Czy Kościołowi potrzebna jest lustracja?

O lustracji polonista i historyk, kierownik referatu Wystaw, Wydawnictw i Edukacji Historycznej w Oddziale IPN w Krakowie

„Kapłani mają problem
z pogranicza etyki i rachunkowości
co zrobić ze srebrnikami
które Judasz rzucił im pod nogi”

Na wstępie należy zastanowić się nad pojęciem: „lustracja w Kościele”. W obowiązującym w Polsce systemie prawnym lustracja odnosi się do oceny przeszłości i obecnej wiarygodności osób sprawujących ważne funkcje publiczne. Gdy w pełni zacznie obowiązywać nowa ustawa o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa 1944-1989 oraz treści tych dokumentów, lustracji podlegać będzie znacznie większe grono osób zaufania publicznego, między innymi także radni, dyrektorzy szkół, ludzie biznesu itp. Jednak ani w dotychczasowych, ani w mających obowiązywać w niedalekiej przyszłości rozwiązaniach nie przewiduje się lustracji duchowieństwa Kościoła katolickiego i innych związków wyznaniowych. Z tego prostego stwierdzenia wynika więc fakt, że głośna od przynajmniej kilkunastu miesięcy sprawa kontaktów niektórych księży, zakonników czy zakonnic z komunistycznymi służbami walczącymi z Kościołem ma przede wszystkim znaczenie moralne i historyczne.

„suma została zapisana
po stronie wydatków
zanotują ją kronikarze
po stronie legendy”

Z punktu widzenia historyka problem współpracy części duchowieństwa z aparatem represji PRL jest częścią panoramy, ukazującej metody i skutki działań komunistycznej bezpieki w różnych środowiskach, z natury rzeczy niechętnych reżimowi komunistycznemu w latach 1944-1989. Kościół jest przy tym wdzięcznym obiektem badawczym z kilku przynajmniej powodów. Był przez komunistów postrzegany jako główny przeciwnik, w największym stopniu przeciwstawiał się wpływom sowieckim w Polsce, dla większości Polaków stanowił autorytet zasadniczy i nieraz ostateczny nie tylko w kwestiach wiary, jego sposób postrzegania i objaśniania rzeczywistości różnił się zasadniczo od oficjalnie obowiązującego.

Przeciwko Kościołowi katolickiemu kierowany był największy wysiłek operacyjny tajnych służb i wspierającego je Urzędu do Spraw Wyznań, kierowanych — co warto podkreślić i przypomnieć — przez PZPR. Rozmiar i rozmach działań prowadzonych przeciwko Kościołowi jest bezcennym źródłem wiedzy o istocie komunistycznego aparatu represji.

„nie wypada
kupić za nią świecznika do świątyni
ani rozdać ubogim
po długiej naradzie
postanawiają nabyć plac garncarski
i założyć na nim
cmentarz dla pielgrzymów”

Jeszcze ciekawszym zadaniem jest zbadanie metod obrony Kościoła przed tymi działaniami. Zestawienie komunistycznej agresji z reakcją i postawą polskich biskupów i pozostałych duchownych wyłania nowe, nieraz nie tylko historyczne obszary badawcze. Zamknięcie tego rozdziału historii Polski i polskiego Kościoła w archiwach byłoby drastycznym zubożeniem wiedzy o naszych najnowszych dziejach. Zwłaszcza, że wnioski wynikające z dotychczasowych ustaleń historyków wystawiają polskiemu duchowieństwu w epoce realnego socjalizmu zdecydowanie korzystne świadectwo.

Zajmujący się tymi zagadnieniami badacz staje przy tym wobec bardzo poważnego wyzwania. Ma bowiem jako tworzywo swojej pracy szczególne źródło, jakim są dokumenty „misterium nieprawości” — jak totalitaryzm nazwał Jan Paweł II. Musi ocenić ich wiarygodność, umiejętnie je odczytać, podjąć wreszcie próbę weryfikacji. Trudność tego wyzwania wynika z faktu, że historyk, chcąc nie chcąc, staje się sędzią ludzkich postaw i świadkiem wydarzeń z przeszłości widzianych przez pryzmat dokumentów komunistycznej bezpieki. Grozi mu przy tym niejednokrotnie niebezpieczeństwo zauroczenia ich treścią — zło ma wszak nieraz bardzo pociągającą postać — i traktowania jej jako wizerunku pełnego i ostatecznego, a tym samym jednostronnego i, co gorsza, nieodwracalnie krzywdzącego.

„oddać niejako
pieniądze za śmierć
śmierci”

Co jednak zrobić, gdy napotyka się fakty bezspornie wskazujące na postawy dalece odbiegające od utrwalonego w świadomości społecznej wizerunku polskiego duchownego? Co począć w sytuacji, gdy zwłaszcza osoba ciesząca się uznaniem, autorytetem, szacunkiem okazuje się prowadzić coś w rodzaju podwójnego życia? Wspomnieć wystarczy ks. Czajkowskiego, o. Hejmo i innych, których losy dopiero poznamy. Czy roztropnym jest milcząco zaakceptować zdradę, maskując wynikające z niej rozgoryczenie, upokorzenie i frustrację postawą rzekomego miłosierdzia? Czy wolno dopuszczać do przypisywania faktycznemu sprawcy roli rzekomej ofiary albo raczej dokonywać bezpodstawnego podziału na funkcjonariuszy SB jako sprawców i ich tajnych współpracowników jako ich ofiary? Jak nie dopuścić do zagubienia proporcji pomiędzy tymi księżmi, którzy, ulegając chwilowej słabości, dali się uwieść bezpiece, szybko się opamiętując, a tymi, którzy całe pracowite życie spędzili, grzęznąc coraz głębiej w „służbie narodu”? Te pytania rodzą się w trakcie pracy historyka. Ale te wątpliwości wykraczają poza warsztat badacza przeszłości i wymagają uczciwej analizy moralnej, psychologicznej, a w przypadkach dotyczących duchowieństwa teologicznej i kanonicznej. W krótkim felietonie nie sposób nawet podjąć próby odpowiedzi na te pytania, choć warto je sformułować, licząc na jakiś odzew rozwijający toczącą się dyskusję.

„wyjście
było taktowne
więc dlaczego
huczy przez stulecia
nazwa tego miejsca
hakeldama
hakeldama
to jest pole krwi”

Niemała część środowisk kościelnych sugeruje potrzebę podejrzliwości wobec ukazujących się na ten temat publikacji lub robi wszystko, żeby nie dopuścić do powstawania nowych. W jej opinii badanie dokumentów kolaboracji duchownych powinno zostać zastrzeżone dla wybranej, mającej podobne poglądy, grupy badaczy, zaś wyniki ich pracy miałyby zostać wewnętrznym problemem Kościoła, rozumianego w tym wypadku jako hierarchia i duchowieństwo. Warto przy tym zauważyć, że żadna z dotychczasowych publikacji, w których ukazane zostały postacie i sytuacje nieraz niewygodne lub wręcz bolesne dla Kościoła, nie spotkała się z polemiką.

Judasz, którego postać przywołana została cytowanymi fragmentami wiersza Zbigniewa Herberta Hakeldama, w popularnym rozumieniu Pisma Świętego przedstawiany jest jako przykład człowieka bezwzględnie straconego i potępionego. Teologia nie jest jednak tak ochocza w wydawaniu kategorycznych ocen. Postawą biegunowo przeciwstawną do bezwzględnego uznania Judasza za potępionego jest przeświadczenie o jego zbawieniu będącym dobrodziejstwem nieograniczonego Miłosierdzia. Te obydwa skrajne poglądy mają najwięcej przeciwników i z reguły są w całości odrzucane. Ich miejsce zajmują stanowiska łączące obydwa bieguny.

Pierwsze mówi, że nie mamy żadnych podstaw, by jednoznacznie stwierdzić, że Judasz został zbawiony lub potępiony. Taka decyzja jest zastrzeżona dla Boga, a ludziom pozostaje jedynie i przystoi milczenie wobec Tajemnicy. Problem w tym, że dokumenty zdeponowane w Instytucie Pamięci Narodowej milczeć nie zamierzają. Mało tego, sądzić należy, że po wejściu w życie nowej ustawy odezwą się znacznie głośniejszym i liczniejszym niż dotąd chórem. Z kolei część ludzi Kościoła nie podzielająca tego — bądźmy szczerzy — wygodnego stanowiska, przypomina o fundamentalnych w społeczności wierzących warunkach przebaczenia. A są nimi przecież obok uczciwego wyznania win, zwłaszcza popełnionych przeciwko wspólnocie, także publiczna skrucha i zadośćuczynienie skrzywdzonym. Tego zaś nie sposób zrealizować w milczeniu.

Marek Lasota — polonista i historyk, kierownik referatu Wystaw, Wydawnictw i Edukacji Historycznej w Oddziale IPN w Krakowie.

 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama