Konsekrowani w Kościele

Rozmowa na temat powołania do życia zakonnego

Pozwólcie, że zapytam o wasze powołanie. Lidio, w jaki sposób je przeżywasz, biorąc pod uwagę fakt, iż jest to twoje konkretne miejsce w Kościele?

s. Lidia: Przeżywam je na różnych płaszczyznach mej tożsamości. Pierwszym, jakim zostałam obdarzona, to powołanie do życia, konkretnie jako kobieta. Przyjęcie go, oznacza poznawanie i akceptację całego bogactwa mojej natury. To zgoda na boży plan, który ciągle odkrywam, a który w konfrontacji z każdą inną formą, jaką dziś proponuje się kobietom wydaje mi się najbardziej atrakcyjny. Jest niesamowicie dynamiczny, interaktywny, zakłada moją współpracę, a przy tym, całkowitą wolność, dialog, jakim jeszcze się nie znudziłam. Drugą jest płaszczyzna konsekracji, czyli forma, w jakiej przeżywam to pierwsze powołanie. Moją - jest forma chrystusowa. Zostałam zaproszona przez Ojca, by tak jak Chrystus, opowiedzieć światu o Jego miłości i przedstawić plan, którego wypełnienie gwarantuje szczęście. Jest to ujawnianie pragnienia samego Boga. I trzecią jest płaszczyzna charyzmatyczna. Otóż wraz z zaproszeniem do Karmelu Misyjnego, otrzymałam w „pakiecie startowym” zalążek charyzmatu. A jest nim powołanie do tego, aby być w Kościele i świecie znakiem komunii. Pragnienie prowadzi do postaw. I tu winno ono owocować otwartością względem drugiego, zachwyceniem się jego innością i budowaniem wspólnoty poprzez bardzo proste gesty, które najpiękniej wybrzmiewają pośród zwyczajnej codzienności.

Powiedziałaś, że twoim pierwszym powołaniem jest dar życia, który przyjmujesz jako kobieta i że twoja kobiecość może w pełni wybrzmieć również w życiu konsekrowanym. Ja natomiast mam wrażenie, że wiele młodych dziewcząt myśląc
o życiu zakonnym w pierwszym rzędzie kojarzy to z rezygnacją, pewnym brakiem. Stąd też pojawia się lęk i postrzeganie rad ewangelicznych przede wszystkim jako strata tego co w życiu najbardziej egzotyczne.

s. Lidia: Rozumiem, że pytasz o to, jak pogodzić człowieczeństwo z konsekracją?

Tak.

s. Lidia: Nie rezygnuję z mojego człowieczeństwa, lecz z pewnych form, które je mogą wyrażać. Nie sposób tu nie odwołać się do tego, co kryje się za tajemnicą Chrystusa. Wcielenie to chyba najpiękniejszy cud, jaki się mógł wydarzyć w relacji Boga i człowieka. Paradoksem jest, że podczas gdy my przez wieki „zapieraliśmy się” naszego ciała, odsuwaliśmy je na bok, kazaliśmy mu milczeć, Jezus Chrystus je przyjął. Jeśli więc godzę się na naśladowanie Chrystusa to decyduję się, jak by powiedział jeden z filozofów: „wziąć na siebie bycie” i świadomie ponieść wszystkie jego konsekwencje. Zjednoczenie z Bogiem, jak to „udowodnił” Chrystus, obejmuje całego człowieka. Jeśli Bóg nie chciałby, aby tak było pewnie bylibyśmy aniołami. Nie powinna zatem istnieć kwestia: angażować człowieczeństwo czy nie. Bóg powołuje dla konkretnego czasu i miejsca. Dla „tu” i „teraz”. Dla takich a nie innych ludzi, w takiej a nie innej sytuacji społecznej, dla takiego a nie innego Kościoła. Skoro jako kobieta powołana jestem do relacji, to taką prostą formą budowania komunii w świecie „wirtualnych spotkań” będzie na przykład moje świadectwo spotkania realnego, trudu dialogu, współpracy i wzięcia odpowiedzialności za siebie i drugiego. Zatem nie muszę się trudzić, by angażować moje człowieczeństwo. Problem jedynie w tym jakie ono jest. Czy pozwalam mu wzrastać, rozwijać się czy jednak wolę formę nieukształtowanego „bonsai”. Krzyż i wyrzeczenie natomiast, o których wspomniałeś, wpisuje się w każde życie ludzkie i w każde powołanie. W każdym z nich pojawia się jakaś rezygnacja.

A ty Rafale? Jak rozumiesz i przeżywasz swoje powołanie?

o. Rafał: Powołanie to miłość. Moje powołanie przeżywam przede wszystkim jako jedną całość. Nie mógłbym powiedzieć o sobie: zakonnik, karmelita bosy, bez zaznaczenia swojego imienia: to ja, Rafał, karmelita bosy. Nie jestem reprezentatywny dla Karmelu - jestem Rafał, któremu dany jest ten zaszczyt i łaska: być członkiem zakonu karmelitańskiego. Karmel, Kościół to mój świat. W pierwszym rzędzie nie ten z książek i obrazów, ale ten dzisiejszy, z ojcem Sebastianem, bratem Nikodemem, z bratem Konradem i ojcem Marcinem, z recytacją psalmów na opadających tonach (pomimo ciągłego upominania się nawzajem, żeby było równo) i pięknymi książkami o. Jerzego Gogoli i o. Mariana Zawady. Powołanie to jedna całość i zawsze jest to miłość (choć często ją zdradzamy). Nic innego nie scala.

Zastanawiam się, co jest najtrudniejsze w tym, aby nie tracić kontaktu z realizmem i ze swoim człowieczeństwem. Przyznam się szczerze, że czasami mam wrażenie, jakby niektórzy próbowali zalewać swoją męskość lub kobiecość betonem i udają życie zakonne pozbawione pięknych relacji, pełne natomiast suchego i pustego rytuału.

s. Lidia: Największym zagrożeniem wg mnie jest egoizm - zamknięcie się w sobie. To totalne zaprzeczenie pragnieniu Boga, który jest relacją. Pomiędzy osobami Trójcy Świętej dokonuje się nieustanna wymiana, dialog miłości. Człowiek, mężczyzna i kobieta, został stworzony na ten właśnie obraz i podobieństwo. W życiu konsekrowanym musimy się uczyć tego, aby „być dla”. Nie ma tu miejsca na fałszywe przekonanie jakoby będąc dla Boga, nie jestem dostępną dla człowieka. Wręcz przeciwnie.

Według ciebie Rafale, kiedy mężczyzna, który jest zakonnikiem — ucieka od swojej męskości i zdradza ją?

o. Rafał: Kiedy nie ryzykuje, nie pyta i nie chce narażać się na pytania. Uciec zostawiając kukłę w habicie w strategicznych miejscach klasztoru — to według mnie największa zdrada.

A co najbardziej Kościół zawdzięcza mężczyznom?
o. Rafał:
Jeśli „wszystko” jest podzielne, to połowę wszystkiego.

Co to znaczy?

o. Rafał: Dla mnie Kościół, to kobiety i mężczyźni zjednoczeni w Chrystusie. Kościół zawdzięcza mężczyznom wszystko, bo tak wielu głosiło Chrystusa i Go naśladowało. To samo można powiedzieć o kobietach: Kościół zawdzięcza kobietom wszystko, bo tak wiele z nich Go przyjęło i ukazało jako Oblubieńca dusz.

s. Lidia: Jest w Kościele wiele kobiet, którym udało się dotknąć serca Boga. Nie dlatego, że miały specjalne zdolności, ale dlatego, że były wystarczająco otwarte i pokorne, by powiedzieć ja potrzebuję drugiego. Kiedy osoba się do tego przyznaje, zaczyna się otwierać. Wchodzi w tajemnicę, wchodzi w relację. Przyjmuje „Innego” aby oddać się „innemu”. Wówczas budzi, ożywia, walczy o prawdziwe życie. Takie są pragnienia Boga i takie pragnienia realizowane w świecie, również za pośrednictwem kobiet, owocowały dobrem i pokojem.

A kto ciebie uczył kobiecości?

s. Lidia: Ja się tego uczę cały czas.

W takim razie inaczej; od kogo się uczyłaś i od kogo uczysz się być kobietą? Kto jest dla ciebie w tym względzie autorytetem?

s. Lidia: No cóż, jest ich wiele. Teresa z Avila, Edyta Stein, moje siostry ze Zgromadzenia, moja mama. Doświadczam jednak, że Pan Bóg nie pozwala mi niczego ani nikogo kopiować. On tworzy we mnie nową historię. Wydobywa ze mnie to, czym już zostałam obdarzona. A to rodzi prawdziwą radość.

A mężczyźni? W jaki sposób oni pomagają tobie stawać się kobietą, kobietą konsekrowaną, przeżywać swoją kobiecość? Czy w ogóle pomagają?

s. Lidia: Tutaj dotykamy rzeczywistości spotkania z innym, ubogacania się i wzajemnej wymiany. W tym wymiarze relacja z mężczyzną jest możliwością pełniejszego i piękniejszego głoszenia bożej prawdy o człowieku. Jesteśmy sobie nawzajem bardzo potrzebni. Bóg chce, abyśmy mogli sobie nawzajem pomagać. Dlatego uczynił nas - kobietą i mężczyzną.

Rafale, na koniec pytanie do ciebie: Co znaczy być prawdziwym mężczyzną?

o. Rafał: Kiedyś napisałem sobie taki wiersz-modlitwę zaczynając od słów: „św. Józefie, wystrugaj ze mnie wariata”. Wydaje mi się, że być mężczyzną to oprzeć swoje życie na dobrym fundamencie, a potem być gotowym przyjąć wszystko. Każdy z mężczyzn, których ukazuje nam Biblia wychodzi w pewnym momencie swojego życia na wariata. Okazuje się, że zaufał Komuś, kto żąda rzeczy niemożliwych, obiecuje to, co kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Od Abrahama, po św. Józefa mamy do czynienia z mężczyznami, którzy stali się filarami wiary, ale tylko dlatego, że nie oparli się na samych sobie. Podstawowym błędem, przed którym chciałbym się ustrzec, to budowanie na sobie, a jednocześnie bardzo chciałbym dawać innym poczucie, że można się na mnie oprzeć, bo to według mnie jedna z istotnych cech bycia mężczyzną. Może to brzmi paradoksalnie, ale mam nadzieję, że rozumiesz: chcę być gotów do poniesienia ryzyka, że ktoś na mnie liczy, ale tylko z tego względu, że wiem, że jeśli zawiodę, to i tak ten ktoś jest w ręku Boga.

Bardzo dziękuję wam za spotkanie.

Rozmawiał

o. Paweł Porwit OCD

 

Głos Karmelu 25 (1/2009)

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama