Stanąć nad przepaścia czyli: pozwolenie na cierpienie

Fragmenty książki "Jak wychować dziecko?", będącej podręcznikiem dla rodziców i wychowaców

Stanąć nad przepaścia czyli: pozwolenie na cierpienie

Przekład: Agnieszka Sobejko
Tytuł oryginału: I sentieri della vita. Crescere i propri figli. Fondamenti e consigli per i genitori
© Edizioni San Paolo s.r.l. Piazza Soncino, 5 20092 Cinisello Balsamo (MI)
© Wydawnictwo WAM, 2002
Redakcja: Ks. Stanisław Pyszka SJ
ISBN 83-7097-926-2



STANĄĆ NAD PRZEPAŚCIĄ
CZYLI: POZWOLENIE NA CIERPIENIE

Bajka do tego wstępu

Myśl, że aby stanąć w obliczu życia, należy umieć stawić czoła otchłani śmierci, nie jest grą słów.

Spróbujmy przyjrzeć się niektórym chwilom bezsilności, z jakimi zderza się mały człowiek.

Roczny maluch, bogaty już w wiele doświadczeń, kiedy widzi, jak matka wychodzi i zostawia go pod opieką innych, czuje się, jakby umierał: porzuca go ta, która w jego oczach stanowi wszelkie oparcie. Jego krzyki, które nie potrafią jej zatrzymać, wyrażają jego całkowitą bezsilność: „Widzisz, jaki jestem mały i delikatny, jak śmiesz mnie porzucać?!” A jednak właśnie dlatego, że maluch przechodzi atak płaczu, może doświadczyć powrotu mamy i, wraz z nią, trwałości swego życia.

Dziecko troszkę większe, które wielokrotne już doświadczyło, że ma dobrą mamę, która daje mu cukierek, kiedy tego chce, prędzej czy później poznaje tę samą mamę, która mówi mu: „Nie!”, chociaż cukierek jest obok, można go zobaczyć; na środku szklanego stolika jest ich jeszcze całe mnóstwo! Wtedy dziecko wyładowuje swoją złość z powodu bezsilności i śmierci, obrzucając mamę słowami większymi niż ono samo: „Brzydka..., niedobra..., już cię nie kocham!” Jeżeli jednak relacja pomiędzy mamą a dzieckiem jest solidnie zakotwiczona w wartości, która przewyższa oboje bohaterów, dziecko będzie mogło z czasem doświadczyć, że w doznanym zawodzie było coś pozytywnego, co zachowało go w istocie życia. Relacja ta pozostawi ślad, na którym będzie się opierało wiele innych relacji w jego przyszłym życiu.

Dziecko, które chodzi do szkoły i robi postępy, za które inni mówią mu „brawo”, prędzej czy później doświadczy, że nie zawsze wszystko mu się udaje: zła ocena, kompromitacja pozwolą mu przekonać się na własnej skórze, że „brawa” bynajmniej nie są rzeczą należną mu w sposób naturalny. Niepowodzenie kruszy jego pierwszy, powierzchowny obraz samego siebie i mówi mu, że ono także jest... zwykłym śmiertelnikiem. Jeżeli ma tyle szczęścia, że nie może szukać od razu wyjaśnienia w systemie win i zasług, może wpaść na nową myśl: zarówno ono samo, które po przeczytaniu zadania znajduje rozwiązanie, jak i jego kolega z ławki, który przeczyta to samo zadanie i nie znajduje rozwiązania, w gruncie rzeczy wyszli od tej samej rzeczywistości..., a mianowicie tej, że przeczytali zadanie! Są jednacy w tym, że nie potrafią wyjaśnić, dlaczego jemu „trafia się” rozwiązanie i „trafiają się” pochwały, które stąd wynikają, podczas gdy tamten jest na razie pozbawiony tak jednego, jak i drugiego. Także w tym przypadku nietrwałość sukcesu otwiera na życie. Do tego stopnia, że nie życzylibyśmy temu, kogo kochamy, życia bez choćby jednej klasówki, która by poszła źle! Niepowodzenie, przykrość i wszystko to, co terminem ewangelicznym moglibyśmy określić jako chwast, stanowi powód, by ziarno umacniało się w swoim byciu ziarnem.

Jednak również i świat dorosłych jest skazany na bezsilność, zwłaszcza wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewa. Młodzi szybko odkrywają, jak cudownie jest się zakochać. Niekiedy świat, który ich otacza, jest nazbyt bogaty w bodźce, co sprawia, że nastolatki postanawiają tego doświadczyć zbyt wcześnie. A co za tym idzie, doświadczyć także... końca miłości lub niemożności bycia zrozumianym i zrozumienia drugiej osoby; oczywiście, o ile pogodzą się z tym bolesnym stwierdzeniem,
a nie zarażą się wirusem, który opanowuje wszystkie sfery naszego życia społecznego, a który mówi: „musi istnieć jakaś możliwość, by..., ktoś przecież musi podać mi know how, sposób działania, którego potrzebuję”, choćbym miał zwrócić się do wróżek i jasnowidzów, jeżeli nie dają mi go naukowcy i ludzie mądrzy. Ten sposób odczuwania jest bardzo bliski poczuciu posiadania nieograniczonej władzy i, że, jeśli znaleźliśmy tego drugiego lub tę drugą, której szukaliśmy, mamy władzę decydowania
o wszystkim: wystarczy, byśmy porozmawiali, wystarczy, byśmy byli zgodni. Znaliśmy młodego człowieka, który uważał się za bardzo uczciwego, a który powiedział swojej towarzyszce: „Mówię ci od razu, że jeżeli zajdziesz w ciążę, to nie chcę dziecka!”. Kiedy zaś ona chciała urodzić dziecko, skarżył się na jej brak logiki, ponieważ „już o tym mówiliśmy!” To nieprawda, że wszystko można oprzeć na umowie. Istnieją takie elementy w życiu pary, które mają „pierwszeństwo” przed każdą umową. Para nie do końca tworzy samą siebie, to nie ona określa wartości.

Wskazówki, których udzielają wartości są więc odbierane przy pierwszym zderzeniu przez osobę pojedynczą i przez parę jako przymus, jako ciężar nie do udźwignięcia, jako balast, który nieodwołalnie prowadzi do wygaśnięcia miłości. Balast, który trzeba tolerować, ale z gniewem i w bezsilności. Życie w swoim długim biegu może pokazać, że rzeczy mają się nie tylko tak: jest ciężar, ale jest także wiedza, która sięga dalej i która prowadzi ostatecznie do uznania faktu, że prawa życia, prawo Boże stoi za mną, a nie przeciwko mnie.

Jednak również i młodzi ludzie, którzy poświęcają się działalności społecznej lub polityce, szybko odkrywają, że są ograniczani przez przeciwników. Niekiedy granice, jakie narzuca przeciwnik, są bardzo poważne, do tego stopnia, że prowadzi to do wybuchu prawdziwych wojen domowych, gdzie stroną, po której się opowiadam, jest sprawiedliwość, lub raczej Sprawiedliwość. Inni oznaczają władzę i nadużycie, a ich dzieła zniszczenia wydają się dobitnie o tym świadczyć.

Jest więc rzeczą naturalną ustawić się w szyku i powiedzieć sobie: gdybym mógł, gdybym miał siły i zdolności, gdybym miał odwagę, zabiłbym wszystkich, którzy stoją po drugiej stronie. Uderza nas zawsze jasność, z jaką Amnesty International ujawnia przemoc i tortury, które zadaje się także po „właściwej stronie”, w imię różnych wojen sprawiedliwych toczących się na świecie. Nie ma takiej sprawiedliwej sprawy, która nie powinna by ustąpić w obliczu istoty ludzkiej, choćby i najgorszej. A nawet jeśli to orędzie w naszych czasach przyjmuje się głównie wówczas, kiedy zostaje wyrażone na sposób laicki, nikomu nie umyka chrześcijańskie źródło, z jakiego ono wypływa. Jest taki moment, kiedy część ideologiczna, która popiera życie, musi zostać zawieszona i ustąpić miejsca tajemnicy człowieka.

Wszystkie te doświadczenia bezsilności w sposób symboliczny przedstawia śmierć: porażka, która nawiązuje do każdej innej porażki, symbol wszystkiego, co dzieje się pod złym znakiem, co ogranicza pozytywną siłę człowieka. Widzieć, jak ktoś umiera i nie móc nic zrobić, to obraz naszej bezsilności. To zaprzeczenie wszelkiej logiki, którą posługujemy się w naszym codziennym życiu, a którą określa się mianem zdrowego rozsądku. W śmierci nie ma nic rozsądnego! I to ani trochę.

Tym niemniej próbuje się ponad „wielkimi wodami” śmierci przerzucić bardzo niepewny i wątły mostek: zakład o życie, jak mówił Pascal, doświadczenie czegoś, co wydawało się negatywne, a potem okazało się pozytywne, Słowo Jezusa, który wskazuje na swego Abba: „On sprawi, że zmartwychwstanę, a wraz ze Mną i wy wszyscy”.

Ta nadzieja, która sięga poza życie, jest częścią życia, określa życie, istnieje w każdym momencie życia; dokładnie tak samo, jak każdy rodzaj śmierci, który życie przeznacza, ściśle z nim współistnieje.

W naszym odnoszeniu się do codzienności wszyscy tworzymy sobie łatwe albo-albo. Dla przykładu, kiedy rozmawiamy z jakąś osobą, która milknie i odchodzi, każdy z nas jest gotów pomyśleć, że milczenie jest przeciwieństwem słowa, uważamy, że słowa, które nie zostały wypowiedziane, określają naszą relację, a raczej brak relacji, ponieważ ten drugi nie nawiązał kontaktu! Mylimy się jednak: milczenie nie jest przeciwieństwem słowa, nie jest przeciwieństwem komunikacji. Nauka o człowieku mówi nam, że milczeniu towarzyszy sytuacja, która „mówi sama za siebie”, że osoba, która nie posługuje się słowami, stosuje szereg zachowań, które coś komunikują. Ktoś, kto odchodzi nic nie mówiąc komunikuje nam, na przykład, że nie był to właściwy moment, aby wszczynać tę rozmowę, albo że czuje się zmieszany, lub ogromnie na nas rozgniewany. I wszystko to są komunikaty! Zapewne, nie są to komunikaty, które chcielibyśmy od niego usłyszeć, ale są to komunikaty tej osoby w tym właśnie kontekście: i taka jest surowa i naga prawda.

Śmierć w swoim najszerszym znaczeniu jest chwilowym zamilknięciem życia. Zamilknięciem, które może być okrutne, nawet dla kogoś, kto postanawia nie uważać go za ostateczne. Czy jest coś z tamtej strony?

Pytanie to pojawia się nieustannie w naszej teraźniejszości i popycha ją w tamtą stronę; nawet, jeżeli odpowiadamy, że z tamtej strony nie ma nic.

Ból wywołany milczeniem w każdym razie nie znika, jeśli odpowiadamy, że z tamtej strony jest tajemnicza pełnia, którą przyrzeka nam Jezus. Pojawia się nadto pytanie, które drąży nas od początku jako rodziców,
a zatem jako tych, którzy naruszyli swoją równowagę na korzyść życia (zobacz Pierwsza ścieżka). Powiedzmy to bardziej stanowczo: nowe pokolenia będą mogły wybrać przekazywanie życia, jeżeli zobaczą (także!), jak pokolenie dorosłe przyjmuje śmierć. Jeżeli śmierć zostaje oddalona, zniesiona, unicestwiona przez pewien rodzaj zbiorowej niepamięci, przez co mówienie o śmierci wydaje się czymś w złym guście; jeżeli zaprzeczamy jej ze wszystkich sił, ponieważ obdarzamy ją władzą unieważniania wszystkich naszych nadziei; jeżeli jest to czarna dziura, w której giną wszystkie sztucznie stworzone powody do życia; jeżeli czujemy przed nią jedynie lęk
i trwogę, ponieważ jawi się nam ona jako całkowite zaprzeczenie życia; jeżeli wszystko to jest prawdą, kto zatem przyzna, że nie ma sensu wyzywające i bolesne pytanie: „Dlaczego wydawać na świat dziecko? Po co?”

Mamy nadzieję, że każdemu dziecku, w obrębie ogniska rodzinnego, dana będzie sposobność wejścia w kontakt ze śmiercią: w terminach wychowania rodzinnego przedstawia się ona jako najtrudniejsza lekcja życia. Lekcja nie wymyślona, nie teoretyczna, ani nie oszukańcza, ponieważ trudno jest obciążać się kłamstwem
w obliczu zmarłego.

Prawdziwy testament dokonuje się bowiem w przyjęciu śmierci, choćby ogromnie bolesnej i strasznej. Dziecko, małe lub duże, może wówczas poznać nie dające się zamaskować oblicze życia. Jeżeli zaś w tym kontekście może zrozumieć, że ktoś, kto wiele dla niego znaczy, dokonał podstawowego wyboru i uważa śmierć za kurtynę rozsuwającą się przed innym życiem, oznacza to, że otrzymało najcenniejsze świadectwo w trakcie swojej osobistej historii. Nie będzie się już mogło bez niego obejść.

Ale to właśnie klęska, jaką jest śmierć, przygotowuje nas do nowego skoku, będącego próbą poznania DNA życia.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama