Pokusa (rozdział I)

Fragmenty powieści dla nastolatek - "Zuzka na spadochronie"

Pokusa (rozdział I)

Agnieszka Maria Stefańska

Zuzka na spadochronie

powieść dla nastolatek

ISBN: 978-83-7505-607-5

wyd.: WAM 2010



Spis treści
Rozdział 1 Pokusa
Rozdział 2 Czarne „żołniery”
Rozdział 3 „Einstein” w traperach
Rozdział 4 Przedsmak przestworzy
Rozdział 5 Matma z Korneliuszem
Rozdział 6 Cirrusy, cumulusy
Rozdział 7 Okruch historii
Rozdział 8 Lot zwiadowczy
Rozdział 9 Pierwszy skok
Rozdział 10 Pała z wf-u
Rozdział 11 W cieniu śmierci
Rozdział 12 Zerwanie z liną
Rozdział 13 Trafić w lotnisko
Rozdział 14 Zabierzcie te samoloty!
Rozdział 15 Rękami dotknąć chmur
Rozdział 16 Nocny wypad
Rozdział 17 Desperacki krok Jowity
Rozdział 18 Awaria samolotu
Rozdział 19 Dwie przyjaciółki
Rozdział 20 Rewizyta
Rozdział 21 Przypadkowe zwycięstwo
Rozdział 22 Refleksje o świcie
Rozdział 23 Szalony pomysł
Rozdział 24 Za karę w gary!
Rozdział 25 Noc wisielców
Rozdział 26 Pożegnanie
Rozdział 27 Przypadkowe spotkanie

Rozdział 1

Pokusa

Dzień ciągnął się niemrawo jak przeżuta guma. Od rana nic się nie działo. Zuzkę aż mdliło od szkolnej nudy, więc z pasją bazgrała po okładce książki. Wreszcie zadzwonił dzwonek. Z radością cisnęła przybory do torby i, obładowana wiedzą, rzuciła się do wyjścia. Za nią wybiegła Margula.

— Koniec — odetchnęła z ulgą. — Szkoły już dość, teraz można spokojnie się pouczyć.

Zuzka lubiła jej towarzystwo. Margula była typem intelektualistki z poczuciem humoru, wiecznie zajętej czytaniem. Nawet reklamy i ogłoszenia na afiszach studiowała z wielką uwagą. Zuzka w drodze na przystanek często odprowadzała ją do domu. Zawsze miały o czym pogadać. Albo pomilczeć na ważkie tematy.

Często wspominały początek swojej znajomości. Ich koleżanki, z którymi siadły w ławce pierwszego września, po kilku dniach przeprowadziły się razem do innej ławki. Zuzkę i Margulę zostawiły sa8 Zuzka na spadochronie mym sobie. Cóż było robić? Zostały skazane na własne towarzystwo. Zuzka spytała wtedy z rozbrajającą szczerością:

— To może się ze mną zaprzyjaźnisz? W sumie nie masz wyboru.

— Tak... — przytaknęła Margula. — Może, w gruncie rzeczy, to nie taki zły pomysł...

Podążały teraz szeroką aleją, ciągnącą się wzdłuż sklepów z okazałymi witrynami. Stały w nich anorektyczne manekiny odziane w tandetne T-shirty i opięte dżinsiory. Ołowiane chmury i ciapa na asfalcie, w której z lubością pełzały dżdżownice, sprawiały przygnębiające wrażenie. Zuzka najchętniej zamknęłaby oczy, żeby nie widzieć listopadowego smętku.

Wróciła pamięcią do lata. Przez chwilę zamajaczyła jej we wspomnieniach twarz Marcina. Zależało jej na nim. Bardzo jej się podobał. Ale to tajemnica powierzona tylko Marguli, bo za żadne skarby świata nie chciała się przed nim zdradzić. Przeciwnie, zrobiła wszystko, żeby go zaintrygować, po czym z udawaną obojętnością trzymała go na dystans. Ten fortel zadziałał. Marcin wgapiał się w nią jak cielę w malowane wrota, a na jego obliczu niezmiennie wykwitał wyraz zachwytu. Choć mogło się wcześniej wydawać, że to dość bystry osobnik, w jej obecności zachowywał się tak, jakby postradał całą inteligencję. Pragnął tylko słuchać Zuzki, która przy spotkaniu włączała wyobraźnię na maksa i roztaczała przed nim obraz swej wspaniałości, jako przyszłej gwiazdy sportu, a konkretnie chluby spadochroniarstwa.

— Nie boisz się, gdy spadasz? — przypomniała sobie jego pytanie.

— Boję! — wypaliła. — Ale jakoś... lecę.

Nie chciała wdawać się w szczegóły. Kłamała jak z nut. Sama nie wie dlaczego. Czyżby aż tak pragnęła zaimponować Marcinowi?... I skąd jej się wzięło nagle spadochroniarstwo? Pewnie stąd, że większej egzotyki nie potrafiła wymyślić. Ten pomysł to karkołomna sprawa. Dosłownie. Bo gdyby Marcin przypadkiem poprosił ją o chodzenie, wszystko by się wydało.

— Widziałaś?! — z zamyślenia wyrwał ją okrzyk Marguli.

— Co? — rozejrzała się roztargniona.

— Ogłoszenie!

— Matrymonialne?

Margula zlekceważyła żart przyjaciółki i wskazała palcem na plakat.

— Otwierają sekcję spadochronową. Zuzce zrobiło się raptem gorąco. Serce jej załomotało.

Wczytała się w pękate litery: „Ogłaszamy nabór do... Chętnych zapraszamy...”.

— Fajnie by było skoczyć choć raz... — rozmarzyła się Margula. — Ale na pewno mi nie pozwolą. Zresztą noszę okulary.

— W sumie to ja też powinnam — poparła ją Zuzka.

I przypomniawszy sobie swoje kłopoty ze wzrokiem w dzieciństwie, straciła ochotę na pogawędkę. Ten plakat nie dawał jej jednak spokoju. Zawsze, kiedy wracała ze szkoły, szczerzył na nią swój wytłuszczony druk. Prowadziła potyczki z myślami, przekonywała samą siebie, że to nie dla niej. Marcin i tak się od miesiąca nie odzywał. Może dał spokój, zmęczony jej tajemniczością. Bo ile razy pytał o szczegóły, ile razy chciał z nią pojechać na lotnisko, tyle razy go zbywała. Szczerze mówiąc, nie miała nawet pojęcia, gdzie to lotnisko jest. Może zaczął się domyślać, że go oszukuje?

Więc także dlatego, by zrehabilitować się we własnych oczach, pragnęła spróbować. Nie cierpiała oszustwa. Starała się mówić prawdę, choć nieraz dostawała za to po uszach. Na przykład od polonistki. Kiedyś zdarzyło się, że Zuzka nie napisała wypracowania. Nauczycielka zażyczyła sobie sążnistej, przekrojowej literackiej epistoły. Zuzka miała wtedy ważniejsze sprawy na głowie: właśnie zapisała się na kurs samoobrony. Postanowiła nie przejmować się zadaniem. „Borkowska i tak nigdy nie sprawdza, a oceny stawia wedle własnego widzimisię”. — Z tym stwierdzeniem zgadzała się cała klasa. Jednak Borkowska sprawdziła. Niekoniecznie treść, a ilość.

Wyszło jej, że ktoś nie napisał. Oczywiście, Zuzka.

Na pytanie: „Dlaczego nie zastosowałaś się do polecenia?”, Zuzka wypaliła z prostotą: „Pomyślałam, że pani i tak nie sprawdzi”. Do końca życia nie zapomni, jak polonistka wówczas zsiniała i spąsowiała jednocześnie, a w sali zaległa grobowa cisza. Zuzka nie tolerowała kłamstwa. To dobra, acz niekiedy niewygodna cecha charakteru. Rada by wyplątać się z oszustwa. A przy okazji przeżyć największą przygodę.

Któregoś razu, pchnięta impulsem, wstąpiła do ośrodka sportowego, który zwykle mijała w drodze na przystanek. Postanowiła rozejrzeć się, dowiedzieć coś niecoś, zadać parę pytań. W razie czego, w porę się wycofa.

Drżącą ręką otworzyła szklane drzwi. Przy biurku siedział starszy mężczyzna. Spoza szerokich szkieł patrzyły kompetentne oczy.

— Chciałam się zapisać do sekcji spadochronowej — usłyszała własny głos. Prędzej by się spodziewała najazdu kosmitów na rynek w Wąchocku niż tak zdecydowanej wypowiedzi.

Człowiek poprawił sobie okulary. Przez chwilę milczał, jakby zdziwiony obecnością intruzki. Zuzka grzecznie czekała na reakcję. Zastanawiała się właśnie nad fenomenem swojej stanowczości, gdy doszedł ją urzędowy ton:

— Kwestionariusze są do pobrania w sekretariacie. Ale przed ukończeniem osiemnastego roku życia trzeba mieć zgodę rodziców.

— Niedługo będę pełnoletnia — pośpieszyła z wyjaśnieniem.

— A kiedy pierwszy skok?

— Nie tak szybko — uśmiechnął się pan. — Najpierw badania, szkolenie, egzamin, ćwiczenia, lot zwiadowczy... — w trakcie wyliczania tych przyjemności Zuzce zrzedła mina. — W okolicach maja — zakończył.

— Ale i tak z grupy czterdziestu osób zostaje mniej więcej jedna ósma.

Zuzka zaczęła gorączkowo liczyć. Matematyka nie była jej mocną stroną.

— Czemu tak mało? — odważyła się spytać, dając spokój liczbom.

— Zwykle ze strachu.

Wyszła z ośrodka, z determinacją powtarzając sobie: „Ja jednak spróbuję”. Serce biło jej mocno, bo oczami wyobraźni już widziała siebie w glorii przyszłej chwały.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama