Solidarność sumień

Moment oporu przeciw konformizmowi nie musi być od razu wielką rewolucją, ale taki przypadek odwagi sumienia często staje się początkiem prawdziwej przemiany

Moment oporu przeciw konformizmowi nie musi być wielką rewolucją, może być czymś bardzo skromnym, ale właśnie taki przypadek odwagi sumienia staje się początkiem odnowy. Cnoty obywatelskie mają korzenie w ludzkim sumieniu.

Istnieją pojęcia rozumiane niejako intuicyjnie. Do nich należy sumienie. Mówimy o nim: „wewnętrzny głos”, „zmysł moralny”, „umiejętność odróżniania dobra od zła”. Mówimy także: „coś, co czyni nas ludźmi”, mając na myśli to, że ani zwierzęta, ani rośliny nie zastanawiają się nad wspólnotowymi konsekwencjami swojego zachowania, a tym bardziej nie oceniają ich w kategoriach moralnych. Zdolność oceny moralnej jest człowiekowi po prostu dana — inną sprawą jest, czy z niej korzysta, ale o tym później — nie zależy od jego wykształcenia, majątku i innych przydanych dyspozycji. Jest czymś pierwszym i podstawowym, wyprzedzającym wszystkie systemy etyczne. Dotyka tego, co w nas najgłębsze i jest jego wyrazem, dlatego ma potencjał wywrotowy. Każdy system totalitarny ma największego przeciwnika w sumieniu szarego obywatela, dlatego stróżowie systemów poddają w wątpliwość istnienie sumienia i prześladują tych, którzy budzą sumienie w innych.

Wielki Projekt

Wszystko zaczyna się od koncepcji człowieka. Totalitarne systemy dwudziestego wieku — nazizm, faszyzm czy komunizm — widziały w człowieku jedynie trybik w maszynie, element większej całości, pozbawiony indywidualności i samodzielności. Marksiści uznają, że świat społeczny, świat kultury i świat duchowy (religijny i filozoficzny) jest jedynie odbiciem, odzwierciedleniem świata materialnego i konsekwencją panujących stosunków produkcji. Zdaniem marksistów nie ma niczego takiego jak sumienie: jest ono złudzeniem, systemem przesądów, opium, którym właściciele kapitału odurzają wyzyskiwaną klasę robotniczą. Nie istnieje nic poza światem materialnym.

Paradoksalnie, marksizm ma charakter quasi-religijny. Celem marksizmu jest „zbawienie” człowieka, zbawienie tu i teraz, zbawienie już, zasypanie rowów dzielących go od innych lub od wytworów jego pracy, wreszcie - pozbawienie go złudzeń i fałszywej świadomości, pogodzenie go samego ze sobą, słowem: przywrócenie harmonijnej relacji między ludźmi i ludzi ze światem. Skoro całe zło jest wynikiem nieporządku w świecie materialnym, wynikiem niewłaściwego ustroju — myślą marksiści — trzeba to natychmiast zmienić. Jednostka nie ma znaczenia wobec pisanej wielką literą Historii i jej praw. Jednostka ze swoją wolnością i sumieniem jest niebezpieczna dla systemu. Zagraża realizacji Wielkiego Projektu.

Ale coś, co jest oparte na fałszywej koncepcji człowieka, czyli na przykład na założeniu, że człowieczeństwo zamyka się w materialności (albo przeciwnie: tylko w duchowości), nie może trwać.

Z doświadczenia dwudziestowiecznych totalitaryzmów płynie kilka lekcji. Po pierwsze, sumienie można zagłuszyć i wykoślawić. Bez względu na to, jak przykrą prawdą może się to wydawać, totalitaryzm był możliwy, ponieważ spotkał się z przyzwoleniem wystarczającej liczby ludzi. Przyzwolenie to miało oczywiście różny charakter. Czasem polegało na konformizmie, czyli zwykłym dopasowaniu się do tego, czego oczekiwała władza, postępowaniu tak, jak postępują inni, aby nikomu się nie narazić i po prostu przeżyć. Innym razem dopasowanie miało służyć nie tyle przeżyciu, ile osiągnięciu pewnych korzyści. Najgorętszego przyzwolenia udzielali oczywiście szczerzy wyznawcy — ci, którzy przyjęli ideały systemu za własne. W każdym przypadku sumienie musiało być zagłuszone, aby nie przeszkadzało podjętemu zadaniu. Preteksty mogły być najróżniejsze, mniej lub bardziej wzniosłe, codzienne i banalne lub ideologicznie zaangażowane, zawsze jednak prowadziły do uwikłania się w grę, w udawanie, w samooszukiwanie. Człowiek zmienia się, bo zmieniają się okoliczności, do których chce przystosować się na nowo, traci wewnętrzną sterowność. Wspaniałym studium tego procesu jest „Zniewolony umysł” Czesława Miłosza.

Wolność

Po drugie, sumienie jest niebezpieczne tak jak niebezpieczna jest ludzka wolność. Na czym polega owo niebezpieczeństwo? Prawe sumienie nie toleruje niesprawiedliwości, nie godzi się ani na cierpienie, ani na kłamstwo. Odmowa udziału w grze pozorów prowadzi do jej przerwania. Zdjęcie maski oznacza zerwanie przedstawienia, sumienie ma więc wywrotowy charakter.

Świadectwem owego buntu sumienia jest wciąż bliskie doświadczenie „Solidarności” i innych ruchów dysydenckich z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Ich etycznego (i gorącego!) opisu dostarczyli Wacław Havel w eseju „Siła bezsilnych” z 1978 roku i ksiądz Józef Tischner w „Etyce solidarności” z lat 1980-1981.

Havel pisał o napięciu obecnym w każdym z nas. „Człowiek zmuszony jest żyć w kłamstwie, ale może być do tego zmuszony jedynie dlatego, że zdolny jest tak żyć” — pisał czeski dysydent i zaraz zaznaczał, że człowiek jest też zdolny do buntu, do wydobycia się z życia w kłamstwie, do odnalezienia swej godności i tożsamości, do realizacji swej wolności. W systemie zniewolenia próba życia w prawdzie (Havel podał tu przykład kierownika sklepu, który odmawia wywieszenia w witrynie hasła „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!”) nie tylko pozwala człowiekowi pogodzić się samemu ze sobą, zobaczyć rzeczywistość taką, jaka ona jest, czy dać przykład innym. Ma też poważne konsekwencje społeczne i polityczne. Siła polityczna życia w prawdzie, zdaniem dramaturga, jest „szczególna, wybuchowa i nieobliczalna”. Prawdziwe starcie nie odbywa się na ulicy. Fizyczna walka, dążenie do reformy politycznej — jak miało to miejsce w czasie Praskiej Wiosny w 1968 roku — „jest tylko ostatnim aktem i zewnętrznym rezultatem długiego dramatu, rozgrywającego się przede wszystkim — i pierwotnie — w sferze ducha oraz sumienia społeczeństwa”. Próby zmian politycznych są rezultatem przebudzenia się człowieczeństwa, a nie odwrotnie.

Moment oporu przeciw konformizmowi innych nie musi być wielką rewolucją, może być czymś bardzo skromnym (tak skromnym, a jednocześnie odważnym, jak gest wspomnianego sklepikarza), ale właśnie taki przypadek odwagi sumienia staje się początkiem odnowy. Z drugiej strony - małe, wydawałoby się nic nieznaczące ustępstwa niosą za sobą strach i zniewolenie, podtrzymują życie w kłamstwie. Indywidualne wybory mają większe znaczenie, niż często myślimy.

Podobnie mówił ksiądz Józef Tischner do ludzi „Solidarności” w 1980 roku (jego rozważania zostały zebrane w książce pod tytułem „Etyka solidarności”). „Etyka solidarności chce być etyką sumienia. (...) Nie można być solidarnym z ludźmi bez sumienia. Z ludźmi bez sumienia można jechać w jednym pociągu, siedzieć przy stole podczas kolacji, czytać książki — to jeszcze nie jest solidarność. Nie każde „my”, nie każde „razem” jest już solidarnością. Autentyczna solidarność — powtórzmy to raz jeszcze — jest solidarnością sumień. To zrozumiałe, bo być solidarnym z człowiekiem to zawsze móc liczyć na człowieka, a liczyć na człowieka to wierzyć, że jest w nim coś stałego, co nie zawodzi. Sumienie jest w człowieku tym, co stałe i co nie sprawia zawodu. Do tego trzeba jednak jednego: trzeba chcieć mieć sumienie. Sumienia mają bowiem przede wszystkim ci, którzy chcą je mieć. To smutne, bo okazuje się, że człowiek ma moc zniszczenia w sobie tego, co stanowi o jego człowieczeństwie. Ale również radosne, bo okazuje się, że sumienie zawsze można odbudować, byle tego chcieć. Solidarność jest dziełem nie tylko tych, którzy zawsze mieli sumienia, ale również tych, którzy je w sobie odbudowali.”

Tischner, tak jak Havel, widział napięcie w człowieku, widział jego zdolność do dobra i zła. Postawa solidarności, która zapoczątkowała zmiany w Polsce i w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej, miała swoje źródło w ludzkim sumieniu: we wrażliwości na cierpienie i niesprawiedliwość dotykające innych. Nie zawsze jednak sumienie musi odpowiadać na cierpienie. Może mu zapobiegać.

Sumienie otwiera nas na innych i pozwala wejść z nimi w relację. Prawe sumienie pomaga nam zbudować wspólnotę, kładąc pod nią fundamenty. Totalitaryzmy wszelkiej maści wykluczają przyjaźń między ludźmi, niszczą zaufanie. Rozbijają wspólnotę u jej korzeni: w sumieniu. Nie przez przypadek rozważania o sumieniu znalazły się w „Etyce solidarności” właśnie w rozdziale pod tytułem „Wspólnota”.

Ryzyko

Niebezpieczeństwo związane z sumieniem nie wyczerpuje się jednak w jego potencjalnie wywrotowym charakterze na polu polityki. Moralność, a więc sumienie, potrzebuje wolności i do niej prowadzi. Wolność nakłada obowiązek szukania prawdy i postępowania zgodnie z tym, co się rozpoznało. Tylko w ten sposób sumienie może spełnić swoją rolę, tylko taki użytek z wolności służy dobru — tak pojedynczego człowieka, jak i społeczeństwa. Z drugiej strony, prawda musi być przyjęta w wolności, a to wiąże się jednak z pewnym ryzykiem. Szukanie oznacza wysiłek, a wysiłek bywa nieprzyjemny. Trudności mogą więc budzić chęć ucieczki, rezygnacji z wolności: zaczynamy szukać nie tyle drogi, ile kogoś, kto powie, co należy robić i jak żyć, rezygnujemy z wysiłku i z myślenia. Wreszcie, jest bardzo prawdopodobne, że sumienie źle ukształtowane zrobi zły użytek z wolności, którą dysponuje. Wolność niesie ryzyko błędu.

Totalitaryzm w takiej lub innej postaci był i jest możliwy, ponieważ pokusa ucieczki od odpowiedzialności zawsze będzie aktualna. Zawsze mogą znaleźć się też tacy, którzy -zniecierpliwieni mozolnymi ludzkimi poszukiwaniami, przekonani o własnej nieomylności - mogą ulec pokusie narzucenia siłą swoich rozwiązań innym. Właśnie dlatego należy chronić ludzkie sumienie i pozwalać mu się dobrze ukształtować.

Systemy totalitarne, stawiając sobie za cel przeniknięcie do najbardziej intymnych sfer życia i podporządkowanie ich panującej ideologii, łamią sumienia w sposób zorganizowany i systematyczny. Dziś, w naszej części świata, groźba totalitaryzmu wydaje się odległa, ale rola sumienia nie zmieniła się. Nie doświadczamy już łamania sumienia przez aparat przemocy i inwigilacji, ale z powodzeniem możemy zagłuszyć je sami. Odbywa się to zazwyczaj stopniowo i subtelnie, ponieważ w naszym codziennym życiu bardzo rzadko stajemy przed wielkimi dylematami moralnymi. Ustępstwa w małych sprawach często prowadzą do ustępstw w większych.

Tymczasem właściwie uformowane sumienie — sumienie często „używane” — jest warunkiem samodzielności osądu, dojrzałości myślenia. Człowiek o prawym sumieniu jest, jak powiedzieliby psychologowie, wewnątrzsterowny, sam kieruje swoim postępowaniem, jest zdolny do brania odpowiedzialności za siebie i innych w sprawach tak małej, jak i wielkiej wagi. Dobrze uformowane sumienie skłania do bezinteresowności, a więc też przyjaźni i troski o dobro wspólne. Cnoty obywatelskie, tak potrzebne w demokracji, mają korzenie w ludzkim sumieniu.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama