Neokolonializm

Misjonarska zawziętość to nie przypadłość ciemnogrodu, ale wręcz przeciwnie - bojowników o prawa człowieka. Niestety tzw. "prawa człowieka" nieraz łamią prawa ludzi

Misjonarska zawziętość to przypadłość nie „ciemnoty i prostactwa” z Trzeciego Świata tylko postępowej dekadencji euroamerykańskiej. Obrazuje to dokładnie stosunek Europejczyków do Afryki.

Nie, nie będzie to tekst o wyzysku, imperializmie, wojnach, interwencjach i okupacjach. Będzie to natomiast artykuł o prawach człowieka, a dokładniej o tym, jak prawa człowieka... łamią prawa ludzi...

Od kiedy tylko pamiętam, w telewizji zawsze mówiło się o pomocy dla Afryki, o głodujących afrykańskich dzieciach i o konieczności, aby „świat w końcu coś z tym zrobił”. Słuchając takich wystąpień, wypada tylko wzruszyć się nad dobrotliwością Europejczyków, Amerykanów i Australijczyków ratujących kontynent, nie wiedzieć czemu, stale nawiedzany przez wszelkie plagi.

Przebudzenie z obłudy

Tyle że mimo nieustającej pomocy, owe „w końcu coś z tym zrobienie” ciągle nie następowało. Dostrzeżenie tego było dla mnie pierwszym sygnałem, że coś na tym obrazku europejskich zbawicieli nie pasuje.

Kolejnym było zetknięcie się na wymianie studenckiej w Skandynawii ze studentami z Afryki. W Danii nie było ich ani jednego (na kilkaset osób). Natomiast w Szwecji, w szkole wyższej nie mającej statusu uniwersytetu, było ich co prawda kilkunastu, ale bardzo wymownym był fakt tego, co studiowali. Żaden z nich, mimo że niektórzy na swoich macierzystych uniwersytetach studiowali kierunki ścisłe, nie studiował inżynierii, matematyki, nauk przyrodniczych, ani nawet nauk społecznych. Co więcej, nawet klasyczna humanistyka, nie wyłączając filozofii, okazała się dla nich niedostępna. Co dano Afrykanom w zamian? Kierunki ideologiczne, takie jak „human rights” czy „gender studies”. A prócz postępowych dziedzin również uchodzącą u nas za kierunek dla twardogłowych, teologię — w Szwecji, z racji swojego nacjonalistycznego charakteru, łączoną z lewicowością (studiował ją tam pewien gej z RPA kształcący się na pastora).

Wszystko to wyglądało na transakcję wiązaną: przyjedź do nas „murzyńska maskotko” i w zamian za czystą wodę, własny pokój oraz Internet posłuż nam za forpocztę idei, przy pomocy których zamierzamy bawić się w nawracanie świata. I tak właśnie, to jest jako zmienianie ideologicznej mapy Trzeciego Świata, zacząłem postrzegać tak reklamowane rzekome „ratowanie Afryki”.

Pieniądze dla Afryki

Pomoc humanitarna dla wszystkich krajów rozwijających się (nie tylko afrykańskich) to zaledwie 0,3% budżetu USA i UE. Owe 0,3% to suma wielkości tylko jednej trzydziestej budżetów wojskowych tych krajów, które to budżety łącznie stanowią ponad 80% globalnych wydatków na zbrojenia. Tymczasem same cła na żywność eksportowaną do USA oraz UE i dotacje dla rolników zamieszkujących te kraje wyrządzają afrykańskim gospodarkom szkody kilkudziesięciokrotnie większe niż pomoc dla kontynentu. Mówienie w tej sytuacji o próbie modernizacji Afryki nie ma sensu. Zwłaszcza że nawet te marne środki pomocowe przeznaczane są niezgodnie z tym celem.

Czytelnik pewnie nie ma złudzeń, że te grosze, którymi tak chwalą się USA i UE, idą na naukę czy inwestycje, ale być może ma nadzieję, że idą one chociaż na żywność czy ochronę zdrowia. Sporo z nich owszem, ale wielka część przeznaczana jest na finansowanie lewackich fanaberii.

Konsumpcjonizm „charytatywności”

Schemat jest zawsze ten sam. Pomija się realny problem występujący w Afryce i zastępuje się go czymś, co nas ideologicznie razi na tym kontynencie, innymi słowy korzyścią jaką próbuje się zrealizować jest nie poprawa dramatycznego losu miejscowej ludności w jakiejś dziedzinie, lecz poprawa, i bez tego całkiem dobrego, samopoczucia Europejczyków, zniesmaczonych jakimiś afrykańskimi zjawiskami, zwyczajami czy wydarzeniami.

W ostatnich wiekach kolejne grupy Europejczyków wkraczały w taki dobrobyt, że normalne cele życiowe przestawały mieć dla nich znaczenie. Początkowo udało się to klasom wyższym, z czasem jednak zaczęły dołączać do nich klasy niższe. Powiększanie dotychczasowej konsumpcji stało się niewykonalne. Nie da się już więcej zjeść czy wypić, porażkę prób podnoszenia konsumpcji w ten sposób uzmysławia obecna plaga otyłości. Nie da się też uprawiać więcej seksu. Próby w tym względzie podejmowane były poprzez zwiększanie liczby partnerów i akceptowanych pozycji, przyzwolenie na pornografię, połączenie reklamy z seksem, zalanie kinematografii nagością, czy ostatecznie włączenie praktyk sadomasochistycznych do repertuaru typowych zachowań seksualnych, jednak również wyuzdania nie da się podkręcać w nieskończoność. Skoro nie da się wytworzyć większej ilości przyziemnych potrzeb, ci, którzy nie musieli się starać o zapewnienie sobie egzystencjalnego minimum, zaczęli szukać przyjemności w realizowaniu (nie realizacji!) celów wyższych. Nie była to jednak naturalna potrzeba serca i umysłu lecz poszukiwanie dalszych sposobów konsumpcji, nic więc dziwnego, że nie zmierzała do realnej naprawy świata, lecz do zaspokojenia swoich potrzeb ideologicznych. Wcielanie w życie Trzeciego świata dawnych norm, które Europie przyniosły sukces, wymaga trzymania się ich, a to jest krępujące, natomiast praca nad znalezieniem nowych rozwiązań ciężka, za to schlebianie własnym wizjom i bezwysiłkowe wcielanie ich w życie to czysta przyjemność.

Tak właśnie uczynili intelektualiści XVIII wieku. Tej niemal w całości wywodzącej się z arystokracji grupie, która ostatecznie doprowadziła do rzezi owej arystokracji, zbytki nie sprawiały już przyjemności. Zajęła się ona więc „naprawą społeczeństwa”, doprowadzając ostatecznie do pierwszego w historii ludobójstwa i ćwierćwiecza wojen, po których Francja, największe mocarstwo tamtych czasów, zaczęła staczać się do trzecioplanowej roli politycznej, militarnej i gospodarczej.

XIX wiek to wkraczanie w dobrobyt coraz większych rzesz ludzi. I coraz więcej naprawiaczy świata. Druga połowa XIX-ego wieku i pierwsza XX-ego to niemal całkowite poparcie elit intelektualnych dla tego czy innego odłamu lewicowego totalitaryzmu, nieporównywalne nawet ze współczesnym poparciem postępu przez obecne rzekome elity. Dość powiedzieć, ze nawet Orwell, który tak wymownie opisał kontrolę umysłu po opanowaniu Ziemi przez socjalizm, sam był socjalistą, a jedynie przeciwnikiem stalinizmu, mimo tego publikacje jego książek wstrzymywane były w Anglii przez wiele lat.

Współcześnie wszyscy Europejczycy żyją w dobrobycie. Nikomu nie doskwiera głód, nikt nie zostanie wyrzucony ze szpitala, nikt nie zostanie zostawiony samemu sobie z nieślubnym dzieckiem. Nic więc dziwnego, że szerokie rzesze młodzieży widzą sposób rozrywki w ratowaniu świata przed różnymi urojonymi zagrożeniami. Efekt cieplarniany a wcześniej przeludnienie i dziura ozonowa, geje, kobiety, zagrożone gatunki. To są wszystko sprawy, które służą zabawie w ratowanie świata. Dowodem na to jest fakt, że zaangażowanie w nie jest powierzchowne. Nikomu z działających nie chce się uczyć, na czym polegają zjawiska klimatyczne czy dynamika procesów demograficznych, nikt też nie zdecydowałby się wyjechać na misję do trzeciego świata walczyć o sprawę, o którą zabiega. Nauka i praca stanowią bowiem wysiłek, są to koszta, tymczasem konsumpcja polega na płaceniu nie za koszta lecz za przyjemności. Nikt nie zapłaci za to, by mu umożliwiono wybudowanie komuś basenu, ale zapłaci, by ktoś jemu wybudował basen. Dlatego ratowanie świata tak, ale bez wysiłku, dla przyjemności. Ot utworzy się na Facebooku jakąś grupę poparcia dla aborcji w Brazylii, pójdzie na marsz w obronie praw gejów w Birmie czy napisze list w sprawie zwolnienia tego czy owego w Dzień Pisania Listów z Amnesty International, nie wysilając się nawet na poczytanie w Internecie, kim jest ta osoba, ani na napisanie kolejnego listu następnego dnia.

W dalszej części artykułu przedstawię błahe sprawy, którymi dla poprawy własnego samopoczucia, jednocześnie pomijając naprawdę palące kwestie, chętnie zajmują się Europejczycy. Następnie pokarzę, że pomijając istotne problemy, Europejczycy zwrotnie przyczyniają się do pogrążenia tych błahych spraw, o które walczą. Bowiem te same pieniądze zainwestowane w edukację i gospodarkę lepiej przyczyniają się do poprawy losu gejów, kobiet czy zwierząt niż bezpośrednie zajmowanie się tymi grupami.

Antykoncepcja

Zacznijmy od tzw. „praw reprodukcyjnych”. Lewactwo ubzdurało sobie, że planowanie rodziny, utożsamiane przez nie ze stosowaniem antykoncepcji, jest jedną z zasadniczych kwestii, o jakich powszechność na naszej planecie należy zadbać.

Zgodnie z tą (anty)koncepcją ogromne sumy pieniędzy pochodzące z funduszy na „pomoc humanitarną” przeznacza się na fundowanie Afrykanom prezerwatyw. Uzasadnieniem dla tego procederu miałaby być rzekoma groźba przeludnienia globu a zwłaszcza przeludnienia Afryki. Dodatkowym uzasadnieniem miałaby być ochrona przed wirusem HIV.

Teza o przeludnieniu świata była jedną z bardziej niedorzecznych tych tez lewicy, które były szeroko rozpowszechnione w mediach a jednocześnie aspirowały do miana naukowości. Polegała ona na prostej ekstrapolacji w przyszłość przyrostu naturalnego z lat 60-tych i 70-tych, mimo iż ów przyrost był w tych latach najintensywniejszych w dziejach ludzkości. Tymczasem, jak należało się spodziewać, wartość tego rekordowego przyrostu naturalnego spadła z 2,2% w połowie lat 60-tych do 1,1% w 2009 roku i nadal spada. Jest to jeszcze bardziej widoczne w wypadku dzietności (w jej wypadku w mniejszym stopniu zachodzi efekt „inercji” spowodowanej rozmiarami poszczególnych generacji), spadła ona z 5 dzieci na kobietę w połowie lat 60-tych do 2,5 obecnie, czyli z 3,9 dziecka powyżej wysokości gwarantującej wymianę pokoleń (wynoszącej 2,1) do 0,4 powyżej tej wysokości.

Tak jak nie przeludni się świat, tak nie przeludni się również Afryka. Na kontynencie tym zachodzą identyczne procesy co na pozostałych kontynentach, jedynie rozpoczęły się one tam trochę później. Ale dobiegną podobnego jak w Europie końca, zanim pojawi się niebezpieczeństwo katastrofy. Wydajność rolnictwa rośnie szybciej niż liczba ludności dzięki czemu strefy głodu prędko się zmniejszają, a Ziemia, nawet przy obecnej wydajności rolnictwa, jest w stanie wyżywić wielokrotnie więcej ludzi niż będzie ją zamieszkiwać w czasie, kiedy populacja globu ustabilizuje się lub zacznie spadać.

Cała powyższa tyrada służyła jedynie oddaniu prawdy na temat katastroficznych bzdur wymyślanych przez lewaków. Faktem jest jednak, że Afryka może odnieść ze zmniejszającego się przyrostu naturalnego korzyści, jednak takie, których lewactwo nawet nie bierze pod uwagę. Rozwój gospodarczy kraju jest najszybszy, gdy stosunek osób w wieku produkcyjnym do osób w wieku nieprodukcyjnym jest najwyższy. A ponieważ ludność nieprodukcyjna dzieli się na przed- i poprodukcyjną, stanowiąc generacje okalające ludność produkcyjną, więc danej wysokości przyrost naturalny będzie tyleżkrotnie zmniejszał stosunek osób w wieku poprodukcyjnym do osób w wieku produkcyjnym co zwiększał ilość osób w wieku przedprodukcyjnym do osób w wieku produkcyjnymi i na odwrót. Innymi słowy gdy każda para będzie miała 2 pary dzieci, to na każdych dwoje dziadków przypadać będzie czworo rodziców i ośmioro dzieci, gdy para będzie miała pół pary dzieci, czyli jedynaka, to na każdych czworo dziadków przypadnie dwoje rodziców i jedno dziecko. W obu wypadkach rodzice stanowić będą tylko 2/7 społeczeństwa, podczas gdy w przypadku prostej zastępowalności pokoleń, a więc rodzenia dwójki dzieci (+tyle ile nie dożyje dojrzałości płciowej), stosunek ten wynosi 2/6.

Wydawać by się więc mogło, że rozpowszechnianie prezerwatyw, przynajmniej w Afryce, jest pożyteczne, zwłaszcza, że, w przeciwieństwie do ciąży, zarażenie wirusem HIV jest zawsze demograficznie niekorzystne. Faktycznie jednak, wniosek o pożyteczności prezerwatyw jest zupełnie na wyrost. Misjonarzom postępu w głowach się nie mieści, że prezerwatywy nie zabezpieczają przed niechcianą ciążą i wirusem HIV, i to wcale nie dlatego, że, jak twierdzą kalendarzykowi oszołomi, są nieskuteczne w zatrzymywaniu plemników i wirusów (dla plemników skuteczność wynosi 97%, dla HIV 85%). Prezerwatywy są nieskuteczne w zapobieganiu ciąży w taki sam sposób, jak pasy są nieskuteczne w zmniejszaniu liczby ofiar wypadków drogowych. Postępowcy nie są w stanie zrozumieć, że mając zabezpieczenie, czy to w postaci „zabezpieczenia”, czy to pasów bezpieczeństwa, czy też ubezpieczenia, ludzie zaczynają postępować bardziej lekkomyślnie, budują się na terenach zalewowych, przecież i tak dostaną odszkodowanie, jeżdżą szybciej, przecież i tak przeżyją, a seksu uprawiają więcej, z większą liczbą partnerów i w bardziej niebezpieczny sposób (np. podczas stosunku analnego 5-krotnie łatwiej jest zarazić się wirusem HIV). Istnieje pewien stały poziom bezpieczeństwa dla każdej dziedziny życia, który ludzie starają się zachować, a zabezpieczenia zwiększające ów poziom, jedynie pozwalają ludziom poszerzyć zakres działań, które nie spowodują przekraczania tego poziomu bezpieczeństwa.

Tym co należałoby w Afryce zmienić, jest mentalność ludzi, czyli dopuszczalny przez nich poziom bezpieczeństwa. A do tego potrzeba nie kondomów, tylko edukacji. I to nie tej seksualnej, bo ta jedynie przyczynia się do oswojenia rozwiązłości (skoro nawet nauczyciele sobie ze mną o tym gawędzą, to jest to zwyczajniejsze niż siusianie). Potrzebna jest zwykła edukacja, która zmienia aspiracje życiowe i uczy myśleć. Dla człowieka posiadającego porządną pracę, hobby i zainteresowania, czytającego, uprawiającego sport, podróżującego seks nie jest jedyną rozrywką. A człowiek oczytany, myślący, obeznany z techniką nie wierzy w magię i leczenie HIV ziołami, niczym nasz importowany Simon Mol i (vide: http://interia360.pl/artykul/wszystkie-kobiety-simona-mola,26343). Pieniądze zainwestowane w edukację zwrotnie znacznie bardziej przyczyniają się do walki z HIV czy z przyrostem naturalnym niż te same pieniądze zainwestowane bezpośrednio w prezerwatywy, mimo że jest to tylko „działanie uboczne” edukacji, a głównym pożytkiem z niej płynącym są wiedza i umiejętności.

Mimo tego wśród lewicowych elit panuje przekonanie, że to propagowanie przez białe elity redukcji ludności ich niedawnych kolonii, przy jednoczesnym sugerowaniu, że ludność tych kolonii jest zbyt głupia, by białe elity mogły nie wyręczać jej w tym zadaniu, przyniesie Afryce pożądane rezultaty demograficzne.

Prawa kobiet

Już sam pomysł, że oprócz praw człowieka istnieją jeszcze jakieś prawa kobiet, który implikuje, że albo kobiety nie są (nawet) ludźmi albo są nadludźmi z dodatkowymi prawami, jest niedorzeczny. Jednak tak jak w wypadku innych lewackich koncepcji, tak też w wypadku praw kobiet, inwestowanie środków w realizację tych przywilejów zamiast w realizację praw człowieka zwrotnie powoduje mniejszą realizację „praw kobiet”. Zanalizujmy to na przykładzie.

Feministki ubzdurały sobie, że tym, co najgorszego dzieje się na wojnie, są gwałty na kobietach. Nie dociera do nich, że, choćby nie wiem jak ustępliwie liczyć (np. na podstawie samych deklaracji kobiet, liczących na azyl), na wojnach proporcja osób zgwałconych do ofiar ludobójstw jest jak 1:5. Ponieważ 90% ofiar ludobójstw stanowią mężczyźni ( http://adamjones.freeservers.com/ ), zatem, nawet gdyby policzyć tragizm gwałtu jako nie wiele mniejszy niż tragizm śmierci, cywilnych mężczyzn spotyka na wojnie 3 razy więcej zbrodni niż kobiety.

Pomińmy jednak tę niesprawiedliwość i zastanówmy się, co należałoby zrobić, aby zapewnić kobietom przywilej ochrony przed nieszczęściami wojennymi. Otóż lewactwo zaproponowało swoje rozwiązanie. Siły rozjemcze ONZ, dotąd rekrutowane spośród zawodowych żołnierzy, zaczęto rekrutować spośród kobiet... BBC wyemitowałą materiał filmowy o indyjskich wojaczkach w niebieskich hełmach, które wysłano na misje pokojowe do Afryki. Afrykankom obawiającym się gwałtu miałoby być łatwiej zwrócić się o pomoc do takich żołnierek niż do żołnierzy. Nic to, że w Indiach nie ma ani powszechnej służby wojskowej, w przeciwieństwie do Izraela, Ghany, Libii czy Kamerunu, ani nawet tradycji wojennej kobiet. Nic to, że walczące strony rozdzielane przez takie „wojsko” będą atakować się ze zdwojoną siłą, i że konflikt będzie ulegał postępującej eskalacji. Nic to, że podczas tak zaognionego konfliktu większej liczbie kobiet będzie zagrażało niebezpieczeństwo, ważne, że w tym niebezpieczeństwie będą posiadały one przywilej większej ochrony niż mężczyzna...

Geje

W wielu krajach mamy do czynienia z penalizacją (męskich) stosunków homoseksualnych. Kary wahają się od skromnych wyroków więzienia, przez surowsze odsiadki aż po dożywocie i karę główną. Nie oznacza to, że na gejach dokonuje się gdziekolwiek ludobójstwa. W ciągu ostatnich pięciu lat kara śmierci została na świecie wykonana na dwóch gejach a oskarżenie i wyrok poza homoseksualizmem obejmowały też gwałt. Penalizacja stosunków homoseksualnych oznacza jedynie, że mało kto uprawia takie homoseksualne stosunki.

Jest to jednak niewątpliwie spora uciążliwość, która nie ma zbyt wiele sensu. Można więc ocenić jako słuszną walkę o prawa gejów w Trzecim Świecie, choć walka o te prawa w Pierwszym Świecie powoli przybiera charakter karykaturalny. Problem w tym, że elita jak zwykle chce wylewać dziecko z kąpielą. Wśród uzasadnień napaści na Afganistan i Irak oraz planów napaści na Iran słyszałem i takie, która mówiły o tym, że bombardowania służą wyzwoleniu kobiet i homoseksualistów, co zresztą niesie w sobie dużo prawdy, o ile uznamy śmierć za swego rodzaju ostateczne wyzwolenie.

Jednak nawet kiedy establishment nie nawołuje do tak drastycznie wrogich działań wobec prześladowców homoseksualistów, to pomysły przez niego wyprodukowane nadal są niedorzeczne. Nałożenie sankcji ekonomicznych za łamanie praw człowieka z pewnością nie poprawia życia żadnego człowieka.

Środowisko

Wielkie oburzenie lewicowej wrażliwości budzą wszelkie próby przerobienia afrykańskiego skansenu w choć odrobinę cywilizowane miejsce. Afryka powinna pozostać przestrzenią przyjazną dla antylop, surykatek, lwów i wszelkich innych gatunków poza człowiekiem. Myśl o dziewiczej przyrodzie ma podnosić na duchu europejskiego ekologa, oglądającego ją w swoim klimatyzowanym skandynawskim mieszkaniu na ekranie swojego cyfrowego telewizora (bo przecież nie na żywo, gdyż parki narodowe mają być niedostępne dla kapitalistycznych zglobalizowanych turystów). Natomiast prymitywne plemiona mają mieć możliwość, czyli przymus, zachowania swojej kultury, czyli czegoś, co zawsze każda kultura na potęgę modernizowała w kontakcie z kulturą bardziej zaawansowaną.

I tak na przykład, pewien lewicowy dziennikarz oburza się na fakt, że w Serengeti po opłaceniu 70 000 dolarów podatku wolno myśliwemu turyście zastrzelić lwa a tubylcom na owe lwy polować nie wolno. Z przeciętnego lwa jest ok. 5-6 krotnie mniej mięsa niż z krowy, która kosztuje ok. 3-4 tys., a na jej wartość składa się przecież nie tylko cena jej mięsa lecz również zdolność do produkcji mleka. Wychodzi więc na to, że, biorąc pod uwagę również różnice cen żywności w Polsce i w Afryce oraz obecny kurs walut, za możliwość zastrzelenia lwa myśliwy amerykański przepłaca za zdobyty w ten sposób kilogram pożywienia 700-setkrotnie. Czy nie lepiej jest pozwolić polować amerykańskim pasjonatom a za połowę zarobionych w ten sposób pieniędzy kupić plemionom zamieszkującym Serengeti 350 krów?

Ale ekonomia już od czasów Marksa nie była najmocniejszą stroną lewicy. Tak jak pisałem, stosowanie zasad ekonomicznych wymaga myślenia, a wymyślanie własnej ekonomi to czysta przyjemność. W ratowaniu świata chodzi natomiast nie o żmudne wdrażanie w życie z trudem przyswojonych prawideł nauki, lecz o dobrą zabawę.

Lewica woli, żeby zamiast inwestować w turystykę myśliwską, która dostarcza środków potrzebnych na modernizację kraju, władze państw afrykańskich pozwoliły żyjącym w mitycznej harmonii z naturą tubylcom polować, a bogaczy popędziły do ich krajów. Skończyłoby się to oczywiście tym, że cierpiący na niedobory żywności tubylcy wytrzebiliby środowisko ze zwierzyny, jak miało to miejsce już wiele razy w historii świata, a potem, pozbawiwszy się kury znoszącej złote jaja w postaci turystów, gniliby w zacofaniu.

Wolność religijna

Żeby nie być stronniczym, dodam, że konsumpcjonistyczne nastawienie do działań humanitarnych, mimo że zrodzone w kręgach lewicowych, przeniknęło do pewnego stopnia całe społeczeństwo. W tym zaangażowanych katolików.

Kilka lat temu miały miejsce krwawe wydarzenia Indiach. Po latach prześladowań ludności muzułmańskiej hinduiści zwrócili się również przeciw mniejszości chrześcijańskiej. Wydarzenia te nie miały charakteru chwilowego i toczyły się przez dłuższy czas, w związku z czym pojawiło się pytanie, co w tej sytuacji zrobić, by zapobiec dalszym masakrom.

W owym czasie byłem użytkownikiem kilku forów katolickich. Z przerażeniem czytałem, jak większość piszących na tych forach reagowała oburzeniem na wszelkie pomysły łagodzenia konfliktu poprzez ustępstwa ze strony indyjskiego Kościoła, takie jak obiecanie nie wykorzystywania niższej pozycji kastowej pariasów do nawracania ich na katolicyzm, albo zobowiązanie się do nie budowania nowych świątyń w newralgicznych miejscach. Uzasadnieniem oburzenia była dla tych osób wolność religijna... Innymi słowy w konflikcie, życie ludzkie vs wolność religijna osoby te opowiadały się za tą drugą wartością.

Czemu tak się działo? Ponieważ dla nich konflikt wartości przedstawiał się zupełnie inaczej niż dla indyjskich katolików, dla nich był to konflikt pomiędzy wolnością religijną ich Kościoła a życiem cudzym. A na ten konflikt zareagowali w sposób typowy dla konsumpcji naprawiania świata. Ponieważ ich bezpieczeństwo usadowione w fotelu stojącym przed telewizorem, w którym pokazywano sceny z Indii, nie było dobrem, o które musieliby zabiegać, więc zaczęli zabiegać o dobro wyższe, jakie stanowiło dla nich samopoczucie, że hindusi są nawracani na drogę, którą postrzegali oni jako słuszną.

Laicyzacja

Z konsumpcjonizmem religijnego misjonarstwa mamy do czynienia również, albo raczej przede wszystkim, w wariancie odwrotnym niż przedstawiony powyżej. Wielu ludzi poświęciłoby nawet swoje ideały lewicowe, aby tylko przyspieszyć, podobno nieuchronny, upadek religii.

Rzeczników laicyzacji na razie islam gryzie w oczy mniej niż chrześcijaństwo, ale dzieje się tak tylko dlatego, że znajduje się on od nich daleko. Zdają sobie oni jednak sprawę z tego, że cywilizacyjna walka o świat toczyć się będzie wkrótce już nie między siłami postępu a chrześcijańską demokracją, lecz między postępowcami a konserwatystami muzułmańskimi.

Dlatego ci w innych wypadkach zwolennicy solidarności społecznej, na oślep biją we wszystko co islamskie, nie patrząc na fakt, że w krajach muzułmańskich nie istnieje system emerytalny, a opiekę nad starcami i kalekami reguluje prawo rodzinne oparte na szariacie, natomiast szkolnictwo podstawowe zapewniają głównie szkoły koraniczne. Z naszego, europejskiego, punktu widzenia, likwidowanie medres, jako konserwatorek najbardziej tradycyjnych poglądów, byłoby (ideologicznie) wskazane, faktycznie jednak szkołom koranicznym zawdzięczamy większą część spadku analfabetyzmu na świecie w ostatnich latach. Możliwe jest jednak inne podejście niż nasze.

Postawa alternatywna

Co ciekawe, podejście alternatywne wobec konsumpcjonizmu humanitarności, a więc faktyczne likwidowanie trudności, występujących w Trzecim Świecie, nie musi wymagać żadnej wzniosłości. Wystarczy wyzbycie się narcyzmu i arogancji, odłożenie na bok swoich instrukcji, wytycznych czy pouczeń i współpraca z innymi dla własnej korzyści, ale skutkująca korzyścią obopólną. Tak właśnie uczynili Chińczycy.

Rok 2006 zasłynął z przejęcia Afryki przez Chiny. Tego roku inwestycje chińskie na tym kontynencie przewyższyły wartością inwestycje amerykańskie i europejskie, osiągając ok. 35% udziału w ogóle inwestycji. Chińczycy nie sztorcowali Afrykanów, nie stawiali im ideologicznych żądań, nie mądrzyli się nad ich głowami, tylko zaproponowali im interes. Interes, na którym obie strony wyszły dobrze. Chińczycy inwestują w Afryce w przemysł, infrastrukturę i edukację. To między innymi dzięki nim ostatnie lata nazywane są renesansem Afryki, okresem bujnego rozwoju gospodarczego, w czasie którego na kontynencie nie toczą się prawie żadne konflikty zbrojne.

Być może właśnie dlatego Chińczycy tak gwałtownie potępiani są za „brak nacisków na afrykańskie reżimy w sprawie przestrzegania praw człowieka”. Jednak to właśnie ich metoda, a nie nasze butne komunikaty o łamaniu tu i ówdzie takich czy owakich standardów, przynosi rezultaty.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama