Meteoryty i historia

Przez wiele wieków istnienie meteorytów uważano za fikcję i bajki opowiadane przez ciemny lud. Dopiero w XIX wieku naukowcy uznali swój błąd

Spadająca z nieba materia towarzyszy ludziom od zarania dziejów. Mimo, że pochodzą z nieraz bardzo odległej przestrzeni kosmicznej, stanowią jednak stały element w życiu ludzi.

Jeśli w starożytności i średniowieczu uznawano spadanie z nieba różnych ciał za zjawisko zupełnie oczywiste, to w rzekomo bardziej oświeconej erze nowożytnej uważano je za fantazje i bajki ciemnej i niewykształconej ludności wiejskiej. Kiedy około 1500 roku uczony francuski P. Gassendi zaobserwował meteoryt spadający na ziemię, uznano to za halucynację. Odrzucono sugestię Gassendiego, że zaobserwowany przez niego meteor mógł być fragmentem komety. Nie wierzono, że tego typu ciała mogą spadać z nieba. Jeden z XVIII-wiecznych uczonych powiedział, że nie uwierzy w spadanie meteorytów, nawet jeśli je ujrzy na własne oczy. W 1772 roku rosyjski uczony P. Pallas zbadał meteoryt, który spadł w rejonie Abakanu na Syberii i nieprawidłowo określił jego pochodzenie jako ziemskie, mimo iż mieszkańcy osady przysięgali, że ciało to spadło z nieba. Ci, którzy chcieli udowodnić pozaziemskie pochodzenie meteorytów byli ignorowani lub wyśmiewani. Dopiero w 1803 roku, gdy P. Biot zaobserwował i opisał upadek meteorytu Igle, opinia naukowa zaczęła się przechylać na stronę tezy o ich kosmicznym pochodzeniu. Ale dla ludzi żyjących w pradziejach kamienie i bryły żelaza spadające z nieba były zjawiskiem oczywistym i naturalnym jak opady deszczu.

Kula jaśniejsza od Słońca

Najbardziej spektakularnym uderzeniem meteorytu w Ziemię była tak zwana katastrofa tunguska, która miała miejsce w 1908 roku na Syberii, będącej wówczas częścią Cesarstwa Rosyjskiego. Ta niespodziewana klęska spadła na Syberię już po pierwszej rewolucji.

Wtorek, 30 czerwca 1908 roku zapowiadał się spokojnie. Słoneczny dzień na syberyjskiej tajdze zaczął się wcześnie. Ludzie zdążali do pracy w lesie, warsztatach i sklepach położonych w w puszczy faktoriach. Nad rzeką Podkamienną Tunguzką zielenił się gęsty iglasty las, w którym żyły różnorodne zwierzęta. Brzegi rzeki były gdzieniegdzie strome i skaliste, a nad tajgą wznosiły się nieliczne samotne wzgórza. Ani myśliwi, ani drwale, ani carscy urzędnicy i oficerowie nie zakłócali spokoju tutejszej przyrody. Pociągi przemierzające transsyberyjską trasę kursowały bez zarzutu. Pasażerowie pierwszej klasy jadący w składzie mijającym właśnie okolice Kańska szykowali się do spożycia śniadania. Nikt nie spodziewał się niczego szczególnego. Nagle, o godzinie 7.17 maszynista pociągu usłyszał bardzo głośny, przeciągły wybuch. Momentalnie zatrzymał cały skład. Czyżby bandyci z SDPRR znów uderzyli?

Tym razem okazało się jednak, że przyczyną detonacji nie byli fanatycy spod czerwonego sztandaru. Ci, którzy przebywali w okolicy miejscowości Wanawara zarejestrowali znacznie bardziej przerażające zdarzenia. Najpierw zobaczyli jasny, ognisty obiekt lecący z południowego wschodu na północny zachód. Ognista kula była kilkukrotnie jaśniejsza od Słońca i pozostawiała za sobą szeroką smugę. Ani Rosjanie, ani Tunguzi nie widzieli dotąd czegoś podobnego. Patrzyli z osłupieniem na straszne widowisko dziejące się na niebie. Ognisty obiekt coraz bardziej zniżał swój lot. Nagle cały rozległy obszar tajgi zalał oślepiający błysk światła. Zaraz potem nastąpił ogłuszający huk, który był słyszalny ponad 800 kilometrów od miejsca wybuchu. Fala uderzeniowa łamała wszystkie drzewa na swojej drodze, a fala termiczna zapalała je błyskawicznie. Tajgę nad Podkamienną Tunguską ogarnął w mgnieniu oka gigantyczny pożar. Nad miejscem wybuchu utworzyła się kula rozgrzanych gazów, która zaczęła się zmieniać w wielką chmurę w kształcie grzyba, złożoną z pyłu, kurzu, dymu i produktów spalania lasu. Ta ogromna, złowroga chmura była widoczna z odległości pół tysiąca kilometrów i miała ponad 20 km wysokości.

Szałas mieszkającego w pobliżu miejsca eksplozji Ewenka Iwana Pietrowa został zmieciony z powierzchni ziemi. On sam, jego żona i przyjaciel przeżyli, ale stracili cały majątek i zostali solidnie poturbowani, nie tylko fizycznie. Iwan na kilka lat stracił mowę. W całej Wanawarze fala uderzeniowa pouszkadzała domy, wybiła szyby i wyrwała drzwi z zawiasów. Wszyscy widzieli błysk, skutki wybuchu i słyszeli bardzo głośny grzmot. Ale skutki wybuchu zostały odnotowane nie tylko w Wanawarze. 600-800 km od miejsca eksplozji obserwowano drżenie ziemi, otwieranie się okien i spadanie przedmiotów z półek. Jasny, lecący po niebie bolid i jego wybuch obserwowano w Kieżmie, Kańsku i Jenisejsku. Na rzece Angarze wezbrała gigantyczna fala, która zatopiła pływające po niej lub stojące przy brzegach łodzie i tratwy. W stacji meteorologicznej Kieriensk zaobserwowano na barogramie znaczny skok ciśnienia atmosferycznego, a obserwatoria geologiczne zanotowały potężny wstrząs sejsmiczny. Wydawało się, że o godzinie 10. sytuacja się uspokoiła. Spalona wybuchem tajga właśnie dogasała, a mieszkańcy Wanawry oceniali straty.

Nad północną półkulą

Jeszcze tego samego wieczora niezwykłe rzeczy obserwowano na niebie nad północną półkulą. Noc 30 czerwca nad Anglią i północną Europą była oświetlona przez niebywale jasną zorzę. W wielu miejscach było po prostu jasno jak w dzień i bez sztucznego oświetlenia można było czytać nawet drobne litery. Zachowały się zdjęcia zrobione w środku nocy, które ukazują krajobrazy i budynki oświetlone jak w południe. Nawet znajdujące się w domach przedmioty rzucały cienie jak w dzień. Badacze zaobserwowali, że na skraju jasnej zorzy można było oglądać gamę barw widma słonecznego.

Jeszcze następnego dnia w obserwatoriach Paryża, Londynu, Kopenhagi, Waszyngtonu, Petersburga i Poczdamu zarejestrowano falę powietrza, która w ciągu 30 godzin obiegła glob ziemski. Na półkuli północnej obserwowano pojawiające się na niebie jasne, srebrzyste obłoki. W ośrodku badawczym w Kalifornii zarejestrowano znaczne zmętnienie atmosfery i obniżenie intensywności promieniowania słonecznego.

Wyprawy Kulika

Dopiero w 1921 roku do miejsca wybuchu dotarła ekspedycja naukowa rosyjskiego mineraloga Leonida Kulika. Mimo piętrzących się na drodze przeszkód i odmowy współpracy ze strony części uczestników ekspedycji, Kulikowi udało się zebrać informacje o tym, co 13 lat wcześniej stało się nad Podkamienną Tunguską. To właśnie Kulik spisał relacje świadków katastrofy. Zorientował się, że spadł tu wielki meteoryt. W 1927 roku Kulik zorganizował kolejną wyprawę, której celem było dotarcie do miejsca wybuchu, odkrycie krateru, a przy odrobinie szczęścia znalezienie pozostałości meteorytu. Ekspedycja z trudnością przedzierała się przez bezdrożną tajgę i doliny rzeczne. Uczestniczący w wyprawie Ewenkowie kilkukrotnie odmawiali posłuszeństwa rosyjskiemu mineralogowi. Nie chcieli iść do miejsca, które według nich nawiedził ognisty bóg Agdy. Oczywiście te mitologiczne opowieści miały określony cel. Ewenkowie udawali zmęczenie i posuwali się żółwim tempem. Kiedy narzekali na trudy i niebezpieczeństwa, dodając przy tym wzmianki o straszliwym Agdy, domagali się od Kulika spirytusu, który miał być lekarstwem na problemy. W końcu ekspedycja dotarła do częściowo spalonego lasu. W środku spustoszonego obszaru znajdowała się mała kotlina, a w niej bagnisko. Tutaj martwe drzewa stały pionowo, tworząc las jakby słupów telegraficznych. W kotlince znajdowało się też kilka małych jeziorek. Kulik uznał, że kotlina jest miejscem wybuchu meteorytu. Kosmiczny głaz wybuchł nad ziemią, a jego fragmenty uderzyły w grunt, tworząc kotlinkę i jeziora.

Na Syberii i w Amazonii

Dziś wiadomo, że Kulik od początku miał rację. Wybuch nad Podkamienną Tunguską spowodował meteoryt z przestrzeni kosmicznej. Był to wielki chondryt węglisty o wadze ponad miliona ton. Pojawił się on nad Syberią w postaci jasnego bolidu i eksplodował nad powierzchnią Ziemi, powodując wybuch o sile 20 mln ton trotylu, wielki błysk i potężną falę uderzeniową. Eksplozja rozbiła kruchy obiekt na miliardy mikroskopijnych kawałków, które w postaci pyłu dostały się do ziemskiej atmosfery i wywołały niezwykłe zjawiska widoczne nocą 30 czerwca 1908 roku. Analizy materiału przeprowadzone na miejscu eksplozji potwierdziły, że rozpadł się tu chondryt węglisty. W 2010 roku odkryto tu tzw. krater Susłowa, który jest materialnym śladem upadku meteorytu. Został wybity w gruncie przez falę uderzeniową eksplozji.

Podany wyżej scenariusz wydarzeń uprawdopodobniają wieści o podobnej eksplozji, która zdarzyła się w 1930 roku w lasach równikowych nad rzeką Curuçá w brazylijskiej Amazonii. Wybuch meteorytu zaobserwowali miejscowi Indianie, a ich relacje zebrał franciszkanin o. F. D'Alviano OFM, który przesłał je do redakcji L'Osservatore Romano w Rzymie. Wydrukowano je w jednym z numerów, ale nie zwróciły one niczyjej uwagi. Dopiero w 1995 roku badacze znów podnieśli kwestie wybuchu w brazylijskiej selvie. Za pomocą satelity LANDSAT odkryto pozostałości krateru o średnicy kilometra, dokładnie w tym miejscu, o którym pisał franciszkański Misjonarz. Tutaj krater był niewidoczny z powierzchni ziemi, zupełnie tak samo jak na Syberii. Upadek meteorytu zdewastował sporą połać lasu i spowodował lokalne trzęsienie ziemi. Wybuch był podobny do tunguskiego, choć mniejszy.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama