Nowy kulturkampf

Ateizm nie jest tylko światopoglądem - jest też walczącą ideologią

Tak ostrego starcia cywilizacyjnego nie było od czasów zimnej wojny. „Stają naprzeciw siebie dwie kultury, dwie wizje antropologiczne. Jedna widzi aspekt duchowy człowieka. Druga, wynikająca z jednostronnej interpretacji darwinizmu, prowadzi do radosnego, triumfalnego nihilizmu” — stwierdził niedawno włoski kardynał Angelo Bagnasco.

Nie ma wątpliwości — to już właściwie regularna wojna wypowiedziana przez radykalnych ateistów wszystkim tym, którzy wierzą w coś więcej niż tylko w potęgę ludzkiego rozumu.

W roli heroldów z dwoma nagimi mieczami wystąpiły zaś słynne już autobusy z napisami kontestującymi istnienie Boga, które wyjechały na ulice miast m.in. w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, we Włoszech, Australii i w Kanadzie. Ta sytuacja pokazała również, że polem tej bitwy staną się szpitale, sądy, szkoły, ulice i w ogóle cała przestrzeń publiczna. Na tym jednak nie koniec. Ateistyczna krucjata coraz śmielej wdziera się bowiem także do sfery prywatnej, brutalnie cenzurując przekonania religijne pojedynczych obywateli. A to już pachnie totalitarnymi praktykami rodem z brunatnych i czerwonych dyktatur ubiegłego wieku.

Wyznanie niewiary

Prześladowania ludzi wierzących w Chinach, Korei Północnej i paru jeszcze innych komunistycznych „rajach na Ziemi”, nie są czymś, do czego można się przyzwyczaić, niemniej taka postawa daje się przynajmniej w jakiś sposób wytłumaczyć. W grę wchodzą przecież niemożliwe do pogodzenia różnice ideologiczne zachodzące pomiędzy „materialistycznymi dialektykami” a osobami wierzącymi, zwłaszcza zaś duchownymi postrzeganymi przez komunistów jako dealerzy „opium dla ludu”.

O wiele trudniej odpowiedzieć sobie za to na pytanie, dlaczego religijność zaczyna być ustawiana w pozycji wroga publicznego numer jeden w państwach, których cywilizacyjne korzenie tkwią głęboko właśnie w religijnej glebie, a demokracja z urzędu gwarantuje każdemu obywatelowi swobodę praktyk religijnych?

A że nie jest to czcza gadanina, niech świadczą słowa obserwatora Watykanu przy ONZ w Genewie arcybiskupa Silvano Tomasi, który na forum oenzetowskiej Rady Praw Człowieka powiedział niedawno, że chrześcijanom odmawia się prawa do swobód religijnych nie tylko w krajach, gdzie stanowią oni mniejszość, ale i tam, gdzie są w większości. Jeszcze dalej poszedł metropolita Sydney kard. George Pell, stwierdzając wprost, że „Kościół katolicki na Zachodzie doznaje dyskryminacji ze strony środowisk laickich”.

W odpowiedzi z drugiej strony pada zazwyczaj argument o konieczności przestrzegania ustawowego rozdziału Kościoła od państwa. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że mamy w tym przypadku raczej do czynienia z obsesyjnymi mrzonkami, które każą traktować najmniejszy choćby przejaw religijności jako zamach na — nomem omen — „świętą” zasadę świeckości życia publicznego. Przy takim podejściu krzyżyk noszony na szyi, a nawet ledwo dostrzegalne modlitewne poruszanie wargami urastają do rangi „zbrodni” przeciwko cywilizacyjnym zdobyczom laickiej demokracji.

Jakżeż jest to dalekie od rzeczywiście neutralnej postawy sporego grona ateistów czy agnostyków, którzy choć deklarują swoją obojętność religijną, to jednocześnie doceniają ogromny, pozytywny wpływ religii jako integralnego elementu i fundamentu całej zachodniej cywilizacji. Zanegowanie tego dorobku jest zaś działaniem na granicy cywilizacyjnej samodestrukcji. Niestety coraz częściej właśnie taka postawa, polegająca na zatykaniu uszu, przy jednoczesnym wykrzykiwaniu „nic nie słyszę, nic nie słyszę”, zdaje się brać górę nad ateizmem „pozytywnym”.

On albo krzyż

Ta nowa ateistyczna samoświadomość idzie dziś bardzo daleko. Dlaczego na przykład nie zacząć domagać się własnego święta? Do takiego właśnie wniosku doszli niemieccy ateiści z fundacji „Giordano Bruno”, którzy postulują wprowadzenie Dnia Ewolucji, obchodzonego w rocznicę urodzin Karola Darwina. Miałoby to być wolne od pracy „świeckie święto humanizmu”, stanowiące przeciwwagę dla świąt religijnych, którymi podobno „dręczeni” są niemieccy ateiści. Przewodniczący fundacji Michael Schmidt-Salomon zaproponował już nawet datę — dzień, w którym obchodzone jest w Niemczech wolne od pracy święto Wniebowstąpienia Pańskiego. Argumentował to faktem, że „nawet chrześcijanie nie wierzą, że Chrystus żywcem wstąpił do nieba”. Tym samym ujawniła się światu ateistyczna wspólnota, która żąda dla siebie przywilejów religijnych. Ciekawa to konstrukcja, jednak znakomicie oddająca kazuistyczne ciągoty panujące wśród dzisiejszych oświeconych „humanistów”.

Podobne argumenty mogliśmy usłyszeć z ust Michela Virarda, przewodniczącego Stowarzyszenia Humanistycznego Québeku, liczącego „aż” 170 członków, który stwierdził, że ateiści są „pogardzani, obrażani i znieważani”, co w dodatku „uważane jest za normalne”. Uznał też, że stanowią oni „część populacji, która nie ma swego oficjalnego głosu”.

Co ciekawe, z coraz bardziej ostrymi postulatami występują już nawet pojedynczy ateiści. Czego to dowodzi? Ano chyba tylko faktu, że wojowanie z religią zyskuje nie tylko przyzwolenie tzw. opinii publicznej, ale też staje się wręcz wyznacznikiem nowoczesności i bycia „trendy”.

Do tej kategorii można zaliczyć przypadek sędziego Luigiego Tosti, który został skazany przez sąd niższej instancji za zaniedbywanie swoich urzędowych obowiązków poprzez odmowę prowadzenia rozprawy na sali, w której znajduje się krzyż: „Albo ja, albo krzyże pozostaną w sali rozpraw, nigdy razem” — powtarzał wielokrotnie Tosti. W nagrodę został uniewinniony przez włoski Sąd Najwyższy.

Równie zacietrzewiony w swojej krucjacie ateistycznej okazał się John Matteson, wykładowca jednej z uczelni wyższych w Los Angeles, który nazwał swojego studenta „faszystowskim bękartem” i wyrzucił z zajęć po tym, gdy ten w swoim referacie na temat religii i moralności zdefiniował małżeństwo jako związek między kobietą i mężczyzną. W formularzu oceny studenta Matteson nie wpisał żadnego stopnia, a jedynie zdanie: „Zapytaj Boga, jaką ocenę dostałeś”...

Reakcyjna cisza

Skoro więc ateiści są rzeczywiście „pogardzani, obrażani i znieważani”, to jak w takim razie nazwać to, co spotyka dziś ludzi wierzących?

Ot, weźmy choćby sprawę Marcusa Bordena, trenera licealnej drużyny futbolowej z East Brunswick, w amerykańskim stanie New Jersey, któremu Sąd Najwyższy USA zabronił modlić się przed meczem wraz ze swoimi zawodnikami. I to nawet w szatni. Ta głośna historia ciągnie się od 1997 r., kiedy to niektórzy rodzice, przy wsparciu organizacji ateistycznej, uznali, że trener narusza konstytucyjną zasadę rozdziału religii od państwa i poskarżyli się w kuratorium. Władze oświatowe uznały skargę rodziców i zabroniły trenerowi czynienia gestów religijnych, choć ten na próżno argumentował, że łamie się w ten sposób konstytucyjną zasadę wolności wypowiedzi.

Podobne problemy miała Jenni Cain, sekretarka pracująca w szkole podstawowej Landscore w angielskim hrabstwie Devon, której zagrożono zwolnieniem z pracy po tym, kiedy jej ucząca się w tej samej szkole córka „śmiała” rozmawiać ze swoim kolegą o Bogu. Albo brytyjska pielęgniarka Caroline Patrie, którą zawieszono w pełnieniu obowiązków, gdy zaproponowała pacjentce, że się za nią pomodli.

Więcej szczęścia mieli za to katolicy w Teksasie. Tamtejszy apelacyjny sąd federalny podtrzymał obowiązujące w tym stanie prawo, zgodnie z którym uczniowie rozpoczynają codziennie lekcje w szkołach minutą ciszy, przeznaczoną na modlitwę lub dowolną refleksję. Przeciwko takiemu zwyczajowi protestowali ateiści twierdząc, że chwila ciszy to nic innego, jak tylko propagowanie religii w miejscach publicznych.

Niemal wszystkie opisane powyżej przypadki miały miejsce tylko w ciągu kilku pierwszych miesięcy tego roku. A będzie jeszcze gorzej, bo nowy amerykański prezydent Barack Obama zapowiada m.in. wprowadzenie w życie ustawy o „wolności wyboru”, eliminującej prawo pracowników służby zdrowia do powoływania się na „klauzulę sumienia” w sprawach odmowy wykonywania aborcji. A to, jak słusznie zauważył wspomniany już kard. George Pell, siłą rzeczy musi doprowadzić do dalszego zaostrzenia wojen kulturowych.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama