Obama, Lincoln i aniołowie

Nowy prezydent USA i jego program - czy jego inspiracje są istotnie religijne?

Dzień inauguracji w Waszyngtonie był dniem wspaniałych obrazów, filmowanych przez mnóstwo kamer telewizyjnych i transmitowanych na cały świat. Były to obrazy ukazujące ogromne morze ludzi, rozciągające się od Kapitolu, wzdłuż National Mall, aż do Lincoln Memorial. Obrazy pojedynczych osób, młodych i starych, czarnoskórych i białych; roześmianych, a niekiedy płaczących z radości. A potem wyraziste obrazy młodego prezydenta, syna czarnoskórego Afrykanina i białej Amerykanki, w którym w sposób przekraczający wszelkie oczekiwania spełnia się prorocze marzenie Martina Luthera Kinga.

Wielka ilość niezwykle sugestywnych obrazów zepchnęła na dalszy plan przemówienie inauguracyjne nowego prezydenta, którego realistyczna ocena kryzysu i wezwanie do podjęcia nowych zadań niejako studziły panujące w tym dniu gorące nastroje. Obrazy powoli zacierają się w pamięci, lecz pozostają słowa, które wskazują drogę narodowi. I tak, ponowne ich odczytanie po kilku dniach nasuwa nieco dalszych refleksji.

Chociaż samo słowo «umowa» nie pada ani razu, treść przemówienia prezydenta Obamy zdaje się być wezwaniem do odnowienia umowy między obywatelami tworzącymi bogatą, wielokulturową mozaikę, jaką są Stany Zjednoczone.

Prezydent oczywiście przyznaje, że nowa łącząca Amerykanów umowa społeczna i polityczna musi być zawarta w nowym kontekście i nowej sytuacji ogólnoświatowej. Mówi: «świat się zmienił i razem z nim my też musimy się zmienić». Bo «kiedy świat staje się mniejszy, wyraźniej jawi się nasze wspólne człowieczeństwo, i Ameryka musi odegrać swą rolę, aby zapanowała nowa era pokoju». Stwierdzenie to spotkało się z przychylnymi komentarzami, od Rzymu po Rio de Janeiro, od Teheranu po Tokio. Jednakże odnowa nastąpi zasadniczo poprzez powrót do tradycyjnych wartości, takich jak: «uczciwość i ciężka praca, odwaga i prawość, tolerancja i otwartość». I w krasomówczym stylu prezydent stwierdza: «Te rzeczy są stare. Te rzeczy są prawdziwe».

Prezydent Obama ukazuje moc tych wartości, starych, lecz prawdziwych, wskazując na przykład przodków dzisiejszych Amerykanów, którzy przebyli ocean w poszukiwaniu nowego życia, którzy — zarówno na wolności, jak i w niewoli — mozolnie pracowali, by stworzyć nowy kraj, i którzy walczyli i umierali w obronie Unii i demokracji. A powołując się na tę wielką liczbę świadków, prezydent trzykrotnie powtarza jak refren słowa «dla nas». Dla nas «ci mężczyźni i kobiety walczyli i poświęcali się, harowali w trudzie i znoju, by nam żyło się lepiej». My jesteśmy ich dziedzicami, my korzystamy z ich wielkoduszności.

Tak więc nowy prezydent wzywa rodaków, by jeszcze raz zaangażowali się dla «wspólnego dobra», by zebrali się na odwagę, wyszli z ciasnego kręgu partykularnych interesów i poświęcili się temu, co służy wszystkim.

A choć słowo «wszyscy» z pewnością odnosi się do «chrześcijan, muzułmanów, żydów, hinduistów, a także ludzi niewierzących», prezydent nie waha się twierdzić, że podstawą dążenia do wspólnego dobra jest Boży nakaz i natchnienie. Bowiem «to, że wszyscy są wolni, wszyscy są równi», jest «obietnicą daną od Boga»; natomiast źródłem ufności, potrzebnej, by służyć wspólnemu dobru i zdobywać się na konieczne poświęcenie, jest «świadomość, iż Bóg wzywa nas, byśmy kształtowali niepewny los».

Jedno z najbardziej intrygujących i wymownych zdań przemówienia brzmi następująco: «Jesteśmy wciąż młodym narodem, lecz — jak mówi Pismo — nadszedł czas, by wyzbyć się tego, co dziecięce». Gazety pobieżnie wzmiankowały, że zdanie to zawiera nawiązanie do Biblii, lecz prawie wcale nie próbowały wyjaśniać jego kontekstu czy zastanawiać się nad jego implikacjami.

Biblijne słowa pochodzą oczywiście z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian — rozdział 13, werset 11. W obliczu waśni, nękających społeczność Koryntu, szczególnych nadużyć i złego korzystania z darów, będących wspólnym dobrem, Apostoł wzywa do zachowania jedności Ciała Chrystusa i do wyboru «najlepszej drogi» — drogi miłości. Jednakże zdaje on sobie sprawę, że aby odnaleźć drogę miłości i nią pójść, potrzebna jest dojrzałość duchowa, której nie można uważać za rzecz oczywistą, ale do której należy dążyć i której trzeba zawierzyć.

Prezydent Obama nie pełni funkcji chrześcijańskiego kaznodziei — nie leży to ani w zakresie jego urzędu, ani jego kompetencjach. Jednakże sądzę, że poprzez to wyraźne odwołanie się do św. Pawła chce dać do zrozumienia, że potrzebna jest podobna dojrzałość duchowa, jeśli państwo chce przetrwać i pomyślnie się rozwijać. Ponadto, owa duchowa dojrzałość nie jest wyłącznie naszym dziełem, lecz przede wszystkim darem łaski. To co świeckie i to co święte niełatwo jest rozdzielić, jak pokazuje inauguracyjne przemówienie. «Oby dzieci naszych dzieci mogły powiedzieć, że gdy poddano nas próbie, nie zatrzymaliśmy się wpół drogi, nie zawróciliśmy i nie zawahaliśmy się, lecz patrząc przed siebie i z łaską Bożą ponieśliśmy dalej ten wielki dar wolności, by bezpiecznie przekazać go przyszłym pokoleniom».

Słysząc te słowa nadziei, można tylko powiedzieć «Amen». Jednakże, podobnie jak prezydent Obama, zdajemy sobie sprawę z wielkości wyzwania.

Powszechnie wiadomo, że nowy prezydent czuje się w szczególny sposób związany z Abrahamem Lincolnem, jednym z największych amerykańskich prezydentów, który przywrócił wolność niewolnikom i nie dopuścił do rozbicia Unii. Podobnie jak Lincoln, Obama jest rozważnym politykiem z Illinois. Czytał Lincolna uważnie, z wielkim szacunkiem i upodobaniem.

«Drugie przemówienie inauguracyjne» Lincolna, z 1865 r., jest jednym z najkrótszych i z pewnością najsłynniejszych przemówień inauguracyjnych w historii Stanów Zjednoczonych. Jednakże, słuchając słów prezydenta Obamy, przypomniałem sobie inne, mniej znane «Pierwsze przemówienie inauguracyjne» Lincolna, z 1861 r. Zostało ono wygłoszone w okresie innej wielkiej zimy amerykańskiej historii, kiedy panował strach nie przed recesją, lecz przed secesją.

Lincoln pragnął uspokoić Stany Południa właśnie wtedy, kiedy wyraźnie mówił, że secesja jest bezprawiem. Na zakończenie swojego długiego i smutnego przemówienia odwołał się do więzi uczuciowych, łączących Południe z Północą, i modlił się, żeby zwyciężyły «lepsze anioły naszej natury».

W skrajnie odmiennych okolicznościach nadzieja i modlitwa Ameryki pozostają takie same. My także modlimy się, żeby anioły dzieci poczętych, lecz jeszcze nienarodzonych, nie zostały zapomniane, żeby znalazło się dla nich miejsce także w sferze więzi uczuciowych narodu i żeby nie zostały wyłączone z umowy.

Robert Imbelli

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama