Wiersze

Wybór wierszy Osipa Mandelsztama (1891-1938), rosyjskiego prozaika i poety

 

Tristia

Pojąłem, czego uczy mnie rozstanie 
W nocnych lamentach z włosem potarganym.
Przeżuwa wół i dłuży się czekanie - 
Wigilij miejskich mija czas nad ranem.
Tamtej koguciej spełniam obrzęd nocy: 
Wędrówki ból się na powiekach wieszał
I w dal patrzały zapłakane oczy,
Ze śpiewem Muz kobiecy płacz się mieszał.
Któż może wiedzieć słysząc o rozstaniu, 
Jakiej rozłąki zaznać nam sądzono, 
Co wieści kogut piejąc o świtaniu,
Gdy w akropolu jeszcze ognie płoną, 
A kiedy wschodzi jakieś nowe życie, 
W sieni leniwie żuje wół w pomroce,
Czemuż to kogut głosząc nowe życie 
Na murach miejskich z krzykiem się trzepoce?
Mnie także miłe obyczaje przędzy: 
Wrzeciono bzyka, snuje nić czółenko. 
A na spotkanie, patrz, jak puch łabędzi
Już bosą nóżką Delia frunie miękko.
Ach, kanwa życia jak szarzyzną nuży, 
Mowa radości jakże jest uboga!
Wszystko już było, wszystko się powtórzy, 
Jedynie chwila poznawania błoga.
Niech przezroczysta jawi się figurka
W czystym naczyniu z wypalonej gliny
Jak popielicy rozpostarta skórka,
Nad woskiem skroń pochyla się dziewczyny. 
Nie nam się godzi wróżyć o Erebie,
Kobietom wosk, mężczyznom spiż przystoi.
Nam śmierć na wojnie przeznaczono w niebie,
One przy wróżbie umierają swojej.

1918 

 

 

 

Żółw

W Pierii gołoborza i wądoły ,
Szły za Muzami pierwsze korowody, 
By nas lirnicy ślepi jako pszczoły
Jońskimi przecie uraczyli miody.
Od wypukłości panieńskiego czoła
Chłodek wzniosłości ku prawnukom wionie, 
Aż im odsłonić czułe groby zdoła
W Archipelagu macierzystym łonie.
Wybiega wiosna deptać ruń Hellady, 
W barwistej Safo stąpa dziś ciżemce
I z młoteczkami trudzą się cykady, 
By pierścioneczek wykuć jak w piosence
Tęgi był cieśla: strop pod niebo sięga, 
Na ucztę wszystkie wydusili kury,
Dla pary butów pewien szewc-mitręga
Rozpiął na kołkach pięciu wołów skóry.
Skorupa-lira pełza ociężale,
Jakiż ten żółw bez palców nieruchawy! 
W słonku Epiru leży gdzieś na skale,
Grzeje ospale brzuszek swój złotawy.
Komu tam w głowie z takim czymś pieszczoty,
Któż do skorupy sięgnąć ma uśpionej? 
Niech o Terpandrze sen swój roi złoty
Czując na sobie suchych palców szpony.
Krynica dęby chłodną poi rosą,
Z rozwianym włosem łąka trwa w szeleście, 
Pachnie miodunka na uciechę osom.
O, święte wyspy, gdzież to wy jesteście?
Tam chleba nikt nadłamanego nie je, 
Nieba skrzypliwa nie omroczy praca, 
Tam miód i wino, mleko tam się leje, 
A koło jakże lekko się obraca.

2 maja 1919, Kijów

 

 

 

***

Kiedy pomiędzy cienie schodzi życie-Psyche
Półprzezroczystym lasem w ślad za Persefoną, 
Ślepa jaskółka spada pod jej stopy ciche
Ze stygijską czułością i wicią zieloną.
Wokół uciekinierki widma się zebrały, 
Witają nowicjuszkę zawodzącym głosem,
Z wielkim niedowierzaniem, w nadziei nieśmiałej
Słabe swe załamują ręce nad jej losem.
Ktoś tam flakonik perfum, ktoś lusterko niesie,
Duszy, kobiecie przecież, miła to zabawka, 
I przezroczystych głosów po bezlistnym lesie 
Siąpią suche biadania niby drobna mżawka.
Przezroczystego lasu nie widząc z daleka 
Dusza stąpa stropiona przez tę czułą wrzawę 
I chucha na lusterko, i z oddaniem zwleka 
Miedzianego opłatka za mglistą przeprawę. 

1920

 

 

 

Jaskółka

Nie wiem, co chciałem mówić, słowa zapomniałem. 
Do zjaw pałacu ślepa jaskółka powróci
Ze skrzydłami ściętymi, przezroczystym ciałem 
Noc w niepamięci swą piosenkę nuci.
Nieśmiertelnik nie kwitnie. Ptaków się nie słyszy.
Koni wśród nocy przezroczysta grzywa. 
Płynie po rzece puste czółno ciszy,
A słowo niepamięci wśród świerszczy zażywa. 
Wydźwiga się jak namiot czy świątyni stropy, 
By nagle obłąkaną upaść Antygoną,
Lub jak martwa jaskółka rzucić się pod stopy 
Ze stygijską czułością i wicią zieloną.
Gdybyż jasnowidzący wstyd przywrócić rękom, 
Wypukłą radość poznawania.
Tak bardzo się Aonid łkania lękam,
Rozziewu, mgiełki, podzwaniania.
W palcach śmiertelnych dźwięk się staje ciałem, 
Kochać, poznawać - wszystko to w ich mocy. 
Ale ja nie pamiętam, co powiedzieć chciałem, 
A myśl bez ciała wróci do pałacu nocy.
Tylko szeptać od rzeczy sądzono z pośpiechem 
Jaskółce, przyjaciółce, Antygonie...
Dzwonienia stygijskiego przypomnienie echem 
Jak czarny lód na wargach płonie.

Listopad 1920, Piotrogród

 

 

 

***

Gwoli radości przyjmij z moich dłoni 
Drobinę słońca i drobinę miodu:
Jak nas uczyły pszczoły Persefony. 
Nie uwiązaną któż odwiąże łódź?
W futrzanych butach któż usłyszy zjawę? 
W przepastnym życiu któż pokona lęk? 
Co nam zostaje - tylko pocałunki, 
Całe kosmate niby małe pszczoły,
Ginące w chłodzie, gdy opuszczą ul. 
Szemrzą w gęstwinie przezroczystej nocy, 
Ojczyzną ich przepastny las Tajgetu, 
Ich karmą jest - miodunka, mięta, czas. 
Gwoli radości przyjm mój dziki dar, 
Suchy naszyjnik z małych martwych pszczół, 
Tych które w słońce przemieniły miód.
Listopad 1920, Piotrogród

 

 

 

***

Że nawet twych rąk nie zdołałem zatrzymać w swym ręku, 
Że mogłem się wyrzec warg twoich słonawych i tkliwych, 
Na świt w akropolu przepastnym mam czekać po ciemku. 
O, jak nienawidzę tych kłód butwiejących, smrodliwych.
Kształt koński po nocy rychtują achajscy mężowie. 
Ich piła zębata w ciemnościach w wiązary się wwierci. 
A tu ani rusz nie uśmierzy się suche krwi mrowie 
I nie masz imienia ni dźwięku, ni maski po śmierci.
Jak mogłem się łudzić nadzieją, że wrócisz, jak śmiałem? 
Odszedłem, rozstałem się z tobą tak wcześnie, dlaczego? 
Nie piały koguty, był mrok jeszcze w mieście zmartwiałym, 
Nie przebił się topór gorący do miąższu drzewnego.
I ściana jak łzą przezroczystą żywicą spłynęła, 
A miasto w ciasnocie drewniane swe żebra policzy, 
Łomoce krew w bramach, do szturmu schodami runęła, 
Po trzykroć mężowie o zjawie roili zwodniczej.
Gdzież dziś miła Troja? Dom królów domostwo niewieście? 
Obróci się w zgliszcza Pryjamów gołębnik wyniosły. 
Jak suchy drewniany deszcz strzały stukocą po mieście, 
A strzały przeciwne leszczyną na ziemi porosły.
I gwiazda ostatnia nieczułych już oczu nie kole, 
A ranek do okna zapuka jak szara jaskółka,
A dzień nieruchawy jak wół, co się ocknął w stodole, 
Zmierzwioną w śnie długim szurgoce wyściółką zaułka.

Listopad 1920, Piotrogród

 

 

 

***

Jednemu zima - arak, poncz błękitnooki,
Drugiemu - grzane wino z wonnym cynamonem, 
A trzeciemu okrutnych gwiazd słone wyroki
Sądzono pod pułapem dźwigać okopconym.
Odrobina ciepłego pomiotu kurzego
I baraniego ciepła nie wiadomo po co:
Wszystko oddam za życie - niech go tylko strzegą -
Przy siarkowej zapałce ogrzałbym się nocą.
Popatrz: z glinianym tylko ręka moja dzbanem 
I świergotliwe gwiazdy łaskocące w uchu, 
Ale w żółtości trawy i w cieple glinianym 
Jakże się nie zakochać pod marnością puchu.
Cichcem przewracać słomę, wełnę głaskać miękką, 
Głodem jak jabłoń zimą w rogoży przymierać, 
Co obce, niedorzecznie czułą pieścić ręką, 
Cierpliwie wyczekiwać, w ciemnej pustce szperać.
Rozpierzchną się spiskowcy, rzucą się po śniegu 
Zbitym czarnym kierdelem: chrzęści szreń w poświacie. 
Jednemu zima - piołun, gorzki dym noclegu, 
Drugiemu - sól zajadła w krzywdy majestacie.
Gdybyż na długim kiju osadzić latarkę,
A pies niech biegnie przodem w okrutnej gwiazd soli, 
I tak z kogutem w garnku odwiedzić wróżbiarkę, 
A śnieg biały, bo biały, oczy żre, aż boli.

1922

 

 

 

***

To, co mówię, stężałym posmakiem nieszczęścia i dymu niech przetrwa,
Wytrwałości obrotną żywicą i smołą mozołu sumienną.
By na wilię przejrzała się gwiazda w odblasku tych słów siedmiopłetwa,
Niech jak dno nowogrodzkich cembrowin scukrują się czernią studzienną.
Za to zaś, ojcze mój, przyjacielu, kamracie ty mój grubogęby, 
Nieuznany ja brat, odszczepieniec wyrokiem gromadzkim, 
W ziemi loch obudować w tak głuche przyrzekam ci zręby, 
By w dół kniaziów na cebrze Tatarzy spuszczali omackiem.
Niechże chociaż do pnia katowskiego ściętego przez mróz się przytulę 
Jak gdy kręgle w ogrodzie na śmierć uderzenie rozniesie - 
Za to już całe życie bym gotów nosić żelazną koszulę 
I Piotrowi Wielkiemu na kaźń toporzysko wyszukałbym w lesie.

3 maja 1931, Moskwa

 

 

 

***

Sztukmistrzyni oczu pełnych skruchy, 
Kruchych ramion wznosicielko cicha! 
Poskromiony męski narów głuchy, 
Topielica mowa nie oddycha.
Suną ryby płetw czerwonym błyskiem 
Rozdymając skrzela. Czyś widziała? 
Bezszelestnie wzdychające pyskiem 
Nakarm ryby podpłomykiem ciała.
My nie ryby w krwawym błysku srebra, 
Obyczaje nasze nie od płoci:
W ciepłym ciele chudziuteńkie żebra, 
W oczach nadaremny blask wilgoci.
Makiem brewka trudne znaczy drogi. 
Cóż to mi jak janczarowi luby 
Ten czerwonolotny, wąskorogi
Warg półksiężyc, znak niechybnej zguby?
Nie marszcz brwi, Turczynko czarnogłowa, 
W jeden worek z tobą się zaszyję, 
Chłonąć będę ciemne twoje słowa, 
Wody złej za ciebie się napiję.
Mario, ty ginącym daj ostoję.
Śmierć ubiegnę, swoim snem omylę. 
U niewzruszonego progu stoję 
Idź już, odejdź, pobądź jeszcze chwilę.

Po 14 lutego 1934, Moskwa

 

 

 

Czarnoziem

Przeszanowana i przeczarna, caluteńka
W końskich kłębach dbałostek, cała wiatr i dbałość, 
Rozsypująca się i chór tworząca całość -
Ziemi i woli mojej wilgotne ziarenka...
Porą najpierwszej orki granatowoczarna, 
Bezorężną robotą podźwiga się z wolna -
Rozoranej legendy tysiącwzgórzem gwarna: 
Okolica, jak widać, nie całkiem okolna.
Ziemia jednak ochybą bywa i obuchem, 
Choćby do nóg jej padać, na błaganie głucha: 
Butwiejącego fletu szukająca słuchem, 
Chyląc rannym klarnetem zmrożonego ucha...
Jakiż do żyznej warstwy ten lemiesz ochoczy! 
Ochoczo step kwietniowe zalega uwrocie. 
Czarnoziemie, bądź mężny, miej uszy i oczy... 
Czarnomówstwo milczenia, witaj przy robocie!

Kwiecień 1935, Woroneż

 

przełożył Adam Pomorski

 

OSIP E. MANDELSZTAM (1891-1938), rosyjski poeta, prozaik; jeden z twórców akmeizmu. W latach 1934-37 zesłany do Czerdynia, następnie przeniesiony do Woroneża; w 1938 powtórnie aresztowany, zmarł w obozie przejściowym pod Władywostokiem. W Polsce wydano m. in.: Poezje (1971, 1984, 1994), Późne wiersze (1979, przekł. S. Barańczaka), wybór szkiców literackich Słowo i kultura (1972) oraz zbiór prozy Zgiełk czasu (1994).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama