List drugi - 30 X 1931

Fragmenty książki "Listy do Ojca"

List drugi - 30 X 1931

Józef M. Bocheński OP

Listy do Ojca

ISBN: 978-83-60703-71-7

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2008

Wybrane fragmenty
Wstęp
Podziękowanie
List pierwszy
List drugi - 30 X 1931
List trzeci - 30 XI 1931
List czwarty - 11 II 1932
List piąty - 13 II 1933
List szósty - 3 III 1932
List dziesiąty - 13 V 1932
List jedenasty - 29 V 1932

Collegio Pontificio Internazionale „Angelico”

Via S. Vitale, 15

Rzym (5) 30 X 193119

Drogi Tatusiu!

Jestem więc w Rzymie! Podróż przebiegła znakomicie: po bardzo dobrej nocy z Krakowa do Wiednia mieliśmy czas na ein Wiener Kaffe — pijąc kawę, wysłałem Tatusiowi kartkę — i wsiedliśmy w pociąg do Wenecji. Muszę przyznać, że nie bez głębokiego wzruszenia patrzyłem na przesuwające się Tarvisio, Udine, Mestre... Wspomnienia z dzieciństwa zawsze są najbardziej przejmujące. W Wenecji przebyliśmy Kanał i zakwaterowaliśmy się w „Germania Hotel de la Gare” (ojciec Jacek twierdził, że jest tani, ale bynajmniej). Rano chciałem znów zobaczyć miejsca, które przypominają mi tyle wspomnień ze szczęśliwej przeszłości. Przepłynęliśmy gondolą Canal Grande, weszliśmy na dzwonnicę przy bazylice św. Marka, zwiedziliśmy kościół, po czym wsiadłem do vaporetto na wyspę Lido. Po wyjściu na nabrzeże (to dzisiaj całe miasto) wsiedliśmy w pociąg, który nas dowiózł do Exelsior Palast Hotel. Stamtąd poprowadziłem br. Bernarda (wciąż milczącego) wzdłuż kabin aż do miejsca, gdzie można było zejść na plażę. Spędziliśmy tam bity kwadrans, z niewypowiedzianą tęsknotą patrzyłem, jak fale rozpryskują się u naszych stóp, tak jak wtedy, zupełnie tak samo — podczas gdy nasze życie tak bardzo się zmieniło, zwłaszcza od kiedy nie ma już z nami Mamusi.20

Tak długo byliśmy na Lido, że mało brakowało, a spóźnilibyśmy się na pociąg. Złapaliśmy go wreszcie o 14.30 i o 7 wieczorem wysiedliśmy w Bolonii. Jest to urocze miasto. Jakiś pan udzielił nam wszystkich upragnionych informacji, komplementując naszą znajomość włoskiego (!). Jak się wydaje, Ojcowie są lubiani w mieście. W klasztorze — ogromnym budynku, którego znaczną część zajmują dzisiaj koszary — o mało nie odeszliśmy z kwitkiem. Drogi ojciec Wor zapewniał nas, że nie trzeba koniecznie uprzedzać wcześniej przeora — co jest sprzeczne z wszelkimi regułami grzeczności, zwłaszcza w klasztorze tak znanym jak klasztor boloński. Na nieszczęście w tym samym czasie co my przyjechał słynny Ojciec OSB, ojciec Grandt, czcigodny starzec, i przeor wprost odmówił nam gościny. Sprawiło nam to wielki kłopot, gdyż nie mieliśmy już pociągu do Rzymu i gdzieś trzeba było spędzić noc. Na szczęście ojciec prowincjał21, uroczy człowiek — nawiasem mówiąc, władający nader poprawną francuszczyzną — powiedział nam, że Ojciec Przeor jest nerwowy i że jesteśmy mile widziani. Natychmiast zdjęliśmy (?) sutanny i pospiesznie udaliśmy się do chóru na kompletę, w habicie z czerwonym „pasem”. Zrobiło to wielkie wrażenie. Już w chórze nowicjusze nie umieli zachować świętego skupienia — ale przede wszystkim podczas procesji na „Salve” lud wyrażał swoje zdziwienie szeptami. Pewien brat konwers (są tam oni bardzo serdeczni i pobożni) zapytał mnie: Que coso questo rosso? Niezbyt dobrze zrozumiałem, ale mu wyjaśniłem, że questo e un privilegio della nostra provincia. Kiedy wyjeżdżaliśmy, Ojciec Prowincjał powiedział nam, że cieszy się, iż założyliśmy ów słynny „pas”, o którym słyszał.

Bolonia jako klasztor robi świetne wrażenie. Ścisłe milczenie, pobożność braci i przede wszystkim wspaniały, niezrównany chór 70 głosów, przepięknych i doskonale wystylizowanych. Nigdy nie słyszałem tak pięknego odmawiania Oficjum. To dobrze: w Bolonii znajduje się bowiem grób naszego założyciela św. Dominika, który był wielkim przyjacielem Oficjum. Służyliśmy do mszy przy jego grobie i spędziłem tam kilka godzin na modlitwie. Jak dobrze jest przypomnieć sobie ideał, tak piękny i niestety tak odległy. Spędziliśmy też rekreację z braćmi studentami. Jest ich około 40, świetni chłopcy, kilka ciekawszych powołań (jeden dawny seminarzysta, jeden dr socjologii), wszyscy weseli i żarliwi, samą rozmową sprawili nam prawdziwą przyjemność.

Przewielebny ojciec Jacek przekonał nas, by nie wymieniać złotówek w Polsce — i skutek był taki, że nie mogliśmy ich wymienić we Włoszech. W Wenecji dawano nam 1,30 (!), a w Bolonii musiałem pytać w 11 bankach, zanim w ostatnim mi wymieniono. Podziwiam jednak uprzejmość Włochów. Odmowie towarzyszyły wszędzie tyle usprawiedliwień, że człowiek wychodził niemal zadowolony.

Bolonia pozostawiła mi niezatarte wspomnienie; z żalem opuszczałem gościnny i tak bardzo budujący klasztor. Ojciec Jacek ma tam przyjechać dzisiaj wieczorem — naturalnie jest on wielkim przyjacielem i kolegą prowincjała z klasy i persona grata w klasztorze.

Nasze wrażenia z Rzymu są na razie zbyt skąpe i zbyt mało uporządkowane, bym mógł je Tatusiowi przekazać. Zostaliśmy serdecznie przyjęci przez ojca Magistra i kilkunastu braci. Kiedy wszyscy dojadą, będzie nas 20. Przewielebny Ojciec Magister jest Francuzem (być może Tatuś poznał jego brata, ojca Omera w Podkamieniu). Ojciec Submagister jest Czechem. Bracia reprezentują 11 prowincji: Francuzi, Kanadyjczycy, Dalmaci, Włosi, Hiszpanie. 2 Anglikom, niestety, odmówiono z braku miejsc. Klasztor jest raczej hotelem i wygląda na hotel 2 kategorii (czyli nie Palast, ale dobry hotel) i celowo został tak zbudowany, aby w razie trudności można go było korzystnie sprzedać — tak przynajmniej mówią. Nowicjat mieści się na 3 piętrze — jest jeszcze 4. Miasto jest pełne słońca (w październiku!). Odwiedziłem dzisiaj biednego P. Rosariona: czuje się nieco lepiej, ale niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Wygląda jak widmo. Nieprawdą jest jednak, że panuje tutaj epidemia tyfusu, były tylko 2 przypadki i skończyło się to już miesiąc temu. Nieprawdą jest też, jako byśmy byli tutaj źle karmieni: to są poglądy małych mieszczan, którzy nigdy nie są zadowoleni ze swojej strawy. Ja jestem bardzo zadowolony.

Oto kilka nowin z mojej podróży i przybycia do wiecznego miasta — zgodnie z „egoistyczną” zasadą. Niech Tatuś zrobi tak samo i napisze mi wiadomości od siebie. Czekając na wieści, całuję Tatusia bardzo, bardzo serdecznie i polecam się Jego modlitwom

fr. Innocent

 

P.S. Przepraszam za gramatykę, ortografię i przede wszystkim za kaligrafię! Później będzie lepiej. Proszę pisać w tym języku, w którym Tatuś chce, chyba że byłyby sprawy rodzinne — wówczas pożądany byłby francuski. Co do spraw rodzinnych, jak tam sprawa małżeństwa? Czy trudności ze strony Sacho22 (wojskowe) rzeczywiście są nie do pokonania? Uważam, że Sacha nie powinien opuszczać szkoły wojskowej — to jest jego przyszłość. Niech mi Tatuś opisze dokładnie całą sytuację — i proszę go ode mnie pozdrowić.


19 List w oryginale napisany był w języku francuskim (tłum. A. Kuryś).

20 Maria Małgorzata Bocheńska z hr. Dunin Borkowskich (1882-1931), urodzona 10 czerwca w Suchowoli jako córka Emanuela i Aleksandry z hr. Dzieduszyckich. Wychowana w zakładzie Sacre-Cuore we Lwowie, 1901 roku poślubiła Adolfa Józefa Bocheńskiego, właściciela Czuszowa w powiecie miechowskim. W 1907 roku przeniosła się do Ponikwy w powiecie brodzkim, odziedziczonej po babce, i tu rozwinęła ożywioną działalność społeczną i narodową. Zbudowała we wsi Wołochy ochronkę dla dzieci, w 1913 roku założyła TSL, Kasę Reiffeisena itd. Po wojnie, w czasie której jej majątki uległy zniszczeniu, zamieszkała we Lwowie. Założyła świetlicę dla dzieci bezdomnych, w 1918 roku ufundowała wraz z mężem parafię w Ponikwie, a w roku 1922 kościół i parafię w Czerwiszczach na Polesiu. Równocześnie oddawała się pracy charytatywnej, wspomagając szpitale i klasztory we Lwowie, oraz studiom religijnym. Została tercjanką III zakonu karmelitańskiego, w 1925 roku wydała Żywot św. Jana od Krzyża, w latach 1928-1929 Życie św. Teresy od Jezusa według Bollandystów. Zmarła 19 sierpnia 1931 roku.

21 Kalikst Świątek, prowincjał polskiej prowincji dominikanów.

22 Aleksander Światopełk Zawadzki (1906-1980), cioteczny brat Józefa Bocheńskiego.

opr. aw/aw



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama