się pod pseudonimem, nawet są poszukiwane przez policję. Bardzo trudno jest znaleźć chętnych do świadczenia przeciwko nim, ponieważ są zastraszone i szantażowane. Te Polki to kobiety zamężne albo po rozwodzie z Włochami, i właśnie w ten sposób postanowiły zarabiać na życie.

Jak to działa?

— Handel pracą zorganizowany jest bardzo sprawnie. W Polsce te kobiety mają swoje agentki czy przedstawicielki, które werbują chętnych. Równolegle w prasie zamieszczają ogłoszenia o pracy. Taki chętny czeka na kontakt i kiedy w końcu go otrzymuje, wszystko zaczyna przebiegać błyskawicznie. Jest praca, za dwa dni trzeba być w Mediolanie. Taki komunikat trafia do kilku osób, a wyjeżdża ta, która najszybciej się zgodzi. W tej sytuacji za pośrednictwo płacą dopiero pani Grażynie we Włoszech. Często jest jednak tak, że trzeba na przykład zapłacić 500 czy 1000 złotych w Polsce, a resztę na miejscu we Włoszech. Najczęściej jest to pierwsza wypłata albo 10 procent z każdej wypłaty, niezależnie od czasu pracy.

Mówimy głównie o kobietach, a mężczyźni?

— Obecnie wielu ludzi najmujących się do pracy na budowach bardzo się nacina. Po prostu po pobraniu opłat wysadza się ich gdzieś we Włoszech i dopiero na miejscu okazuje się, że nikt na nich nie czeka. Z góry uprzedzam, że pracy dla mężczyzn w Mediolanie po prostu nie ma, jeśli nie ma się doskonałych znajomości. Ci ostatni zapłacili po 300 euro z góry, następne mieli zapłacić już na miejscu we Włoszech. To było w Foggi.

Jest tajemnicą poliszynela, że wiele kobiet trafia w podobny sposób prosto do domów publicznych.

— O przypadkach sprzedania kogoś do domu publicznego czy przemysłu pornograficznego dowiadujemy się często od konsula, a rzadziej od samych poszkodowanych. Jeśli robią to jakieś grupy polsko-włoskie, możemy nawet powiedzieć — mafia, to nigdy nie będą przemycać ludzi do miasta, w którym znajdują się polskie konsulaty. To się najczęściej dokonuje w tych miastach, czy kurortach, gdzie nie ma żadnej polskiej placówki. Takie informacje trafiają do konsulatu najczęściej dopiero wtedy, kiedy tym ludziom udaje się zbiec, dzięki pomocy dobrych ludzi.

Młode Polki najczęściej kuszone są na oferty pracy w restauracji, klubie nocnym w charakterze kelnerek, czy też pań do towarzystwa, a na miejscu okazuje się, że to regularna prostytucja. Znany jest nam nawet jeden przypadek, kiedy do przemysłu pornograficznego została sprzedana cała grupa polskich mężczyzn. Jeden z chłopców, student, uciekł z tego domu, dotarł do Mediolanu, błąkał się po całym mieście, aż w końcu dotarł na Plac Zamkowy, gdzie zawsze stoi jakiś polski autokar. Był oczywiście bez paszportu, uciekł tak, jak stał. Również odpowiedział na ofertę pracy w restauracji.

Czy we Włoszech trudno trafić na Polkę zmuszaną do prostytucji. Czy żadnej siostra nie widziała?

— Wystarczy pojechać do Neapolu i pójść na dworzec kolejowy. Ja tam byłam. Zresztą, już na samym początku naszej pracy we Włoszech pojechałyśmy do Turynu, aby zapytać, co po prostu możemy tutaj dobrego zrobić. Tam jedna z bardzo szczerych osób powiedziała wprost, że pole do działania mamy ogromne. Potwierdziła także, że we Włoszech wiele Polek pracuje w charakterze prostytutek, jednakże zastrzegła: „Możecie pomagać wszystkim, tylko nie dotykajcie tej działki, bo jeżeli zaczniecie pomagać tym kobietom, to was zniszczą, i to przede wszystkim Włosi. Żadna z nich nie pracuje na własną rękę, wszystkie należą do mafii. My jednak nie chcemy unikać takich spraw.

Rozmawiał P.K.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama