Trza rzykać

Toczy się jedna z kluczowych w dziejach ludzkości dyskusji etycznych: czy decyzje, które podejmują algorytmy informatyczne mogą zastąpić decyzje ludzi?

„Rzykanie” to po śląsku modlitwa. O tym, że w ogóle „trza rzykać”, czytelników „W drodze” raczej nie trzeba przekonywać, chodzić więc będzie o pewną szczególną intencję. Nim ją jednak wyjawię, proszę o chwilę cierpliwości — wstęp do tego będzie nieznośnie autobiograficzny. Ale cóż: autor ma swoje prawa.

Najpierw coming out. Z pierwszego wykształcenia jestem technikiem. Dawno, dawno temu, gdy jeszcze po przenośne komputery chodziło się mniej więcej tak, jak po łoże z paralitykiem (czyli we czterech), w nieodległym Bytomiu skończyłem specjalność „elektroniczne maszyny i systemy cyfrowe”. Czyli w praktyce elektronikę silnie zorientowaną na informatykę, która wówczas — a była to końcówka lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku — zaczynała nabierać rozpędu. Komputerów w prywatnych rękach było niewiele. Przedmiotem westchnień z końca mojej podstawówki były maszyny, do których pro-gramy wgrywało się godzinami z kaset magnetofonowych. Pierwszego języka programowania nauczyłem się więc „na sucho”, symulując w głowie wyniki działania kodu... Zebrało się dziadkowi na wspominki. Już kończę.

Przedwstęp był potrzebny do kolejnej wstępnej deklaracji: nie żałuję odstawienia informatyki dla prezbiteratu (może tylko pod względem finansowym decyzja ta okazała się katastrofalna, ale dzięki temu żyję sobie we względnej ascezie...). Nie miewam nawrotów ani ciągów — nie zdarza mi się już, jak bywało w technikum, kompulsywne programowanie przez kilka dni i nocy z rzędu, o maratonach gier (Boulder Dash!) nie wspominając. Niemniej nie mogę się wyprzeć: cały czas zezuję nieco w stronę tego, co się w informatyce i cybernetyce dzieje. Zez ten bywał zresztą wzmacniany przez moich kościelnych przełożonych — od współudziału w informatyzacji biblioteki seminaryjnej poczynając — więc nie dbałem szczególnie o jego uleczenie.

Zezowanie jest niekomfortowe. Trochę odrywa od głównego przedmiotu oglądu, dając tylko niedoskonały obraz tego, co ujmuje się zezowaniem. Niemniej ostatnio dzieją się w świecie nowych technologii rzeczy na tyle istotne, a zarazem dla przeciętnych użytkowników elektroniki na tyle ukryte, że postanowiłem na moment odłożyć teologię (choć może pozornie), by napisać o tym parę słów. O sztucznej inteligencji wszyscy już zapewne słyszeli. Użytkownicy niektórych typów telefonów pastwili się pewnie nad jednym z przejawów tendencji do tworzenia „inteligentnego” oprogramowania, zlecając „asystentowi” jakże charakterystyczne dla homo sapiens polecenia: „zaśpiewaj piosenkę” albo „opowiedz kawał”.

 W tle gadżeciarskich wyścigów dokonują się jednak arcyważne rozstrzygnięcia. Chciałbym móc napisać, że toczy się jedna z kluczowych w dziejach ludzkości dyskusji etycznych. Tyle że po niedawnej decyzji jednego z najważniejszych informatycznych koncernów, by zamknąć dopiero co powołany zespół ds. etyki, lękam się, że ona się właśnie nie za bardzo toczy. A gra idzie o stawkę arcyważną. Jeśli bowiem decydujemy się na zastępowanie decyzji człowieka rozstrzygnięciami oprogramowania, to — jak się okazało ku zaskoczeniu niektórych inżynierów pewnego oprogramowania — trzeba w program wbudować jakąś etykę, jakąś hierarchię wartości.

Przykład? Pierwszy z brzegu. Jak ma się zachować autonomiczny samochód w sytuacji losowej, w której pojawia się alternatywa: albo uderzyć w przeszkodę (co może się zakończyć śmiercią kierowcy), albo skręcić i uderzyć w przechodniów na chodniku (co może z kolei zakończyć się ich śmiercią)? Co ciekawe, człowiek znajdujący się w takiej sytuacji nie ma czasu na rozważania etyczne. Myślimy na tyle wolno, że jeśli w ogóle zdążymy zadziałać, to będzie to działanie instynktowne, bez świadomego rozważenia „za” i „przeciw”. Maszyny już teraz analizują dane na tyle szybko, że program musi mieć na tę okoliczność wbudowany odpowiedni „etyczny” algorytm. Możemy zatem — upraszczając — zbudować samochody dla altruistów (już widzę w reklamie: „Nasze auto pomoże ci oddać życie za braci”) albo dla egoistów („Twoje bezpieczeństwo jest dla naszego auta najważniejsze”).

Myślę, że powinniśmy — jako ludzie po prostu — domagać się absolutnej jawności w tej dziedzinie. Bo to już nie jest science fiction z filmów. Musimy się domagać, by dyskusja na temat tego, jaką etykę i jakie wartości należy implementować sztucznej inteligencji (zwłaszcza wtedy, gdy nakierowujemy ją na „samorozwój”), toczyła się w świetle jupiterów, przy otwartych na oścież drzwiach. No i trza rzykać. Bardzo intensywnie rzykać za tych, od których te decyzje zależą.

Czerwiec 2019

Felieton pochodzi z książki Felietony zza hołdy, wyd. W Drodze 2021

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama