I wezwanie - Ojciec nasz i Przyjaciel

"Listy Do Przyjaciela"- fragmenty

I wezwanie - Ojciec nasz i Przyjaciel

Antoni Gołubiew

Listy Do Przyjaciela

ISBN: 978-83-61533-61-0
wyd.: Wydawnictwo PETRUS 2010

Wybrane fragmenty
WPROWADZENIE
Moj Przyjacielu ...
PATRZĄC NA FALUJĄCE WZGORZA...
LUDZIE DWUDZIESTEGO STULECIA
I WEZWANIE OJCIEC NASZ I PRZYJACIEL

I WEZWANIE OJCIEC NASZ I PRZYJACIEL

Na postawione przez ucznia pytanie Chrystus powiedział do nas dziwne słowa — mowcie do Boga: Ojcze. W tym wezwaniu zawarte jest właściwie wszystko, co możemy o naszym stosunku do Boga powiedzieć, największa nadzieja i niejedna trud ność. Nadajemy Bogu wiele imion, mających uwy datnić Jego wielkość, potęgę i wszechmoc, Jego doskonałość i świętość: imiona te oddalają nas od Boga o cały ogrom rożnicy, jaką intelekt nasz pomiędzy Bogiem a nami zdoła dojrzeć; a wiemy, że rożnica ta jest większa niż najpotężniejszy umysł potrafi sobie przedstawić, jest nieskończona — gdyż Bog jest nieskończony; nie zdołamy jej nigdy ogar nąć. Od wiekow człowiek, spoglądając w wielkość i wspaniałość świata, korzył się przed Tym, ktorego nazywamy w Credo Stworzycielem nieba i ziemi. Człowiek nowoczesny poznał wielkość wszechświa ta w sposob o wiele rozleglejszy, niż mogło się to roić ludziom sprzed poł tysiąca lat — a przecież stoimy u progu tego poznania. Do dziś zapiera nam dech widok gorskiej gardzieli czy spienionego morza; czujemy się mali wobec potęgi szalejącej burzy, wobec wstrząsow skorupy ziemskiej, wobec tych wszystkich sił, ktorym nadajemy miano żywiołu. A przecież nasza ziemia dawno przestała być cen trum wszechświata. Jakże dobrze rozumiemy ten wstrząs zachwytu i przerażenia, ktory musiał prze żyć Kopernik (a ktory probował nam ukazać w plas tycznej wizji Matejko), gdy wielkiemu astronomowi błysnęła myśl, że kula ziemska z jej lądami i szero kim rozlewiskiem oceanow, okryta płaszczem obło kow, świecąca błękitem atmosfery pędzi wraz z nim i płaskim tarasem jego obserwatorium przez czarne przestworza wokoł nieruchomego słońca — niby piłka ścięta uderzeniem palantowego kija. Wizja ta zdawała się tak przerażająca, tak obalająca wszel kie pojęcia o Bogu, człowieku i świecie, że myśl Kopernika z wielkim trudem torowała sobie drogę, a nawet spotkała się z czasowym potępieniem, jako niemożliwa i sprzeczna z prawdą; po prostu zbyt nagle pomniejszyła człowieka. A oto z kolei umysł ludzki ruszył z miejsca słońce — okazało się, że stanowi ono jedną z miliardow gwiazd Mlecznej Drogi, niczym się od nich nie rożniącą, że słońce wraz z całym planetarnym systemem obraca się w niewyobrażalnie wielkim — choć z grubsza już obliczonym — okresie czasu dokoła środka Galak tyki, odosobnione i dalekie, samotne i promieniują ce swoj blask w pustkę przestrzeni. I znow nastąpiła dalsza degradacja człowieka, tak wielka i niemożli wa do ujęcia wyobraźnią, że wrażenie jej nie było już tak wstrząsające. Lecz umysł ludzki, głodny poznania otaczającej go tajemnicy, nie spoczął; odkrył, że miliardy słońc, widocznych w pogodne noce jako smuga Mlecznej Drogi, są tylko jednym z podobnych zbiorowisk, ktore krążą w bezdennej przepaści pustki i mroku, a ktore dostrzegamy w postaci ledwo widocznych plamek dzięki astronomicznym przyrządom. Nowo postawiony pięciome trowy teleskop na Mount Palomar sonduje przestrzeń na odległość miliarda lat światła i dotąd nie dotarł do „granic” wszechświata, o ktorym astronomowie sądzą, że jest skończony i „zamknięty”. A wszechświat ten istniał już niezmiernie długo przed powstaniem naszej Ziemi, do dziś dnia „rodzą się” w nim nowe światy i będą się nadal „rodziły”. — Czymże jest każdy z nas wobec tego majestatu i tej wielkości?

A wiemy, że w pyle, ktory nam osiadł na włosach przyniesiony tchnieniem wiatru, istnieją rownież miliony wirujących światow, że panują w nich te same prawa fi zyczne, co na najdalszych mgławi cach, że cały ten tak bardzo złożony i skomplikowa ny wszechświat, wydający się na pierwszy rzut oka chaosem, jest jednocześnie wspaniałą harmonią i ładem rownoważących się sił, że dzięki temu jest poznawalny i przenikliwy dla naszego umysłu, a w tym, cośmy z niego poznali, zadziwia nas swą jednolitością i pięknem. Kiedy myślimy o tym wszystkim, wowczas rośnie w nas poczucie naszej małości i znikomości, przemijalności i kruchości: czymże jest nasze życie — błyskiem, jednym mrug nięciem w tym niemal nieskończonym falowaniu zjawisk. I ogarnęłoby nas bezdenne przerażenie, najgłębsza rozpacz, gdybyśmy nie mogli powiedzieć tego słowa: Ojcze. Bo On jest nad materią, energią, przestrzenią i czasem. On jest stworcą tego ogromu, wszystkich słońc i wszystkich galaktyk, jest przyczyną tego, że wszechświat istnieje, że w ogole jest, że podlega niezmiennym prawom i dąży do niezrozumiałych często dla nas celow, że następuje przemiana i roz woj, że rodzą się nowe światy, że pył Ci osiadł na włosach i że słońce promieniuje swoj blask. On jest pierwszą przyczyną i najgłębszą racją bytu, jest podstawą istnienia, utrzymuje je i nieustannie stwa rza. Jego nazywamy Bogiem. Posiadam trochę wiadomości z dziedziny budowy i wyglądu wszechświata, kocham widok gwiaździs tego nieba i lubię myśleć o tym roju mgławic i słońc, o czerwonych olbrzymach i oślepiająco jasnych gwiazdach-karłach, jestem dumny z rozwoju nowo czesnej nauki, dlatego widzę świat przede wszyst kim w perspektywie odkryć fi zyki i astronomii. Ale to nie jest jedyna perspektywa. Ktoś mogłby mowić o rownie niezłomnych prawach biologii i genetyki, o bogactwie form i prawie przystosowania się życia do rożnorakich warunkow bytowania; o dziejach skorupy ziemskiej i następujących po sobie geologi cznych okresach; o przemianie energii słonecznej w „energię życia”, o procesach chemicznych i elektrycznych w komorkach naszego organizmu, o zjawiskach atmosfery czy głębokich warstw kuli ziemskiej; o wielce skomplikowanej, a jednak celo wej budowie roślin i zwierząt; o mikrobiologii; o faunie głębin morskich czy okolic podbieguno wych. Czyż zresztą wyliczenie to można zakończyć?

Z ktorejkolwiek strony spojrzymy na świat, za wsze ogarnia nas podziw nad jego wspaniałością i pięknem. I nie wolno nam o tym zapominać, kiedy stajemy przed Stworcą wszechrzeczy, kiedy mamy się zwracać do Niego ze słowami uwielbienia, po dzięki czy prośby. A przecież cały nasz wszechświat z jego bezmiarem przestrzennym i czasowym, z jego nieogarnionym bogactwem i rożnorodnością jest tylko jednym z nieskończonej mnogości światow możliwych, istniejących w Bożym umyśle. Czy ten, w ktorym żyjemy, jest jedynym światem zrealizo wanym, stworzonym? Czy — jeśli tak myślimy — nie popełniamy pomyłki podobnej do tamtej przezwyciężonej, ktora zakłada naszą ziemską oj czyznę w centrum wszelkiego stworzenia? Tajemnica ta nie została nam odkryta — i nie musi być odkryta. Lecz to, co poznał nasz umysł w dotychcza sowym rozwoju wiedzy, ukazuje nam Bożą potęgę i wszechmoc w takich rozmiarach, wobec ktorych jesteśmy źdźbłem i pyłem prochna.

Ale w naszym poczuciu nicości jeszcze większą przepaść między nami a Bogiem tworzy świado mość naszej niegodności moralnej, naszej słabości i grzechu. Niegodność tę czujemy w obliczu falują cego pasma wzgorz i srebrzystego nieba, wobec każdego piękna, do ktorego nie dorośliśmy, wobec każdego dobra, ktorego serce nasze pomieścić nie zdoła, a wola nie ma dość sił, by je posiąść, wobec każdej prawdy, ktorą rozum ludzki ogarnia tylko zewnętrznie i częściowo, w sposob niepełny i powierz chowny. Całe zło, jakie w nas jest, a z ktorym nie możemy sobie dać rady, odgradza nas od Tego, ktory jest samym dobrem i świętością. Człowiek wspołczesny wniknął w swą duszę tak głęboko, jak chyba nigdy dotąd — i przeraził się sam siebie: wie dobrze, jaki jest. I z tym, co się w nim kryje, ma stanąć przed obecnością Bożą — Potęgi nieskończo nej i Świętości zupełnej? Nie, tej przepaści nikt z nas przebyć nie potrafi .

Lecz przepaść ta została przekroczona — ona już nie istnieje. Przekroczył ją sam Bog, bo tylko Jego wszechmoc i nieskończona miłość mogła tego doko nać. Została przekroczona przez jedno słowo, ktore w tym, co stanowi jego sens i najgłębszą treść, rozstrzyga o wszystkim: słowo — Ojcze. Ta nazwa najgłębszej poufałości, najściślejszego związania, zupełnej, bez zastrzeżeń ufności, słowo-przymierze i słowo-rękojmia jest tak nieprawdopodobne, że budzi niedowierzanie i opor: czyż możemy tak mowić — „modląc się”, a więc w zupełnym złącze niu naszej duszy z treścią tego wezwania? To słowo wymaga wielkiej wiary — coż dziwnego, że Kościoł odmawiając we Mszy św. Modlitwę Pańską każdo razowo poprzedza ją jakby usprawiedliwieniem się z naszej zuchwałości: „Nauką zbawienną zachęceni i ustanowieniem Boskim umocnieni ośmielamy się mowić...” — ośmielamy się, tak: kogoż to nazywa my Ojcem? Lecz skoro On — wszechmocny i będący samą tylko miłością — pochyla się ku nam, skoro On przekracza całą dzielącą nas przepaść, skoro jest z nami i w nas, czyż nie byłoby buntem i odtrące niem Go od siebie, gdybyśmy zatrzymali się na moment przed wymowieniem tego słowa — bez najmniejszego wahania, bez szczypty obawy czy niepewności. Nie znaczy to, że opory w nas nie istnieją, lecz obiektywnie patrząc, nie są one uzasa dnione. Wezwanie to w skrocie wyraża cały stosu nek człowieka do Boga, streszcza całą naszą religię, jest w nim i uwielbienie, i ufność zupełna, i miłość, i pewność. Kim my jesteśmy, kim On, a jednak wolno nam powiedzieć do Niego: Ojcze. Istotnie — gdzież tu miejsce na wielosłowność i czyż nie przesłoniłaby ona wszystkiego, co zawiera to wezwanie? Wystarczy „otworzyć” nasze serca i wypowiedzieć to jedno. I czekać: Bog wie, czego nam trzeba, zanim Go poprosimy. Wie przed nami i lepiej niźli my, to On nas oświeci i pouczy — Bog wszechwiedzący i wszechmocny, nasz Ojciec i naj większy Przyjaciel.

 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama