Polska walczy pierwsza!

Poland first to fight! – to hasło mogli przeczytać Anglicy na wielkich plakatach w dniach powietrznej Bitwy o Anglię w 1940 roku.

Poland first to fight! – to hasło mogli przeczytać Anglicy na wielkich plakatach w dniach powietrznej Bitwy o Anglię w 1940 roku. Polscy piloci zadali wówczas niemieckiej Luftwaffe największe procentowo straty spośród wszystkich dywizjonów RAF-u. I pomogli ocalić Wyspy Brytyjskie od niemieckiej inwazji. Wówczas naszych żołnierzy noszono dosłownie na rękach. W cztery lata potem Polacy stali się już w Londynie niepotrzebnymi i niemile widzianymi gośćmi, a Winston Churchill wypowiadał się o polskiej armii z nieukrywanym lekceważeniem. Nad Polską zaciągała się powoli żelazna, a raczej czerwona kurtyna.

Czy Polska mogła w 1939 roku dokonać innego wyboru? Jaką cenę zapłaciliśmy za naszą niezłomną postawę? Czy pomiędzy sowiecką Rosją a nazistowskimi Niemcami było miejsce dla niepodległej Polski? Wreszcie, jaki los spotkał ludność II Rzeczypospolitej pod okupacyjnymi rządami obu ludobójczych reżimów?

Pierwsza wojna światowa nie skończyła się dla Polaków 11 XI 1918 roku. Dla obywateli II Rzeczypospolitej, łączącej się w całość po 123 latach zaborów, wojna miała trwać jeszcze ponad dwa lata. Walczyliśmy w obronie naszych granic, a także „za waszą i naszą wolność” z sowiecką Rosją, Niemcami i małymi, lecz bardzo agresywnie nastawionymi sąsiadami: Czechosłowacją i Litwą. Polska wyszła z tych walk obronną ręką: nie udało się, co prawda, w pełni zaspokoić naszych aspiracji terytorialnych, ale było to w ówczesnych warunkach niemożliwe.

Józef Piłsudski, główny twórca niepodległej ojczyzny, nie zdołał niestety zrealizować swojej koncepcji osłabienia Rosji przez wsparcie idei utworzenia niepodległej Ukrainy i Białorusi. Sowiecka Rosja zaś, choć pokonana i upokorzona w 1920 roku, nie zamierzała rezygnować z wprowadzenia swego systemu politycznego – komunizmu, zwanego wówczas bolszewizmem, na dawnych ziemiach imperium Romanowów, a z czasem i w całej Europie. Tymczasem Lenin, a po jego śmierci Stalin rozpętali ludobójczy terror mający zniszczyć wszystkie klasy i narody niedające się zmienić w entuzjastycznych niewolników totalitarnej ideologii. Ale aż do początku lat 30. nie groziło Polsce niebezpieczeństwo wojny ze wschodu.

Niemcy – istniejące w dziwacznej formie Republiki Weimarskiej – ze swoją niedawną klęską i porządkiem ustalonym w Wersalu w 1919 roku nigdy się nie pogodziły. Zwłaszcza z utratą Śląska, Pomorza i Wielkopolski. W konsekwencji niemal natychmiast obudziły się tam nastroje rewanżystowskie.

Naturalnego sojusznika Niemcy szybko odnalazły w Rosji. Traktat z Rapallo (1922), mówiący o współpracy dwóch państw rzekomo pokrzywdzonych przez ententę, był dla nas pierwszym ostrzeżeniem, że mimo różnic ustrojowych interes geopolityczny jest dla obu naszych najpotężniejszych sąsiadów najważniejszy. Piłsudski, świadom niebezpieczeństwa, był bezradny wobec powojennej fali pacyfizmu zalewającego wykrwawioną Europę.

Polska w latach 20. i 30. XX wieku pomimo ogólnoświatowego kryzysu rozwijała się szybko i prowadziła absolutnie niezależną politykę zagraniczną. Bacznie obserwowaliśmy niebezpiecznych sąsiadów, reagując w miarę możliwości na zagrożenia. Niestety, tradycyjny nasz sojusznik – Francja przeżywała schyłek militarnej świetności i znaczenia politycznego, Anglia zajmowała się przede wszystkim swym kolonialnym imperium, a Stany Zjednoczone, zniechęcone do spraw Europy, przypomniały sobie o izolacyjnej doktrynie Monroe’a.

O niebezpieczeństwie komunizmu świat nie chciał słyszeć.

Na nasze szczęście kryzys najmocniej odczuwały Niemcy, a Sowiety na razie musiały ograniczać się do wspierania w Polsce swej agentury – Komunistycznej Partii Polski, która ze zrozumiałych względów nie cieszyła się popularnością wśród polskich robotników...

Ten pozorny spokój trwał aż do wyborów w Niemczech w 1933 roku. W ich wyniku kanclerzem został przywódca Narodowo-Socjalistycznej Niemieckiej Partii Pracy Adolf Hitler. Czas ruszył z miejsca...

W odróżnieniu od komunizmu narodowy socjalizm zakładał walkę ras, nie klas. A rasą najwyższą i panującą miała być aryjska, której klejnotem w koronie byli rzecz jasna Niemcy. Inne narody miały wobec nich pełnić rolę służebną bądź jak Żydzi i Słowianie zostały przeznaczone do wyniszczenia. Niemcom była potrzebna przestrzeń życiowa, którą należało zdobyć na wschodzie, czyli także na ziemiach polskich. Hitler swych celów nie ukrywał. W przeciwieństwie do Stalina dobrze władał piórem. Mein Kampf nie potraktowano jednak na Zachodzie poważnie – zbyt szalone wydawały się zawarte w niej treści.

Dojście Hitlera do władzy zupełnie inaczej oceniał Piłsudski. Zaproponował mianowicie Francji prewencyjne uderzenie na powstającą III Rzeszę. Wehrmacht był dopiero w powijakach i podwójne uderzenie znad Wisły i Sekwany spacyfikowałoby Niemcy na kilkadziesiąt lat. Francja jednak propozycję Polski tchórzliwie odrzuciła. (Nie zareagowała zresztą także na remilitaryzację Zagłębia Ruhry w 1935 roku ani na Anschluss Austrii). Piłsudski zabezpieczył się więc, zawierając z Hitlerem pakt o nieagresji. Analogiczny pakt podpisano także z Sowietami.

Marszałek umierał w maju 1935 roku w gorzkim poczuciu, że Polska zostaje osamotniona, a „Zachód jest parszywieńki”. Jego politykę starał się kontynuować minister spraw zagranicznych Józef Beck. Ten wyklinany przez całe dziesięciolecia komunistycznej propagandy uczeń Komendanta sytuację miał zaiste arcytrudną. Stał wobec prawdziwej „diabelskiej alternatywy”. Pamiętając o zaleceniu Piłsudskiego: „jeśli wybuchnie wojna, podpalcie świat”, usiłował grać na zwłokę. Liczył na sojusz z Anglią, która po klęsce traktatu monachijskiego wolno budziła się z letargu. Rachunek ten go nie zawiódł, choć nikt nie mógł przewidzieć, że nawet po agresji Niemiec i Sowietów na Polskę naszych zachodnich aliantów będzie stać tylko na drôle de guerre, co dla potomków Napoleona skończyło się kompromitującą katastrofą. Czy jednak Beck miał w 1939 roku inne wyjście? Czy Polska koniecznie, jako pierwsza w Europie, musiała stawić czoło potędze III Rzeszy?

Nieżyjący już prof. Paweł Wieczorkiewicz konsekwentnie twierdził, że tak, że inne wyjście istniało. Należało, jego zdaniem, pójść razem z Hitlerem przeciwko Sowietom. Stracilibyśmy Pomorze, a może i Górny Śląsk, ale Ukraina byłaby nasza, Hitler usatysfakcjonowany i co najważniejsze – sowieckie „imperium zła” raz na zawsze zniszczone. Nieraz polemizowałem z profesorem i nie dawałem się przekonać do tej efektownej tezy. Dlaczego? Wszak z pozoru plusy przeważają w niej nad minusami i jest dość prawdopodobna. Ponadto rozpad Związku Sowieckiego ocaliłby miliony przyszłych ofiar ludobójczego komunizmu, a za usunięcie Rosji z grona mocarstw warto byłoby zapłacić każdą cenę... Czemu więc, rozważając różne warianty historical fiction, ten odrzucałem? Otóż, Wieczorkiewicz przede wszystkim pomijał fakt, kto nam składał tę propozycję. Adolf Hitler (pomijając już jego liczne aberracje psychiczne) nie był sojusznikiem wiarygodnym. Miał nienasycony apetyt i zupełnie serio myślał o panowaniu nad światem. Cóż by zatem stało na przeszkodzie, by po rozbiciu Sowietów wchłonąć także osłabioną sojuszniczą Polskę? Niemcy nazistowskie jako partner nie mogły być traktowane poważnie. (Pomijając już obiekcje moralne, które dla ówczesnych sterników polskiej dyplomacji nie były bez znaczenia).

Może więc możliwy był inny wariant? Ten tak uparcie przypominany przez peerelowską propagandę: atak na Niemcy u boku Sowietów. Po namyśle i tę możliwość trzeba odrzucić. Po pierwsze, wynik wojny byłby wielce niepewny – Armia Czerwona po stalinowskich czystkach nie była w stanie poradzić sobie nawet z Finlandią. Po drugie, Związek Sowiecki nigdy nie wycofywał się z raz zajętych ziem. Efektem takiego sojuszu byłaby przyspieszona sowietyzacja Polski jako kolejnej republiki i seria zbiorowych mordów na niepokornych „polskich panach”.

Niestety, Beck nie miał wyjścia. Choć cena, jaką zapłaciliśmy za nasz bohaterski opór, okazała się straszna.

Jednak ani Anglia, ani Francja nie zamierzały zrealizować swych sojuszniczych zobowiązań. Pomimo licznych świadectw, że lotnicy niemieccy nie ograniczają się do atakowania obiektów wojskowych, do końca kampanii wrześniowej na III Rzeszę nie spadła ani jedna (sic!) aliancka bomba. Anglicy zrzucali nad niemieckimi miastami tylko tysiące ulotek. Już bezkarność tych lotów była dowodem zupełnej bezradności Luftwaffe na froncie zachodnim, gdyż niemieckie lotnictwo skoncentrowało się na froncie polskim. Broniąca się w osamotnieniu Warszawa – miasto otwarte – straciła dziesiątki tysięcy zabitych i rannych w efekcie falowych nalotów terrorystycznych.

Ten tchórzliwy koniunkturalizm miał się na naszych sojusznikach zemścić już w kilka miesięcy później, kiedy to niemieckie siły powietrzne, odbudowane po ciężkich stratach w Polsce (GÖring stracił około 430 samolotów), masakrowały francuskich poilu.

W wyniku bestialskich działań armii Hitlera we wrześniu i październiku 1939 roku w Polsce zamordowano kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Podkreślmy raz jeszcze – mowa tu o zabitych cywilach i rozstrzelanych jeńcach – nie o przypadkowych ofiarach wojennych. Największe straty poniosła Bydgoszcz, gdzie w odwet za rozstrzelanie 200 niemieckich dywersantów schwytanych z bronią w ręku stracono kilka tysięcy niewinnych mieszkańców miasta.

Do masowych egzekucji dokonywanych na oczach celowo spędzonej ludności dochodziło już po zakończeniu walk. Działo się tak m.in. w Gostyniu, Kostrzyniu, Kościanie, Kórniku, Lesznie, Środzie Wielkopolskiej. W pomorskiej Piaśnicy za wierność Rzeczypospolitej zapłaciło życiem tysiące Kaszubów i Pomorzaków. Fort VII w Poznaniu stał się miejscem kaźni i śmierci mieszkańców Wielkopolski. Polaków mordowano także w toruńskim lesie Barbarka, w Dolinie Fordonu i wielu innych miejscach.

Spośród anonimowych ofiar niemieckiego terroru (a wszystkie są godne naszej pamięci) wymieńmy dwie kobiety. Irenę Bobowską – kilkunastoletnią sparaliżowaną redaktorkę podziemnej gazetki ścięto w berlińskim więzieniu. Zostały po niej słowa wiersza: „Bo ja się uczę największej sztuki życia – uśmiechać się zawsze i wszędzie”. Łączniczkę ZWZ s. Marię Wiśniewską przesłuchiwano wielokrotnie: „Nie mogła stać o własnych siłach, gdyż połamane miała kości. Mężnie znosiła swe cierpienie, śpiewając pieśni religijne i modląc się nieustannie. Niczego Niemcom nie ujawniła. Gestapowcy nazywali ją Heilige Maria”.

Równie barbarzyńsko zachowywali się Sowieci po agresji 17 września. Na wschodzie także rozstrzeliwano polskich oficerów i żołnierzy. Ze szczególnym okrucieństwem mordowano żołnierzy oddziałów Korpusu Ochrony Pogranicza, policjantów i osadników wojskowych. Wojska sowieckie i ujawniające się jaczejki komunistyczne nie oszczędzały dzieci, starców i kobiet. Znamy setki relacji opisujących zabójstwa popełnione na Polakach w pierwszych godzinach i dniach po wkroczeniu Sowietów. Los kobiet był szczególnie straszny, bowiem czerwonoarmiści dopuszczali się na nich masowych gwałtów. Do zabójstw i pogromów doszło w Chodorowie, Grodnie, Mołodecznie, Nowogródku, Oszmianie, Kosowie Poleskim, Rohatynie, Sarnach, Stryju, Tarnopolu, Wołkowysku, Złoczowie i w dziesiątkach innych miejscowości.

W ślad za Armią Czerwoną pogromów dopuszczała się również skomunizowana ludność żydowska, ukraińska i białoruska. Współobywatele II Rzeczypospolitej mordowali swoich sąsiadów z wyjątkowym okrucieństwem. W wyniku tych zbrodni na Kresach życie straciło kilkanaście tysięcy żołnierzy i cywilów.

Zarówno Niemcy, jak i Rosjanie stosowali też na niebywałą dotychczas skalę przymusowe wysiedlenia i zsyłki ludności. (Warto przypomnieć te fakty w obliczu niemieckich manipulacji historią przesiedleń ludności niemieckiej od 1945 roku jako konsekwencji traktatu jałtańskiego, zawartego zresztą bez udziału Polski. A także wobec zupełnego braku ekspiacji ze strony Rosjan, którzy nadal nie chcą uznać za ludobójstwo zbrodni popełnionych przez Sowiety).

Obaj okupanci po solennym, acz tajnym stwierdzeniu, że Polska nigdy nie powstanie jako państwo, podzielili się łupem. Niemcy wcielili część ziem bezpośrednio do Reichu, a z reszty utworzyli Generalne Gubernatorstwo. Rzecz jasna nikt ludności podbitych terenów o zdanie nie pytał.

Sowieci zachowali się jeszcze perfidniej, bo w wyniku fikcyjnych „wyborów” z października 1939 roku sterroryzowana ludność sama „opowiedziała się” za włączeniem Kresów do sowieckich republik Białorusi i Ukrainy. Mimo niewyobrażalnego terroru część obywateli polskich nie wzięła udziału w wyborach bądź głosowała przeciw! Świadczy to o wielkiej odwadze naszych rodaków, którzy zresztą zapłacili za swą postawę zsyłkami bądź uwięzieniem.

Administracja niemiecka zaczęła wysiedlenia już w październiku 1939 od mieszkańców Gdyni przemianowanej na Gotenhafen. Polacy musieli opuszczać mieszkania w ciągu kilkunastu minut. Obrabowanych ludzi ładowano do wagonów i wywożono do Generalnej Guberni, gdzie wyrzucano ich w środku nocy zazwyczaj w szczerym polu. Wywózek dokonywano z wyjątkową brutalnością – nierzadkie były wypadki mordowania opornych.

Do wiosny 1940 roku wysiedlono z ziem wcielonych do Rzeszy około połowy miliona ludzi. Byli to przedstawiciele polskich elit wszystkich warstw społecznych. Jeszcze gorszy los czekał księży, którzy byli rozstrzeliwani bądź zsyłani do obozu koncentracyjnego w Dachau (z 1800 polskich księży uwięzionych w tym obozie koncentracyjnym blisko połowa zginęła).

Na okupowanych ziemiach polskich Niemcy utworzyli całą sieć obozów. Istniały więc: obozy pracy (również tzw. wychowawcze obozy pracy), obozy przesiedleńcze, karne i najstraszniejsze z nich – koncentracyjne. Przeszły przez nie miliony obywateli polskich, zginęło w nich około pięciu milionów Polaków, Żydów, Ukraińców, Białorusinów i Cyganów. Przebaczyć te zbrodnie możemy – zapomnieć nie powinniśmy nigdy!

Równie ludobójcze był działania sowieckie. W wyniku trzech fal wywózek w obozach Gułagu na Syberii i w stepach Azji, na zsyłce i w więzieniach znalazło się około 1 700 000 obywateli polskich, z czego 60% stanowili Polacy. Zwłaszcza transporty w lutym 1940 roku odbywały się w potwornych warunkach. Ludzie, wiezieni tygodniami w nieogrzewanych wagonach, pozbawieni wody i jedzenia, marli tysiącami. Zwłoki wyrzucano wprost z wagonów w śnieg. Wywożono inteligencję, ziemian, lecz także robotników, rzemieślników i chłopów. Ten „klasowo słuszny element” miał jednak zasadniczą skazę – nie chciał pokochać sowieckiej władzy, która w ciągu kilku miesięcy doprowadziła nasze ziemie wschodnie do ruiny gospodarczej, a ludzi zmieniła w niewolników.

Ponad połowa wywiezionych zginęła zamordowana bądź umarła z głodu na „nieludzkiej ziemi”. Równie straszny jak pod okupacją niemiecką był na wschodzie los duchowieństwa – mordowano i wywożono do łagrów księży i siostry zakonne. Świątynie bezczeszczono, niszczono i zmieniano w chlewy. Wysadzano w powietrze kapliczki, palono przydrożne krzyże. Wobec dzieci i młodzieży „liga bezbożników” prowadziła ateistyczną indoktrynację. Plany te zresztą spełzły na niczym. To właśnie młodzież była wobec terroru i propagandy najeźdźców najbardziej odporna.

Jesienią 1939 roku, po zakończeniu działań wojennych i wprowadzeniu administracji cywilnej, zaczął się dla Polaków czas jeszcze potworniejszych represji: do akcji przystąpiły ściśle ze sobą współpracujące gestapo i NKWD. Niemieckie i rosyjskie służby współdziałały doraźnie już od chwili zawarcia paktu Ribbentrop-Mołotow, a do sformalizowania współpracy doszło na początku 1940 roku. Tadeusz Bór-Komorowski, przyszły komendant AK, pisał: „W marcu 1940 sztab mój otrzymał wiadomość, że do Krakowa przybyła specjalna komisja NKWD, aby uzgodnić z Gestapo wspólne działanie przeciwko polskiemu ruchowi podziemnemu. NKWD już sobie z tego zdawało sprawę, że polski opór zbrojny jest scentralizowany i że działa w całej Polsce pod dowództwem jednego sztabu głównego. Narady w Krakowie trwały kilka tygodni. (...) Metody zwalczania naszego ruchu podziemnego stosowane przez NKWD stanowiły przedmiot wyraźnego podziwu ze strony Gestapo, które chciało je sobie przyswoić także dla okupacji niemieckiej”. Wzajemna wymiana doświadczeń, przekazywanie więźniów i pomoc w zwalczaniu polskiego podziemia będą trwać aż do niemieckiej napaści na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku.

Ten atak Hitlera mimowolnie ocalił dziesiątki tysięcy więźniów przed wywiezieniem na wschód. Niestety, przed wkroczeniem Wehrmachtu NKWD zdążyło przeprowadzić masowe czystki w więzieniach na Kresach. Więźniów mordowano w bestialski sposób we lwowskich Brygidkach i na Zamarstynowie, w Stryju (gdzie pomordowanych wrzucano do miejskiej kanalizacji i zasypywano ryżem), Głębokiem, Berezweczu (tu więźniów zamurowano żywcem w ścianach), w Prowieniszkach czy Wilejce. Pamiętam rozmowę z mieszkanką Wilejki, która po wejściu Niemców rozpoznała zwłoki swego męża po własnoręcznie zrobionych skarpetkach. Był bowiem obdarty ze skóry...

Tysiące więźniów straciło życie na „drogach śmierci”, kiedy to pędzonych z Mińska Litewskiego i Wilejki na wschód zabijano w głębi lasów seriami z karabinów maszynowych.

A wszystko to działo się już po najstraszniejszej zbrodni – wymordowaniu 20 000 polskich jeńców – elity narodu – w Katyniu, Twerze i Charkowie. Dołączyli oni do dziesiątków tysięcy Polaków zamordowanych jeszcze przed wybuchem wojny, w latach 1935–1939 w Kuropatach pod Mińskiem i Bykowni pod Kijowem. Jedyną winą ofiar była ich narodowość.

Władze Rosji, w przeciwieństwie do Niemców, nie chcą do dzisiaj uznać swej odpowiedzialności za te haniebne zbrodnie. Planowana wizyta premiera Rosji Putina w Polsce 1 IX 2009 roku mogłaby być doskonałą okazją, by domagać się od naszego sąsiada ze wschodu publicznej ekspiacji i zadośćuczynienia.

Do listy polskich strat z lat 1939–1941 trzeba jeszcze doliczyć tysiące ofiar UPA na Ukrainie. Ukraińscy szowiniści pokazali co potrafią dopiero po zajęciu Kresów przez Niemców, gdy w czasie ludobójczych czystek etnicznych wymordowali sto kilkadziesiąt tysięcy naszych rodaków. Również od władz samostijnej Ukrainy, z którą mamy przyjazne kontakty, musimy się domagać prawdy o tych zbrodniach. Bez prawdy bowiem w stosunkach między narodami nie może być mowy o prawdziwym pojednaniu.

Polacy w ciągu dwóch pierwszych lat drugiej wojny światowej znaleźli się w sytuacji, w jakiej w swej wielowiekowej, niełatwej wszak historii, jeszcze nie byli. Eksterminacją zagrożone były wszystkie warstwy społeczne, od ziemiaństwa po robotników. Zarówno pod okupacją niemiecką, jak i sowiecką każdy mógł być zamordowany tylko z tego powodu, że był Polakiem.

To, co do niedawna było oczywiste, a mianowicie: kto był katem, a kto ofiarą, starają się teraz zrelatywizować nie tylko propagandziści naszych sąsiadów, lecz i niektórzy rodzimi historycy. Usiłuje się nam również przypisać współodpowiedzialność za wymordowanie przez Niemców ludności żydowskiej.

Warto więc jeszcze raz przypomnieć, że to my byliśmy pierwszymi ofiarami Hitlera. To Polaków mordowano już w 1939 roku w egzekucjach w Wawrze i Palmirach, to Polacy jechali w pierwszych transportach do obozu w Auschwitz. Tylko w Polsce za ratowanie ukrywających się Żydów groziła śmierć całym rodzinom. (Bohaterska rodzina Ulmów z Markowej koło Rzeszowa i wiele innych taką cenę zapłaciło). Mimo to właśnie Polacy najliczniej ze wszystkich narodów Europy ratowali swych żydowskich współobywateli. Czynili to, pamiętając o swym chrześcijańskim dziedzictwie, jak bohaterska pisarka Zofia Kossak. A nie było to dla wielu łatwe i oczywiste, gdyż świadomość kolaboracji niektórych Żydów z Sowietami i wydawania przez nich sąsiadów w ręce NKWD była powszechna już w 1940 roku. Co więcej, to w Polsce za wydawanie Żydów w ręce niemieckich oprawców groziła polskim i żydowskim „szmalcownikom” kara śmierci ferowana przez sądy Państwa Podziemnego. Tylko w Polsce wreszcie istniała specjalna organizacja pomagająca zagrożonym śmiercią Żydom – „Żegota”.

Polacy jako jedyny naród w okupowanej Europie nie poszli na współpracę z Hitlerem, Quislinga wśród Polaków nie znaleziono. Polskie jednostki SS nie powstały. Nie było nas wśród walczących przeciwko Rosji ochotników z Francji, Belgii, Holandii, Hiszpanii, Skandynawii, a nawet z Anglii. Prócz garstki komunistycznych kolaborantów nikt nie poparł również rządów komunistycznej Rosji.

Przeciwnie, oprócz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, które były czwartą co do wielkości armią walczącą przeciwko Niemcom, także w kraju ani na chwilę nie zaprzestano zbrojnego oporu. Polscy partyzanci działali zarówno pod okupacją niemiecką, jak i rosyjską. Wymieńmy tylko żołnierzy bohaterskiego majora „Hubala” – Henryka Dobrzańskiego czy kawalerzystów słynnego jeszcze z wojny 1920 roku pułkownika „Łupaszki” – Jerzego Dąmbrowskiego. Na podlaskim Czerwonym Bagnie czy w Puszczy Nalibockiej oddziały partyzanckie utrzymały się aż do wybuchu wojny w 1941 roku! Z czasem setki powstających jak po grzyby po deszczu organizacji konspiracyjnych połączyły się w Związek Walki Zbrojnej, przekształcony w końcu w Armię Krajową.

Powstałe w latach 1939–1940 Polskie Państwo Podziemne stanowiło fenomen drugiej wojny światowej, a Armia Krajowa była największą podziemną armią Europy.

Lata 1939–1945 były dla Polaków czasem wielkiej próby. Z dumą możemy powiedzieć, że ogromna większość narodu przeszła ją zwycięsko. Choć zapłaciliśmy za to najwyższą cenę. Nie pozwólmy sobie wmówić, że było inaczej. Znakomity poeta polski pochodzenia żydowskiego, Jan Lechoń, pisał: „Wiem, że nie ucisk i chciwe podboje, / Lecz wolność ludów szła pod Twoim znakiem, / Że nie ma dziejów piękniejszych niż twoje / I większej chluby niźli być Polakiem”.

W artykule wykorzystano: T. Bór-Komorowski, Armia Podziemna, Warszawa 1986; A. Bregman, Najlepszy sojusznik Hitlera, Warszawa b.r.; W. Pobóg- -Malinowski, Najnowsza historia polityczna Polski, Londyn 1961; S. Kalbarczyk, Gułag: niewolnictwo XX Wieku, Biuletyn IPN, nr 4, 2009; A. Pietrowicz, Lager der Blutrache – obóz krwawej zemsty, Biuletyn IPN, nr 4, 2009; M. Wardzyńska, Obozy niemieckie na okupowanych terenach polskich, Biuletyn IPN, nr 4, 2009.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama