Odpowiadać przed Bogiem Spinozy

Kim jest Bóg przedstawiony przez filozofa Barucha Spinozę? Dlaczego ktoś miałby taką wersję bóstwa woleć od Boga, którego wyznają chrześcijanie?

Na ile poważnie traktować wiarę Rafała Trzaskowskiego w Boga Spinozy? W „płynnej nowoczesności” z dnia na dzień ewoluujących poglądów kandydata na prezydenta interpretacja jednej wypowiedzi sprzed kilku lat obarczona jest ryzykiem nieaktualności. Czy był to jedynie lapsus, albo może atawizm byłego ministranta, który stracił wiarę w Boga, ale waha się jeszcze przyznać do ateizmu? A może prawdą jest, jak twierdził miesiąc temu Trzaskowski, że chodziło mu jedynie o kwestię ochrony środowiska i stąd przywołał myśliciela, dla którego Bóg jest naturą? Z jednej strony wciąż przecież mieni się katolikiem w wywiadach. Ale, z drugiej strony, takie niecodzienne wyznanie nie powstaje chyba ad hoc, zatem coś chyba musi być na rzeczy również dzisiaj. Zresztą, już samo zrównanie Boga z wszechświatem przyprawia o dreszcze na chrześcijańskiej duszy.

Bóg Barucha Spinozy nie jest Bogiem Jezusa Chrystusa, zatem tego rodzaju deklaracja Trzaskowskiego musi świadczyć przynajmniej o głębokim kryzysie wiary chrześcijańskiej. Przypomnijmy, że myśliciel żydowskiego pochodzenia uznał istnienie jednej tylko substancji, odrzucając tym samym dualizm Boga i świata. W tym panteistycznym systemie świat rzeczy i myśli nie istnieją samoistnie, ale są jedynie objawami Boga. Nie tyle Bóg jest wszędzie, ile Bóg jest we wszystkim czy nawet wszystko jest Bogiem. Nie jest to do pogodzenia z Objawieniem chrześcijańskim, zgodnie z którym Bóg wyraźnie odciął się od świata, żeby potem móc z nim wejść w relację. Jak między ludźmi trzeba postawić wyraźną granicę między „ja” i „ty”, bo dopiero dzięki temu jest możliwa budowa nietoksycznego związku, tak Stwórca musiał objawić się jako całkowicie Inny od stworzenia, żeby następnie zaproponować zdrową z nim relację. Można powiedzieć za kardynałem Schönbornem, że „Biblia jest pierwszą oświecicielką”, która „odmitologizowuje świat, pozbawia go boskiej czci”. Krok w tył będzie więc powrotem do bałwochwalstwa. Nie trzeba wywoływać ducha Spinozy, by troszczyć się o środowisko, lepiej odwołać się do encykliki Laudato si' papieża Franciszka, za którego państwo Trzaskowscy ponoć trzymają kciuki.

Twierdzono, że prezydent w drugiej kadencji odpowiada jedynie przed Bogiem i historią, ale już nie przed własną partią czy „komendantem” Kaczyńskim. Pretendent na urząd prezydenta w takim razie musiałby odpowiadać w ewentualnej pierwszej kadencji prócz historii i macierzystego ugrupowania, z którego się wywodzi, przed Bogiem Spinozy. I tutaj pojawia się problem, a jednocześnie właśnie ucieczka przegranego kandydata wyborów prezydenckich przed problemem: Bóg siedemnastowiecznego filozofa nie jest Bogiem osobowym, nie można zatem mówić o jakiejkolwiek odpowiedzialności przed Nim. Trudno sobie wyobrazić, żeby po złożeniu przez Trzaskowskiego przysięgi na prezydenta stolicy miały paść słowa: „Tak mi dopomóż Bóg Spinozy”. Już w tym jednym fakcie ukazuje się, jak bardzo przyjmowana wizja Boga wpływać będzie na czyny polityka — jeśli nawet niepoważnie potraktuje swoją wiarę w Boga Spinozy, to całkiem na poważnie odrzuca odpowiedzialność za swoje czyny przed Bogiem Objawienia. Ewentualnie może zdać sprawę ze swojej aktywności przed samym sobą jako emanacją jednej boskiej substancji, choć mam nadzieję, że pływający w płytkiej wodzie Trzaskowski nie wyciąga aż tak głębokich konsekwencji z dziedzictwa Spinozy.

Z myślą filozofa związany jest również determinizm. Spinoza uznał, że własności świata wywodzą się z natury Boga, a cokolwiek się wydarza, jako poddane wiecznym prawom — jest konieczne. Również namiętności i czyny ludzkie są produktem konieczności — i, konsekwentnie, nie należy ich piętnować czy wyśmiewać, lecz jedynie starać się zrozumieć. Odpada zatem przypadek oraz wolność i związane z nią możliwości powiedzenia „nie” Bogu czy nawet stworzonej naturze ludzkiej. Rzekomo właśnie w poznaniu tej prawdziwej wiedzy człowiek porzuca przesądy i odkrywa prawdę, a razem z nią nabywa tego, co dziś nazywamy tolerancją: nikogo nie potępia, do nikogo nie żywi urazy, odnajduje „święty” spokój. Mówiąc językiem kampanii przedwyborczej: wychodzi z okopów i dostrzega, że świeci słońce, a Niemców nie ma.

To dobrze tłumaczyłoby stosunek Trzaskowskiego do poglądów reprezentowanych przez środowiska LGBT. W tym błędnym systemie myślowym Spinozy zreformowanym przez prezydenta Warszawy nie sposób odróżnić prawdy od błędu, a abstrakcyjna spinozjańska konieczność przybiera bardzo praktyczny wymiar: koniecznością staje się tutaj realizacja założeń ideologicznych, dla których nie ma już miary oceny, i które idą pod prąd naturze ludzkiej. Jeśli Spinoza oceniał jako słuszne to postępowanie, które pozostaje zgodne z naturą, a prawdziwą naturę ludzką widział w rozumie, to trzeba powiedzieć, że obecna rewolucja seksualno-kulturowa przeczy nie tylko wierze, ale i rozumowi. A przy okazji okazuje się, że tą koniecznością ktoś steruje.

Jeśli rozum szaleje, to jest jeszcze wiara Kościoła i związany z nią zmysł normalności, ostatni opornik przeciw konieczności dziejowej. Dlatego wiceprzewodniczącemu Platformy Obywatelskiej nie podoba się, jak Kościół patrzy na sprawę choćby karty LGBT+. Sam deklaruje się osobą wierzącą, ale jako osoba prywatna, a nie urzędnik. W ogóle chciałby widzieć wiarę jedynie w sferze prywatnej, co, jeśli rozumie się uniwersalistyczną naturę religii chrześcijańskiej, równałoby się po prostu jej zanegowaniu. Wiara Kościoła sprowadzona do niezobowiązujących uczuć, które każdy nosi w swoim sercu i nie wynosi z kościoła, nie odpowiada jej naturze. Owszem, jak podkreślał Joseph Ratzinger/Benedykt XVI, właśnie z uniwersalistycznych roszczeń wiary chrześcijańskiej wypływy racjonalna odpowiedzialność za całą rzeczywistość. Jednak z tej „bańki światopoglądowej”, w której małżeństwo Trzaskowskich dało się zamknąć, zrozumiałe są zarówno żachnięcia Małgorzaty, która utrzymuje, że mieszanie duchowości do kampanii jest czystą niegodziwością, jak i krytyka instytucji Kościoła oraz działań hierarchów kościelnych. Podobnie brzmi wypowiedź Rafała, męża niedoszłej pierwszej damy: „Mam duży szacunek dla tradycji i dla Kościoła. Natomiast, gdy widzę, jak Episkopat wpisuje się w tezy pisowskiej propagandy to, jako katolik, odbieram to boleśnie”. Zrozumiałe to wszystko, ale nieuzasadnione.

„Z pewnością także większość wyborców nie mogłaby z czystym sumieniem głosować na polityka, nie mając przejrzystości w kwestii, jaki jest jego stosunek do monizmu panteistycznego” — zakpiono sobie na stronie Forum Żydów Polskich. Wbrew pozorom kpina, do której zainteresowanie wypowiedzią Trzaskowskiego o Spinozie sprowadzono, ma swoją słabą stronę. Coś jednak wypowiedź o filozofie mówi o samym Trzaskowskim. I nawet jeśli niniejszy tekst piszę w konwencji „pół żartem”, to jednak „całkiem serio” przestrzegam przed poglądami ostatniej nadziei opozycji. Jeśli idee mają swoje konsekwencje, to niebezpieczne jest również dorabianie idei do konsekwencji. A przede wszystkim to pomieszanie wszystkiego ze wszystkim, tak charakterystyczne dla Trzaskowskiego.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama