Miłość nie jest kochana. Aborcja

Aborcja. Temat, który zamiast do łez, wielu ludzi prowokuje do agresji. Dlaczego?

Umiłowaniu w Chrystusie Panu Siostry i Bracia!

To już trzecia niedziela Wielkiego Postu.

Już dobrze wiemy, co w Polsce zadecydowało o atmosferze tego okresu liturgicznego. I dobrze, że jest to czas refleksji, zadumy – i dobrze, jeżeli w tym okresie nasze lica zostaną zroszone łzami. Bo jest nad czym płakać! (Choć nie sądzę, byśmy płakali nad okrutną męką i śmiercią Chrystusa…)

Roniliśmy łzy, kiedy na pierwszym kazaniu mówiłem o alkoholizmie i pijaństwie, kiedy przytaczałem trudne świadectwa dobrze znanych mi osób. Wzruszaliśmy się i kiwaliśmy głowami, kiedy opowiadałem historię Ani i tego młodzieńca z Hiszpanii, którego poznałem, a któremu Ania próbuje pomóc w wyzwoleniu się z pornograficznego biznesu.

Niektórzy nie kryli łez… i dobrze, bo jest nad czym płakać!

Dzisiaj natomiast temat, który zamiast do łez, raczej większość ludzi prowokuje do agresji.

Posłuchajcie, krótkiej notatki zaczerpniętej z pewnego pamiętnika:

5 października: Dziś zaczęło się moje życie. Rodzice jeszcze nic o tym nie wiedzą. Jestem malutka jak pyłek kwiatu, ale to już jestem ja. Jestem dziewczynką. Będę miała jasne włosy, niebieskie oczy. W ogóle wszystko już zostało ustalone. Nawet to, że będę kochać kwiaty.

19 października: Trochę urosłam, ale sama jeszcze nic nie potrafię. Prawie wszystko robi za mnie mama. Dziwne: dotąd nie wie, że nosi mnie pod sercem a już pomaga, nawet karmi własną krwią. Ale to nie prawda, że nie jestem jeszcze prawdziwym człowiekiem. Jestem prawdziwym człowiekiem, tak jak kruszyna chleba jest prawdziwym chlebem. Jest moja mama i jestem ja.

23 października: Otwierają się już moje usta. Za rok będę się uśmiechać, później zacznę mówić. Pierwszym moim słowem będzie: „Mama...". Będę opowiadać jej o tym co wydarzyło się w szkole, będę śpiewać piosenki, jakich tam się nauczyłam.

25 października: Zaczęło mi bić serce. Będzie odtąd tak miękko uderzać przez całe życie. Bez chwili wytchnienia. A gdy po latach zmęczone ustanie, umrę...

2 listopada: Ciągle rosnę. Zaczynają rosnąć moje ręce i nogi. Jeszcze długo muszę czekać, nim te nóżki poniosą mnie w ramiona mamy, nim rękami zacznę zdobywać świat i zawierać przyjaźnie z innymi ludźmi. Ale już teraz nie mogę się doczekać, gdy w niedzielny ranek będę biegać z tatą po parku, a wieczorem pomogę mamie piec szarlotkę.

12 listopada: Na moich dłoniach formują się palce, będę je brała do buzi, a mama powie: „Fe, brzydko...".

20 listopada: Dopiero dziś, powiedział lekarz mamie, że żyję pod jej sercem. Jak bardzo musi się cieszyć! Cieszysz się mamo?

25 listopada: Rodzice obmyślają na pewno moje imię. Nie wiedzą że jestem dziewczynką, więc może mówią „Marcin", ale ja chcę być „Basią".

10 grudnia: Rosną mi włosy. Tak jasne jak światło. Codziennie rano mama będzie plotła mi dwa warkoczyki, a tata w jasnych włosach będzie zaplatał niebieskie kokardy. Ciekawa jestem jakie włosy ma moja mama.

13 grudnia: Już wnet będę widzieć. Teraz wokoło jest noc. Gdy mama wyda mnie na świat, świat będzie pełen słońca, pełen kwiatów. Nigdy jeszcze nie widziałam kwiatów. Ale najbardziej chcę zobaczyć swoją mamę. Jak ty mamo wyglądasz?

24 grudnia: Czy też mamo słyszysz bicie mego serca? Są podobno dzieci które przychodzą na świat z chorym sercem. Wtedy delikatne palce lekarza dokonują cudów, żeby im przynieść zdrowie. Moje serce jest zdrowe, tak równo bije: tup - tup, tup - tup... będziesz miała zdrową córkę, mamo...!

25 grudnia: Mamo? Mamusiu, słyszysz mnie? Czy słyszysz mnie?? Mamo!! Mamo, pytam się, o czym myślisz? Mamo, przecież dziś…

No właśnie, dziś!? Dziś znów kolejny raz, na moich i twoich, na oczach nas wszystkich umiera mały człowiek. Bez trumny, bez świec, rzucony jak śmieć do kosza z odpadkami…

A życie ludzkie jest święte. Od samego początku domaga się stwórczego działania Boga, który jest Panem życia!

Nikt! Nikt w żadnej sytuacji nie może rościć sobie praw do bezpośredniego niszczenia niewinnej istoty ludzkiej. Nikt!

Ale przecież to nie człowiek, to płód, embrion, zarodek. To nie jest niszczenie, zabijanie, to jest terminacja ciąży. Podobnie jak dzisiaj się nie kradnie, ale pożycza na wieczne nieoddanie…

Moi kochani, chyba nam się coś nieźle poprzestawiało.

Życie człowieka zaczyna się w momencie poczęcia. W tej chwili zostają określone takie cechy dziecka jak: płeć, kolor oczu, włosów i skóry, tendencja do wysokiego lub niskiego wzrostu, krzepkie zdrowie lub skłonność do pewnych chorób. W 21. Dniu zaczyna bić serce dziecka, kształtuje się mózg. W 6. Tygodniu tworzy się szkielet dziecka. Funkcjonują już nerki, płuca, wątroba i serce. Rejestruje się już fale elektromagnetyczne wysyłane przez mózg człowieka. W 10. Tygodniu działają wszystkie organy. Ukształtowały się nóżki i rączki. Na palcach rąk wykształciły się linie papilarne. Dziecko reaguje na bodźce zewnętrzne: odczuwa ból. Dalszy rozwój polega jedynie na doskonaleniu pracy istniejących już narządów i wzroście człowieka. W 12. Tygodniu dziecko potrafi podkurczać nogi, obracać stopy i prostować palce u nóg, zaciskać piąstkę, marszczyć brwi. Wykazuje ono w swoim zachowaniu i budowie indywidualne cechy, odczuwa i reaguje na stany emocjonalne matki. Człowiek ma wtedy około 9 cm. A w 36. Tygodniu rodzi się – po 9 miesiącach życia w łonie matki, dziecko, rodzi się. To udowadnia nauka! Medycyna!

Było to 5 lat temu. Byłem po pierwszym roku studiów. Mój kolega z czasów liceum, Tomek, od trzech lat mieszkał z Marysią. Marysia miała wspaniałego rocznego syna. Ale Tomek ciągle się bał, że Marysia wróci do męża, który przecież jest ojcem tego dziecka. Ciągle żył w takiej niepewności. Kiedy więc Marysia powiedziała mu, że jest w ciąży, on bardzo się ucieszył. Nawet nie z tego powodu, że będzie ojcem. Owszem, to dawało mu dużo radości i satysfakcji, ale najważniejsze dla Tomka było co innego.

Widział w tej ciąży szansę na mocniejsze przywiązanie Marysi do siebie, widział szansę na scementowanie ich, skądinąd, niemoralnego związku.

Marysia jednak inaczej patrzyła na sprawę dziecka. Postanowiła „iść na zabieg". Głównym powodem tego była obawa przed wyśmianiem przez koleżanki. „Protestowałem” – opowiadał mi Tomek – ale widać niezbyt skutecznie. W końcu osobiście zawiózł ją do lekarza…

„Jędrzej, to, co zdarzyło się dwa tygodnie po zabiciu dziecka powinno mi uzmysłowić moją winę” – mówił. „Powinno...” – opowiadał dalej:

„Spaliśmy wówczas w osobnych pokojach. Obudziłem się wcześnie, ogoliłem i nie chcąc budzić Marysi i syna krzątaniną położyłem się jeszcze, ale nie spałem. Wiem, że nie spałem”. Opowiadał z przekonaniem.

Nagle w sposób bardzo wyraźny ujrzał postać dziecka. Malutkiego niemowlęcia skurczonego w pozycji płodowej. Najbardziej niesamowita była jednak twarz. Z przerażoną miną i drżącym głosem, mówił, że była to twarz staruszki, pełna przeraźliwego smutku. „Nie żalu, nie gniewu czy rozpaczy, ale bezgranicznego smutku, którego nigdy nie będę umiał zapomnieć” – mówił.

Patrzył i bezgłośnie wołał „ Aniu, Aniu moja..." Bo ona była dla niego Anią, choć dopiero w tej chwili nadał jej imię. Nie wie jak długo trwało to widzenie. Ale po chwili usłyszał otwieranie się drzwi.

To Maria wyszła ze swojego pokoju. I opowiadał mi dalej: „Nie wiem dlaczego, ale opowiedziałem jej o tym, co przeżyłem i widziałem”. A Maria zrobiła się potwornie blada, była bliska zemdlenia. A Tomek widząc to próbował obrócić wszystko w żart. Marysia jednak gwałtownie przerwała te nieudolne starania. „Widziałam to samo – szepnęła – dokładnie to samo! Przed chwilą!...”

Dwa lata później Maria odeszła.

A nie tak dawno stałem w kręgu utworzonym przez uczestników pewnych rekolekcji i wraz z Tomkiem i jednym z naszych ojców modliliśmy się za dzieci nienarodzone. W czasie tej modlitwy Tomek znów ujrzał twarz Ani taką samą jak wtedy, pełną takiego samego smutku. Zapragnął wziąć ją na ręce, przytulić i okryć pocałunkami! Nigdy przedtem, ani nigdy potem nie czuł tak silnej chęci obdarzenia kogoś pieszczotami i tak mocnej potrzeby przylgnięcia do kogoś.

Padł na kolana i wyciągnął ręce, ale między nim a Anią, jak później opowiadał, była szyba. Niewidoczna, przeźroczysta, ale mocna i nieustępliwa szyba.

Chciał tłuc w nią pięściami, pragnął aby przynajmniej zmieniła się w gumę, która – choć będzie dzieliła, ale przecież w końcu ustąpi, podda się, pozwoli mu objąć jego dziecko. Ale szyba była bezlitosna. Zrozumiał wtedy, że nigdy nie przytuli już swojej Ani. Wybuchnął gwałtownym płaczem, którego nie potrafił pohamować.

Staliśmy obok i obserwowaliśmy co się dzieje. Tomek przez cały ten czas wiedział, gdzie jest, miał świadomość, jak głupio to może wyglądać z boku. Czuł nasz dotyk, którzy staliśmy obok trzymając go za ramiona. A mimo to on – prawie trzydziestoletni mężczyzna – długo jeszcze szlochał jak dziecko.

Nie mógł się uspokoić nawet wtedy, gdy znikła szyba i Ania. Dopiero na drugi dzień opowiedział mnie i drugiemu ojcu to wszystko, co wówczas przeżywał. Poradziliśmy mu wtedy, aby w czasie Eucharystii w momencie przeistoczenia uznał przed Bogiem to dziecko za swoje, nadał mu imię i poprosił Matkę Bożą, aby Ona je utuliła i wynagrodziła mu wszystkie pieszczoty, z których okradli je Marysia i Tomek – jego rodzice.

Tomek postąpił tak, jak mu poradziliśmy. Odbył też spowiedź, w czasie której wyznał i uznał swoją winę. Nie miał też wątpliwości jakie imię nadać dziecku: Ania. ANIA – dla niego oznacza NIESPEŁNIENIE…

Kochani, dlaczego tak to jest, że płakaliśmy słuchając historii Pawła i Michała, które przytaczałem w pierwszą niedzielę wielkiego postu? Dlaczego w zeszłym tygodniu poruszyła nas historia Anny i mojego znajomego z Hiszpanii? Dlaczego poruszają nas historie bestialsko potraktowanych kotków i piesków? To bez wątpienia jest złe i karygodne, ale pytanie dlaczego ciągle wśród nas jest wielu zwolenników aborcji? Dlaczego wielu z was kręciło głowami i dawało mi wyraźnie znać, że nie są zadowoleni z tego, że poruszam ten temat… Dlaczego?! Także o tym, powiemy sobie nieco później...

Jędrzej R. Róg OFM

Kazanie pasyjne - trzecia niedziela Wielkiego Postu.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama