Z otwartymi oczami cz. 2

Fragmenty powieści o dramatycznym dylemacie i konfrontacji wiary i rozumu, serca i rozsądku



Z otwartymi oczami cz. 2

Mark Salzman

Z OTWARTYMI OCZAMI

ISBN: 978-83-7318-955-3

wyd.: WAM 2008




2 9 L I P C A

Wspomnienie św. Marty

Matka Mary Joseph, była przeorysza klasztoru, szła tuż przy ścianie, by nikomu nie przeszkadzać, mimo że żadna inna zakonnica nie przechodziła w pobliżu. Ręce miała złożone pod szkaplerzem, a wzrok spuszczony. Była zgięta wpół z powodu osteoporozy i osłabiona po niedawno przebytym zapaleniu płuc, mimo to brała udział w odprawianiu liturgii godzin. Po sześćdziesięciu jeden latach spędzonych w zakonie stała się „Chodzącą Regułą”, zakonnicą, dla której najważniejsze były wartości życia kontemplacyjnego. W klasztorze mówiono, że gdyby kiedykolwiek Reguła zakonu zaginęła, można byłoby ją odtworzyć, obserwując modlitwę „Chodzącej Reguły”.

Jak co dzień matka Mary Joseph uderzyła drewnianą kołatką, a jej dźwięk — jak co dzień — wywołał niechęć zakonnicy do przerywania Wielkiej Ciszy. Ciszy będącej niczym Boża Tajemnica. Łagodne i jeszcze chłodne powietrze przyjemnie muskało jej twarz. Podziękowała za to. Za kilka godzin znów będzie poddana testowi wytrzymałości na upał, ale matka Mary Joseph dziękowała też i za te próby. Wdzięczność nie ma granic. Uderzyła mocniej kołatką. Jej dźwięk, bardziej nawet niż wezwaniem do modlitwy, był głosem Chrystusa wołającego swe sługi. Każda siostra, która jeszcze nie wstała, na odgłos kołatki od razu klękała w swej celi.

— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica. Módlmy się, siostry, chwalmy Pana. Matka Mary Joseph po raz trzeci uderzyła kołatką, po czym ponownie podeszła do ściany, idąc wzdłuż korytarza. Gdy zbliżyła się do schodów, podniosła tył habitu, aby nie ciągnąć go po ziemi. Grzechem przeciwko ślubom ubóstwa byłoby niepotrzebne niszczenie odzienia. Kiedy szła po drewnianej podłodze, jej sandały skrzypiały. Wyszła do ogrodu.

Na zewnątrz było jeszcze ciemno. Szum samochodów na pobliskiej autostradzie przedzierał się przez kanion i klasztorny mur. Gdy postawiono go w 1927 roku, świat wokół klasztoru jakby się zamknął. Od wschodu otaczała go międzystanowa autostrada numer pięć, na południu rozciągała się chińska dzielnica, od północy — Akademia Policyjna, a jakąś milę na zachód — stadion Dodgersów. Siostry z Zakonu Karmelitanek św. Józefa modliły się więc w samym sercu Los Angeles. Jednocześnie jednak ich klasztor stał schowany między wzgórzami (prowadziła do niego nieoznakowana droga), co sprawiało, że był całkowicie niewidoczny, niczym zatopiony statek.

Klasztor został wzniesiony w kształcie litery „U”. Jego otwarta część zwrócona była na zachód, w kierunku kanionu. W głównym budynku znajdowała się kaplica z chórem, dzwonnica, refektarz i kuchnia. W skrzydle północnym — wspólny pokój, rozmównica i skryptorium. W ostatnim skrzydle były prywatne cele zakonnic. Zadaszenia uplecione z gałązek krzewu mesquite tree dawały cień siostrom przechodzącym z jednego skrzydła budynku do innego. Każdej jesieni najmłodsza zakonnica wspinała się na drabinę i układała na tym zadaszeniu plastikowe płyty, by chronić je przed jesiennymi deszczami. Kamienny mur, odgradzając klasztor od kanionu, tworzył jednocześnie dwudziestoarową przestrzeń odosobnienia, gdzie siostry mogły spacerować, miały ogródek i miejsce do kontemplacji. Na końcu ogrodu znajdowały się bowiem, ukryte za morwami i krzewami bambusów, dwie pustelnie, z których korzystały karmelitanki potrzebujące samotności w większym wymiarze niż przewidywała to zakonna Reguła.

Chroniąc się pod zadaszeniem, matka Mary Joseph weszła na chór i zapaliła światło, zmniejszając jego natężenie do tego, jakie mniej więcej daje świeca. Drewniane stalle, w których zakonnice się modliły, były ustawione w dwóch rzędach po przeciwnych stronach chóru i zwrócone przodem do siebie. Spod jednego z siedzeń matka Mary Joseph wyciągnęła brewiarz i przy użyciu kolorowych tasiemek zaznaczyła strony, na których były pieśni śpiewane w czasie jutrzni. Jej pobożność zamieniła złote liście na brzegach stron w ciemnobrązowe.

Zakonnice spotykały się na chórze siedem razy dziennie, by wspólnie modlić się w czasie liturgii godzin. Modlitwy liturgii godzin odmawiano na głos i w większym gronie, tak by słowo Boże mogło stać się żywym spotkaniem ze Słowem, które jest Bogiem. Kiedy matka Mary Joseph przygotowywała swój brewiarz, inne zakonnice zajmowały już miejsca w stallach. Tylko siostra John się nie pojawiła. Żadna z sióstr nie wpatrywała się w jej puste miejsce, by nie naruszać zakonnej dyscypliny, ale każda z nich czuła nieobecność współsiostry. Najcenniejszy dla zgromadzenia i Kościoła jest wspólny śpiew wszystkich sióstr w chórze.

Matka Emmanuel, przełożona zakonu, wykonała gest błogosławieństwa. Jeszcze raz spoglądając na puste miejsce w stallach i drzwi, wezwała wszystkie stworzenia Boże, by składały dzięki swojemu Stwórcy. Usta matki Emmanuel poruszały się bezgłośnie. Podniosła głowę i dała tym samym znak do rozpoczęcia czytań liturgii godzin.

— Panie, otwórz wargi moje.

— A usta moje będą głosić Twoją chwałę.

Dwie przeciwne strony chóru odpowiadały sobie wzajemnie jak panna młoda i pan młody — oddzieleni losem i tęsknotą. Śpiew gregoriański przenikał przez karatę oddzielającą siostry od kaplicy i wznosił się pod niebiosa. Tam spotykał się z głosami wszystkich modlących się za tych, którzy albo nie chcą, albo nie mogą modlić się sami za siebie. W czasie liturgii godzin dusze walczące z pokusą są szczególnie bezbronne, ponieważ o tej porze cały świat jeszcze śpi i nikt nie modli się, prosząc o ich zbawienie.

Siostry odśpiewały Gloria Patri. Gdy wstawały, w drzwiach pojawiła się siostra John. Wyglądała na wyczerpaną i rozradowaną zarazem. Kilka zakonnic spojrzało na nią, nie mogąc powściągnąć swej ciekawości. Tylko siostra Anne, dla której przestrzeganie Reguły było ważniejsze od oglądania czegokolwiek, nawet najdziwniejszych zdarzeń, trwała pochylona nad brewiarzem, samotnie kontynuując śpiew i zmuszając inne siostry, by się przyłączyły.

— Ty zaś, o Panie, nie stój z daleka!

— Pomocy moja, spiesz mi na ratunek!

Nikt nie musiał mówić siostrze John, co ma robić. Położyła się na posadzce z twarzą zwróconą ku ziemi i rękoma rozpostartymi na kształt krzyża. Nawet kara była miłością.

opr. aw/aw



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama