Niełatwo jest być skromnym

Homilia na 32 niedzielę zwykłą roku B

Marek 12,38-40

I nauczając dalej, mówił: «Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok».

Na podstawie tej krótkiej Ewangelii można poprowadzić dwa rozważania: na temat skromności i na temat hojności.

Jezus atakuje uczonych w Piśmie, ujawniając ich próżność, zachłanność i obłudę. To okropne, kiedy się pomyśli, że wielka wiedza religijna niekoniecznie uszlachetnia serce.

Mogłoby się wydawać, że ten problem nas nie dotyczy. Karykatura próżności budzi być może nasz uśmiech na wspomnienie kilku zarozumiałych osób, które dobrze znamy. Ale czyż my nie jesteśmy ponad tym żałosnym zabieganiem o ludzkie względy?

Ponieważ jednak widzimy, do jakiego stopnia Jezus odczuwa wstręt do ludzi zarozumiałych, niech i w nas pojawi się niepokój: „Czy aby na pewno jestem wolny od wszelkiej próżności?”.

Dlaczego Jezus jest tak surowy wobec tych skłonności, które bardziej są śmieszne niż złe? Odpowiedzią jest cała Ewangelia: Jezus jest prawdą, a próżność prowadzi nas do pozoru życia. „Zastanawiałam się kiedyś — pisze św. Teresa z Avili — dlaczego nasz Pan tak bardzo ceni pokorę. Pomyślałam, że jest tak dlatego, iż Bóg jest najwyższą prawdą, a pokora jest niczym innym, jak chodzeniem w prawdzie”.

— A zatem pokora jest piękna?

— Z pewnością.

— Ale my jej nie lubimy!

— Nie lubimy fałszywej pokory. Ona jest brzydka.

Sądzę, że właśnie z powodu tego nadużycia, w dzisiejszej epoce brutalnej szczerości pokora zaczęła budzić niechęć. Zarzuca się jej skrzywienie postawy i obłudny ton. Kto z nas nie czuł się rozdrażniony, słysząc opinie wygłaszane „moim skromnym zdaniem”, które bynajmniej nie jest skromne.

Jak zatem zareagować wobec Jezusa, który mówi nam, że pokora jest właśnie Jego prawdziwym znakiem rozpoznawczym: „Jestem cichy i pokorny sercem” (Mt 11,29). Do jakiej skromności — z pewnością bardzo czystej i pięknej — zachęca nas Jezus?

Do skromności, która wypływa z samej głębi naszego serca, a która nie jest tą minoderią, o której Gandhi mówił: „Uprawiać pokorę, to uprawiać obłudę”. Jezus, przestrzegając nas przed próżnością, zwraca także uwagę, abyśmy wystrzegali się obłudy. Nie chodzi o to, żeby udawać skromnego, ale żeby być skromnym.

Osiągnąć to można jedynie trwając przed nieskończonością Boga. Najpiękniejszy poryw naszej pokory wyśpiewujemy w niedzielnym Gloria: „Dziękujemy Ci za Twoją niezmierzoną chwałę, jesteśmy szczęśliwi, ponieważ jesteś wielki”.

Te himalajskie szczyty Bożej chwały pozwalają nam zobaczyć różnice, jakie między nami istnieją, w prawdziwym świetle, a to staje się źródłem cennej radości, którą ośmielę się określić jako bardzo rzadką: możemy być szczęśliwi, widząc zalety i powodzenie bliźnich. Tyle jest smutku w próżnej chciwości. I tyle fałszu! W tej samej chwili, w której oznajmiam, że nie jestem chciwy, moja twarz i ton głosu mówią coś zupełnie przeciwnego. Nauka skromności jest trudną szkołą prawdy.

Na tej drodze prawdy wznosi się dziwna przeszkoda. Niektóre duchowości każą nam mówić rzeczy typu: „Jestem samą nicością”, a tymczasem na przykład psalm 8 ośmiela się stwierdzać: „Czym, Panie, jest człowiek, że się nim zajmujesz? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich, chwałą i czcią go uwieńczyłeś”. Można się czuć tutaj zakłopotanym: gdzie jest prawda o człowieku — w jego małości czy wielkości?

To prawda, mówi Jezus, że jesteśmy mali, ale jakże umiłowani! „Wysławiam Cię, Ojcze, że objawiłeś te rzeczy prostaczkom” (Mt 11,25).

Ta miłość wzywa nas do wielkości. Niekiedy nasze upokarzanie się („nie jestem tego godzien”... „nie jestem do tego zdolny...”) jest zwykłą pychą: lękiem przed porażką, przed złą oceną. Łatwo się wówczas przyzwyczaić do swojej przeciętności. Która nie jest wcale pokorą! Jest tylko przeciętnością. Jezus proponuje nam zupełnie coś innego — trudne połączenie skromności i ambicji. „Bądźcie doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. Czy może być ambitniejszy cel? Ale „beze Mnie nic nie możecie uczynić” — jakież to mocne słowa odwołujące się do skromności istot stworzonych! Trzeba więc wybrać bezpieczny szlak, żeglując pomiędzy zbytnio wygórowaną opinią o sobie a zniechęceniem — dwoma obliczami próżności.

(drugie rozważanie)

Marek 12,41-44

Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie».

W drugiej części tej Ewangelii Jezus chce zaprowadzić nas na teren, którego się obawiamy: szalonej hojności. Dobrze mówię, „szalonej”. Ponieważ wszyscy jesteśmy hojni, ale ostrożnie. Jezus z rozbawieniem obserwuje ludzi, którzy wkładają pieniądze do świątynnej skarbony. Stwierdza, że „wielu bogatych wrzuca wiele”, ale to nie robi na Nim wrażenia.

Ale oto nagle Jego uwagę przyciąga coś całkowicie odmiennego: ofiara ubogiej wdowy. Swoim uczniom — mniej uważnym, ponieważ nie potrafią tak jak On przebić się przez warstwę pozorów — objawia ten szalony gest: „Zaprawdę, powiadam wam (Jezus używa takich słów, ilekroć wypowiada jakąś ważną naukę), ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich”.

Zadziwiająca arytmetyka. Z jednej strony wielkie sumy, a z drugiej dwa pieniążki. A jednak Jezus stwierdza: te grosiki mają większą wartość niż wielkie pieniądze innych.

Wtedy właśnie pada rozróżnienie, którego nie znosimy, ponieważ nas oskarża i drażni: to, czego zbywa i to, co niezbędne. Chcielibyśmy sądzić, że jesteśmy hojni, kiedy dajemy — zwłaszcza jeśli dajemy wiele — ale wiemy doskonale, że dopóki nasza hojność nie ingeruje w to, co niezbędne do życia, dalecy jesteśmy od ewangelicznego szaleństwa.

Dotknięci łaską próbujemy czasami uczynić cztery kroki w rozróżnieniu pomiędzy tym, co jest nam naprawdę konieczne do życia, a tym, co możemy ewentualnie poświęcić. Mamy nareszcie ochotę być nieco szaleni, moglibyśmy właściwie oddać ten komplet, ten mebel, tę sumę pieniędzy — nie umrzemy z tego powodu. Ale powstrzymuje nas myśl: „A jeśli jutro mi tego zabraknie?”. I piękny płomień hojności gaśnie.

Ten ogień może płonąć jedynie dzięki wierze. Wdowa, którą podziwia Jezus, jest tak uboga, że można się obawiać najgorszego, ale jest ona bogata wiarą — i to właśnie wiara budzi w niej radość, kiedy widzi, jak znikają jej ostatnie grosiki.

Jedynie wiara potrafi odegnać lęk przed brakiem, a i to nie bez bólu! „Wasz Ojciec niebieski — mówi Jezus — wie, czego potrzebujecie. Zatem tak się módlcie: chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Chętnie dodalibyśmy: „i jutro”. Czy jutro będę miał jeszcze pracę? Wystarczającą emeryturę? Co się nam może przydarzyć: wypadek, ciężka choroba? Takie myśli nie są dobrą glebą, nie wzrośnie na niej hojność.

Ale Jezus na nas patrzy: „Zaprawdę, powiadam wam, ona ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swoje utrzymanie”. Trudno nie pomyśleć o Nim samym, który da wszystko. Uboga wdowa jest ostatnią postacią, którą Ewangelia stawia nam przed oczyma przed Męką. Czy zwróciliśmy uwagę, że ta kobieta jest jednym z najpiękniejszych obrazów Jezusa? Ona nie kalkuluje tak jak my, co jest jej niezbędne do życia, nie lęka się tak jak my, że czegoś mogłoby jej zabraknąć, ona daje się unieść porywowi daru i wiary: „Boże, daję wszystko, ponieważ nie lękam się niczego”. Oto dlaczego Jezus ją podziwia.

Gdzie mamy szukać siły, żeby móc zmierzać ku takiemu szaleństwu? W wierze! Odrzućmy wiarę teoretyczną i lękliwą i zanurzmy się w prawdziwym doświadczeniu wiary. Być może pomogą nam w tym słowa św. Cottolengo, który z największą bezwzględnością odrzucał lęk jutrzejszego dnia. Mówił on: „Ojcem dnia jutrzejszego będzie ten sam Ojciec dnia dzisiejszego”.

Ale jaki jest ten nasz Ojciec dnia dzisiejszego: jest Bogiem czy naszym kontem bankowym? Wzmianka o banku przywodzi mi na myśl smutną refleksję św.Wincentego a Paulo: „Jakie to szczęście dla ubogich, że istnieją ubodzy, oni jedni potrafią dawać”. Prawdziwym przekleństwem bogactwa jest to, że zamyka i rodzi niepokój. Chrześcijanin, którego zapytałem o hojność, powiedział: „Mam bardzo dobrą pensję, ale boję się dawać, ponieważ boję się jutra — to jest silniejsze ode mnie”. Dopóki nasza wiara flirtować będzie z lękami, nasza hojność pozostanie bardzo, ale to bardzo rozsądna.

ANDRÉ SÈVE, Homilie niedzielne Kraków 1999


opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama