Ars moriendi

Śmierć we własnym łóżku, w gronie rodziny to luksus, który jest udziałem niewielu, a przecież mamy piękną tradycję sztuki umierania

Anna Łoś

Ars moriendi

Człowieka dni ilość zliczona
i liczba miesięcy u Ciebie,
kres wyznaczyłeś im nieprzekraczalny... (Hi 14, 5)

To miejsce widać z daleka. Przed cmentarzem w rumuńskiej wsi Sapanta w regionie Maramuresz zawsze pełno turystów. Wyposażeni w aparaty i kamery biegną uwiecznić niezwykłe nagrobki. Zapewne to jedno z najoryginalniejszych miejsc na świecie, by tak rzec kultury funeralnej. Francuski podróżnik określił je mianem le gai cimetičre — „wesoły cmentarz”. Pięknie rzeźbione i malowane krucyfiksy oraz sceny z życia tamtejszych mieszkańców przedstawione w żywych kolorach, spotęgowanych jeszcze przez gorące słońce. Bez trudu można stwierdzić, że pierwszy z brzegu zmarły za życia był pasterzem owiec, inny zginął w wypadku samochodowym, realistycznie przedstawionym przez ludowego artystę. Mijamy też nagrobki miłośników śliwowicy — przy stole pochyleni nad butelką biesiadnicy. To pomieszanie sacrum i profanum u jednych wzbudza zachwyt, inni ukrywają zmieszanie. Będąc tam, można jednak wiele dowiedzieć się o życiu i... śmierci. Współczesny człowiek woli przywdziać maskę udawanej powagi niż oddać się intuicji, która towarzyszy prostym ludziom z rumuńskiej Sapanty.

Jak cień przemija każdy człowiek...

W naszym kręgu kulturowym odchodzeniu towarzyszy powaga i smutek. Znajomy ksiądz kapelan odprowadzający dzieci na tamten świat mówi szczerze: Nie ma pięknej śmierci — a na pewno nie jest nią odchodzenie najmłodszych. Mocne słowa. Człowiek ma prawo pytać, dlaczego tak różne są koleje jego losu. Cóż innego pozostaje nam wobec śmierci, która prawie zawsze przychodzi nie w porę, nieoczekiwana przez nikogo. Jednak życie i śmierć to nierozerwalny węzeł, który sprawia, że człowiek wierzący, pytając o sens, nie traci nadziei na kontynuację swego istnienia w innej formie czy wymiarze. Nie zapominajmy, że Księga Hioba to zapis żalu, ale i nadziei. Ta nadzieja pobrzmiewa również w słowach św. Pawła Apostoła: Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2, 9). Niebiańskie pojednanie człowieka z Bogiem zostaje jednak tajemnicą, przewyższającą wszelkie poznanie i jakiekolwiek wyobrażenie.

Nie żyje się, nie kocha się,
nie umiera się — na próbę

Przed pięciu laty towarzyszyliśmy odchodzeniu papieża Jana Pawła II. W zbiorowej świadomości po raz pierwszy, tak dosłownie i namacalnie, doświadczyliśmy misterium śmierci. Współczesny człowiek rodzi się (choć często jego pierwszy krzyk pozbawiony jest intymności), ale nie umiera. Śmierć została zepchnięta na margines nieistnienia. Dzisiaj nawet na wsi, gdzie obyczaje niegdyś były z pieczołowitością kultywowane, nie ma już wspólnych modlitw wokół zmarłego sąsiada. Umieramy byle jak i często byle gdzie.

Śmierć we własnym łóżku, w gronie rodziny to luksus, który jest udziałem niewielu. A przecież mamy piękną tradycję ars moriendi — sztuki umierania. Nasi przodkowie — był to ewenement w skali europejskiej — kazali się grzebać wraz z portretami trumiennymi. Sporą ich kolekcję można zobaczyć w muzeum w tarnowskim ratuszu. Twarze młodych i starych — zastygłe w uśmiechach, grymasach i pozach wiecznego zdziwienia.

Do obowiązku i dobrego tonu należało przygotować się na przejście do tamtego świata. Pisano testamenty, porządkowano sprawy materialne, ale przede wszystkim duchowe.

Dostępne jest 95% treści. Chcesz więcej? Odśwież stronę i czytaj nawet 10 tekstów za darmo.
Szczegóły znajdziesz TUTAJ.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama