Bóg a cierpienie - teodycea raz jeszcze

Istnienie zła i cierpienia wydaje się najpoważniejszym argumentem przeciwko istnieniu Boga. Jak jednak miałby wyglądać świat, w którym istnieje wyłącznie dobro? Gdzie byłaby wtedy wolność wyboru? Czy nie byłby to świat czysto mechanicznych trybików?

Do nakreślenia niniejszych rozważań skłoniła mnie dyskusja z pewnym znajomym apologetą teistycznym, który z grubsza uporał się już sam przed sobą z niemal wszystkimi zarzutami neoateistów, poza samym zagadnieniem cierpienia w świecie. Ten ostatni problem ciągle budzi w nim jakieś pytania. Niniejsze przemyślenia są więc świeżym owocem mojej dyskusji z owym apologetą. Napisałem już jeden tekst w całości poświęcony teodycei ale pewne zagadnienia nie zostały w nim domknięte. Niniejszy esej będzie więc czymś w rodzaju uzupełnienia wcześniejszych przemyśleń. Na marginesie dodam, że Alvin Plantinga, jeden z najlepszych współczesnych apologetów teistycznych na świecie (jeśli nawet nie najlepszy) również uważa, że zagadnienie cierpienia i zła w świecie można by uznać za ostatni poważny problem dla apologetyki chrześcijańskiej. Ze swej strony skromnie dodam, że jeśli o mnie chodzi to prywatnie nie uważam problemu zła i cierpienia na świecie za poważny argument antyteistyczny. Kwestia ta jest głównie emocjonalna i należy pamiętać, że emocje słabo lub wręcz wcale nie przekładają się na poprawnie sformułowaną logikę argumentacji. To co czujemy to jedno, a to co możemy udowodnić to już zupełnie osobna kwestia. Mogę na przykład czuć bardzo silną antypatię do jakiejś osoby, narodowości, miejsca lub nawet potrawy, nie oznacza to jednak, że w ogóle będę w stanie uzasadnić swoją niechęć w jakkolwiek sensowny sposób. Dlatego też ateistyczna argumentacja „z cierpienia” przeciw Bogu już na dzień dobry jest obciążona błędem logicznym Argumentum ad misericordiam. Świat, w którym jakieś dziecko choruje na białaczkę nie powoduje oczywiście u mnie radosnej euforii. Niemniej jednak życie to coś więcej niż radosna euforia i same przyjemności, to także kumulowanie wiedzy i samorealizacja oraz to jak się zachowamy w takich sytuacjach. Nie da się ciągle jeść tylko słodyczy. Wszystkie nasze niedole osiągają jednak znaczenie zerowe w skali wieczności, która czeka nas z Bogiem. Podobnie jak wszystkie nasze obecne przyjemności. Tak ja pojmuję zagadnienie teodycei.

W niniejszym eseju zajmę się głównie zagadnieniem tak zwanych warunków brzegowych. Bez względu na to co powie apologeta teistyczny, ateista wciąż uważa, że każda próba obrony Boga i tak zaprowadzi całą dyskusję z powrotem do punktu wyjścia, czyli do warunków brzegowych. Nawet jeśli uznamy, że zło i cierpienie na świecie wkroczyło przez grzech pierworodny człowieka, jak poucza nas o tym Księga Rodzaju, to i tak ostatecznie winnym całej sytuacji ma być Bóg gdyż to On ustalił warunki brzegowe odpowiedzialne za „zepsucie się” świata i tym samym zło oraz cierpienie. Również wtedy gdy uznamy, że cierpienie jest powodowane przez z pozoru neutralne pod względem moralnym zjawiska atmosferyczne, takie jak pioruny czy powodzie. Jak odpowiedzieć na ten argument? Wystarczy wskazać, że pośrednictwo nie implikuje odpowiedzialności. Aby to zobrazować przeprowadzę pewne proste ćwiczenie myślowe. Przyjmijmy, że 1) Bóg nie istnieje, 2) spłodziłeś syna, który jest mordercą, 3) w twoim systemie etycznym morderstwo jest złem oraz 4) syn, którego spłodziłeś jest wolny w swej decyzji odnośnie dokonania morderstwa. Z koniunkcji 2) ^ 3) ^ 4) nie wynika w żaden sposób, że jesteś „odpowiedzialny” za to morderstwo nawet w jednym procencie. Pomimo, że 1) stworzyłeś warunki brzegowe dla zaistnienia zła, 2) potencjał do dokonania morderstwa, 3) z twojej woli narodził się syn, 4) z twojej woli wynika jego relatywna autonomia i wolność ku czynieniu zła. Po prostu Non sequitur.

Tak naprawdę nie ma tu nadal przesłanki uprawniającej do wnioskowania odpowiedzialności. Jest jedynie pośrednia przyczyna. Ale nie łączy się ona z odpowiedzialnością i tu właśnie jest clou, choćby nie wiem jak bardzo sugerowała nam to intuicja, która zawsze szuka możliwie jak najwięcej kozłów ofiarnych. W tym momencie kozłem ofiarnym jest Bóg. Pośrednictwo nie implikuje odpowiedzialności. Gdyby tak było to sądziłoby się zabójców razem z ich rodzicami i dziadkami lub nawet pradziadkami. Tymczasem nawet najbardziej groteskowe ustroje polityczne i sądownicze nie znają takiego absurdu. Czy możemy na przykład wyobrazić sobie pociągnięcie do odpowiedzialności rodziców Hitlera za jego zbrodnie? Hitler mógł być zbrodniarzem ale wcale nie musiał. Równie dobrze mógł zostać filantropem. „Warunki brzegowe Hitlera” w postaci jego rodziców nie określały kim będzie i tym samym te warunki brzegowe nie są za nic odpowiedzialne. Tak samo jest z Bogiem. Przyczyna pośrednia nie pociąga za sobą automatycznie odpowiedzialności, a implikacja zakładająca tę odpowiedzialność jest po prostu błędna lub w najlepszym przypadku niedostatecznie uzasadniona. Przyczyna pośrednia może ale wcale nie musi pociągać za sobą odpowiedzialności za zło. W tym „wcale nie musi” jest właśnie cały sęk. Powiedzmy, że twój potomek oszuka urząd skarbowy w dorosłym życiu. Warunki brzegowe dla tego oszustwa stworzyłeś właśnie ty sam, płodząc oszusta podatkowego. A teraz postaw sobie pytanie: kogo będzie ścigał urząd skarbowy, ciebie czy twojego potomka? A gdyby ścigał ciebie razem z nim to byś protestował jako oskarżony o bycie „warunkiem brzegowym” dla zaistnienia tego przestępstwa, czy nie? 

Weźmy inny przykład i załóżmy, że zamontowałeś szafkę na klatce schodowej w sposób technicznie poprawny. Twoja intencja była dobra. Byłeś jednak pośrednią przyczyną pewnego feralnego zdarzenia gdy pewnego dnia ta szafka spadła komuś na głowę i zabiła go. Drugą przyczyną tragedii, mniej pośrednią niż ty, była tu grawitacja, a trzecią i najbardziej bezpośrednią oczywiście sama szafka. Jaka jest twoja odpowiedzialność za tę śmierć? Zerowa. W przypadku szafki i grawitacji w ogóle trudno mówić o jakiejkolwiek odpowiedzialności gdyż ani szafka, ani grawitacja, w ogóle nie są „złe”. Jak widać po raz kolejny - przyczynowość nie implikuje odpowiedzialności. Oczywiście moglibyśmy zacząć się cofać i ustalać czy atomy w szafce też były jakoś „odpowiedzialne” za wspomnianą śmierć, wraz z Bogiem, który te atomy stworzył, ale byłoby to już tylko przesuwanie nieistniejącej odpowiedzialności na kolejne poziomy.

Klasyczna argumentacja ateistyczna jest płytka, krótkowzroczna i skrajnie jednostronna. Świat był urządzony bez zła ale jak widać dla ludzkości było to za mało i chciała ona też sprawdzić jak to jest ze złem. Świat można było urządzić bez możliwości wyboru zła ale wtedy byłby to świat pozbawiony istotnych aspektów wyboru. W takim świecie bylibyśmy zrobotyzowani i zmuszeni wyłącznie w kierunku czynienia dobra, nie mając żadnej informacji o tym czym to dobro właściwie jest skoro nie istniałaby możliwość porównania (ze złem). Tak to niestety działa, że bez porównania dobra ze złem nie otrzymujemy właściwie żadnej informacji zwrotnej o tym co to jest dobro. Obecny świat wraz ze swym złem jest pełną opcją wyborów, to znaczy zawiera również pełną informację o tym jak to jest bez Boga. Ja na przykład takiej informacji potrzebuję i daje mi ona bardzo wiele. Suche poinformowanie mnie o tym nie udzieliłoby mi żadnej wiedzy praktycznej gdyż pewne rzeczy możemy zrozumieć tylko przez osobiste doświadczenie. Na końcu niniejszego eseju jeszcze do tego powrócę.

Nie jest możliwe istnienie świata w którym istoty wolne nie mogłyby zarazem czynić zła. Taka sytuacja byłaby wewnętrznie sprzeczna. Ateista twierdzi, że skoro Bóg jest wszechmocny to powinien stworzyć wolny świat pozbawiony jednocześnie zła i cierpienia. Gdyby Bóg stworzył świat, w którym nie mogłoby dojść do zła, to wtedy ateista również mógłby Mu postawić zarzut, że czegoś znowu brakuje w takim świecie (na przykład wolności) bo nie jest on jeszcze inny. Można byłoby wtedy zarzucić Bogu, że taki świat jest zrobotyzowany, bezwolny i koszmarnie beztroski. Na tym bazuje ateista, że twierdzi, iż świat można było stworzyć inaczej. Ale każde „inaczej” ateista i tak skrytykowałby od nowa. Świat niestety musi jakiś być. Jest taki a nie inny i zło oraz cierpienie jakie się na nim pojawiło jest konsekwencją naszej wolności, która ma również opcję „świat bez Boga”. A w tym świecie konsekwencją braku Boga jest właśnie degeneracja, zło oraz cierpienie. Błędne jest założenie ateisty, że zło oraz cierpienie są koniecznością spowodowaną przez Boga gdyż są one tylko opcją, która się zmaterializowała w wyniku skorzystania przez nas z wolności. To prędzej nasze decyzje są odpowiedzialne za zło niż sam Bóg. Poza tym zagadnienie zła jest wyolbrzymiane w skali faktu, że po podzieleniu naszych dni z cierpieniem przez nieskończoność wieczności w przyszłym świecie z Bogiem wartość znaczenia naszych tymczasowych cierpień spada do zera.

Skoro świat został stworzony tak a nie inaczej to można zaryzykować wniosek, że nie dało się już lepiej tego zrobić i każde inne wyjście byłoby jeszcze bardziej krytykowane przez ateistę. Bóg jest wszechmocny ale z tego nie wynika, że może uczynić również coś bez sensu (na przykład stany logicznie sprzeczne) lub wręcz wszystko na raz. Każde wyjście zakłada zarazem brak innego wyjścia i pewnych opcji dostępnych jedynie w ramach innych wyjść (jak i odwrotnie). Ateista zakłada, że najwyższą wartością jest świat bez cierpienia. Nawet to założenie jest co najmniej dyskusyjne. Bóg może uznać (i zgodzę się z tym), że jeszcze wyższą wartością jest jednak istnienie istot wolnych, przy czym w ramach tej wolności mieści się też odrzucenie Boga i wynikające z tego zło oraz cierpienie. Jednak dlaczego świat bez Boga miałby być wciąż rajem i być pozbawiony degeneracji, a co za tym idzie zła i cierpienia? Takie założenie jest bez sensu i nie wiem czemu ateista je przyjmuje po czym zarzuca Bogu istnienie degeneracji i cierpienia w świecie. Ateista tkwi tu w pewnej sprzeczności gdyż chce zarazem świata bez Boga i bez cierpienia. Jedno wyklucza jednak drugie.

Generalnie wszystkie ateistyczne zarzuty wobec Boga oparte na istnieniu cierpienia sprowadzają się do założenia, że każdy inny świat stworzony przez Boga i nie będący światem totalnie hedonistycznym, który zawierałby wyłącznie czystą przyjemność, byłby światem niedoskonałym i „spartolonym”. Założenie, że wszystko co nie zawiera wyłącznie przyjemności jest już z natury niedoskonałe i „spartolone” jest oczywiście przejawem płytkiego i płaskiego myślenia, które zarzucam ateistom od lat. A na pewno co najmniej dyskusyjne jest założenie, że wszystko co nie zawiera wyłącznie przyjemności jest już z natury niedoskonałe i „spartolone”. Ateistyczne zarzuty wobec Boga oparte na cierpieniu będą jednak znajdowały wciąż podatny grunt gdyż żyjemy w społeczeństwach, które generalnie kultywują hedonizm i wszystko co sprzeciwia się przyjemności uważają za wyjątkowo negatywne.

Oczywiście sam hedonizm nie niesie ze sobą żadnej głębszej nauki. Pytam czasem ateistów w dyskusjach jak stworzyliby świat lepiej, gdzie dałoby się na przykład osiągnąć satysfakcję bez trudu i wysiłku. Jak na przykład sprawić żeby satysfakcja z okupionego trudami wejścia na Mount Everest była mniejsza niż wtedy gdyby to wejście dokonało się całkowicie bezwysiłkowo i bezpiecznie. Nie otrzymuję odpowiedzi na takie pytania poza zdawkowym stwierdzeniem, że skoro Bóg jest wszechmocny to sam powinien znaleźć odpowiedzi na tego typu pytania. Nie jest to jednak żadna odpowiedź a jedynie przesuwanie rozwiązania problemu gdzie indziej, na Boga, który ma w tym momencie coś wyczarować z kapelusza. Jednocześnie ten sam ateista zarzuca temu samemu Bogu, że każde inne rozwiązanie wspomnianego problemu będzie „spartolone” jeśli nie będzie oparte ponownie na hedonizmie. W taki oto sposób ateista sam domyka błędne koło w swym myśleniu.

Ateista zarzuca też niekiedy teiście, że nie da się wytłumaczyć całego zła w świecie wolnością otrzymaną przez człowieka. Mamy też bowiem destrukcyjne działanie samej przyrody, która powoduje różne kataklizmy naturalne i tak dalej, uderzające w człowieka i w inne istoty żyjące. Zgodnie z koncepcją biblijną degeneracyjny porządek przyrody jest spowodowany odrzuceniem Boga przez człowieka, czyli aktem wolności. Konstruktor nie nadał światu pierwotnie takiej degeneracyjnej natury. To co obserwujemy jest raczej stanem rozregulowanym względem pierwotnego. To tak jakby ktoś zbudował dom a on by się rozpadł i ktoś inny stwierdziłby, że to też było elementem jego pierwotnej konstrukcji. Ale nie było. To tylko stan degeneracji pierwotnej konstrukcji. Kataklizmy też w pewnym sensie można uznać za przejaw wolności samej przyrody. Powiedzmy, że obecny skażony degeneracją świat jest tymczasową full opcją względem której człowiek może wybrać świat z Bogiem lub bez mając pełną paletę wyborów. Nie wyobrażam sobie jak można było urządzić taki proces wyboru lepiej.

Tak więc Bóg stworzył świat po czym nastąpiła degeneracja w wyniku decyzji odwołującej się do naszej wolności. W efekcie żyjemy w świecie bez Boga i nie jest to taki świat jakiego chciał Bóg. Obecny zdegenerowany stan nie jest stanem pierwotnym. O tym właśnie mówi podanie biblijne. Nie rozumiem więc czemu ateiści przyjmują milczące założenie, że aktualny zdegenerowany stan wraz z obecnym w nim złem jest stanem pierwotnym spowodowanym celowo przez Boga. Gdyby tak było to wtedy zarzut wobec Boga o zło na świecie byłby bardziej uzasadniony. Choć nawet i wtedy nie dałoby się udowodnić, że Bóg jest odpowiedzialny za zło. Z tym punktem od razu na dzień dobry wiąże się pytanie broniące Boga: dlaczego Bóg miałby nadal podtrzymywać stan bez zła w świecie, w którym ktoś Go sobie nie życzy? I od razu wszystko wygląda zupełnie inaczej niż w świetle jednostronnego i ekstremalnie płaskiego rozumowania ateistycznego w tym miejscu.

Weźmy jeszcze jedną kwestię pod uwagę, której ateiści nigdy nie biorą: ofiara krzyżowa Jezusa. Jak w świecie bez cierpienia można wyobrazić sobie większe poświęcenie od tego? Świat z cierpieniem wydaje się nam mocno niedoskonały gdy spojrzymy na niego w zawężony hedonistyczny sposób, ograniczony wyłącznie do perspektywy doczesnej, ale gdy spojrzymy na niego w sposób poszerzony o tego typu soteriologiczne aspekty to od razu widać, że wszystko wygląda zupełnie inaczej niż przy pierwszym spojrzeniu. Można zapytać ateistę jak stworzyłby świat lepiej przy założeniu, że ma on być złożony z istot wolnych na tyle, że mogłyby odrzucić go i czynić dobrowolnie zło ile wlezie oraz przy założeniu, że posłałby potem jeszcze swego syna, który chciałby w ramach dowodu miłości w sposób najbardziej ofiarny zjednoczyć się z tymi istotami w bolesnych konsekwencjach tego odrzucenia.

Można powiedzieć, że Bóg zechciał powrócić do swego stworzenia po tym gdy ono Go odrzuciło. Bóg wraca do człowieka i podejmuje z nim dialog przez cierpienie swego Syna. Dialog ten od razu nawiązuje właśnie do tego co nas najbardziej boli w naszej egzystencji. O ten element nie rozszerzaliśmy rozważań ale jest on dodatkowym argumentem dla teodycei gdyż to właśnie przez cierpienie Boga w człowieku Jezusie uwidacznia się w pełni miłość Boga do rodzaju ludzkiego. Bez włączenia się Boga w kontekst cierpienia ta miłość nie miałaby już takiego doniosłego znaczenia.

Jak zatem widać, w sporach o teodyceę istotna jest perspektywa. Gdy zawęzimy wszystko do perspektywy doczesnej i hedonistycznej, z której patrzy ateista, to wtedy zło i cierpienie na świecie są problemem raczej nie do rozwiązania. Jeśli jednak rozszerzymy perspektywę o życie wieczne z Bogiem to wtedy wszystko zaczyna wyglądać już zupełnie inaczej. Nie o to bowiem chodzi, aby nam się tu wszystko udawało, ale abyśmy okazali swoje jestestwo i wzrastającą świadomość wobec różnych warunków życia - tak wobec sukcesów, jak i wobec klęsk, czy cierpienia. Nie zawsze uda nam się ten sens odkryć ale z perspektywy wieczności ten sens się ujawni. A wtedy przyznamy Bogu rację w tym, że dopuścił do nas takie a nie inne doświadczenia życiowe. Musimy więc przeżyć niejedno cierpienie także po to aby potem ucieszyć się z tego, że już nie będzie cierpienia w wieczności z Bogiem. Jak inaczej moglibyśmy docenić brak cierpienia nie doświadczając go uprzednio i nie wiedząc czym ono jest? Spójrzmy choćby na II Wojnę światową wraz z jej ludobójstwem, które jednak dzięki temu, że zostało obecnie wystarczająco dobrze opisane w historiografii stanowi pewien obszar odniesienia w wiedzy ludzi o sobie samych. W ostatecznym rozrachunku taka wiedza może być całej ludzkości jak najbardziej potrzebna. Ludzie dziś lepiej niż kiedykolwiek wiedzą do czego zdolny jest totalitaryzm i jak daleko może posunąć się bestialstwo naszej natury. Kto jest wystarczająco mądry wyciąga na tej podstawie wnioski i nie chce powtórki tego z tej właśnie przyczyny, że wie czym to grozi. W tym wypadku dochodzi do sytuacji w której doceniamy brak takiego cierpienia właśnie dlatego, że ludzkość już doświadczyła go uprzednio i wie czym ono jest.

Bóg jest naszym stwórcą i niebiańskim rodzicem. Patrząc przez pryzmat rodzicielstwa biologicznego widać, że rozpieszczanie dzieci i chowanie ich pod kloszem przed różnymi trudnościami może przyczynić się do ich dużej niesamodzielności i tym samym problemów w życiu dorosłym. Mądry rodzic nie chroni swojego dziecka przed każdą trudnością, nawet każdym bólem, cierpieniem. Wie, że aby to dziecko stało się świadome, odpowiedzialne, aby dowiedziało się na jakim świecie żyje i kim jest, musi również wejść w obszary trudne, bolesne, nawet tragiczne. Tylko mając dwie przeciwstawne perspektywy ludzka psychika będzie mogła kształtować się o nową świadomość, niedostępną w inny sposób. Jak czytamy w Księdze Hioba, „To człowiek się rodzi, by jęczeć, jak iskra, by unieść się w górę” (Hi 5,7, BT). W bolesnych doświadczeniach wznosimy się ku górze na drodze postępu, zostawiając za sobą swą strefę komfortu. Nie ma innej drogi do poznania siebie niż doświadczenie, w tym doświadczenie rozszerzone o te bolesne aspekty wyboru. Pewne rzeczy możemy zrozumieć jedynie z własnego doświadczenia i stworzenie nas przez Boga z takim doświadczeniem wbudowanym od razu w naszą psychikę byłoby zafałszowaniem naszego realnego ja oraz swoistym zrobotyzowaniem naszych przeżyć. Byłaby to wręcz manipulacja. Dawałoby nam to wyłącznie osiągnięcie perspektywy skrzywiającej obraz naszych wyborów oraz związanego z tym naszego pojmowania. Gdyby Bóg chciał mieć takich ludzi to od razu by ich stworzył w tej postaci i skonstruowałby mózgi, które niczego nie rozważają, nie wybierają nic poza rodzajami przyjemności, nie szukają nowej świadomości, rozwiązań, dróg życia oraz kreatywności, tylko zostały zoptymalizowane do reakcji na sam błogostan. Bóg mógłby udostępnić człowiekowi przeżywanie jedynie samej przyjemności ale byłoby to zarazem odbieraniem nam wiedzy o skutkach wyborów nieprawidłowych.

Takie jest właśnie moje pojmowanie kwestii teodycei i tak aktualnie widzę propozycje rozwiązania problemów związanych z tym zagadnieniem.

Pierwsza publikacja: kwiecień 2017 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama