„Deus lo vult!”

Urban udzielił wszystkim, którzy stracą życie podczas podróży do Ziemi Świętej lub w walce przeciwko niewiernym odpuszczenia wszelkich grzechów...

„Deus lo vult!”

Franz Metzger, Karin Feuerstein-Praßer

Historia życia zakonnego

Od początków do naszych czasów

Wydawnictwo Jedność 2009
ISBN 978-83-7442-521-6


„Deus lo vult!”

Synod biskupów, który zebrał się w listopadzie 1095 roku w Clermont-Ferrand na południu Francji, miał być pierwotnie wydarzeniem o znaczeniu lokalnym, na które większą uwagę miała zwrócić dopiero obecność papieża Urbana II. Fakt, że Ojciec Święty zdecydował się na długą podróż znad Tybru do Owernii musiał wzbudzić ciekawość, zatem do Clermont wciąż napływali liczni pielgrzymi i gapie. Kiedy następnie ogłoszono, że papież wygłosi na zakończenie synodu, czyli 27 listopada, «ważne oświadczenie», z całej okolicy do miasta napłynęły prawdziwe tłumy.

Katedra w Clermont nie mogła pomieścić wszystkich rycerzy i kapłanów, rzemieślników i chłopów. Tłum zgromadził się zatem przed północnym portalem, gdzie zasiadł papież w otoczeniu dostojników Kościoła i rozpoczął swoją przemowę. Kto jednakże oczekiwał ognistego kazania, nawołującego do pokuty z powodu licznych grzechów, ten przeżył przyjemne rozczarowanie. Papież Urban opowiadał historie – historie z Ziemi Świętej, historie o smutnych losach, które były udziałem pielgrzymujących do grobu Jezusa, którzy zostali wywiezieni, zniewoleni i zamęczeni przez władających tam pogan. Papież zwracał się do tłumu z pasją. Przedstawiał cierpienia, jakie osiedleni w Palestynie chrześcijanie musieli znosić ze strony okrutnych muzułmańskich władców; opisywał najświętsze miejsca chrześcijaństwa, to, w jaki sposób zostały zaniedbane, zdewastowane lub – co gorsza – zamienione w meczety.

Coraz częściej kazanie papieża przerywały okrzyki wściekłości i oburzenia. A kiedy Urban donośnym głosem zakrzyknął: „Wy jednak, biedni czy bogaci, wy powinniście być heroldami Chrystusa! Spieszcie, by rozpędzić pogańskie gniazdo żmij i nieść pomoc tym wszystkim, którzy wierzą w Chrystusa. Tak każe wam Chrystus!” – w powietrzu rozległ się okrzyk, który spontanicznie podchwyciły tysiące ludzi i który na nadchodzące stulecia określił sposób myślenia i odczuwania chrześcijańskiego Zachodu: „Deus lo vult! – Bóg tak chce!”

Wreszcie nie było już odwrotu, kiedy papież połączył tym wezwaniem troskę pobożnych słuchaczy ze zbawieniem ich dusz. Na mocy sprawowanego przez niego, a powierzonego św. Piotrowi przez Jezusa urzędu («Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie…», por. Mt 16,19) Urban udzielił wszystkim, którzy stracą życie podczas podróży do Ziemi Świętej lub w walce przeciwko niewiernym odpuszczenia wszelkich grzechów. Kto z kolei targnie się na majątek i własność uzbrojonego pielgrzyma w trakcie jego nieobecności, temu grozi kara ekskomuniki.

Ledwie papież skończył przemawiać, biskup z Puy padł przed nim na kolana i poprosił go o pozwolenie na udział w tej „wyprawie krzyżowej” do Ziemi Świętej. W tym czasie między poruszonych ludzi rozdano paski materiału, z których można było zrobić krzyże, by następnie przyczepić je do ubrania. Jeszcze tego samego dnia, czyli 27 listopada, ponad 500 osób w Clermont przyjęło krzyż; nagle jak grom z jasnego nieba pojawił się posłaniec potężnego hrabiego z Tuluzy, który obwieścił, że również ten słynny wojownik weźmie udział w krucjacie; i w ciągu kilku tygodni ruch ten rozprzestrzenił się od Pirenejów po dolny Ren.

Nie ma wątpliwości, że ten „spontaniczny” wybuch zachwytu wobec krucjaty został zaplanowany przez papieża oraz obecnych dostojników. Jego sukces był jednak tak ogromny, że całkowicie wymknął się spod kontroli duchowych i świeckich autorytetów. Przyjąć krzyż, to była misja, która odpowiadała zarówno wyćwiczonym w boju rycerzom, jak i pospolitej piechocie – ku przerażeniu Urbana, a wkrótce również całego świata zachodniego, na hasło „Bóg tak chce!” powoływali się również ci, do których nie było ono skierowane: biedacy i pozbawieni oparcia z najniższych szczebli drabiny społecznej, chłopskie dzieci bez ziemi, czeladnicy bez pracy, waganci, żebracy, złodzieje… Ludzie ci odnaleźli w kaznodziei Piotrze z Amiens pełnego wyrazu przywódcę, przepełnionego fanatyczną pewnością siebie. Pod jego kierownictwem wojska „ludowej wyprawy krzyżowej” przetoczyły się w roku 1096 od górnego Renu po Dunaj, zaś ich naporowi nie mogły oprzeć się nawet dawno istniejące siły społeczne: Przyłączyli się do nich liczni rycerze, majętni chłopi, a handlarze sprzedawali swój dobytek, czasem nawet z żoną i dziećmi, by mieć swój udział w wyzwoleniu Jerozolimy.

Jednak to społeczne męty wyznaczyły los „ludowej krucjaty”, która przeszła przez kraj na podobieństwo plagi szarańczy. Szczególnie ciężko doświadczone zostały miasta nadreńskie, w których, zwykle ze względu na zaufanie w ochronę ze strony biskupów, istniały silne i majętne gminy żydowskie. Jeżeli już wybierano się na wojnę z „niewiernymi”, dlaczego czekać aż do Ziemi Świętej? Uzbrojony plebs urządził nadreńskim Żydom przerażającą krwawą łaźnię.

Chrześcijanom również nie powodziło się lepiej w trakcie przemarszu „krzyżowców”, gdyż ci ostatni pozostawili za sobą spustoszenia na Węgrzech, w Serbii i w Bułgarii. Pomimo wielu sprowokowanych ataków ze strony dręczonych „krajów gościnnych” liczne hufce ludowej krucjaty dotarły do Konstantynopola – ku nie mniejszemu przerażeniu Bizantyjczyków. Wprawdzie w walce z tureckimi sułtanami seldżuckimi potrzeba było każdej pomocy, jednak nie plądrującej zbieraniny plebejuszy, która w szacownym cesarskim mieście nie zachowywała się wcale lepiej niż w żydowskich gettach nad Renem! Dlatego cesarz Alexios możliwie najszybciej posłał nieproszonych gości na druga stronę Bosforu i odetchnął z ulgą, kiedy ostatni uzbrojeni pielgrzymi zniknęli w spalonych słońcem górach Azji Mniejszej. A tam złowieszcze widmo spotkał krwawy koniec: choroby, pragnienie i Seldżucy starły ludową krucjatę niemal co do jednego mężczyzny, kobiety i dziecka – kolejna, „prawdziwa”, wyprawa krzyżowa musiała przemierzać całe pola usiane spalonymi przez słońce szkieletami. Do nielicznych, którym udało się ujść z katastrofy, należał Piotr z Amiens…

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama