Zimny i gorący

O modlitwie XIX-wiecznego buntownika, Seweryna Goszczyńskiego

 

Jedno z pierwszych zwierzeń, jakie poczynił Seweryn Goszczyński po swoim nawróceniu, brzmiało: "dzisiaj po raz pierwszy przystąpiłem do sakramentu pokuty, po dwudziestu latach niespowiadania się"1. Z tego wyznania wynika, że odszedł z Kościoła jako człowiek 21-letni. Jego dzieciństwo upłynęło pod wpływem religijnej babki. Ponoć jako dziecko marzył o zostaniu świętym, ale to nie powstrzymało go przed późniejszym buntem przeciw Kościołowi.

Przytoczone zwierzenie poeta zanotował w swoim Dzienniku Sprawy Bożej. Tekście, który pierwotnie miał być kroniką misji Andrzeja Towiańskiego: swoistymi dziejami apostolskimi ludzi, którzy uwierzyli, że posłanie proroka z Litwy odnowi chrześcijaństwo. Goszczyński czuł się kronikarzem tego dzieła odnowy, zarazem jednak pragnął pokazać w dzienniku własną historię buntownika, który odszukał prawdę.

Tak właśnie go postrzegano: jako człowieka drwiącego nie tylko z salonowych konwencji, ale też z religijnych świętości i nakazów moralnych. Przypisywano mu zabicie podczas listopadowej nocy generała Gendre’a - adiutanta i totumfackiego Wielkiego Księcia Konstantego. Po kilkudziesięciu latach, jakie upłynęły od tamtego wydarzenia, Goszczyński z nie zmienionym poruszeniem pisał o widoku człowieka, przybitego do ziemi bagnetem, który w chwili śmierci mówił, że przecież nie był winny.

Ospowaty, gwałtowny aż do fanatyzmu, Goszczyński wydawał się członkiem "bandy infernalnej", która porządek społeczny zmienia w chaos. Wielu uważało, że przed takimi ludźmi społeczeństwa trzeba bronić, bo nawet ich słowo może deprawować. Na obradach rewolucyjnego sejmu biskup Prażmowski domagał się oskarżenia Goszczyńskiego o bezbożność. Na Lelewelu - człowieku pod wieloma względami otwartym - wymuszono odrzucenie publikacji wierszy poety. Wśród inkryminowanych tekstów znalazła się między innymi Modlitwa wolnego - wiersz, który przyczynił się do stworzenia Goszczyńskiemu opinii antyklerykała, a zdaniem niektórych wręcz bezbożnika. Wydrukowała go później radykalna "Nowa Polska", bo wielu podzielało pasję, z jaką poeta wyrażał oburzenie na zdeprawowanie "nieskalanej wiary"2. Także determinacja, z jaką odrzucał Boga "uwięzionego" w kościelnych instytucjach, nie była odosobniona. Krasiński, choć nigdy oficjalnie nie zbuntował się przeciw Kościołowi, doskonale wyczuwał podział na "Boga instytucjonalnego" i "Boga ludzi wolnych". Z jaką pogardą pisał o ograniczonym "Bogu jezuitów"3, w którego wiara nie daje się pogodzić z indywidualnym i głębokim doświadczeniem religijnym!

Ten aspekt romantycznego buntu religijnego miał ugruntowaną tradycję. Leszek Kołakowski, w książce Świadomość religijna a więź kościelna, przedstawiając XVII-wieczne, poreformacyjne rewolty przeciwko oficjalnym Kościołom, opisywał problemy związane z negacją liturgii. Uczestnictwo w niej akceptowano zaledwie jako okazję do kontaktu z symbolem, ale liturgia tak traktowana zatracała mistyczną tajemnicę, stawała się martwym obrzędem, przeciwstawianym religii wewnętrznej i duchowej. Udział w mszy świętej nie pozwalał doświadczyć sacrum, a rozgoryczenie z tym związane łatwo radykalizowało się w postaci żądania zniesienia Kościołów widzialnych.

Ten konflikt sumienia i kościelnego aparatu był doskonale znany romantykom: w przypadku Goszczyńskiego zaogniało go pełne pasji ocenianie tego aparatu jako instytucji także, a nawet przede wszystkim, politycznej. Na tym tle powstał jego spór z zaangażowanym katolikiem Bohdanem Zaleskim. Tych dwu ludzi bardzo sobie bliskich, zaprzyjaźnionych od dzieciństwa, w tej kwestii nie znajdowało wspólnego języka. Dla Goszczyńskiego katolicyzm był "formą ciasną i zużytą"4, która w skostniałych obrzędach zagubiła istotę wiary. Z pierwotnego Kościoła, będącego rzeczywistą wspólnotą wiernych, wyrodziła się organizacja polityczna i system światopoglądowy, w którym kilka dogmatów - zwłaszcza idea wiecznego potępienia - było całkowicie obcych romantykowi.

Tak postrzegany Kościół był Goszczyńskiemu wrogi. Poeta widział w nim instytucję nietolerancyjną i, co gorsza, opresywną. Na wywody przyjaciela, który argumentował, że przecież Kościół nie goni za ziemskimi wpływami, Goszczyński odpowiadał, że tym gorzej, bo władza, jakiej pragnie, jest władzą nad duszą i nie ma od niej ucieczki nawet na drugim świecie. Tocząc te spory, zarazem był już przekonany, że koniec moralnemu nieładowi Polski może przynieść tylko myśl religijna. Nie ta jednak, która stwarza "zmienne i chwilowe" formy dla wiary - czyli Kościoły oficjalne. Te bowiem są "niejako ciałem ducha wiary prawdziwej, które go robi dotykalnym dla wszystkich stopni rozumu ludzkiego, rozdrabnia w religie cząstkowe"5.

Tak z buntu przeciwko krępowaniu indywidualizmu religijnego doświadczenia rodziła się tęsknota za ideałem religii bezwyznaniowej, praktycznej, indywidualistycznej i moralnej. W roku 1842 poeta uznał, że odnalazł ją we wspólnocie stworzonej przez Andrzeja Towiańskiego.

Goszczyński wchodził do niej także w nadziei na odnalezienie sensu modlitwy. Bowiem, wbrew potocznej opinii, przez większą część życia był człowiekiem o dużej wrażliwości religijnej. Potrzebę kontaktu z Absolutem mogły "kanalizować" rozmaite zaangażowania patrioty i demokraty, ale ostatecznie wszystko zmierzało ku temu, by Goszczyński, przed związaniem się z Towiańskim, stwierdził, że w Bogu i tylko w Nim leży zbawienie świata. Ta duchowa ewolucja była jednak procesem najgłębiej prywatnym i wstydliwie ukrywanym. Już w Galicji, gdzie poeta działał jako emisariusz z ramienia demokratów, powstawały wiersze świadczące o jego gotowości do religijnego nawrócenia. Goszczyński wprost wyznawał, że pełnia jego wiary zależy od Boga, od impulsu łaski, który stopi religijne uprzedzenia. Tych wierszy nie opublikował po wyjeździe na emigrację, mimo że demokraci chętnie drukowali jego teksty. Był w końcu pokoleniową legendą. Może jednak czuł, że akurat te wiersze nie znajdą wdzięcznych odbiorców w środowisku w dużej mierze religijnie indyferentnym.

Nawróceniu stało na przeszkodzie kilka niejasnych kwestii. Przede wszystkim problem pogodzenia religijności z zaangażowaniem w sprawy polityczno-społeczne. Jak wielu patriotów tej epoki Goszczyński stanął przed dylematem: albo ojczyzna, albo Bóg. Czyli albo bezpardonowa walka o wyzwolenie Polski i zmianę wewnętrznych stosunków, albo respektowanie moralnych zasad chrześcijaństwa. Zdarzało się, że ten konflikt był przeżywany tak dramatycznie, iż groził degrengoladą moralną i fizycznym wyniszczeniem.

Karola Baykowskiego, również wyznawcę proroka Andrzeja, te rozterki doprowadziły do tego, że położył się do łóżka, z którego po paru dniach nie tylko nie mógł wstać, ale nawet z trudem wykonywał najmniejszy ruch. Podobna depresja groziła Goszczyńskiemu. Przyjaciołom zwierzał się, że jego zaniedbanie doszło do tego, że nie ma sił przyodziać się porządnie i w bieliznę nieledwie ubrany włóczy się po okolicy. Te przypadki świadczą, jak pilna była potrzeba znalezienia formuły wiary zaangażowanej.

Bo wiara katolickiego przyjaciela, Zaleskiego, wydawała się Goszczyńskiemu rodzajem kwietyzmu. Również modlitwa praktykowana przez ludzi podobnie wierzących raczej odrywała od życia, niż zbliżała do niego. Takiego pięknoduchostwa Goszczyński znieść nie mógł: chciał wiedzieć, jak można wchodzić w życie, nawet w jego brudy, a zarazem być człowiekiem religijnym. Brak w tej kwestii moralnego niepokoju, jaki okazywał jego przyjaciel, brak poszukiwań, dowodziły - zdaniem Goszczynskiego - niechęci do ludzi i obojętności na sprawy świata. Wiara pozwalała się od nich oderwać, modlitwa zagłębić w sobie - tymczasem Goszczyński potrzebował religijnej praktyki, która pozwoli świat zmieniać.

We wspólnocie, jaką stworzyli wyznawcy Towiańskiego, wiele energii i wysiłku poświęcono na wypracowanie takiej formuły modlitwy, która nie będzie pociechą słabych i szukaniem ucieczki od świata. Jednak nim autor zaangażował się w tę praktykę, najpierw - z instynktownie rozumianej modlitwy - uczynił rodzaj zakładu z Bogiem. Specyficzną rękojmię zabezpieczającą go przed piekłem.

Problem Goszczyńskiego polegał na tym, że bał się zbliżenia do Towiańskiego. Być może dlatego, że pochodził z terenów, gdzie żywa ludowa wiara w magię podsycała lęk przed ciemnymi sposobami otumanienia człowieka. Może dlatego, że w swoich tekstach poruszał problem fałszywych proroków i oszukańczych widzeń, którymi człowiek zwodzi sam siebie. Może wreszcie dlatego, że życiowe doświadczenie nakazało mu ostrożność wobec autorytetów, które wbrew świetnym pozorom okazują się niewiele warte. W każdym razie, gdy Towiański był emigracyjną sensacją, tematem modnej plotki, poeta nie chciał iść na spotkanie z nim. Wieści o spazmach, histeriach i błyskawicznych nawróceniach, jakie prowokował Towiański, wyraźnie odstręczały Goszczyńskiego.

Niemałą rolę odgrywał tu swoisty racjonalizm poety, który - obok idealizmu - był drugą częścią jego natury. Tuż przed przystąpieniem do Towiańskiego, otwarcie już głosząc potrzebę religijnego odrodzenia Polaków, pisał zarazem: "nie można urządzać tego świata w takim stanie umysłu, jak żeby tylko co się wyszło z uczty w Kanie Galilejskiej"6. Znamienna była reakcja Goszczyńskiego na wieść, że stał się cud i kultowy święty obraz towiańczyków zaczął płakać. Do kościoła ciągnęły procesje, a Goszczyński, już prawie towiańczyk, twierdził, że jemu się zdało, iż to smugi wilgoci, a nie łzy zobaczył na płótnie.

Przy takim nastawieniu do cudów, objawień i charyzmatycznych proroków Goszczyński stanął przed palącym problemem: jak rozstrzygnąć prawdziwość posłania Towiańskiego. Brak respektu dla opinii Kościoła uniemożliwiał mu postawę Koźmiana, który twierdził, że "nie wolno wierzyć, póki władza nie powie, że wierzyć wolno"7. Subtelniej wyrażał to ksiądz Semenenko, członek zakonu zmartwychwstańców - zapamiętałych przeciwników Towiańskiego - który twierdził, że "uczucie nie jest drogą do poznania prawdy. Jest nią wiara zaczerpnięta z nauki Kościoła."8 Goszczyński niechętnie, bo zaognione stosunki utrudniały przyznawanie racji wrogom, zgodziłby się z pierwszą częścią tej opinii. Tłumił tę świadomość, ignorował wynikające z niej konsekwencje, ale już jako towiańczyk przyznawał, że "czucie nie może być miarą prawdy"9.

Te rozterki i strach, by nie dać się oszukać kolejnemu Mężowi Opatrznościowemu, sprawiły, że przez kilka miesięcy Goszczyński szukał kryterium oceny misji Towiańskiego. I wreszcie w desperacji, w przekonaniu, że nie zawierzy opiniom innych, zaś własny rozum i uczucie mogą go zwieść na manowce, postanowił zdać się na modlitwę. Poprzedził ją rodzajem indywidualnych rekolekcji, urządził sobie prywatne dni skupienia i wreszcie modlił się o znak, który pozwoli mu podjąć decyzję. Miał przeświadczenie, że gra idzie o jego duszę. Jak naiwnie powiedział jeden z towiańczyków: "to rzecz z wyższej sfery: Boża albo szatańska. Mam poczucie, że Boża."10 Samo "poczucie" Goszczyńskiemu jednak nie starczało. Toteż ze swej modlitwy uczynił swoisty "zakład pascalowski". Bóg dba o jego duszę, twierdził, i widzi jego dobre intencje, toteż ostrzeże go, jeśli skłania się ku fałszywemu wezwaniu.

Dzięki Dziennikowi Sprawy Bożej znamy tę modlitwę. I choć tak wiele romantycznych konfesji razi dziś afektacją stylu, dekoracyjnością słowa, modlitwa Goszczyńskiego zachowała swoją wymowę. Również dlatego, że tak wielka jest w niej pokora człowieka, świadomego, iż uparte dążenie do prawdy może skończyć się jego klęską.

Znamienne, że prosząc Boga o znak, Goszczyński błagał, by udzielono mu go w jasny dzień, w pełnej przytomności zmysłów. Nie chciał mistycznych ciemności ani sennych majaków. W paradoksalny sposób to, co pozaracjonalne, pragnął poznać w sposób możliwie racjonalny. I widać uznał, że znak taki otrzymał, bo w następnej modlitwie prosił już o wytrwanie na nowo obranej drodze. Ta modlitwa w niemałym stopniu zadecydowała o wieloletnim pobycie poety w założonym przez Towiańskiego Kole Sprawy Bożej. Goszczyński pozostał tam blisko dwadzieścia lat, choć już po sześciu miał coraz więcej wątpliwości. Jednak odejście oznaczało także konieczność postawienia sobie pytania, dlaczego Bóg go nie ostrzegł. Dlaczego modlitwa tak uczciwa i tak doniosła dla dalszej drogi poety pozostała bez odpowiedzi?

Znalezienie się w orbicie wpływów Towiańskiego narzuciło konieczność wypracowania innego modelu modlitwy. Towiańczycy byli przekonani, że w swoim kręgu tworzą zarodek przyszłego świata. Ich prace były więc zorientowane na wykreowanie wzoru idealnych stosunków społecznych. Oraz na odrodzenie religijnych obrzędów, co z kolei miało odrodzić chrześcijaństwo. Ostatecznie próby te okazały się żałośnie nieudane i walnie przyczyniły się do patologii zgromadzenia. Na temat towianistycznego sakramentu pokuty, spowiedzi Nowego Zakonu, napisano już wiele. Mniej znane są post Nowego Zakonu, komunia Nowego Zakonu, modlitwa Nowego Zakonu.

Żywsze zainteresowanie towianistyczną spowiedzią wynikało stąd, że budziła ona, i budzi, wiele emocji. Także ze względu na skojarzenia z partyjnymi sądami i samokrytykami, znanymi z lat stalinowskich. Praktykowane w Kole modlitwa i post nie były tak efektowne, choć ich analiza uświadamia powiązania towianistycznych obrzędów z duchowymi ćwiczeniami, uprawianymi zwłaszcza w małych zgromadzeniach religijnych, niekoniecznie zresztą sekciarskich. To podobieństwo wydaje się nie mniej istotne niż wiązanie Koła ze zjawiskiem sekty, tak jak ją definiował Roger Caillois. Koło stało się sektą, co pociągnęło za sobą patologie władzy, podporządkowanie i manipulację. Zarazem jednak impulsem do jego zorganizowania był program pracy duchowej, dzięki któremu osobowości uczniów miały się umocnić i udoskonalić. Można powiedzieć, że uczniowie weszli do "szkoły duchowej", zaś od pewnego momentu nabrała ona cech sekty, z której wielu wyjść już nie umiało.

Właśnie w szkole, która nie przekształciła się jeszcze w sektę, swoiście rozumiana modlitwa pełniła istotną rolę w duchowej edukacji. Jej formuła miała bronić się przed zarzutami, które stawiano modlitwie tradycyjnej, zwłaszcza przed oskarżeniem, że modły oddalają od świata, zamykają w wewnętrznej rzeczywistości, paraliżują aktywność. Modlitwa towiańczyka była rodzajem duchowego ćwiczenia, w wyniku którego świat otrzymywać miał jednostkę silniejszą i pełną energii. Często poprzedzał ją post, w tym znaczeniu, jakie nadano mu w Kole.

Polegał on na oczyszczeniu świadomości ze wszystkich treści, które nie wiązały się z zadaniem podejmowanym przez towiańczyków, oraz na powstrzymaniu się od zatrudnień, które mogłyby mącić to skupienie. Post miał charakter indywidualny, bo przecież różne były pokusy i przyczyny rozproszenia. Generalnie jednak stanowił rodzaj ascezy duchowej, a nie fizycznej.

Dążenie do skupienia było jednym z pomysłów terapeutycznych Towiańskiego, który - o czym warto pamiętać - różnych ludzi zniszczył, ale różnym też pomógł. Uważał on, że istotnym powodem ludzkich nieszczęść, zagubienia, a nawet chorób, jest nieumiejętność koncentracji, życie w wewnętrznym i zewnętrznym chaosie. Bywało więc, że ludzie, którzy przychodzili do niego po radę, zarzucali go potokiem duchowych rozterek, odchodzili rozczarowani, bo mistrz prozaicznie kazał im uporządkować mieszkanie lub zadbać o schludność stroju. Towianistyczna formuła postu była rodzajem porządków wewnętrznych. Tak przygotowany towiańczyk mógł rozpocząć modlitwę.

Była to modlitwa bezsłowna, zaś istota jej polegała właśnie na koncentracji i kumulacji energii, zbieraniu duchowej siły. Ćwiczenie to miało także aspekt mistyczny: modląc się, rozpamiętywano istotę i czyny Chrystusa bądź Napoleona, by poprzez to rozpamiętywanie przejąć ich energię. Nie chodziło więc o mistyczne roztopienie w Bogu, lecz o "uszczknięcie" cząstki Boskiej mocy i energii.

Kult napoleoński, który towiańczykom pozwalał na równych prawach modlić się do Chrystusa i Napoleona (zresztą od pewnego czasu także do Towiańskiego), dziś może wydać się słabo zrozumiały. Ale, pomijając inne przyczyny tego zjawiska, Napoleon fascynował towiańczyków mocą, w jego czynach widzieli duchową tajemnicę człowieka, który sam zdołał przewrócić Europę. Takiej potęgi pragnęli i mieli nadzieję zyskać ją dzięki modlitwie. Poprzedzała ona ważniejsze czyny towiańczyków, a zwłaszcza ich wystąpienia publiczne. W ten sposób przygotowywano się do wykładów Mickiewicza, traktowanych jako zbiorowy czyn Koła. Uczniowie mieli być na nich obecni i żądano, by wspierali profesora. Niechętni powiedzieliby, że robili mu klakę, tym bardziej, że poza zachowaniami histerycznymi zdarzało się też bicie przeciwników czy nie dość rozentuzjazmowanych słuchaczy. Jednak towarzyskie skandale, w których eksplodowała energia uczniów, nie powinny przysłaniać tego ogromnego wysiłku, z jakim w tym okresie utrzymywali się jeszcze w stanie najwyższego napięcia uwagi i emocji.

Nie mieli pola do działań realnych, właściwie już ich odrzucono, częściej szydzono, niż bano się. W tych warunkach, wśród kpin, w powszechnym niedostatku, zachowanie entuzjazmu było niezwykle trudne. Udawało się to między innymi dzięki modlitwie. Goszczyński praktykował ją w tym okresie tak często, że doszedł do stanu zatarcia jawy i snu. Z niespokojnych nocnych majaków budził się i gdy szedł do kuchni, by napić się wody, słyszał - już na jawie - koguty śpiewające żołnierską pobudkę głosem trąbki wojskowej.

Nic dziwnego, że gdy i ten wysiłek nie przyniósł rezultatów, a Mickiewiczowi odebrano katedrę, towiańczycy popadli w depresję. "Zimna mgła", na którą narzekał Mickiewicz, objęła Koło, a zastępca Towiańskiego na próżno starał się ją rozproszyć. W tym właśnie czasie Goszczyński porzucił towianistyczną formułę modlitwy dającej moc, zaś w desperacki sposób modlił się o śmierć. Chciał siebie złożyć w ofierze, by dzięki tej bluźnierczej kąpieli z jego krwi odrodził się entuzjazm współbraci.

Z towianistycznego punktu widzenia była to modlitwa pogańska. Goszczyński nie pragnął "sam robić", lecz chciał, by "Bóg za niego robił", nie dążył do mocy, lecz do destrukcji. A w dodatku zamierzał poświęcić ciało, podczas gdy mistrz tylko w szczególnych przypadkach żądał choćby łagodnych praktyk ascetycznych. Ta modlitwa była nie tylko miarą rozpaczy poety, lecz także odzwierciedlała szerszy problem związany z pragnieniem indywidualizacji wiary i przekroczenia sformalizowania kultu.

Polegał on na tym, że utrzymywanie się w stanie ciągłej religijnej egzaltacji okazało się niemożliwe. Podobnie niemożliwe było zachowanie nieustannej i nienaruszonej świeżości towianistycznych obrzędów. Powstałe z buntu przeciw formalnym kultom, zbyt letnim, by zaspokoić religijne tęsknoty, same ulegały procesowi formalizacji. A ściślej - zmienny okazywał się poziom budzonych przez nie emocji. Nawet w późnym i złym okresie istnienia Koła zdarzało się, że towianistyczne obrzędy wywoływały u Goszczyńskiego głębokie doświadczenie religijne. I zarazem już w początkach istnienia zgromadzenia, gdy bracia dookoła łkali i popadali w ekstazę, on pozostawał zimny. Jednak na tę "szarość" doświadczenia wiary, które obok momentów głębokich ma też chwile jałowe, letnie właśnie, nie było zgody. Próbując poruszyć ducha, radykalizowano towianistyczne praktyki: modlitwa miała stać się wchłanianiem męki Chrystusa, by pobudzić uczniów do religijnego zacietrzewienia i gniewu, przynoszącego energię. Wskutek tych przymusów zamiast przeżywać, coraz częściej grano komedię.

Zaplątany w to wszystko Goszczyński, przerażony własnym duchowym stygnięciem, napisał wiersz-modlitwę, który był dramatycznym błaganiem Boga o przywrócenie ognia wiary. Ten krótki wiersz kończą słowa z brutalną dosadnością wyrażające stan poety, który nie zdołał ocalić religii przed formą: "ryczę jak bydlę pod rzeźni obuchem"11.

 

DANUTA SOSNOWSKA, ur. 1962, historyk literatury, dr, pracownik Instytutu Filologii Słowiańskich Uniwersytetu Warszawskiego.

 

Przypisy:

1. S. Goszczyński, Dziennik Sprawy Bożej, opr. i wstępem poprzedził Z. Sudolski, Warszawa 1984, t. I, s. 45.

2. S. Goszczyński, Dzieła zbiorowe, wyd. Z. Wasilewski, Lwów 1911, t. I, s. 91.

3. Z. Krasiński, Listy do różnych adresatów, Warszawa 1991, t. I, s. 557.

4. S. Goszczyński, Dzieła zbiorowe, wyd. cyt., t. III, s. 307.

5. Tamże, s. 301.

6. S. Goszczyński, Dzieła zbiorowe, wyd. cyt., t. IV, s. 204.

7. P. Smolikowski, Historia Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego podług źródeł rękopiśmiennych, Kraków 1896, t. IV, s. 12.

8. Tamże, s. 105.

9. S. Goszczyński, Dziennik Sprawy Bożej, wyd. cyt., t. I, s. 403.

10. P. Smolikowski, Historia Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego..., wyd. cyt., t. IV, s. 60.

11. S. Goszczyński, Dziennik Sprawy Bożej, t. II, s.308.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama