Klapsy z paragrafem

O projekcie ustawy zabraniającej stosowania kar cielesnych wobec dzieci

Klapsy z paragrafem

Podpis : Projekt ustawy rozszerza też rozumienie przemocy domowej o pojęcie „przemocy ekonomicznej”. Czy to nie jest nadmierna ingerencja państwa w autonomię rodziny? Foto: Jakub Szymczuk

Czy klapsy dla dziecka skończą się eksmisją rodziców? A odmówienie kupna batonika — donosem o stosowaniu przemocy ekonomicznej? Rząd planuje zaostrzenie przepisów chroniących dzieci przed przemocą w rodzinie. Niektóre pomysły jednak budzą niepokój, czy państwo za bardzo nie ingeruje w model wychowania.

Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej przygotowało projekt zmian w prawie, umożliwiających — jego zdaniem — skuteczniejszą walkę z przemocą w rodzinie. Zakłada on m.in. zakaz stosowania kar fizycznych oraz możliwość natychmiastowego zabrania dziecka przez pracownika socjalnego, jeśli uzna on, że dziecku grozi niebezpieczeństwo. Będzie można też nakazać rodzicowi opuszczenie mieszkania, jeśli powstanie słuszne podejrzenie, że będzie nadal używał przemocy wobec dziecka. Projekt ustawy rozszerza też rozumienie przemocy domowej o pojęcie „przemocy ekonomicznej”. — Chcemy przekonać rodziców do rezygnacji z wychowywania dzieci za pomocą kar cielesnych — mówi „Gościowi” Jolanta Fedak, minister pracy i polityki społecznej. — Ten projekt do jednego worka wrzuca rodziny patologiczne, stosujące rzeczywistą przemoc wobec dzieci, z rodzicami kochającymi, którzy uważają, że lekkie klapsy są w porządku — ocenia Joanna Kluzik-Rostkowska, poprzedni szef tego resortu.


Bat na bata

Przemoc wobec dzieci jest przestępstwem, tak jak przemoc wobec każdego innego człowieka. Co do tego wszyscy są zgodni. Niedawno nagłośnione przypadki szczególnie brutalnego obchodzenia się ze swoim potomstwem stały się powodem nowej dyskusji o metodach wychowania. Nie ma mechanizmów ochrony dziecka przed przemocą — alarmują niektórzy działacze praw człowieka. Prof. Andrzej Zoll uznał kiedyś, że powodem jest m.in. używany w prawie termin „władza rodzicielska”, co stwarza, jego zdaniem, pole do nadużyć. Zamiast tego proponował wprowadzenie terminu „piecza rodzicielska”, co podkreślałoby obowiązek dbania o rozwój dziecka, a nie po prostu władzę nad nim. Zmiana jest konieczna — uważał — mimo że prawo i konstytucja gwarantują nietykalność cielesną każdemu człowiekowi. Ale w przypadku dziecka jest inna interpretacja czynów przez sądy, właśnie z powodu owej „władzy rodzicielskiej”.

Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej uważa, że z patologią trzeba walczyć od podstaw, tzn. wychowywać społeczeństwo do unikania jakichkolwiek kar cielesnych wobec dzieci. — Znam rodziców, którzy bili swoje dzieci, a po latach tego żałują i wstydzą się, że stosowali takie metody wychowawcze — mówi nam minister Fedak. Nie ukrywa swojego przywiązania do projektu ustawy. — Agresja budzi agresję, bite dziecko bije również swoje dzieci — twierdzi minister. Zapewnia jednocześnie, że za „klapsa” nikt nie będzie zamykany do więzienia. — Naszą intencją nie jest nadmierne ingerowanie państwa w rodzinę — oświadcza — ale zmiana mentalności społecznej. Jeszcze 20 lat temu dzieci były bite w szkołach i każdy uważał to za oczywiste. A dzisiaj już nikt nie uznaje tego za normalne. W Szwecji też wszyscy już wiedzą, że dzieci się nie bije — dodaje. Uważa również, że nie ma niczego złego w zapisie, pozwalającym na zabranie dziecka z domu, jak i w nakazie opuszczenia mieszkania przez rodzica stosującego przemoc. — Agresor powinien być oddzielony od dziecka — mówi. — To sądy będą decydować, a nie urzędnik — dodaje. Ustawa wskazuje miejsca, gdzie można umieścić rodzica, który nie ma innego miejsca tymczasowego zamieszkania: są to schroniska dla bezdomnych i inne noclegownie. Nakaz opuszczenia mieszkania obejmuje 3 miesiące i może być przedłużany o kolejne okresy tej samej długości. Projekt zmian zakłada także obowiązkowy udział sprawcy przemocy w programach „korekcyjno-edukacyjnych”, bez konieczności uzyskania jego zgody.

Prawo już jest

Projekt budzi jednak wiele wątpliwości. Powstaje słuszne podejrzenie, że państwo przekracza swoje kompetencje i chce wpływać znacząco na model wychowania dzieci. — Mam mieszane uczucia — mówi dr Leszek Bosek, prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego, prezes Fundacji Academia Iuris. — Trzeba wprawdzie pamiętać, że dziecko ma godność, jak każdy inny człowiek, i nie można go maltretować, ale potrzebne są też jakieś środki wychowawcze. Nadmierna ingerencja urzędników w życie rodziny i zastępowanie rodziców w procesie wychowawczym może doprowadzić do upaństwowienia rodziny, według modelu szwedzkiego — uważa Bosek.

Wątpliwości ma również Joanna Kluzik-Rostkowska, minister pracy i polityki społecznej w poprzednim rządzie. — Zakładam dobrą intencję autorów projektu — zaznacza na wstępie. — Ale zawiera on dwa podstawowe błędy. Po pierwsze zakłada wyciąganie dziecka już z patologicznej rodziny, a trzeba myśleć wcześniej, jak patologii zapobiec — mówi była minister. — Druga wada polega na tym, że miesza się dobrych, kochających rodziców, czasem stosujących lekkie kary w postaci np. klapsa, z rodzicami regularnie bijącymi swoje dzieci i tymi, którzy je zabijają — uważa Kluzik-Rostkowska. — Czym innym jest sprawnie działająca instytucja państwa, reagująca na rzeczywistą patologię w rodzinie. Ale ja podejrzewam, że państwo chce ingerować w każdą rodzinę. To będzie nieskuteczne — dodaje.

Główny problem polega na tym, że obecne prawo chroni skutecznie dzieci przed przemocą w rodzinie, tylko prawo to nie jest egzekwowane. — Trzeba najpierw zacząć przestrzegać obecnego prawa — uważa dr Tomasz Terlikowski, filozof i publicysta. — Mężczyzna, który bije żonę i dziecko, powinien po prostu iść do więzienia i trzeba mu odebrać prawa rodzicielskie. Ale sędziowie są często pobłażliwi. Skoro za czyny pedofilskie polskie prawo przewiduje karę od 2 do 12 lat więzienia, a średnia wymierzona kara wynosi

3 lata, to znaczy, że sędziowie to bagatelizują — mówi Terlikowski. Uważa, że projekt ustawy jest niedopuszczalną ingerencją państwa w proces wychowawczy. — Duch tego prawa jest niebezpieczny, ale on jest zawarty już w naszej konstytucji, która mówi, że wprawdzie to rodzice wychowują dzieci, ale... uwzględniając ich światopogląd. To jak mi 16-latek zostanie satanistą, to ja mam prawo wybić mu to z głowy, czy muszę uszanować jego „światopogląd”? — pyta retorycznie Terlikowski.

Leszek Bosek także uważa, że istniejące przepisy są wystarczające do walki z przemocą w rodzinie. — Obecne prawo precyzyjnie określa to, co jest naganne. Sądy też mogą ograniczać lub pozbawiać władzy rodzicielskiej, w przypadku stwierdzonych nieprawidłowości. Problemem jest jednak w Polsce egzekwowanie prawa — uważa prawnik z UW.

Duch Platona

Podstawowa słabość projektu zmian w prawie polega na przekonaniu, że kolejnymi regulacjami odgórnymi można skuteczniej walczyć z patologią. Minister Fedak mówi, że nikt za „klapsy” do więzienia nie pójdzie, bo chodzi o „wychowanie do niestosowania kar cielesnych”. Tylko że taką politykę można osiągnąć przez społeczne kampanie, a nie przez prawny zakaz. Wprawdzie minister tłumaczy, że zakaz bicia będzie wpisany tylko w kodeksie rodzinnym, a nie karnym, ale tak samo tłumaczą Szwedów zwolennicy tamtejszego modelu. W praktyce okazuje się, że za klapsa na ulicy można spodziewać się donosu świadków. W konkretnym przypadku skończyło się to grzywną, w innym — 6-miesięcznym więzieniem. — Nowa ustawa uderzy najbardziej w normalne rodziny — uważa Tomasz Terlikowski. — Jeśli przy obecnym prawie nie można wyegzekwować czegoś od rodzin patologicznych, to i kolejne przepisy tego nie załatwią. A ucierpią najbardziej zdrowe małżeństwa, gdzie też przecież muszą zdarzać się spory, kłótnie, bo przecież jesteśmy różni. Ale to nie państwo ma regulować nasze życie rodzinne. Pamiętajmy przy okazji, że rodzina była zawsze głównym celem totalitaryzmów. Kto chciał opanować społeczeństwo, musiał opanować rodzinę. Chesterton nie bez powodu mawiał, że „rodzina jest ostatnią przestrzenią wolności”. To nie tylko rodzice mają prawo do wychowywania swoich dzieci, ale też dzieci mają prawo do bycia wychowywanymi — dodaje Terlikowski.

Niepokój budzą nieostre sformułowania, które otwierają furtkę do szerokich interpretacji. Projekt ustawy rozszerza pojęcie przemocy w rodzinie o „przemoc ekonomiczną”. Z różnych interpretacji wynika, że chodzi o sytuację, gdy rodzice mają środki finansowe, ale nie zapewniają dziecku niezbędnych do życia i rozwoju środków. Stwarza to jednak pole do nadużyć w przyszłości. Dla każdego różne rzeczy są niezbędne. — Jeśli prawo będzie zawierało takie ogólniki, to może rzeczywiście sąsiadka lub pani w sklepie doniesie, że właśnie nie kupiłem swojemu dziecka batonika — mówi jeden z prawników. — Owszem, zdarza się, że mąż nie daje żonie środków do życia, ale to już jest regulowane w obecnym prawie — dodaje. — Istnieje przecież wspólnota majątkowa małżonków i jeśli mąż mówi, że nie da pieniędzy, to można z tym iść do sądu — potwierdza Joanna Kluzik-Rostkowska. — Tylko w praktyce żadna żona nie doniesie na męża, bo takie sprawy ciągną się latami, a przez te lata mąż urządzi jej piekło w domu — dodaje.

Zapis o przemocy ekonomicznej w stosunku do dzieci może rzeczywiście doprowadzić do absurdów. — Musi chodzić o rzeczywistą przemoc fizyczną, tu jest przestrzeń dla prawa, bo sprawa jest jednoznaczna. A zdefiniowanie przemocy ekonomicznej jest niemożliwe i nie będzie egzekwowane. Albo rzeczywiście wypracujemy model szwedzki i dziecko będzie mogło zadzwonić na niebieską linię i poskarżyć na rodziców, że nie kupili mu tego czy tamtego — twierdzi Terlikowski. — Jeśli ojciec czy matka katują dziecko — niech prawo reaguje stanowczo. Ale wara prawu od dziecka, jeśli ojciec kupuje lub nie kupuje batonika, kupuje książki lub nie, przekazuje wiarę lub nie przekazuje — dodaje. — Nie chcę być złym prorokiem, ale mam wrażenie, że ten projekt ustawy powstaje pod presją okoliczności i czasu — twierdzi Leszek Bosek. — Projekty prawa ingerującego w autonomię rodziny powinny być zawsze owocem długiej debaty z udziałem wszystkich zainteresowanych środowisk. A to trzeba poprzedzić rzeczową dyskusją — dodaje. Minister Fedak tłumaczy, że polską tradycją nie jest bicie dzieci. — Jeśli będzie społeczny sprzeciw wobec przemocy, to i sądy będą bardziej egzekwować prawo, wymierzać ostrzejsze kary — mówi minister. Oby tylko nie skończyło się to zabieraniem — jak chciał Platon — dzieci rodzicom i oddawaniem ich pod opiekę państwa. Dobrym skutkiem może być większa świadomość, że współczesna psychologia i pedagogika znają lepsze metody wychowawcze niż bicie. Ale to lepiej załatwiają kampanie społeczne w rodzaju „Kocham, nie biję” niż kolejne regulacje państwowe.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama