Świadek

Stefaton, młody Grek, członek grupy aktorskiej, mieszka w Tyberiadzie nad Morzem Galilejskim. Jego ukochana jest Żydówką. To od niej Stefaton po raz pierwszy słyszy o galilejskim rabbim, Jezusie.

Stefaton, młody Grek, członek grupy aktorskiej, mieszka w Tyberiadzie nad Morzem Galilejskim. Jego ukochana jest Żydówką. To od niej Stefaton po raz pierwszy słyszy o galilejskim rabbim, Jezusie.
Za jej namową idzie posłuchać nauk owego nauczyciela. Przyznaje, że słowa Galilejczyka zrobiły na nim wrażenie.
Życie Stefatona zmienia się, kiedy grupa aktorska, do której należy, wystawia nową farsę, a on sam gra w niej rolę rzymskiego namiestnika. Stefaton zostaje oskarżony i osądzony – musi odsłużyć dwa lata w jednym z rzymskich garnizonów w Jerozolimie. Trafia do oddziału zajmującego się wykonywaniem wyroków – krzyżowaniem skazanych. Któregoś dnia, na krótko przed żydowskim świętem, w pałacu namiestnika odbywa się proces rabbiego, którego nauk Stefaton niegdyś słuchał.

Stefaton postanowił, że opuści Antonię bez pozwolenia, żeby wybrać się na poszukiwania Sary; dręczyła go przemożna tęsknota. Nie miał pojęcia, co powie ukochanej, gdy ją odnajdzie – wiedział tylko, że musi ją zobaczyć. Miał nadzieję, że zrozumiała, iż życie takie, jakie wyobrażała sobie u boku mistrza, to mrzonka. Popełniła błąd, tak samo jak on. Nadszedł czas, by w końcu powróciło do nich szczęście.

W Dolnym Mieście wyraźnie wzrosła liczba rzymskich patroli, podobnie jak liczba pielgrzymów, z których wielu obozowało w namiotach pod miastem. Jerozolima pękała w szwach. Stefaton z trudem dotarł do schodów po południowej stronie świątyni.

Ku swojemu rozczarowaniu na Dziedzińcu Pogan nie zastał ani Jezusa, ani żadnego z jego uczniów, nie wspominając już o Sarze. Nikt też nie potrafił mu powiedzieć, gdzie może przebywać rabbi. Jeden z zapytanych twierdził, że mistrz zamieszkał gdzieś na przedmieściach, co bynajmniej nie ułatwiało poszukiwań.

Stefaton zdecydował, że pokręci się po uliczkach eleganckiego Górnego Miasta i po zaułkach ubogiej dolnej części Jerozolimy. Miał nadzieję, że tam trafi na ślad nauczyciela. Tak też się rzeczywiście stało, choć inaczej niż oczekiwał – przed jedną z bram hipodromu, wzniesionego niegdyś przez Heroda Wielkiego ku przerażeniu żydowskich ortodoksów, dwóch młodych mimów, których otaczał tłum gapiów, prowadziło głośną potyczkę na słowa. Byli Rzymianami, obdarzonymi – co od razu stwierdził Stefaton – umiarkowanym talentem, bo ani ich mimika, ani gesty nie mogły się równać z tym, co zaprezentowałby zdolny Grek. Mimo to jakoś potrafili rozśmieszyć ludzi.

– Biada ci, obłudniku! – wołał jeden z nich, unosząc palec; był ubrany na biało, tak jak Jezus. – Dbasz o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a w środku są one pełne zdzierstwa i chciwości!

Drugi mim, w starym płaszczu z frędzlami, który miał przywodzić na myśl faryzejską szatę, odparł jakby urażony:

– To moja żona zmywa naczynia, kieruj więc łaskawie swój żal do niej!

– Biada ci, obłudniku! – ciągnął pierwszy, kiedy ucichły śmiechy widzów. – Jesteś jak grób: na zewnątrz pobielany, a wewnątrz pełen zgnilizny!

– Co mogę poradzić na wzdęcia? Poza tym to ty nie myjesz sobie rąk przed jedzeniem!

– Biada ci, obłudniku!…

– Hola, rabbi! – zawołał rzekomy faryzeusz. – Dlaczego mi ubliżasz i kto dał ci prawo, żeby to robić?

Odgrywający rolę Jezusa skrzyżował ręce na piersi.

– Nie powiem ci! – odpowiedział z przekorą, pokazując adwersarzowi język.

Świadek

Stefaton ruszył dalej. Można było myśleć o Jezusie wiele rzeczy, ale na pewno udało mu się dokonać tego, że mówili o nim nie tylko Żydzi. Gelon powiedział kiedyś, że człowiek staje się sławny dopiero wtedy, gdy zaczynają się nim interesować mimowie i uliczni komedianci.

Niewątpliwie było w tym wiele prawdy.

Jezus być może świadomie unikał miasta, bo uznał, że posunął się za daleko. W każdym razie poszukiwania Stefatona skończyły się fiaskiem. Kiedy młodzieniec wrócił do Antonii, ku jego zdziwieniu nie czekała go kara. Z wyjątkiem Sadoka nikt chyba w ogóle nie zauważył jego nieobecności.

– Na biust Minerwy, gdzie ty byłeś, Greku? – zawołał jego kolega.

– Nic cię to nie obchodzi – odparł zapytany.

– Nie słyszałem odpowiedzi!

– Czy ty musisz wszystko wiedzieć? – westchnął Stefaton.

– Znów szpiegowałeś na polecenie swojego przyjaciela, prawda?

– Trybun nie jest moim przyjacielem. Pytał o mnie?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Opuścił twierdzę o świcie i dotąd nie wrócił. – Sadok przekrzywił głowę i otaksował wzrokiem towarzysza, uśmiechając się szeroko. – Przypuszczam, że spotkaliście się w jakimś ustronnym miejscu, co?

Dlaczego się nie przyznasz?

– A myśl sobie, co chcesz – burknął Stefaton.

– Pamiętaj o mojej radzie – powiedział Sadok. – Nie stawiaj mu się, bo w przeciwnym razie spędzisz tu jeszcze kolejne lata. Albo jeszcze gorzej: wyślą cię do jakiejś kopalni i już nigdy nie zobaczysz światła dziennego.

Po raz pierwszy od dawna Stefaton zastanawiał się, czy nie poprosić o pomoc boga Żydów. Ponieważ jednak Jahwe już raz go nie wysłuchał, mężczyzna porzucił w końcu tę myśl.

***
Świadek
fragment pochodzi z książki:

Günter Krieger

Świadek

wyd.: Wydawnictwo Święty Wojciech 2017

Kiedy Sara weszła do sali, mężczyźni przerwali rozmowy, kierując ku niej zdziwione spojrzenia. Dziewczyna trzymała w rękach wypełnione olejkiem nardowym alabastrowe naczynie, które dała jej Maria. Serce waliło jej jak oszalałe.

Pewien faryzeusz imieniem Szymon zaprosił mistrza i jego dwunastu najbliższych uczniów na ucztę. Niedawno Jezus uzdrowił tego człowieka z wysypki. Posiłek już dawno się skończył, ale biesiadujący wciąż jeszcze leżeli przy stole, a czas niespiesznie upływał im na rozmowach.

Sara najchętniej by uciekła, bo czuła się zażenowana faktem, że skupia się na niej uwaga obecnych, tym bardziej, że na czole gospodarza zaznaczyła się zmarszczka niezadowolenia. Uczniowie mistrza też nie wyglądali na zachwyconych jej obecnością. Ale nie było już odwrotu! Sarę wypełniało przemożne poczucie, że m u s i wypełnić swoje postanowienie, a Maria dodatkowo ją w nim utwierdzała. Sara ze spuszczonymi oczami podeszła od tyłu do Jezusa i ostrożnie zaczęła wylewać olejek na jego głowę.

– Co ty robisz? – odezwał się przerażony Szymon Piotr.

– Przecież widzisz – pospieszył z wyjaśnieniem Jan, najmłodszy uczeń. – Namaszcza mu głowę olejkiem.

Judasz Iskariota potrząsnął z niedowierzaniem głową.

– Olejkiem nardowym! – zawołał. – Jeden jego funt kosztuje trzysta denarów! Mogliśmy go sprzedać, a dochód rozdać ubogim!

Inni mu zawtórowali.

– Cóż za rozrzutność! – zagrzmiał Jakub, starszy brat Jana.

Szymon Piotr postanowił łagodnie przemówić jej do rozsądku.

– Saro, dziewczyno, dlaczego to zrobiłaś?

– Dlaczego, dlaczego? – odpowiedział za dziewczynę Judasz.

– Czy takie jak ona w ogóle zadają sobie to pytanie?

– Dajcie jej spokój! – Stanowczy głos Jezusa sprawił, że tamci umilkli. – Dlaczego ją ranicie? Ubogich macie między sobą zawsze, a mnie nie zawsze. Zrobiła dla mnie dobry uczynek.

Wylewając na mnie olejek, namaściła moje ciało na pogrzeb – oznajmił mistrz.

– Pogrzeb? – zapytał z wymuszonym uśmiechem gospodarz.

Makabryczne żarty z ust nauczyciela były dla niego czymś nowym. Nikt mu jednak nie odpowiedział, wszyscy z zakłopotaniem spuścili głowy. Sara też nie podnosiła oczu.

– Wszędzie na świecie – ciągnął Jezus – będą ją wspominać, opowiadając o tym, co uczyniła.

Po policzkach dziewczyny płynęły łzy; niektóre z nich spadły

na stopy mistrza.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama