Kapłani, prorocy i królowie w liberalnym państwie

Zaangażowanie społeczne i polityczne to nie opcja - ale obowiązek świeckiego katolika!

Zaangażowanie polityczne jest moralnym i religijnym obowiązkiem świeckiego katolika. Każdy na swój sposób, z właściwym swojemu miejscu i powołaniu stylem, musi zaangażować się w życie społeczne swojego kraju. Odmowa realizacji tego zadania jest w istocie odrzuceniem właściwego osobom świeckim powołania.



Nie ma wątpliwości, że nie ma różnicy stopnia w chrześcijaństwie między duchownymi a świeckimi. I jedni, i drudzy włączeni są przez chrzest w Mistyczne Ciało Chrystusa; i jedni, i drudzy uczestniczą w kapłańskiej, królewskiej i prorockiej misji Chrystusa; i wreszcie i jedni, i drudzy są powołani do świętości. Ale, o czym często się ostatnio zapomina, realizacja powołania do świętości czy misji Kościoła w świecie realizuje się w przypadku świeckich inaczej, niż w przypadku duchownych. Bogactwem Kościoła jest fakt, że mamy różne powołania i że na różne sposoby realizujemy swoją godność dzieci Bożych. Kapłani nie mają być świeckimi (co ostatnio coraz częściej się zdarza), a świeccy nie mają się klerykalizować (co także jest coraz większym niebezpieczeństwem). I jedni, i drudzy mają jednak pozostać czytelnym znakiem dla świata.

Być solą ziemi

Istotę doczesnego powołania każdego chrześcijanina w życiu doczesnym najpełniej wyrażają słowa Jezusa Chrystusa, który wzywa nas do bycia „solą ziemi” i „światłością świata”. „Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5:13-16) – mówi Jezus do swoich uczniów. A to przesłanie pozostaje aktualne także w naszych czasach.

Co ma ono oznaczać? Otóż chrześcijaństwo, a szerzej Objawienie, które dokonało się w Starym i Nowym Testamencie przyniosło głęboką rewolucję antropologiczną. Inny, drugi człowiek stał się naszym bliźnim, który stworzony jest na obraz i podobieństwo Boga, a zatem wymaga szacunku i służby, jaką winniśmy Bogu. Drugi staje się Chrystusem, jak to niezwykle mocno przypominał Jezus, mówiąc do swoich uczniów, „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). I to jest właśnie program chrześcijanina, który zawsze musi mieć świadomość, że w drugim, w głodnym, spragnionym, przebywającym w więzieniu (przecież nie za niewinność), najsłabszym spotyka się z Bogiem i Bogu samemu służy.

Ta służba dokonuje się oczywiście na różne sposoby. Kapłan, zakonnik oddaje często swoje życie Chrystusowi w posłudze konkretnym „wykluczonym”. Kamilianin czy bonifrater chorym, salezjanin czy pijar młodzieży, a albertyn bezdomnym. Jednak powołanie do służby obejmuje także świeckich. I chodzi nie tylko o – także konieczną – jałmużnę czy pracę charytatywną, ale także o takie zmienianie świata, by był on bardziej przyjazny ubogim, wykluczonym, poniżonym. I tu właśnie zaczyna się rola polityki, rozumianej nie jako gra partyjna, nie jako wielki marketing czy sztuka komunikacji, ale jako „roztropna troska o dobro wspólne”. Chrześcijanin, wkraczając w tę sferę musi mieć świadomość, jakie cele sobie stawia, ale także, że ma zawsze pozostać w niej sobą, a nie dać się przekształcić na wzór świata. Ma „posolić” świat, a nie „utracić smak”.

Kapłani, prorocy i królowie

Realizacja tego programu dokonuje się w trzech wymiarach, które wyrastają z sakramentu chrztu, który włącza nas w potrójną misję Chrystusa i Kościoła.

Pierwszym z nich jest wymiar kapłański. Katolik, uczestnicząc w życiu społecznym i politycznym, nigdy nie może zapomnieć, że wszystko, co robi i co czyni, a także cały świat zjednoczyć ma z Ofiarą eucharystyczną. I już tylko to pokazuje, jaka powinna być to służba. Trudno sobie wyobrazić, na przykład, zjednoczenie z czystą prawdą nieustanny fałsz kampanii wyborczej, udawanie marketingowców czy brutalne chwyty pijarowców. I nie chodzi tu o jakiś idealizm, który eliminuje z polityki jej ziemski wymiar, ale o świadomość, że marketing, PR, partyjna polityka ma sens, tylko wówczas, gdy chodzi w niej o coś więcej, niż tylko o czystą strategię i władzę. Z Ofiarą eucharystyczną można zjednoczyć prawe intencje, mocny program, ale nie da się z nią pojednać fałszu, udawania czy gry. Chrześcijanin, jeśli ma pozostać kapłanem, musi zaś o tym pamiętać.

Nie mniej istotna jest misja prorocka. Chrześcijanin w życiu publicznym musi być wyraźnym znakiem sprzeciwu wobec wszelkich tendencji dehumanizujących czy depersonalizujących. Gdy świat jest przeciwko Żydom, nienarodzonym czy małżeństwu jego obowiązkiem jest jasno i wyraźnie głosić Prawdę i bronić zasad. Gdy świat odrzuca prawdę o ludzkiej seksualności czy płciowości, on – nawet za cenę doczesnej przegranej – ma mówić o tym, co jest prawdą o ludzkiej naturze, o relacjach, o człowieczeństwie. Nie może pogodzić się z terrorem politycznej poprawności czy hedonizmem. I żeby nie było wątpliwości dotyczy to nie tylko polityka, ale również wyborcy. Prorockość polega na tym, że wybierając kieruje się nie bieżącym interesem politycznym, ale... Prawdą, którą ma odwagę odczytywać i głosić.

I wreszcie uczestnictwo w urzędzie królewskim oznacza, że nasze cele tu na ziemi nie są tylko doczesne. Działając w polityce, przy pełnej świadomości jej doraźnych celów, powinniśmy też pamiętać o tym, że jako chrześcijanie uczestniczymy w budowaniu królestwa Bożego. Nasze działania, decyzje albo się do tej realizacji przykładają, albo od niej oddalają. Nie ma co oczywiście liczyć na zbudowanie królestwa Bożego już tu na ziemi naszymi rękoma. To zawsze kończyło się klęską, ale systemy polityczne czy cywilizacje różniły się jednak od siebie choćby odległością od nauki chrześcijańskiej. I dlatego można powiedzieć, że średniowiecze – przy wszystkich jego słabościach – bliższe jest chrześcijańskiemu ideałowi niż współczesność. Chrześcijaństwo nie ma jednak spoglądać wstecz i marzyć o jakimś powrocie do „złotej epoki”, ma jednak budować choćby elementy królestwa Bożego już w tej rzeczywistości. Aby jednak było to możliwe, trzeba sobie jasno powiedzieć, że naszym Wodzem, Królem, Przywódcą jest zawsze Chrystus. On jest tym, któremu podporządkowane ma być całe nasze życie. Kompromis, konstytucja, prawo stanowione nigdy nie mogą Go zastąpić.

Tomasz Morus jako wzór...

Jak taka służba ma wyglądać w konkretnym życiu najlepiej pokazał patron polityków św. Tomasz Morus. On, świecki polityk, zdecydował się oddać życie za wierność Rzymowi i to w sytuacji, gdy zdecydowana większość biskupów i duchownych angielskich albo dyskretnie milczała, albo popierała króla, który dla własnej „łóżkowej przyjemności” zdecydował się zerwać jedność jurysdykcyjną z Rzymem. Ówczesny spór, czego warto mieć świadomość, początkowo wcale nie dotyczył kwestii wiary, ale raczej organizacji. Henryk VIII chciał wyrwać Kościół angielski spod władzy papieskiej po to, by biskupi mogli zaakceptować jego rozwiązły tryb życia, a nie po to, by zmieniać cokolwiek w dogmatycznym nauczaniu chrześcijańskim (no może poza kasatą życia monastycznego, dokonaną zresztą na wniosek arcybiskupa Cranmera). Gdy na kontynencie szalała reformacja król angielski wymuszał na swoich duchownych celibat, nakazywał odprawianie łacińskiej mszy, walczył o kult maryjny. Wszystko to połączone z faktem, że już wcześniej między władcami świeckimi a papieżami dochodziło do sporów i długotrwałych waśni sprawiało, że tylko nieliczni (ale z obu stron) mieli świadomość tego, o co toczy się w istocie walka. „Reformatorzy pokroju Tyndale’a i jego towarzyszy oraz duchowni w rodzaju Cranmera z pewnością wiedzieli, co czynią i do czego zmierzają. Znaczy to, że dążyli – tak samo jak Luter i jego zwolennicy – do zakończenia ponadtysiącletniej władzy papieża nad Kościołami chrześcijańskimi w poszczególnych krajach. Ze swej strony ich przeciwnicy, jak Morus i sam cesarz, wiedzieli, że stają w obronie tej władzy. Nie wynika z tego jednak, by także cała masa innych ludzi zdawała sobie równie wyraźnie sprawę, o co toczy się spór. Zdaje się, że tylko ludzie święci (Morus, Fisher (...) kartuzi) albo też bardzo inteligentni (mniej więcej ci sami) rozumieli, że przekroczono jakąś granicę” – wskazuje John M. Todd.

Tą granicą było uznanie pierwszeństwa prawa państwowego przed prawem religijnym, moralnością i sumieniem. Tomasz Morus miał pełną świadomość, że żądanie, by uznał on w swoim władcy także zwierzchnika jego sumienia, zdecydowanie wykracza poza to, co może on zaakceptować. Przysięga królowi, któremu wiernie przez lata służył, była całkowicie niezgodna z jego sumieniem, a nie dostrzegając (poza naciskiem prawnym i społecznym konformizmem) argumentów za odstąpieniem od niego, zdecydował się być wiernym zasadom moralnym, a nie przymusowi państwowemu. Jego odmowa podporządkowania się niemoralnemu prawu powinna zaś – i wskazał na to Jan Paweł II w „Liście Apostolskim Motu proprio o ogłoszeniu św. Tomasza Morusa patronem rządzących i polityków” – być aktualna po dziś dzień. Polityk, który chce uważać się za katolika, musi więc pamiętać, że władzą wyższą od prawa stanowionego czy interesu partyjnego, jest dla niego sumienie i prawo moralne, którego depozytariuszem pozostaje Kościół. Obrona zaś nauczania Kościoła przed nieuprawnionymi ingerencjami państwa pozostaje zawsze – w ostatecznym rozrachunku – ochroną wolności i godności człowieka przed zakusami nieludzkich systemów czy choćby władzy politycznej.

…nie tylko dla polityków

Takiego zaangażowania wymaga Kościół zresztą nie tylko od polityków, ale również od wszystkich wiernych działających w przestrzeni publicznej. Sędziowie wydający wyroki w sprawach rozwodowych, aptekarze sprzedający środki antykoncepcyjne czy choćby dyrektorzy placówek medycznych wskazujący miejsca, gdzie można wykonać – zgodne z prawem, ale całkowicie niezgodne z zasadami moralności chrześcijańskiej – zabiegi aborcyjne, stawiani są właśnie wobec dylematów Morusa: czy wybrać wierność sumieniu, a ostatecznie Bogu czy bezpieczeństwo, spokój i zadowolenie. Czy wybrać prawo doczesne czy Boskie?

I pytań tych w niczym nie umniejsza fakt, że dokonują się one w przestrzeni świata pluralistycznego, który dla wymuszania swoich decyzji nie stosuje już (raczej) presji fizycznej, a jedynie psychiczną czy stygmatyzującą. Od ich odpowiedzi zaś na postawione powyżej pytania zależy nie tylko wyrazistość świadectwa Kościoła, ale również ich własny los w wieczności. „Nie jest łatwo pójść razem z Chrystusem do Jerozolimy, aby tam cierpieć, być męczonym, a w końcu ukrzyżowanym. Każdy człowiek woli raczej wygodne i miękkie życie, aniżeli życie twarde, pełne ofiar i upokorzeń. Ale na to nie ma rady, jeśli się chce po chrześcijańsku i po Bożemu przeżywać zmartwychwstanie” – podkreślał przed laty ks. Jerzy Popiełuszko. A słowa te mogą być z powodzeniem zastosowane także do czasów współczesnych.

Kilka wskazań przedwyborczych

Sprawdzian naszej postawy jako katolików w życiu społecznym nadejdzie już za kilka tygodni. Akt wyborczy nie jest bowiem tylko wymogiem moralnym, sprawdzeniem poziomu naszej obywatelskości, ale także testem na autentyczność naszego chrześcijaństwa. Głosując na konkretne osoby czy partie, opowiadamy się za lub przeciw chrześcijaństwu, za lub przeciw nauce Chrystusa, a także bierzemy na siebie część odpowiedzialności za decyzje polityków (jeśli nas o nich uprzedzali).

Katolik, głosując musi to brać pod uwagę. Stąd od „modernizacji” czy „wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej” (obie te sprawy są zresztą także ważne) istotniejsze powinno być dla niego, czy kandydat, na którego chce oddać swój głos opowiada się za czy przeciw zabijaniu dzieci nienarodzonych (w przypadku dzieci chorych do 24 tygodnia ciąży), czy jest za czy przeciw wspieraniu normalnej rodziny, czy jest za czy przeciw promowaniu związków jednopłciowych, czy opowiada się za prawem rodziców do wychowywania dzieci czy może jest przeciw. Sprawdzenie, jak głosowali nasi kandydaci, ale także jakie opinie w tej sprawie prezentują partie, na które chcemy oddać swój głos jest naszym obowiązkiem, tak jak jest nim jasne i zdecydowane odrzucenie osób, które prezentują opinie niezgodne z nauczaniem Kościoła.

Jeśli zatem chcemy zachować się przy urnie, jak katolicy, to musimy odrzucić partie czy polityków, którzy akceptują aborcje w jakiejkolwiek formie, którzy głosowali przeciwko przekazaniu do dalszych prac legislacyjnych ustawy zakazującej zabijanie. Na poparcie katolików nie mogą także liczyć politycy, którzy przekonują, że „Polacy dorośli już do związków partnerskich” czy partie popierające odebranie rodzicom prawa do wychowywania własnych dzieci. Jeśli zaś zagłosujemy na takie partie, to na naszym sumieniu będą ciążyć dzieci zabite w imię złego prawa, a także te, które odbierze się rodzicom w imię nowoczesności. I nic nas przed tą odpowiedzialnością nie obroni, bo przecież nie powiemy na sądzie, że w wyborach kierowaliśmy się zdjęciem i PR, a nie moralnością.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama