Tym, co wyróżniało Cluny...

Fragmenty powieści "Tajemnica mnicha"

Tym, co wyróżniało Cluny...

Hermann Multhaupt

Tajemnica mnicha

ISBN: 978-83-60703-95-3
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2008

Wybrane fragmenty
Coś jest nie tak z tym człowiekiem...
Opat wrócił do pracy...
Już czas, abyśmy zebrali siano...
Imma zobaczyła ojca siedzącego na ławce...
Przeor nie spał tej nocy...
Opat Thietmar rozmyślał...
Tym, co wyróżniało Cluny...
Tak jak postanowiono...

Tym, co wyróżniało Cluny i szczególnie podobało się obrotnemu opatowi Helmarshausen, był ideał wspólnoty miłości, do którego tam dążono. Opactwo stało się szkołą miłosierdzia. W czasie określonych świąt, na przykład podczas obchodzonej od 1033 roku uroczystości Wszystkich Świętych, dwunastu nędzarzy otrzymywało obfity posiłek w porze porannego i wieczornego nabożeństwa. Niemiecki mnich Udalrich, który około 1080 roku spisał zwyczaje z Cluny dla swoich niemieckich braci w Hirsau, opisał dawanie jałmużny wszystkim żebrakom i nędzarzom, którzy zapukają do wrót klasztoru w czasie postu. Liczbę żebraków szacowano na siedemnaście tysięcy rocznie. Jeśli zaś umarł członek konwentu, biednych należało karmić jego prebendą, codzienną racją chleba i wina, przez trzydzieści dni oraz w każdą rocznicę jego śmierci. Nawet gdy porcje zmniejszono z biegiem czasu i tak wychodziło ich dwadzieścia osiem tysięcy rocznie. Klasztorna pamięć o zmarłych gwarantowała biednym, chorym oraz pielgrzymom opiekę i zaopatrzenie, nawet jeśli były one tymczasowe.

Mniej pociągające wydawało się Thietmarowi, jak to nazywał, zrytualizowanie dobroczynności. Kim był obdarowany żebrak w Cluny? Czy stawał się bratem mnicha? Czy raczej pozostawał na boku jak statysta, mile widziany pośrednik, służący zbawieniu duszy swojego dobroczyńcy? Od żebraków i nędzarzy niedaleko było w strukturze społecznej do chłopów. Kluniacki mnich Rodulfus Glaber uważał, że lud jest zmienną i łatwą do pokierowania masą, niezdolną do życia bez przewodnictwa księży i książąt. Ponieważ nie był podatny na logiczne nauki, trzeba było wywierać na niego wpływ poprzez uczucia, a zarazem odwoływać się do jego pierwotnych instynktów.

A kto karmił uczonych panów? Chłopi i parobkowie pracowali w pocie czoła, podczas gdy uczeni mieszkańcy klasztoru rozkoszowali się smacznymi, wyszukanymi potrawami, które tamci wyprodukowali. Jakże niskie mniemanie miano o nieuczonym ludzie, któremu nie dano nawet szansy zdobycia odpowiedniego wykształcenia? Jakże nieprzychylne, a nawet zwyrodniałe było tłumaczenie Odona, że ta niesprawiedliwość w ocenie człowieka była wynikiem grzechu pierworodnego — a jednocześnie karą za to, że Noe przeklął swojego syna Chama. Dla Adalbera von Laon chłop nie był lepszy od zwierzęcia, był nagi i brzydki, ponieważ nie tylko z racji swojej pracy miał do czynienia ze zwierzętami, ale także dlatego, że nie miał dostępu do świata nauki, słowa i rozumu. Co za arogancja!

Czy uwaga poświęcana ubogim nie była tylko na pokaz? Oczywiście kluniacy określali się jako pauperes (biedni), a opat Odilo nazywał się „ostatnim z kluniaków”, lecz to ubóstwo było dalekie od nędzy, oznaczało raczej rezygnację z noszenia broni, co odróżniało mnichów od „bogaczy”. Gesty pokory i uniżenia w stosunku do ocenianej jako gorsza ludności ograniczały się do obmywania stóp w Wielki Czwartek, na wzór Chrystusa, który wieczorem w przeddzień swojej śmierci umył stopy uczniom. Jeśli nawet na początku ten rytuał był pomyślany jako znak wspólnoty wiernych, w której służba i słowo były ze sobą ściśle powiązane — ponieważ kto dał sobie obmyć stopy, wierzył, że stał się czysty — to w późniejszych czasach zmieniono znaczenie tej służby bliźniemu, redukując ją do aktu pokory i uniżenia poniżej stanu nędzarzy. W określone dni mnisi musieli myć ubogim nie tylko stopy, lecz także dłonie, aby zademonstrować swoją przynależność do społeczności biednych. Tym samym działali na przekór słowom Jezusa, który skarcił Piotra, gdy ten poprosił: „Panie, nie tylko moje stopy, lecz także ręce i głowę”.

Ponieważ zwyczaj zaczęto z czasem odczuwać jako uciążliwy, skracano go lub zlecano komuś innemu. Tak więc między dniem Wszystkich Świętych a Środą Popielcową o biednych troszczył się powołany do tego celu parobek, podczas gdy opat i konwent przypominali sobie o tym obowiązku tylko w Wielki Czwartek. Z czasem obmywanie stóp stało się czysto rytualne — zanurzano w wodzie trzy palce i dotykano nimi stóp ubogich.

Czy zatem to prawda, że wieczność potrafiono sobie wyobrazić tylko jako doskonalszy obraz życia doczesnego i każdy musiał zawczasu starać się o odpowiednią rangę i miejsce w niebie? Kalendarz kościelny obfitował w dni świąteczne, które swoim przepychem sprawiały, że zacierały się granice między żywotem doczesnym i wiecznym.

Z pewnego klasztoru w Akwitanii, który przyłączył się do reformy kluniackiej, Thietmar otrzymał jadłospis, ale bał się rozmawiać ze swoimi współbraćmi na temat przywilejów, jakimi cieszył się tamten konwent. W dni świąteczne mnisi mogli spożywać dwa posiłki. Opaci mieli prawo zwiększać liczbę dni świątecznych w kalendarzu, co miało wpływ na jadłospis. W środy i piątki między Zielonymi Świątkami a wrześniem mnisi mogli jeść dwa razy dziennie. Trzy razy dzban z winem okrążał stół; wszystko, co czyniono, miało stawać się i kończyć w imię świętej i niepodzielnej Trójcy. Z tego teologicznego powodu nawet w Wielki Piątek nie rezygnowano z wina, ponieważ do uczestnictwa w długich obrzędach liturgicznych trzeba było zachować siły, a chleb, ser i zioła na to nie wystarczały. Menu zdobiły nawet delikatesy, wyszukane potrawy, o których bracia z innych klasztorów mogli tylko pomarzyć, a na które chłopi nigdy nie mogli sobie pozwolić. Pracujący w dwóch kuchniach mistrzowie kucharscy mieli pełne ręce roboty, aby zadośćuczynić wymagającym podniebieniom mnichów. Do ulubionych dań należały ryby: węgorz, łosoś, jesiotr, szczupak, pstrąg; brzana smażona w jajku i pieprzu to była czysta rozkosz. Przystawki, nazywane pittance, z jaj, sera i ryb serwowano w dni powszednie, natomiast wystawne posiłki podawane w większe święta, takie jak Boże Narodzenie i Wielkanoc, były prawdziwą ucztą, także dla oczu. Na obiad z siedmiu dań składały się: węgorz z jajkiem, pieczone mięso w cieście chlebowym, przyprawione pieprzem, smażona gęś, zupa mleczna, szczupak w pieprzu, tłuste mięso wieprzowe, a do tego wino korzenne. Na deser podawano wafle i tłuste wypieki. Także w czasie postu szef kuchni nie próżnował: konwent cieszył się delikatnym białym chlebem i szlachetnymi winami. Przy takiej mnogości lukullusowych rozkoszy nie dziwił fakt, że wielu postulantów ze szlacheckich rodzin pukało do wrót klasztorów w Akwitanii i w Burgundii, aby prosić o przyjęcie. Klasztory były gwarancją utrzymania feudalnego hierarchicznego porządku i wychowania.

Thietmar postanowił nie dyskutować na temat menu z dalekiego bratniego klasztoru z konwentem ani nawet z bratem przeorem. Jeśli bogactwo ziemskich uciech miałoby mieć dla kandydata do zakonu decydujące znaczenie, wolał raczej zrezygnować z takich aspirantów, bez względu na to jak bardzo opactwo św. Maryi i św. Piotra w Helmarshausen było uzależnione od nowych powołań. Thietmar także w oblacji, która została już zniesiona w Cluny, widział rysy niewoli. Bogaci rodzice chętnie oddawali do klasztoru swoich synów (tych uznanych na przykład za „nadliczbowych” lub nieudanych), aby zapewnić sobie opiekę do końca życia, i teraz ta możliwość została im odebrana.

W ostatnim czasie ogólne zmiany społeczne związane z odczuwalnym wzrostem liczby ludności w zachodniej Europie znajdowały swoje odbicie w rosnącym zainteresowaniu wstępowaniem do zakonów, niestety raczej nie w Rzeszy, a już na pewno nie w Helmarshausen. W Anglii liczba klasztorów męskich wzrosła z niespełna pięćdziesięciu do pięciuset, podczas gdy liczba zakonnic i mnichów zwiększyła się siedmio- albo ośmiokrotnie, co stanowiło fenomen, którego opat Thietmar nie potrafił wyjaśnić. Aby zachwycić młodych mężczyzn życiem klasztornym, potrzeba było wyższej, bardziej duchowej motywacji aniżeli pewne utrzymanie i wymyślne menu.

Czytaj dalej >>

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama