O miłości i sprawiedliwości

Miłość i sprawiedliwość, choć nieuznawane przez niektórych filozofów za nazwy realne, są jednakże związane z realnym podłożem

Stefan J. Karolak

O miłości i sprawiedliwości

Trudno jest pisać o miłości. Trudno o sprawiedliwości. Niełatwo też rozstrzygnąć, czy trudniejszą rzeczą jest kochać, czy pisać o  kochaniu. Podobnie jest ze sprawiedliwością. Wydaje się, że bodaj łatwiej o niej złożyć prostą myśl niż sprawiedliwego czynu dokonać.

Miłość i  sprawiedliwość w  postaci słów towarzyszą nam na co dzień. Jawią się jako dość jasne i proste, gdy z oddali odczuwamy ich oddziaływanie. Daje się dostrzec zjawisko takie, że im bardziej jesteśmy spragnieni miłości i sprawiedliwości, tym wyraźniej na horyzoncie rysują się ich mirażem malowane kształty. Gdy upłynie czas, w jakim wyobrażaliśmy sobie doświadczyć przeczuwanych i oczekiwanych wartości, ich zarys wtedy traci kontury do tego stopnia, że gotowi jesteśmy utrzymywać, iż nie ma nic takiego jak miłość i sprawiedliwość. Na pewno zaś są tacy filozofowie, dla których interesujące tu nas słowa nie są nazwami.

O miłości i sprawiedliwości

Taką postawę z  punktu widzenia logiki prezentował prof. Tadeusz Kotarbiński. W  jego mniemaniu sprawiedliwość nie jest nazwą czegokolwiek, lecz tylko słowem do nazwy podobnym. Byłaby to tym samym „nazwa pozorna”. Używając zapożyczenia z języka greckiego sprawiedliwość i miłość byłyby to onomatoidy, namiastki czy słowa mające tylko kształt nazw. Rozwiązanie tego problemu pozostawiam na marginesie. W  moim przekonaniu, jak sądzę zupełnie racjonalnym, a  także w  intuicyjnym odbiorze, miłość i  sprawiedliwość są stanami i  zjawiskami istniejącymi w  ludzkiej rzeczywistości. Co najmniej dlatego, iż nie można wykluczyć, a jest to nawet oczekiwane przez znaczną cześć ludzkości, że istnieje Byt utożsamiany w najwyższym stopniu z miłością i sprawiedliwością. Byt ten, przez różne narody, we własnych językach nazywany jest Bogiem. Utożsamiając wiarę w Boga z Jego rzeczywistym istnieniem i  przyjmując powszechnie przypisywane Mu atrybuty sprawiedliwości i miłości, trzeba stwierdzić, że ludzkość nie zawsze i nie wszędzie obdarzała swoich bogów takimi właściwościami. Bogowie greccy na przykład, i boginie zresztą też, bywali niesprawiedliwi. Potrafili nie tylko kochać; bywali też pełni zawiści i nienawiści.

Cechą niewątpliwie boską jest nieśmiertelność określonego istnienia. Cieszyli się nią (nieśmiertelnością właśnie) antyczni bogowie, choć nie tylko oni. Ich nieśmiertelność jest o  tyle ciekawa i  niezwykła, iż mając swój początek, swoje narodziny w  ściśle określonym czasie, nie podlegali śmierci. Nieskończoność, którą z  trudem obejmuje rozum ludzki, miałaby w tym wypadku punkt przyłożenia, punkt początkowy, którym był moment narodzin konkretnego bóstwa antycznego świata. Nie było natomiast nieskończoności o przeciwnym zwrocie. Używając języka matematyki, można by powiedzieć, że bogowie pogańskiej starożytności istnieli od czasu narodzin do plus nieskończoności. W  tym wypadku nie można sobie nawet wyobrazić minus nieskończoności. Starożytni bogowie, szczególnie ci helleńskiej proweniencji, w swojej mitycznej konstrukcji różnili się od trójjedynego Boga chrześcijan. Różnic tych jest bez liku. Właściwie można powiedzieć, że jest sui generis świętokradztwem porównywanie bogów pogańskich, których byt jest tylko mityczny i nie wiąże się z żadną konfesją, z Bogiem wyznawanym obecnie. Jednakże rozważania te mają znamię nie tylko ontologicznego namysłu, ale też odnoszą się do cywilizacji ludzkiej w  perspektywie historycznej. Toteż uwzględniają pojęcia i wyobrażenia bóstwa, jakie towarzyszyło ludziom na przestrzeni tysiącleci.

Z tym zastrzeżeniem można zanotować i  uwypuklić dwie istotne różnice zachodzące między trójjedynym Bogiem chrześcijan a  bogami pogańskiej starożytności. Pierwszą z  nich jest to, że Bóg Starego i  Nowego Testamentu nie miał początku i nie będzie mieć końca swego istnienia. Jest niezależny od czasu i  ponadczasowy. Natomiast bogowie starożytnych Greków i Rzymian rodzili się, jak wszelki byt biologiczny, w czasie. Po narodzinach wszakże czas nie miał mieć już nad nimi władzy.

Drugą różnicą jest omnipotencja Boga chrześcijan. Nie ma On bowiem granicy swej mocy. Nie krępują Go nawet więzy przeznaczenia ani prawa przyrody. Bogowie olimpijscy zaś podlegali co najmniej losowi. Dotyczyło to także najważniejszego z nich, Zeusa. Pozostali bogowie, oprócz losu, podlegali właśnie jemu, zwierzchnikowi olimpijskiego zgromadzenia. Zeus teoretycznie mógł wyznaczony los przezwyciężyć, ale nigdy tego nie uczynił.

Czemu służą te rozważania o  mocy i  wszechmocy? Temu mianowicie, aby a limine uprzedzić pogląd mówiący o organicznej antynomii, jaka miałaby zachodzić między miłością i sprawiedliwością. Miłość przez niektórych ludzi postrzegana bywa jako uczucie stronnicze, bezrefleksyjne. Zawsze gotowe do popełniania zbrodni niesprawiedliwości. Sprawiedliwość, w  której ex definitione opisana jest norma wyprowadzana ze zwyczaju lub prawa, ze swej natury ma być wartością obiektywną i powstającą z racjonalnego namysłu. Pewnym echem takiego poglądu jest jakże ludzka w swym wydźwięku fraszka Jana Sztaudyngera pt. Prośba do Boga:

„Bądź sprawiedliwy dla innych Panie Dla siebie proszę o zmiłowanie”. (Wiórki, 1966).

Myślę, że wielu, a może każdy z nas, ludzi, mógłby taką prośbę skierować do Boga. Wszakże na mocy uprzednio przyjętej wiary i założenia o wszechmocy boskiej nie ma wątpliwości, że jej wyroki mogą być sprawiedliwe i zarazem wydawane z miłością, a miłość może być pełna sprawiedliwości.

Są to tylko rozważania „czystego rozumu”. Nie dysponuję bowiem żadną wiedzą w tej materii potwierdzoną doświadczeniem. Nie jest to też próba znalezienia narzędzia, które pozwoliłoby wyjść poza obszar fizyki i choćby tylko w wyobraźni, doświadczyć świata z przestrzeni metafizycznej. Nie mogę jednak pominąć wiary i oczekiwań człowieka, który często nie znajdując na ziemi miłości, a szczególnie często spotykając niesprawiedliwość, spodziewa się po śmierci odwrócenia tych relacji. Są tacy ludzie, którzy doznali miłości, a nie doznali sprawiedliwości lub doznając sprawiedliwości nie zaznali ani nawet nie poznali miłości. Jak wyrównać te dysproporcje?

Jestem pewien, że żyli i  żyją też ludzie, którym dane było poznać smak miłości i  sprawiedliwości. Czy takich szczęściarzy czeka konieczność wyrównawczej odpłaty w wymiarze zakładanego Absolutu? Czy zawarte w Dziadach słowa wieszcza Adama, że „kto nie zaznał goryczy ni razu, ten nigdy nie może być w niebie” (cytat z pamięci) uzasadniają piekący smak piołunu złamanej miłości i  są zaliczką na sprawiedliwe wyrównanie za doznany ból po zamieszkaniu w Hadesie? Nic o tym nie wiem.

Dlatego składając myśli o  miłości i  sprawiedliwości odnosił się będę jedynie do spraw ziemian — żyjących na ziemi. Pozostaję świadom, że znaczna część ludzkości wierzy w  harmonijne zespojenie miłości i  sprawiedliwości z nadania Absolutu. Autorowi tych „czystych myśli” podobna wiara nie jest obca. Wiara ta nie przybiera określonego kształtu, bowiem przekracza ludzką imaginację. Nie jesteśmy wszak w  stanie wyobrazić sobie sprawiedliwego zadośćuczynienia, na przykład, za zbrodnię zabójstwa. Kara talionu, czy w  ogóle formuła do ut des (dosłownie: „daję, abyś dał”), rozumiana szeroko jako zasada odpłaty i świadczenia wzajemnego są często dalece niewystarczające i często w najmniejszym nawet stopniu nieadekwatne.

Przechodząc do ludzkich czynów i społecznych urządzeń ocenianych z  punktu widzenia kreowania sprawiedliwych lub niesprawiedliwych decyzji, warto jeszcze zwrócić uwagę na częściowy tylko wpływ człowieka, odnoszący się do uzyskanych rezultatów przedsiębranych przez niego działań. Myślę tu o decyzjach czy swego rodzaju wróżbach, jakie podejmowano już w starożytności na podstawie losowania.

Losowanie w starożytnej Grecji znane i praktykowane było od pradziejów. Jako rodzaj wróżbiarstwa (mantyki) zaliczane jest ono do tzw. wróżbiarstwa automatycznego. Charakteryzuje się ono tym, że nie jest potrzebny udział żadnego interpretatora do odczytania i zrozumienia wyniku przeprowadzonego losowania. Grecy znali kilka sposobów rozstrzygania spraw, które w inny sposób niż poprzez losowanie nie mogłyby być rozwikłane ze znamieniem bezstronnego, obiektywnego i  z woli bogów przeprowadzonego postępowania w  danych okolicznościach. Wynik losowania był syntezą ludzkiego, uprzedniego ustalenia reguł konkretnej próby i boskiego jej rozstrzygnięcia.

Z kilku sposobów, w  jaki antyczni Hellenowie przeprowadzali losowania znana, choćby śladowo, jest aksinomancja, polegająca na poszukiwaniu odpowiedzi na postawione pytanie za pomocą ostrza topora. W  próbie tej przeprowadzający losowanie wprawiał w ruch obrotowy topór, a jego ostrze wskazywało oczekiwane, uznawane za sprawiedliwe i uzasadnione rozwiązanie konkretnej sprawy. Znano także wróżenie czy rozstrzyganie spraw za pomocą sita. Ta metoda zwana była koskinomancją. Jednakże metodą najpopularniejszą, a przy tym prostą i łatwą, było ciągnienie lub rzucanie losów. Ten sposób postępowania i  losowania zwany był kleromancją. Współcześnie nierzadko zdarza nam się rzucić los stawiając na orła lub reszkę. Wygrana nas cieszy. Przegrana natomiast, choć ma wszystkie znamiona bezstronnego losu, nie zawsze przekonuje nas o  jego sprawiedliwym wskazaniu. Bywa, że miłość własna, egoizm, doszukuje się stronniczości nawet w mechanice świata.
Bywa wszakże tak, że mechanizm ów wykorzystywany jest w  podstępnej grze. Wtedy słusznie uzyskanemu wynikowi możemy odmówić miana sprawiedliwego rozstrzygnięcia losu. Oto znamienny przykład. „Kresfontes, uznawany za mitycznego potomka Heraklesa, podbił Peloponez. Kiedy osiedlił się na nim wraz z Temenosem i  synami Arystodemosa, wszyscy trzej postanowili podzielić kraj na trzy części: Spartę, Argos i Messenię. Właśnie Messenię chciał otrzymać Kresfontes, toteż zaproponował przeprowadzenie na okoliczność tego podziału losowania: »Niech losującym dwa pierwsze losy — zasugerował Kresfontes — przypadną w udziale Sparta i Argos, a Messenia niech stanie się udziałem trzeciego«. Zgodzili się na to i  wrzucili losy do urny z  wodą: dwaj pierwsi białe kamienie, a Kresfontes kawał gliny, tylko podobny do białego kamienia. Glina natychmiast się rozpuściła, toteż losy kamienne wypadły jako pierwsze i dały Argos Temenosowi, a Spartę — synom Arystodemosa. Kresfontes, zdobywszy Messenię podstępem udał, że uzyskał ją z wyroku losu”1.

Czy do losu można mieć pretensję? Naturalnie można, ale nikt nie może przypisać mu stronniczości, a tę wysuwa się na ogół, gdy chcemy podważyć sprawiedliwy wynik czynów lub decyzji ludzkich. Były one przecież przedsiębrane przez kogoś dla kogoś i często uważa się, że ze względu na kogoś. Los ma być gwarancją bezstronności, a  tę zbyt powierzchownie i lekkomyślnie utożsamia się ze sprawiedliwością. Dlatego miłość, która rodzi się ze względu na coś lub na kogoś jako fenomen o podłożu subiektywnym, przez to stronniczym, jest uważana za przeciwieństwo sprawiedliwości.

Nie podzielam tego poglądu. Sprawiedliwość, poza losowymi rozstrzygnięciami konkretnych spraw, jest moim zdaniem, zawsze pochodną decyzji wolitywnych. Co więcej, świadoma wola (voluntas) jest na tyle niezbędnym składnikiem ludzkich postanowień, o  których zasadnie można orzec, że są sprawiedliwe, iż w przypadkach wskazania nieświadomości decydenta albo jego błędu, rezultat jego decyzji, choćby nawet został uznany za słuszny, byłby pozbawiony znamion sprawiedliwości. Sprawiedliwość bowiem można osiągnąć wtedy tylko, gdy u źródeł podejmowanych czynów i  decyzji leży świadomy zamiar (owa voluntas) osiągnięcia sprawiedliwego wyniku przedsiębranych działań. Bez takiej woli nawet optymalne rozwiązanie konkretnego przypadku nie może być określone mianem sprawiedliwości.

Świadomi wciąż braku ostrości pojęcia sprawiedliwości przyjmijmy niejako jej dwie cechy na pozór wzajemnie sprzeczne, to znaczy obiektywność, a zarazem wolitywność jako essentialia tego terminu. Zatrzymując się na tym przyczółku, skupmy teraz przez chwilę uwagę na miłości.

Miłość — to że ma ona niejedno imię, jest poglądem nie tylko powszechnym, ale przy pewnych uściśleniach twierdzeniem prawdziwym. Kiedy rodzi się dziecko, nowy człowiek, nowy odbiorca i twórca świata zarazem, rodzi się też jego miłość do rodziców i rodziców do niego. Potem może pojawić się uczucie miłości do innych ludzi, do sztuki, do nauki, do życia, do Boga. Czy jest tak zawsze i w stosunku do wszystkich ludzi? Niestety, nie zawsze i nie w stosunku do każdego. Ale to osobne zagadnienie.

Przyjrzyjmy się choć trochę tej miłości, która wiąże się z  erotyzmem. Bywa tak, że w  pewnej chwili, pewnemu konkretnemu człowiekowi ze względu na drugiego człowieka — na ogół jest tak między kobietą a mężczyzną (ograniczę się do tej tylko relacji) — zaczyna bić silniej serce. Czuje, a może nawet myśli, że kocha. Czy kocha w istocie? To nie jest takie pewne. Skąd ta wątpliwość? Stąd, że objawy uczucia miłości są bardzo podobne do namiętności, jaką jest pożądanie erotyczne. Oba stany, choć się nie wykluczają, choć mają wspólny zakres, różnią się jednak zasadniczo. Pożądanie rodzi się i trwa dopóty, dopóki nie zostanie zaspokojone. Spełnione umiera. A miłość trwa. Spełniona lub nie, żywi się radością lub smutkiem. W pewnym aspekcie jest z natury szczęściodajna.

Na strukturę miłości — jest to mój własny pogląd — składają się co najmniej dwa jej elementy. Po pierwsze, uczucie, a  więc sam przejaw kochania drugiej osoby. To uczucie może być odwzajemnione lub nie. Zdarza się, że osoba darzona miłością nawet o  tym nie wie. Po drugie właśnie, i jest to element bardzo istotny, świadomość istniejącego uczucia miłości. Ta świadomość także może się odnosić tylko do jednej lub obu stron kochających się ludzi. Dzieje się tak dlatego, że miłość może istnieć nawet wtedy, gdy nie jest uświadomiona przez jednego czy oboje kochanków. Jeśli istnieje po obu stronach takiego uczuciowego związku tylko w sferze emocji, jest miłością wzajemną. Natomiast gdy wzajemny związek dusz nakłada się w  świadomości jego istnienia, to — według mojej nomenklatury — jest to miłość pełna. Kreuje ją i definiuje jednocześnie istnienie wzajemnego uczucia i świadomość jego bytu. Moim zdaniem, zrodzenie się takiego związku jest fundamentem szczęścia człowieka. I  jest dramatem unicestwienie takiego związku przez śmierć jednego z jego partnerów. Przykładów miłości i  oddania małżonków aż po grób i poza grób nawet historia zna wiele.

W najwyższym stopniu wzruszająca, piękna i świadoma jest miłość Arrii i  Cecyny Petusa. Wielce to zgodne małżeństwo dotknął dramat wyroku śmierci, jaki otrzymał Petus uczestniczący w  iliryjskiej rewolcie przeciwko Klaudiuszowi. Po jego skazaniu Arria pierwsza wbiła sobie nóż w pierś i zakrwawioną broń podała ukochanemu małżonkowi ze słowami: „Petusie! Nie boli!”. Lecz zanim doszło do tego samobójczego aktu, ich dzieci chciały odwieść matkę od tego kroku. Zięć chcący ją powstrzymać od tego zamiaru powołał się na jej matczyne uczucie mówiąc: „Chcesz więc, ażeby twoja córka zmarła razem ze mną, jeśli ja będę musiał zginąć?”. Odpowiedziała: „Jeżeli tak długo i w takiej zgodzie będzie żyć z tobą, jak ja żyłam z Petusem — chcę!”2.

Cóż może równoważyć śmierć? Tylko miłość. Matka godzi się na śmierć córki, jeśli ta zaznałaby w życiu długotrwałej miłości. Można przyjąć taki los za sprawiedliwy, choć dramatyczny, jeśli śmierć przedwczesna nawet byłaby zrównoważona życiem w miłości. Powiada się, nie bez słuszności, że miłość jest darem. Ale dać może tylko ten, kto ma, kto dysponuje pewnym dobrem. A doświadczyć miłości, niezależnie od ceny, jaką może przyjść za nią zapłacić, jest to możliwość dostrzeżenia choć raz w życiu jego ludzkiego sensu i wymiaru. Dopełnieniem tego doświadczenia jest czynienie i doznawanie sprawiedliwości.

Miłość i sprawiedliwość, choć nieuznawane przez niektórych filozofów za nazwy realne, są jednakże związane z  realnym podłożem. Miłość jakże często związana jest z  erotyzmem. Sprawiedliwość (iustitia) zawiera w  sobie prawo. Głęboka niesprawiedliwość skierowana przeciw miłości może tę miłość śmiertelnie zranić. Bezduszne, niemiłosierne prawo może zaowocować bezprawiem. Seneka Filozof w swoich listach stwierdza wyraźnie: „Ex senatus consultis plebisque scitis scelera exercentur” — „Na podstawie uchwał senatu i plebiscitów popełniane są zbrodnie” (Epist. 95).

Powszechnie wskazuje się na sprawiedliwość jako na prawidłowo zastosowane prawo. Słowa Seneki rodzą sceptycyzm w  tym względzie. Według Hieronima: „Miłość nie kieruje się przepisami” — „Amor ordinem nescit” (Ad Chrom. I, 217), ale podlega przecież rygorystycznym prawidłom. Tę wypowiedź Hieronima można rozumieć także w sposób sugerujący, że miłość nie zna, nie podporządkowuje się żadnym nakazom. Toteż zasadnie można twierdzić, że miłość i  sprawiedliwość łączy także wolna i niezawisła voluntas jako przejaw dobrowolnego działania. Podobną myśl można znaleźć u Marka Cycerona w jego dialogu O powinności: „Hoc ipsum ita iustum, quod recte fit, si est voluntarium” — „To co zostało uczynione dobrowolnie, a przy tym dobrze, jest sprawiedliwe” (Cic. De off. I, 9).

W wypowiedzi Cycerona wyczytać można jego skłonność do traktowania tego, co sprawiedliwe jako zjawiska o charakterze obiektywnym. Iustum (sprawiedliwe) — ma być recte (słuszne). Jeśli zachodzi taka koniunkcja, to przy założeniu jej dobrowolnego powstania ma ona cechy obiektywnego dobra. Zakotwiczenie sprawiedliwości i miłości w materii, w świecie realnym, wymaga obudowania tych pojęć pewną procedurą formalną, prawną lub obyczajową. Mieć tu trzeba na względzie ochronę ich rzeczywistych granic znaczeniowych, a z drugiej strony elastyczność oraz przystawanie słów do opisywanych desygnatów, tzn. przejawów miłości i sprawiedliwości.

O miłości i sprawiedliwości
Fragment pochodzi z książki:
Stefan J. Karolak
Sprawiedliwość.
Sens prawa

ISBN: 978-83-7720-324-8
wyd.: Wydawnictwo PETRUS 2015

Próbą pogodzenia słusznego rozwiązania problemu z zachowaniem wymaganych dróg do jego osiągnięcia jest znana i niejednoznaczna w swej treści wypowiedź Seneki Filozofa: „Qui statuit aliquid parte inaudita altera, aequum licet statuerit, haud aequus fuit” — „Kto wydaje wyrok bez wysłuchania drugiej strony, jest niesprawiedliwy, chociażby nawet wydał wyrok słuszny” (Medea, s. 199—200; tłum. S. Stabryła).

Dlaczego niesprawiedliwy jest ten, który wydaje wyrok sprawiedliwy, choć bez wysłuchania drugiej strony? Dlatego, iż sądzić można, że nie było jego intencją wydanie wyroku słusznego. Sprawiedliwym zaś jest ten — i jest to przesłanka konieczna, choć niewystarczająca — kto przejawia wolę bycia sprawiedliwym.

Wola Temidy i Afrodyty nie musi być zawsze zgodna, ale aby stanowiła podstawę sprawiedliwości i miłości musi być zawsze podejmowana i przejawiana w dobrej wierze.

1 Psudo-Apollodor, Biblioteka 2, 8, 4 — cyt za: Poliajnos, Podstępy wojenne, tłum. M. Borowska, Warszawa 2003.

2Cytuję za: P. Grimal, Miłość w Rzymie, tłum. J.R. Kaczyński, Warszawa 1990, s. 223

dalej>>

opr. ab/ab


« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama