Może jeszcze zdążymy

Homilia na Uroczystość NMP Częstochowskiej

Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej... Wesele — tego dnia coś się kończy. Mija czas młodości, czas dorastania. Mija czas euforii, czas zauroczenia i żywiołowej radości. I nie żal tego. To, z czym w dniu wesela trzeba się pożegnać, nigdy nie jest próżne i daremne. Przeciwnie — jest nieodzowne, by można się zmierzyć z tym, co się zaczyna. Bo w dniu wesela coś się zaczyna. Zaczyna się nowy rodzaj odpowiedzialności — za siebie wzajemnie i za powstającą rodzinę. Zaczyna się czas innej radości — trudniejszej, ale i głębszej. Zaczyna się czas duchowego dojrzewania. Zaczyna się czas służenia sobie wzajemnie, by móc służyć życiu. Ten dzień zawsze był i jest dniem radości całej rodziny. Dlatego wesele...

... i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. Ona po prostu tam była. Była i już. Jezusa zaproszono — podkreśla Ewangelista. Jego obecność była widocznie czymś szczególnym w zamyśle młodej pary. I zaowocowała niecodziennym wydarzeniem. Gdyby jednak nie było tam Matki Jezusa...? Ale Ona tam była.

Wspominam radość, euforię, entuzjazm, który towarzyszył Polakom przed 21 laty. To była nasza Kana Galilejska. Właśnie w sierpniu roku 1980 kończył się czas dojrzewania — wszyscy wiedzieli, że musi zacząć się coś nowego, innego. Ci sami ludzie — ale biorący odpowiedzialność za siebie i za Ojczyznę... Zupełnie jak młoda para biorąca w dniu wesela odpowiedzialność za swoją rodzinę. Takiemu momentowi musi towarzyszyć radość. I towarzyszyła. Na weselu w polskiej Kanie też była Matka Jezusa. „My chcemy Boga, Panno święta!” — śpiewał naród. I w codziennym apelu: „Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam...”. Jej obraz zawieszano w czasie strajków, przypinano do ubrań robotników. A Prymas Tysiąclecia na łożu śmierci (maj 1981 r.) mówił do towarzyszących mu biskupów: „Wszystkie nadzieje to Matka Najświętsza i jeżeli jaki program, to ONA”. Chwilę później: „Przyjdą nowe czasy, wymagają nowych świateł, nowych mocy. Bóg je da w swoim czasie. Pamiętajcie, że jak kardynał Hlond, tak i ja wszystko zawierzyłem Matce Najświętszej i wiem, że Matka Boża w Polsce słabszą nie będzie, choćby się ludzie zmieniali”. Nie on jeden całą nadzieję w Matce Jezusa złożył. A Ona swoją obecnością w Polskiej Kanie od wieków uczyła nas ufać Jej Synowi.

Dziś, po latach, zastanawiam się, co w nas zostało po tym weselu w polskiej Kanie... Jaką rodzinę — Ojczyznę — zbudowaliśmy? Gdzieś tam dźwięczy mi w sercu pieśń z innego wesela: „Miałeś, chamie, złoty róg, miałeś chamie czapkę z piór. Czapkę wicher niesie, róg huka po lesie, ostał ci się jeno...”. Strach kończyć tę pieśń. Czyżby Wyspiański, pisząc przed stu laty swoje „Wesele”, proroctwo spisywał?

Była na naszym weselu w polskiej Kanie Matka Jezusa. Zaprosiliśmy i samego Jezusa z Jego uczniami. Wiwatowaliśmy przecież Namiestnikowi Chrystusa, i „Sto lat” śpiewaliśmy, i tysiące autokarów do Rzymu posyłaliśmy. I radzi byśmy pić dobre wino, w które Jezus wodę przemienił. Zapomnieliśmy tylko, że radość wesela — to radość początku Nowego. A Nowe polega na odpowiedzialności i służbie, na budowaniu i wysiłku, na prawdzie i wzajemnym szacunku. Zapomnieliśmy o Nowym, a Stare ma się całkiem dobrze.

Ale dziś na Jasną Górę znowu przybyły tysiące pielgrzymów. Przez cały sierpień tłumnie tam ściągają. Bo — na szczęście! — wesele w naszej polskiej Kanie jeszcze się nie skończyło. I wciąż jest z nami Matka Jezusa. On też nie odszedł z uczniami w świat. Dlatego wciąż aktualne są Jej słowa: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie! Tak po prawdzie zrobiliśmy niewiele, a już na pewno nie zrobiliśmy wszystkiego. Dlatego dobrze, że wesele w polskiej Kanie trwa. Może jeszcze zdążymy zrobić choć trochę... Może jeszcze uratujemy Polskę. Byleśmy byli gotowi pójść za Jej radą i spełnić wszystko, co Jezus w Ewangelii powiedział.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama